Rozdział 1 część 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Hesperia z pewnym niedowierzaniem patrzyła na wzburzoną wodę, w której przed sekundą zniknęła dziewczyna. Potem prędko posłała w wodę duchy. Rozglądała się przy tym, licząc, że może ten przeklęty myrijski szpieg wylezie gdzieś niedaleko na brzeg.

Niestety, uciekinierka przepadła.

Hesperia głośno przeklęła, gdy nawet jej zjawy niczego nie znalazły.

„Oby poszła na dno", pomyślała, choć tak naprawdę w to nie wierzyła. Tak dobra cieniowładna jak ta, nie mogła zwyczajnie utonąć. Nie w tym cholernym mieście.

– Jeszcze się spotkamy – obiecała na głos, chociaż jej niedawnej przeciwniczki nie mogło być nigdzie w pobliżu. Widma dałyby o tym znać.

Przeklęła pod nosem raz jeszcze, a potem zawróciła, ruszając truchtem w stronę karczmy, którą pozostali powinni już w tym czasie całkowicie spacyfikować.

Przyśpieszyła, dostrzegając wciąż leżącą na ziemi Bryseis.

– Bree? – zawołała cicho, nie przejmując się już zachowywaniem ciszy. Awanturę w gospodzie najprawdopodobniej słyszało pół miasta.

Kucnęła przy przyjaciółce, która była dość blada.

– Nic mi nie jest – mruknęła Bree, wbrew swoim słowom krwawiąc z rozciętej głowy.

Hesperia westchnęła, po czym sięgnęła po dłoń dziewczyny.

– Chodź, obejrzymy to w środku. – Ostrożnie pociągnęła ją do góry, a potem objęła, podtrzymując, kiedy pod Bree ugięły się nogi.

Razem pokuśtykały do oberży, w której teraz było cicho jak makiem zasiał. Weszły powoli po schodkach, przecięły korytarz, po czym weszły do izby karczemnej, gdzie na ławie siedziały cztery osoby, elegancko skrępowane i pilnowane przez Ketha oraz Ruska.

– Bree? Coś ty sobie znowu zrobiła! – Keth natychmiast do nich podszedł, przejmując dziewczynę od Hesperii. Nawet słowem się nie zająknął na temat pościgu swojej dowódczyni.

Siedli przy innym stole, gdzie chłopak zaczął oglądać ranę przyjaciółki. Hesperia, pewna, że Bree trafiła w dobre ręce, przeniosła całą swoją uwagę na jeńców i Ruska.

– Jak sytuacja na górze? – zapytała, przesuwając wzrokiem po pojmanych.

Rusk posłał swojej dowódczyni zmęczony uśmiech. Wciąż trzymał miecz na wierzchu, błyskając runiczną klingą przed oczami cieniowładnego, którego pokonał Keth. Chociaż, sądząc po ciężkim oddechu i zamglonych oczach pokonanego, ten nie stanowił chwilowo szczególnego zagrożenia.

– Wszystko pod kontrolą – zameldował chłopak. – Piwnica czysta, na piętrze sami nieświadomi goście, pozamykani i bezpieczni w swoich pokojach, a na poddaszu znaleźliśmy siedem osób. Troje dzieci, na oko między siedem a dziesięć lat, dwoje nastolatków, chłopak i dziewczyna około trzynastu i piętnastu lat, jedna kobieta w średnim wieku i jedna staruszka.

Hesperia potarła ręką podbródek, wzdychając ciężko.

– Ktoś ranny? – dopytała, nie spuszczając wzroku z jeńców.

– Chłopak się stawiał, miał ukryty nóż i zadrasnął Cailu, ale to nic poważnego. Usadziliśmy go prędko, nikomu nic się nie stało...

– A dzieciak, to co? Jego też wliczasz w „nikomu nic się nie stało"?! – Jeden z więźniów, podrostek o twarzy poznaczonej bliznami po ospie i głęboko osadzonych oczach spojrzał na Ruska z nienawiścią.

– Cichaj, Mery! – syknął duży, zwalisty mężczyzna z czarną brodą, jak Hesperia wiedziała, kucharz i właściciel przybytku.

Skarcony spuścił głowę, ale wciąż zaciskał zęby z wściekłości.

Ostatni z jeńców, blady chłopak, przez cały czas zagryzał wargi, obserwując wszystko ze strachem wymalowanym na twarzy.

Ruskowi nawet brew nie drgnęła, jednak zwrócił się wyraźnie do skrępowanego podrostka.

– Nikomu nic się nie stało. Chłopcu też. Nie krzywdzimy dzieci.

– Akurat – burknął pod nosem Mery.

Kucharz znów syknął upominająco. Hesperia westchnęła po raz drugi. Zerknęła na ostatniego z jeńców, tego, który najbardziej ją interesował. Miał czarne włosy zebrane w kucyk na karku, ciemnobrązową skórę i zielone oczy. Chłopak niewiele przed dwudziestką był wyraźnie oszołomiony, oddychał już spokojniej, ale jego źrenice pozostawały rozszerzone, a wzrok nieobecny. Bez problemu poznała pierwszą fazę działania narkotyku, który Keth na pewno podał mu zaraz po pojedynku, żeby zablokować magię cieniowładnego. Niestety, w tym stanie zadawanie jakichkolwiek pytań odpadało.

Przeniosła wzrok na Ruska i uniosła jedną brew.

– Myr przysyła coraz młodszych szpiegów.

– Może wykończyliśmy już wszystkich starszych! – zawołał z tyłu sali Keth, kończący opatrywać Bree.

Rusk parsknął, ale Hesperia skupiła się na kucharzu. Zmrużyła oczy.

– On jest szpiegiem. Działał zgodnie z rozkazami. – Podeszła krok bliżej, a mężczyzna pobladł. – Ale ty? Zdrajca spiskujący przeciwko ojczyźnie?

Właściciel karczmy „Pod Złotym Karasiem" wytrzymał jej wzrok.

– Nie uważam, żeby pomaganie ludziom, których ta ojczyzna gnębi, było grzechem – powiedział powoli.

Hesperia uniosła kącik ust, potrząsnęła głową.

– Tak? Tylko o dobro ludzi ci chodzi? Ale sakiewką brzęczącą od monet nie pogardzisz.

Mężczyzna na moment spuścił wzrok, a Hesperia kontynuowała:

– Radzę ci dobrze przemyśleć swoją sytuację. – Spojrzała na pozostałych. – Wam wszystkim radzę dobrze to przemyśleć. Zostaniecie oskarżeni o zdradę stanu. Staniecie przed sądem. Dobrze wiecie, co was czeka, jeśli orzekną waszą winę.

– Niech zgadnę – parsknął wyrywny wyrostek. – Mamy zeznawać? Powiedzieć wszystko, co wiemy i wsypać wszystkich, o których wiemy, bo inaczej zadyndamy?

Splunął Hesperii pod nogi.

– O tyle o tym sądzę – podsumował.

Dziewczyna nawet nie mrugnęła. Wbiła wzrok w bladego chłopaka, który do tej pory nie powiedział ani słowa, a na wspomnienie o wieszaniu zaczął dygotać. To był jej cel. Wiedziała, że on pierwszy pęknie.

– Spędzicie noc w miłym lochu – zapowiedziała. – Potem porozmawiamy i zobaczymy, jak zmieniły się wasze nastroje.

Odwróciła się, zerkając na Ruska, Ketha i stojącą już o własnych siłach Bryseis. Jednak nie miała serca wymagać teraz od dziewczyny wysiłku związanego z posyłaniem widm.

– Idę wezwać strażników. I kończymy zabawę na dziś.

Kiedy skinęli głowami, wyszła na korytarz. Sięgnęła do łańcuszka zawieszonego na szyi i pociągnęła, wydobywając spod ubrania medalion. Oko z lapis lazuli w prostej, miedzianej ramce bez żadnych zdobień błysnęło zachęcająco. Amulet wciąż był lekko ciepły, wciąż gotowy do magii.

Hesperia zacisnęła na nim palce, wzywając jednego, pojedynczego ducha. Temperatura wokół niej spadła, a medalion zrobił się cieplejszy. Mlecznobiałe widmo o rysach zatartych przez czas nie wyło ani nie jęczało. Szeptało do niej, tak cicho, że tylko ona to słyszała.

Wiedziała, że nie mogła słuchać. Ojciec wielokrotnie ją przestrzegał, aż wpoiła to sobie jako najświętsze prawo. Nie słuchać szeptów zmarłych. Nigdy.

Zmusiła zjawę do wędrówki, od karczmy, przez uliczki Nowego oraz Starego Miasta aż do strażnicy. Przymknęła oczy, koncentrując się na wrażeniach widma, nie jej własnych. Nie widziała jego oczami ani nie słyszała jego uszami, a jednak odbierała pewne bodźce. Czuła życie, którego duchowi brakowało. Gdy kapitan straży pełniący wartę zauważył ją i zwołał ludzi, zawróciła, prowadząc ich z pomocą półmaterialnej postaci do oberży „Pod Złotym Karasiem".

Strażnicy miejscy nie mieli pojęcia o ich akcji, ale wiedzieli, że na widok widma muszą zareagować. Pośpieszyli całym oddziałem, gotowi do pomocy.

Hesperia przyprowadziła ich pod same drzwi, a gdy stanęli wszyscy przed gospodą, ośmiu mężczyzn w bordowych płaszczach i ciężkich skórzanych kurtach, z mieczami przy pasach, odwołała widmo. Szybko otarła strużkę potu z czoła, po czym wyszła na ganek.

Musieli spodziewać się właśnie jej, bo tylko jej widmo nie jęczało, ale i tak zamarli. Zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć, machnęła na nich ręką, nakazując, by weszli do środka. Pierwszy poszedł kapitan, szpakowaty mężczyzna z wąsem. Nie zapamiętała jeszcze jego imienia, jednak wiedziała, że niedawno przyjechał do miasta z prowincji. Zwykle w jej głowie zostawały twarze, z imionami bywało gorzej.

Chciał coś powiedzieć, ale Hesperia wiedziała już, co. Był wyraźnie podenerwowany, blady – nieprzyzwyczajony do sytuacji takich jak ta. Miał zamiar użyć jej tytułu w oficjalnym powitaniu, więc podniosła dłoń.

– Bez tytulatury, proszę – powiedziała. – Jestem tu jako Żmija, panie kapitanie.

– Tak jest – odpowiedział, a Hesperia poczuła do niego nagłą sympatię, bo nie nalegał ani się nie wykłócał.

– Pojmaliśmy myrijskiego szpiega – wyjaśniła, a oczy strażnika się rozszerzyły. – Współpracował z nim właściciel tej karczmy oraz najprawdopodobniej jego dwóch pomocników. Na górze w pokojach są nieświadomi goście. A na poddaszu siedmiu niewyszkolonych cieniowładnych.

Niemal widziała, jak kapitana świerzbiło do zadawania pytań, ale się powstrzymał. Jej sympatia wzrosła.

– Pomoże pan moim ludziom. Właściciela karczmy, jego pomocników oraz szpiega odprowadzi pan do lochów, koniecznie oddzielnych, a cieniowładnych do zamkowej infirmerii. Ma ich tam obejrzeć medyk i orzec, czy nadają się już do wypalenia. Tych, którzy będą się nadawać, odprowadzi pan na miejsce.

Strażnik zbladł jeszcze bardziej, ale skinął głową.

– Natomiast gości oberży zaprowadzi pan do sali przesłuchań, gdzie zostaną im zadane pytania. – Zamilkła na chwilę, bijąc się z myślami. – I proszę wystawić list gończy – powiedziała w końcu.

Kapitan tym razem zadał pytanie, ale właściwe.

– Kogo ma dotyczyć?

– Kolejnego myrijskiego szpiega, jak przypuszczam. Nie dysponuję, niestety, portretem. – Hesperia zacisnęła usta. – Ale znam kogoś, kto będzie mógł narysować podobiznę naszego zbiega. Dostarczę ją wkrótce. Na razie wystarczy opis. To dziewczyna, około dwudziestu lat, o ciemnych, prostych włosach ściętych do szczęki, ciemnych oczach, oliwkowej cerze. Średniego wzrostu, szczupła, ubrana w brązowe, użytkowe ubrania. Mam takie wrażenie, że prędzej spróbuje przebrać się za mężczyznę niż damę. Czy wszystko jest zrozumiałe?

– Tak jest.

Hesperia w końcu pozwoliła sobie na drapieżny uśmiech.

– To świetnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro