XV. Gawędziarz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lan czuł się nieswojo, stojąc przed Barierą. Mroczna energia przedzierała się przez aurę księcia, szarpała nią jak wściekłe zwierzę, usiłowała się przebić i wkraść do jego żył, aby na zawsze je skazić. Dzięki esencji od nadwornego doktora walka z nią stała się znacznie łatwiejsza, ale nadal nieprosta. Stał tak blisko stworzonej przez buntowników granicy, że wystarczyło wyciągnąć rękę, aby jej dotknąć. Lan chyba po raz pierwszy naprawdę się obawiał – ponieważ tym razem przedmiotem zakładu stało się jego życie. Nie bał się śmierci tylko tego, co przyniosłaby Niebiosom. Ich mieszkańcy za bardzo na nim polegali, aby mógł odejść w kluczowym momencie. Kącik ust księcia delikatnie drgnął w górę, gdy przez głowę przemknęła mu pewna myśl:

„To nie pierwszy raz".

Energia księcia nie zdążyła się jeszcze zupełnie zregenerować po uwięzieniu Czarnego Żółwia, a ponownie musiał skorzystać z pradawnych technik Smoków. Miał szczęście – domyślał się, że buntownicy stworzyli Barierę z pomocą skradzionych Pieczęci, które skaziła demoniczna aura. Nie udało im się zdobyć wszystkich trzech, więc połowa qi Złotego Smoka powinna wystarczyć, by ją zburzyć. Liczył na to, bo inaczej mógłby się zatracić w przepływie energii i zwyczajnie wypalić.

Książę wziął głęboki oddech, po czym przyłożył dłoń do Bariery. Poczuł, jakby przez jego skórę i mięśnie przemknął tysiąc błyskawic, ale się nie wycofał. Wkrótce zaczernione fale zaczęły przeplatać złociste wstęgi. Widok przypominał słoneczne promienie nagle zaistniałe na nocnym niebie. Jednak Bariera się nie poddawała, jej aura cały czas próbowała pochłonąć energię Lana. Musiał uwolnić więcej mocy. Każda rysa na mrocznej granicy zdawała się znajdować odzwierciedlenie we wnętrzu mężczyzny. Bolesny syk wydobył się z ust księcia, a przemienił w ryk, gdy uznał, że potrzebował jeszcze więcej. Starł się z Barierą w prawdziwej postaci. Złoty Smok zalśnił na niebie, a mrok uginał się pod jego rozkazem jak całe Niebiosa. W końcu noc zastąpił brzask. Wytyczona granica została oczyszczona.

Lan z powrotem przeistoczył się w ludzką postać i opadł na ziemię. Wbił miecz w twardy grunt, aby mieć się o co oprzeć. Chociaż wydawało się, że całe jego ciało płonęło od środka, musiał zachować pozory. Zaraz przybędzie armia, a przed nią nie mógł okazać słabości. Wszyscy w Niebiosach czcili legendę niepokonanego Złotego Smoka. Jeżeliby ją zniszczył, jego żołnierze utraciliby wiarę w samych siebie – bo jeśli on nie dawał rady, to oni tym bardziej. Potęga księcia dodawała im odwagi, czuli się przy nim bezpieczni. Nie mógł pozwolić, żeby to uczucie zastąpiła niepewność.

Lan przywołał użyczony przez Yin Gong Gór i Morza, po czym wymierzył mocne uderzenie w jego taflę. Powietrze rozdarł donośny dźwięk – drgnął niebem, ziemią i kośćmi. A Bariera, teraz przesycona mocą Smoka, runęła. Książę przetarł usta, skrzywiwszy się, gdy ujrzał na dłoni krew. Zaklął pod nosem. Uszkodził rdzeń qi, a jeszcze wiele przed nim.

Wyprostował się, usłyszawszy rytmiczne dudnienie chodu wojskowych. Liczne sylwetki powoli wyłaniały się z pylistego tła. Lan zwęził powieki, dostrzegając karmazynowe zbroje między złocistymi mundurami swoich żołnierzy i czarnymi pelerynami tych, którym powinien przewodzić władca Demonicznego Królestwa.

– Wasza Wysokość – powitał księcia przewodzący oddziałowi Stary Tygrys.

– Spodziewałem się przybycia Yanluo, a nie samego Króla Zachodniej Puszczy – powiedział Lan, zmierzywszy go badawczym wzrokiem.

Król zakręcił na palcu końcówki smukłej brody.

– Uczyniłem Yanluo przysługę i postanowiłem go wyręczyć. Przyniosłem ze sobą przynależną do Tygrysów część Pieczęci. Uważam, że tak łatwiej będzie odnaleźć drugą połówkę. Poza tym nie istnieje lepsze wojsko niż to szkolone pod pieczą mojego rodu.

Lan powstrzymał się przed parsknięciem. Coś w obyciu króla naciągało jego nerwy, jakby przemieniły się w cieniutkie struny.

– Nasz przeciwnik nie jest głupi – odparł. – Nie odzyskamy Pieczęci tak łatwo, skoro udało mu się ją wykraść z Niebiańskiego Pałacu.

– Dobrobyt szkodzi uwadze, Wasza Wysokość. Kimkolwiek jest ich przywódca, mógł wykorzystać dobre czasy i bez trudu prześlizgnąć się przez pałacowe straże.

Lan zacisnął szczękę, ale nic nie odpowiedział. Nie miał zamiaru dzielić się tym faktem z nikim spoza cesarskiego rodu, ale żeby dostać się do pawilonu, gdzie przechowywano Pieczęć, potrzebna była smocza krew. Z założenia jedynymi osobami, które mogły się tam zbliżyć byli cesarz i książę.  

Nagle coś mignęło w kąciku oka księcia. Tak szybko, jak niechciany promień, któremu udało się przemknąć przez poruszoną wiatrem zasłonę. Chwilę potem powietrze przecięły potężne wibracje, a światło dnia skryło się za formującymi wokół oddziału cieniami. Lan nie zdążył wykrzyczeć żadnego rozkazu – zza ciemnych chmur zbyt szybko wyłonili się zamaskowani przeciwnicy, a za nimi podążały chmary demonicznych stworzeń.

Złoty Smok odskoczył do tyłu, a zaraz poderwał się w górę, ledwo uniknąwszy wymierzonych w niego ciosów. Wykonał w powietrzu elegancki półobrót i stanął na pobliskiej skale. Ścisnął w ręce łuk i naciągnął cięciwę. Zmierzył gorejący u jego stóp chaos czujnym okiem i obrał cele. Zaraz wypuścił strzały, a ich groty, twarde jak najcenniejszy jadeit, wbiły się w ciała i ziemię. Pioruny pełzały między buntowniczym wojskiem i powalały na ziemię wrogów. Kupił swoim czas, aby mogli się zebrać i skupić.

Teraz musiał odnaleźć przywódcę dyrygującego demonami, bowiem nie istniała możliwość, aby potrafiły się zorganizować w pojedynkę. Były to obrzydliwe stworzenia i znały tylko jedno uczucie, a była nim żądza, która wypaliła wszystkie inne. Parły przed siebie kierowane dzikim instynktem, nie rozróżniały bieli od czerni ani nawet szarości.

Książę z trudem powstrzymał się przed zgięciem w pół, kiedy palące ognie przemknęły przez jego ciało. Energia w żyłach Smoka szalała – naciągał granice, których nie powinien przekraczać. Zawołał Starego Tygrysa, zwracając jego uwagę:

– Król Zachodniej Puszczy ma okazję się wykazać! – Skinął bóstwu głową.

Nie oglądał się za siebie – mógł nie pałać sympatią do Tygrysa, ale nie miał wątpliwości, że był on doskonałym dowódcą.

Lan ruszył w pogoń, aby odnaleźć tego, kto stał za atakiem. Prześlizgiwał się między walczącymi tak szybko, jak północny wiatr. Zadawał i odparowywał ciosy, jeżeli ktoś odważył się go zaatakować. Domyślał się, że poszukiwany nie mógł być daleko – musiał trzymać się blisko, aby utrzymać kontrolę nad demonami. Upewnił się, że miał rację, bo szybko dostrzegł zakapturzoną postać skrytą między skalistymi brzegami.

Zaczęła się pośpiesznie wycofywać, gdy ujrzała księcia. Mimo że Lan za nią podążył, to nie tracił czujności. Kimkolwiek była – posiadała dość siły, aby stawić mu czoła. Po prostu usiłowała odciągnąć go od miejsca bitwy. Książę pomyślał, że jego przeciwnik cechował się niemałą bezwzględnością. Oddalając się, przerwał więź z mrocznymi demonami, które teraz na pewno zaatakowały i jego żołnierzy.

Poruszali się za szybko dla ludzkiego oka i zmysłów, aż w końcu stanęli naprzeciwko siebie w niewielkim wąwozie wytyczonym przez skalne bloki. Patrząc na szerokie ramiona i postawę przeciwnika, książę był już pewien, że pod kapturem krył się mężczyzna. Lan przygotował łuk, gotowy w każdej chwili posłać strzałę prosto w pierś wroga.

– Ujawnij się! – nakazał, będąc przekonanym, że miał go w potrzasku.

Ten jednak nie wahał się wyprowadzić pierwszego ciosu – nagle znalazł się przy księciu i mieczem odciął groty przygotowanych strzał. Zaskoczył go. Nikt nie miał w zwyczaju otwarcie i bez strachu stawiać czoła Złotemu Smokowi. Lan warknął pod nosem, przeistoczywszy swoją broń w ostrze, którym sparował wymierzony w swoje gardło atak. Jednak tajemnicza postać nie odpuszczała, a napierała coraz bardziej. Podeszwy butów księcia wbiły się w ziemię, a ta zapadała się pod stawianymi przez niego krokami. Zastąpił lśniącą stal swoim przedramieniem i odtrącił miecz przeciwnika, nawet nie drgnąwszy, gdy ostrze rozcięło jego skórę. Wtedy walka przemieniła się w taniec. Lekkie kroki, splatające się ze sobą wstęgi złota i czerni, ciosy tak potężne, że mogły rozkruszyć kamień i wzburzyć morze.

– Odpuść, złoty książę. Nie wygrasz tej walki, słabniesz – odezwał się po raz pierwszy zakapturzony mężczyzna.

Lan nie mógł się pozbyć wrażenia, że skądś kojarzył chropawy głos, ale nie miał czasu poświęcić tej myśli uwagi, bo ten się nie mylił – książę czuł, jak bardzo rozgorączkowane było jego ciało, krew spływającą z nosa i jej metaliczny posmak zbierający się w gardle.

Nie zamierzał jednak dać przewagi przeciwnikowi – zebrał swoje qi i przywołał kolejne ogniste błyskawice, które popędziły w stronę mężczyzny. Temu udało się zablokować atak, ale wstrząs sprawił, że kaptur zsunął się z jego głowy, odsłaniając twarz. Wargi księcia się nieznacznie rozchyliły. Spoglądał w oczy, które dobrze znał, chociaż przydymił je mrok.

– Ty... Oj... – Lan nie zdążył dokończyć, ponieważ ta krótka chwila nieuwagi wystarczyła, aby ostrze zanurzyło się w jego ciele.

Meng rozsunęła jedwabne zasłony i z uśmiechem przyglądała się ulicom stolicy Zhengzhu. Mijali stragany z tkaninami przywiezionymi do miasta przez kupców ze wschodu, a także aromatycznie pachnące stoiska z ciepłymi bułeczkami. Zapukała w drewnianą ściankę, aby zwrócić uwagę Yuana. Zawsze upierał się, aby iść obok powozu – mawiał, że tym sposobem miał pewność możliwie najszybszej reakcji, gdyby coś się działo.

– Yuan. Zatrzymajmy się kawałek dalej od centrum. Nie chcę zwracać uwagi – rzekła Meng, gdy na nią spojrzał.

Strażnik skinął głową, po czym przekazał wiadomość woźnicy. Gdy odwiedzali miasto, wolała wtapiać się w tłum, chociaż mała Liu nie podzielała zdania dziewczyny. Siostra zawsze obdarzała ją spojrzeniem, w którym skrywała sztylety, kiedy Meng kazała jej ubrać mniej wytworne szaty. Oczywiście, nadal nie mogły uchodzić za pospólstwo – przecież towarzyszyły im straże oraz służki, a na dodatek często wydawały niemały majątki w lokalnych sklepach – ale jako przybrane córki kanclerza przyciągałyby jeszcze więcej niepotrzebnej atencji.

– Siostrzyczko, możemy już wysiąść? Chcę tam zajrzeć! – Liu wskazała sprzedawczynię, delikatnie wymachującą lanymi z cukru słodkościami.

– Masz za dużo lat, żeby marudzić jak mała dziewczynka. Później – odrzekła starsza z panien Ying.

Meng nie miała zamiaru przyznać, że również uważała, iż koła powozu toczyły się zdecydowanie za wolno.

Zasiedli przy stoliku w niewielkiej tawernie. Nie należała do najelegantszych w mieście, ale jedzenie było pyszne, a obsługa przemiła. Panowała w niej ciepła, niemal rodzinna atmosfera. Meng lubiła tu przychodzić, bo w rezydencji Tangów zdecydowanie brakowało śmiechu i naturalności. Chwyciła mosiężny dzbanek, aby dolać sobie jaśminowego naparu. Zauważyła, że czarka Yuana też była pusta, więc i ją zapełniła herbatą. Strażnik próbował zaprotestować, a gdy to nie powstrzymało dziewczyny – zrobił typową dla siebie śmieszną minę i się zarumienił.

– Tutaj jesteśmy po prostu przyjaciółmi – zapewniła Meng śpiewnym głosem, a mężczyzna jeszcze bardziej poczerwieniał, na co się roześmiała. 

Yuan zawsze się tak przejmował zasadami. Ona też o nich pamiętała, gdy przebywali w rezydencji, ale poza nią mogła przypomnieć sobie czasy dzieciństwa, kiedy nie były jeszcze tak obecne w jej życiu. Dom kanclerza Ying przestrzegał srogich reguł tylko pod czujnym okiem obcych.

Ostatnimi czasy starsza panna Ying mogła odrobinę odetchnąć od Tangów, co dobrze wpłynęło na samopoczucie dziewczyny. Meng czuła się okropnie, że dużą rolę w poprawie jej nastroju odegrała śmierć, ale to właśnie odejście starej Madame było powodem trzyletniej żałoby rodziny, przez którą odsunięto organizację ślubu w czasie. Shen bardzo nad tym ubolewał, a Meng w duchu skakała z radości, chociaż absolutnie nie dała tego po sobie poznać.

– Zaczyna się! – zawołała trochę zanadto podekscytowana Liu i klasnęła w dłonie, przerywając rozmyślenia starszej siostry. 

Mała Liu przepadała za historiami opowiadanymi przez dziadka Mo. Podobno całe życie przemierzał taoistyczne świątynie i szkolił się pod okiem Najwyższych Mistrzów, a opowieści, którymi się dzielił, zasłyszał od samych Nieśmiertelnych. Meng traktowała to z przymrużeniem oka, ale Liu wierzyła w słowa mnicha całym sercem. Obie siostry równie chętnie słuchały opowiastek, mimo że dla jednej były zabawą, a druga rozmyślała nad ich sensem dniami i nocami.

Dziadek Mo zadzwonił kilka razy dzwoneczkami, aby uciszyć obecnych:

– Prawdziwy władca rządzi sprawiedliwie. Prawdziwy władca wie, kiedy przeć naprzód, a kiedy zrobić krok w tył. Prawdziwy władca wie, że serce winno zostać czyste, nawet jeśli skala je krew. Bo ta krew może być przelana tylko w obronie honoru i zaufania – zaczął staruszek. – Prawdziwy władca jest odważny, nieskalany godnymi potępienia żądzami i postępuje wedle najwyższych cnót. Ale co jeśli władca podda się egoistycznym pragnieniom?! – zakrzyknął, sprawiwszy, że część słuchaczy się wzdrygnęła. – Nie bójcie się, bowiem istnieje znacznie ważniejszy władca niż każdy z ziemskich królów. A nawet ważniejszy niżeli sam cesarz, a ten powinien być dumny, że ustępuje mu pozycją. Spogląda na nas ze szczytów niebiańskich gór, kłaniają się przed nim wszystkie kreatury tego świata, a on schyla głowę jedynie przed Smoczym Królem. Z zachodniego brzegu stróżuje pokoju, a wiatr niesie mu wieści o złu popełnionym przez tego, kto winien czynić dobro. Gdy władca zapomni o swych powinnościach, gdy tron wpadnie w niepowołane ręce, a łagodne fale Czterech Mórz zostaną wzburzone, miejcie pewność, że on nadejdzie...

Meng się wzdrygnęła, kiedy jej klatka piersiowa nagle zaczęła promieniować bólem. Z trudem złapała kolejny oddech. Dziewczyna czuła się jakby ktoś raz po raz godził ją sztyletem. Zgięła się nad stołem i zagryzła wargi. Kręciło się jej w głowie. Yuan szybko zwrócił uwagę na dziwne zachowanie Meng i się do niej przybliżył.

– Panno Ying? Co się dzieje? – spytał zaniepokojonym szeptem.

Przytrzymał ją, gdy pochyliła się mocniej do przodu. Do jej uszu docierały coraz bardziej rozgorączkowane pytania strażnika. Naraz ból zelżał, rozszedł się po kościach, aż minął całkowicie tak szybko, jak się pojawił. Dziewczyna głęboko odetchnęła, po czym poklepała Yuana po ręce – zawstydzony od razu ją cofnął – i uspokoiła zmartwioną siostrę wzrokiem.

– Źle się poczułam, ale już dobrze. To pewnie zmęczenie, nie jestem przyzwyczajona do takich wycieczek. – Spróbowała się uśmiechnąć, chociaż jej serce przepełniał nieodgadniony niepokój.

Dziewczyna miała nieodparte wrażenie, że o czymś zapomniała, a teraz powinna być gdzieś indziej. Prędko wyrzuciła je z głowy i upiła łyk herbaty, którą podała jej Liu.

– Kiedy pojawi się Biały Tygrys, wnet powróci harmonia! – dokończył swoją opowieść Stary Mo.

Szybko rozdział, bo zaczynamy jeden z wątków, na które czekałam xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro