3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Co to miało być?! – wykrzyczała, a dźwięk podniesionego głosu rozszedł się echem po okolicy. – Zwariowałeś?!

Mężczyzna przymknął oczy. Przez chwilę stał niczym posąg, po czym rozchylił powieki. Oczy już nie lśniły. Spojrzenie, którym ją uraczył, było beznamiętne i chłodne.

Clara oddychała głęboko, starała się uspokoić. Żałowała swojego wybuchu, choć myśl, że mężczyzna zasłużył, próbowała wyrwać się do przodu. Nie pocałował jej, nie dotknął, ale to, co zrobił, było bardzo intymne i zupełnie nie na miejscu. Przekroczył granicę, którą stawiała całemu światu.

Wyjął kolejną fajkę ze srebrnej, zdobionej papierośnicy. Pierścienie zabrzęczały, zderzając się z metalowym opakowaniem. Schował przedmiot do kieszeni płaszcza, po czym wyjął zapalniczkę, przyłożył płomień do papierosa i zaciągnął się mocno.

Clara parsknęła pod nosem z irytacją, pokręciła głową, a potem odwróciła do mężczyzny plecami i ruszyła przed siebie.

– Palant – rzuciła pod nosem.

Zdążyła zrobić dwa kroki, zanim melodyjny głos ją zatrzymał.

– Nie tęsknisz za dotykiem? Trzy lata to długo.

Stanęła jak wryta.

Dźwięk kroków sprawiał, że miała ochotę zacząć biec, uciekać, ale nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Nogi wrosły jej w podłoże, niewidzialne pnącza trzymały ciało w pułapce.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko, mrużąc oczy. Delektował się emocjami, które od niej biły. Czuł je wyraźnie, intensywnie. Wyrzucił papierosa, przydeptał go butem i pokonał dzielącą ich odległość.

Clarą wstrząsnął dreszcz, gdy dotknął jej włosów. Delikatnie odsunął je na bok, żeby odkryć szyję pokrytą gęsią skórką. Nie wyczuwał w niej strachu, wręcz przeciwnie – ekscytacja, ciekawość, podniecenie, wściekłość. Chłonął to wszystko jak papierosowy dym, wdychał do płuc, zaciągał się głęboko.

– Skąd wiesz? – spytała drżącym głosem.

– Skąd wiem o...? – Pochylił się i zatrzymał, gdy usta prawie dotknęły szyi.

Widziała jego cień przed sobą. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, śledząc każdy, najmniejszy ruch i oczekując tego, co zamierzał zrobić.

– Skąd wiem o tym, że stronisz od dotyku? – zapytał, a gorący oddech owiał wrażliwą skórę.

Walczyła ze sobą, by nogi nie odmówiły posłuszeństwa. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a kolana ugną się pod nią i poleci na beton.

– Skąd wiem o tym, dlaczego tak jest? – Bawił się jej włosami, przeplatając je między długimi palcami. Słowami sączył jad do umysłu, niczym przebiegły wąż, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. – Skąd wiem o tym, co wydarzyło się w Rugton?

To słowo sprawiło, że coś w jej głowie się przełączyło. Jakby ktoś włączył światło i rozproszył złowieszczy cień.

Zrobiła krok w przód i odwróciła się gwałtownie do nieznajomego. Wyprostował się, leniwy uśmieszek nadal zdobił bladą twarz. Ostatni raz wziął głęboki wdech, zatrzymał na chwilę powietrze w płucach, po czym wypuścił je powoli. Złapał w dwa palce brzeg kapelusza, ukłonił się lekko, nie odrywając spojrzenia od przepełnionych emocjami oczu.

– Przyjdź na nasz jarmark. Powiem ci, dlaczego Harry podłożył ogień.

Nie dodając nic więcej, odwrócił się i pomaszerował przed siebie.

Zachwiała się. Musiała oprzeć się o balustradę, inaczej z pewnością by się przewróciła.

Coś mocno ścisnęło klatkę piersiową, a w gardle pojawiła się gula. Atak paniki prawie ją dopadł, ale udało się go szybko zdusić w zarodku. Miała w tym wprawę.

Z frustracji chciała coś do niego krzyknąć, coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Na przemian otwierała i zamykała usta, zaciskając mocno palce na zimnym metalu. Opamiętała się dopiero wtedy, gdy mężczyzna zszedł z mostu i skierował w lewo, podążając betonową ścieżką w stronę parku.

Ruszyła za nim. Z początku normalnym tempem, a po kilku krokach, gdy sylwetka zniknęła między drzewami, zaczęła biec. Nie mogła go zgubić.

Wściekała się na swoje otępienie, otumanienie i wszystko, co sprawiło, że była bierna w tej sytuacji. Nie rozumiała reakcji swojego ciała i umysłu. Wydawało się, że została zaczarowana, ale przecież nie wierzyła w takie bzdury.

Zwaliła winę na szok.

Wypatrywała czarnego płaszcza, ale nigdzie go nie znalazła. Pobiegła dalej, rozglądała się jeszcze przez jakiś czas. Wpadała w panikę. Miała wrażenie, że coś uciekało jej przez palce, jakaś prawda, tajemnica, której od dawna szukała.

Westchnęła głęboko, usiadła na pobliskiej ławce i schowała twarz w dłonie.

Zaszlochała.

Ciepłe łzy spłynęły po policzkach i dłoniach, razem z siłą i nadzieją, które opuszczały jej ciało.

Pociągnęła nosem, odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy. Zastanawiała się nad słowami nieznajomego i tym, skąd wiedział. O pożarze mógł przeczytać w Internecie, to było proste, ale o jej problemie? O tym, że nienawidzi dotyku? O tym, co się stało w cholernym Rugton? To było niemożliwe. Nie miał prawa wiedzieć.

Przesunęła dłonią po opuchniętej, od płaczu, twarzy. W głowie szumiało od natłoku myśli i emocji, a wszystko wydawało się tak nierealne, jakby śniła i za chwilę miała się wybudzić.

Niedaleko ktoś stał, był otulony cieniem. Przyglądał się dziewczynie z ciekawością i jeszcze jedną emocją, o której istnieniu już zdążył zapomnieć – ekscytacją. Podrzucił czerwone jabłko w powietrzu, złapał jedną ręką, po czym łapczywie wgryzł się w soczysty miąższ.

Zamarł, gdy na języku wyczuł słodycz owocu. Otworzył szerzej oczy, rozchylił usta, a jabłko, które wypuścił z dłoni, poturlało się po zmarzniętej ziemi.

Poczuł smak.

Stare klony i dęby zakołysały się na wietrze, to w jedną, to w drugą stronę, a korony drzew zaszumiały. Gdy jeden ze złotych, spadających liści opadł w miejscu, w którym leżało nadgryzione jabłko, Clara spojrzała w tamtym kierunku.

Na chwilę utkwiła wzrok w owocu, po czym wstała i ruszyła do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro