Rozdział 1 część 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Jia Astorio, nazywana Gwiazdeczką, zorientowała się o ułamek sekundy za późno.

Uniosła rękę, powstrzymując Chao przed wypowiedzeniem kolejnego słowa i sięgnęła po ciemność, każąc jej wystrzelić wokół mackami cienia, żeby upewnić się co do słuszności podejrzenia. W tym samym momencie zaczęła wstawać od stołu, a Chao sięgnął po miecz.

Ale było za późno.

Wpadli do środka głównym wejściem i Jia od razu zrozumiała, jak bardzo źle przedstawiała się sytuacja, widząc dwie odziane na czarno postacie wbiegające do izby, w której siedzieli nad kuflami piwa. Rozpoznała w nich Węże.

W tej samej chwili cienie powiedziały jej, że wejście od strony stajni również zostało zablokowane.

Nie miała nawet czasu przekląć.

W ostatniej sekundzie posłała przed siebie falę ciemności, z którą zderzyły się białe jak śnieg zjawy przywołane przez napastników. Duchy umarłych wpadły w cienie, tonąc pod ich naporem jak w błocie, ale utknęły w niej zaledwie na moment, niemal natychmiast rozszarpując moc Jii na strzępy. Jednak co najgorsze – nie wydawały przy tym żadnego dźwięku. Żadnych jęków i zawodzeń, żadnych ryków.

Dopiero to uświadomiło dziewczynie, że było gorzej, o wiele gorzej, niż myślała. Bo za takim atakiem mogła stać tylko jedna osoba.

Niedobrze. Bardzo niedobrze.

Ledwie zdołała zasłonić się mieczem i nową falą ciemności, gdy zmarli atakujący w przerażającej ciszy wyciągnęli po nią swoje łapy. Ale Gwiazdeczka wiedziała, co robić. Zdwoiła wysiłki.

Zauważyła też, że jeden z napastników nie kontrolował widm. Zarówno z jej magią, jak i z ciemnością Chao, walczyła dziewczyna. Normalnie ucieszyłoby ją to. Zwietrzyłaby krew.

Tylko, cholera, to była ta dziewczyna. Żmija.

Ledwie wytrzymywała jej atak, a napastniczka nie zamierzała ułatwiać. Runęła na nich razem ze swoim towarzyszem, a ich miecze cięły cienie jak ludzkie ciało, nic sobie nie robiąc z magii.

„Pieprzone runiczne klingi", pomyślała Jia, zastanawiając się nad drogą ucieczki.

Chłopak zaatakował jej towarzysza, przerąbując się przez jego ciemność z nie większym trudem, niż jakby Chao utworzył swoją tarczę z bochenka chleba. Ciął szybko, precyzyjnie, wyśmienicie kontrolując miecz. Cieniowładny ledwie zdążył unieść własną broń do zasłony. I zaraz musiał powtórzyć ruch, bo napastnik nie ustępował. Wymierzał cios za ciosem, o wiele szybszy i dysponujący o wiele większą finezją niż Chao, który polegał głównie na cieniach.

Zmusił go do cofania, zręcznie lawirując między blatami stołów, aż chłopak dotknął plecami ściany w rogu.

A Jia nie mogła mu w żaden sposób pomóc, sama zajęta odpieraniem ataków dziewczyny, która walczyła jak szalona. Ich pojedynek przypominał najdzikszy taniec, gdzie poza tancerzami w szranki stawały mlecznobiałe zjawy i kłęby ciemności. Jednak Jia dawała radę. Jej cienie się nie uginały, a ona sama nadążała za krokami, cięciami i zmyłkami przeciwniczki.

„Dzięki ci, tatku, za wszystkie lekcje!", myślała w trakcie.

Słyszała wrzaski, a także brzęk naczyń dochodzący z kuchni. Słyszała też okrzyki na piętrze, niechybnie towarzyszące przetrząsaniu kolejnych pokoi przez postacie w czerni.

„Cholera. Cholera!"

Zastanawiała się, jak z tego wybrnąć, gdy kątem oka dostrzegła, jak o podłogę uderzył miecz Chao. Wróg przyłożył mu własne ostrze do gardła, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.

Jia wiedziała, że nie mogła tak skończyć. Tu chodziło o coś więcej niż tylko o nią, czy Chao, nawet o coś więcej niż grupkę przerażonych cywilów ukrytych na poddaszu. Zacisnęła wargi z żelaznym postanowieniem, że jej nie dostaną.

Ryzykując cios, zerknęła na swojego partnera, a on odpowiedział tym samym. Dostrzegła w tym wzroku cień zrezygnowania. Oboje wiedzieli, co to oznaczało. I kto wyjdzie stąd żywy.

Gwiazdeczka musiała zrobić coś, czego się nie spodziewali, żeby zdobyć chociaż moment przewagi. Musiała uciec.

Spojrzała Żmii prosto w oczy.

– Jesteś aresztowana! – krzyknęła pierwsze, co przyszło jej do głowy, z ledwością parując cios przeciwniczki.

To był dobry ruch. Absurdalny, ale zadziałał, bo dziewczyna na moment ściągnęła brwi, zaskoczona, a to wystarczyło. Rozproszyła się, a Jia puściła w jej stronę pojedynczy cień, ale za to idealnie na wysokości twarzy. Wykonała zgrabny obrót, przeskakując zwinnie nad stołem, a potem bez spoglądania za siebie pomknęła naprzód.

Nie pobiegła w stronę stajni. Zbyt wiele wiedziała o Wężach, by podejrzewać ich o takie niedbalstwo jak zostawienie niepilnowanych tylnych drzwi. Ale raczej nie podejrzewali, że ktoś odważy się uciec głównymi, bo wtedy musiałby pokonać Żmiję i jej towarzysza – co Jia przed chwilą zrobiła. No, przynajmniej w pewnym sensie.

Błyskawicznie przebiegła przez korytarz i podsienie, ignorując lamenty dochodzące od kuchni. Posłała falę cienia przed sobą, a ta łupnęła w drzwi z siłą tarana i otworzyła je na oścież. Wypadła na zewnątrz, niemal przefruwając nad schodami wiodącymi z ganku na ulicę.

Wiedziała, że dziewczyna biegła za nią. Niemal czuła widma jej umarłych na plecach. Podziękowała w duchu za podwójną pełnię, która cudownie wydłużała nocne cienie, zwiększając moc cieniowładnych.

Posłała do tyłu włócznię z ciemności, mając nadzieję chociaż na chwilę spowolnić pościg. Niemal przeoczyła przez to postać w czerni zastępującą jej drogę. Drobną, niewielką postać, bez dwóch zdań damską. Dopiero błysk mlecznobiałych duchów i przeciągłe zawodzenie zmarłych uzmysłowiło dziewczynie, w jak fatalnej znalazła się sytuacji. Między młotem a kowadłem.

Posłała w stronę kolejnego wroga chmurę magii, atakującą czarnymi kłami oraz pazurami, po czym z zaskoczeniem skonstatowała, że podziałało.

Kimkolwiek był nowy przeciwnik, nie miał mocy takiej, jak ta, która ją ścigała. Postać w czerni uderzona ciemnością poleciała w bok, waląc głową o ścianę, a Jia przemknęła obok niej.

Mknęła upapranymi błockiem ulicami, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Raz na jakiś czas rzucała za siebie ciemnością, korzystając z mocy podwójnej pełni, utrzymując stały dystans od umarłych posyłanych przodem przez Żmiję.

A potem wypadła nad jeden z licznych kanałów przecinających Nowe Miasto od strony Riry. Łączyły rzekę z jeziorem, zapewniając ciągłość komunikacyjną między szlakami żeglugi.

Jia zerknęła za siebie, ale, dostrzegając stado umarłych kierowanych przez śmiercionośną dowódczynię Węży i czując moc, słabnącą w niej mimo podwójnej pełni – nie wahała się dłużej.

– Ani mi się waż! – usłyszała jeszcze przepełniony oburzeniem okrzyk, kiedy z rozpędu chlupnęła do wody.

„Pocałuj mnie w zadek", pomyślała. „Gwiazdeczka kontra Żmija, jeden zero".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro