Rozdział 2 część 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Była już przy drzwiach, zanim on zdążył zasunąć za sobą krzesło od stołu. Przestępowała z nogi na nogę, chowając dłonie w kieszeniach swojego obszernego, czarnego płaszcza, podczas gdy Ves przedzierał się przez salę. Podekscytowana i radosna jak małe dziecko.

Tavriel, właściciel tego przybytku, na boku szmuglował różne towary oraz przyjmował zlecenia na bardzo nietypowe zamówienia. Jako jedyny w mieście potrafił dostarczyć Vesowi to, czego chłopak potrzebował, więc płacił mu bez marudzenia – zresztą pieniądze i tak nie należały do niego, wydawał cesarskie monety. Za to Kamika wprawiała się w zawodzie pod jego skrzydłami. I w ciągu ostatnich lat zaprzyjaźniła z Vesem, regularnie dostarczając mu produkty. Chociaż poznali się w nieco innych okolicznościach.

Kiedy wyszli na zewnątrz, złapała go pod ramię. Zerknął na nią kątem oka, ale nic nie powiedział, prowadząc ją przez Dzielnicę Ekscentryków. Potem wyszli na targowe uliczki, gdzie nagle zauważył, że już go nie trzymała i znikła mu z oczu. Złorzeczył pod nosem, idąc dalej swoją drogą, a przyjaciółka magicznie wyrosła u jego boku, kiedy miał wsiąść na barkę wiozącą ludzi z jednego Szponu na drugi.

Podczas całej drogi na półwysep nie mówili ani słowa, wpatrując się w brudnozielone wody jeziora Erky. Akwen był największy na kontynencie, a jego południowy brzeg nie należał już do Cesarstwa Myrijskiego tylko do Nambrii, ojczyzny matki Vesa, oraz do znienawidzonego Keru, którym władał bezwzględny despota.

Kiedy wysiedli na brzegu, Ika znów puściła ramię chłopaka, ale tym razem zdołał ją złapać, nim znikła.

– Nie rób tego tutaj – szepnął ostro.

Lewy Szpon zamieszkiwali bogatsi oraz o wiele bardziej wpływowi ludzie niż prawy. Nie należało ich okradać.

– Nikt by nie zauważył – burknęła w odpowiedzi, wzruszając ramionami.

– Do czasu. – Ves sięgnął do jednej z jej kieszeni, mimo protestów dziewczyny. Znalazł w niej nie tylko garść monet, ale też niewielką magiczną zapalniczkę i cygaro. – Ika, na litość boską, to musiało być drogie.

Zerknął na zapalniczkę, ale przyjaciółka tylko wzruszyła ramionami, chowając zdobycze z powrotem do kieszeni.

– Nikt nie zauważył – powtórzyła, szczerząc zęby w uśmiechu.

Westchnął ciężko, ale nie powiedział nic więcej. Osiągnął przynajmniej tyle, że przez resztę drogi przez miasto Ika już go nie zostawiała i, na tyle, na ile potrafił to stwierdzić, raczej nikogo więcej nie oskubała.

– Tavriel jasno ci powiedział, że jeśli przyłapie cię na jeszcze jednej kradzieży, to koniec z waszą współpracą – mruknął.

– Żałuję, że ci o tym powiedziałam. – Puściła go, zaplatając ręce na piersi.

– Ika...

– Ves... – Przedrzeźniła go.

Niestety nie mogła mu wypomnieć niczego nierozsądnego, co on sam zrobił, bo Ves nic głupiego nigdy nie robił.

– Czy to nie nudne, być takim odpowiedzialnym? – zapytała z przekąsem zamiast tego.

Uśmiechnął się do niej lekko.

– W naszej drużynie ty zapewniasz dość ryzyka nam obojgu.

Przewróciła tylko oczami, a potem znów wzięła go pod ramię. Ucieszył się, że nie zaprotestowała na słowa o drużynie. W istocie nią byli.

Obiektywnie patrząc, Ves miał dość ryzykowną pracę, ale nigdy nie podchodził do niej w ten sposób. Roztropność zapewniała mu bezpieczeństwo.

– Idziemy do parku? – zapytała go, kiedy odbili z głównej ulicy w boczną, otoczoną z obu stron przez bogate rezydencje arystokracji.

– Właściwie to do ogrodu zoologicznego. – Mrugnął do niej.

Fuknęła, jak zawsze kiedy ją poprawiał.

– Wiesz, że o to mi chodziło... Co za różnica. Tu rośliny, tam rośliny, tu kupę zwierza i tam. Po co jakieś fikuśne słówka?

Nie odpowiedział jej, tylko pociągnął dalej za sobą. Z każdej strony mieli wysokie ogrodzenia, uniemożliwiające zajrzenie na tereny bogaczy. Ves wiedział, że nie powstrzymałyby jego przyjaciółki, gdyby naprawdę chciała wejść, ale wierzył w resztki zdrowego rozsądku Iki.

Poprowadził ją do miejsca, w którym uliczka odbijała w dwa kierunki, po czym wybrał ślepą odnogę, gdzie tereny arystokratów dochodziły do ceglanego muru z prostokątem drzwi pośrodku.

– Tego wejścia mi jeszcze nie pokazywałeś. – Dziewczyna zmrużyła oczy.

– Bo idąc tędy, wylądujemy niedaleko pawilonu z gadami i płazami.

– Fuj!

Podszedł do solidnych drzwi, wyciągnął z torby klucz, po czym przekręcił go ze zgrzytem w zamku. Otwierając przed przyjaciółką, powtórzył swoje pytanie:

– Chcesz zobaczyć, do czego mi ta brzechotka?

Ciekawość zwyciężyła i już po chwili oboje znaleźli się w szerokim korytarzu.

– Tędy przywożą większe zaopatrzenie – wyjaśnił Ves. – Dziś na targu, zanim się spotkaliśmy, składałem różne zamówienia, część z nich przywiozą właśnie tędy.

Przeszli do innego pomieszczenia, w których stały worki z paszą i taczki.

– Coś nie widzę tu gadów...

– To tylko magazynek. – Chłopak kopnął czubkiem buta jedną torbę. – Wyjdziemy obok zagrody płochorogów, a po drugiej stronie ścieżki będzie pawilon gadów i płazów.

– Czy to zoo ma gdzieś koniec? Tyle razy już tu byłam i ciągle pokazujesz mi coś, czego jeszcze nie widziałam. Ono rośnie w nocy, czy jak?

Ves parsknął.

– Jest bardzo duże. I owszem, ciągle się rozrasta, bo jego cesarska mość ciągle życzy sobie mieć nowe okazy.

Wyszli z budynku na ścieżkę wysypaną żwirem, wiodącą między dwoma wybiegami, a Ika przeklęła pod nosem, gdy w twarz uderzył ją podmuch śmierdzącego łajnem powietrza.

– Co to jest?! – jęknęła.

– Płochorogi. – Chłopak zaczął się śmiać z jej skrzywionej miny. – Popatrz tam.

Wskazał ręką za drewniane ogrodzenie, gdzie na polance obok paśnika z sianem stało stadko stworzeń przypominających trochę łosie, tyle że ich futro było śnieżnobiałe, a rogi zamiast charakterystycznych łopat miały rozdwojony kształt litery „Y".

Zwierzaki przeżuwały w spokoju, porykując cicho i szturchając towarzyszy pyskami. Dziewczyna zobaczyła wśród nich dwa bezrogie cielaki z szarą sierścią, drepczące entuzjastycznie na nogach, które wydawały się zbyt długie w porównaniu do reszty ciała.

– Ładne to one może i są, ale śmierdzą niemiłosiernie. – Ika powachlowała ręką przed nosem.

– Po prostu wiatr zawiał ze złej strony.

Ciągle nie opuszczała go wesołość, aż Ika szturchnęła przyjaciela łokciem. Złapał się za żebra, ale wciąż szczerzył zęby.

– A on co robi? – zapytała dziewczyna, dostrzegając na wybiegu dzieciaka, który szedł powoli w kierunku stada z workiem zarzuconym na plecy.

Vesa błyskawicznie opuściło rozbawienie.

– Nie powinien tam wchodzić. Nie teraz. – Podbiegł do ogrodzenia, ale nieznajomy był tak zaaferowany stadem, że nie zwrócił na niego kompletnie uwagi.

Ves nie mógł krzyknąć, bo tylko spłoszyłby zwierzęta. Przeklął pod nosem, a Ika wyrosła u jego boku, nagle równie poważna jak jej przyjaciel.

– Coś mu grozi?

Chłopak skinął głową, wskazując jednego zwierzaka. Większego od reszty, z paskudnie wielkimi rogami.

– To samiec i przywódca stada. – Ves pokręcił głową, machnął ręką, próbując zwrócić na siebie uwagę dzieciaka. Bezskutecznie. – Jak ten mały podejdzie za blisko, zaatakuje go, żeby chronić rodzinę.

Ika zamrugała, a Ves zaczął gorączkowo grzebać w swojej torbie. W końcu znalazł to, czego szukał i złapał za ogrodzenie. Zanim dziewczyna go powstrzymała, przeskoczył na drugą stronę, po czym zrobił kilka kroków, ale nie w kierunku nieznajomego, tylko samca płochoroga, który zauważył już intruza na swoim terenie.

– Ves! – Ika konspiracyjnym szeptem zawołała przyjaciela. – Ves, co ty robisz?

Gestem nakazał jej ciszę. Musiał teraz skupić pełnię uwagi na zwierzętach.

Przywódca stada zaryczał nisko, postawił uszy i rozszerzył nozdrza. Stanął na przedzie, oddzielając sobą stado od nieznanego człowieka, po czym zamachał łbem, prezentując wielkie rogi. Dzieciak zastygł, jakby dopiero dotarło do niego, w jak wielkim niebezpieczeństwie się znalazł. Ves przyśpieszył.

Samiec przestąpił z nogi na nogę, zagrzebał racicami o ziemię. Reszta jego grupy zasłoniła cielaki. Ves miał ochotę znów zakląć, ale zamiast tego przyłożył ręce do ust i wydał odgłos przypominający niski ryk zakończony mruczeniem.

Płochoróg razem z dzieciakiem dopiero teraz go dostrzegli. Młody wciąż tylko stał, pobladły, wyraźnie przerażony, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, za to zwierzę odpowiedziało podobnym pomrukiem, więc Ves odetchnął z ulgą.

Wyciągnął przed siebie na dłoni kawałki suszonego jabłka, a do nieznajomego powiedział cicho:

– Wycofuj się. Powoli, bez odwracania.

Na całe szczęście smarkacz posłuchał. Zaczął krok po kroku uciekać ze strefy zagrożenia, a Ves znów zamruczał, wyciągając smakołyk w stronę zwierzaka. Samiec, ufając znajomej osobie i widząc odchodzącego intruza, machnął jeszcze raz rogami, po czym podszedł spokojnie do wyciągniętej ręki.

Chłopak w duchu podziękował bogom, a kiedy płochoróg zgarnął z jego dłoni jedzenie, podrapał go po nosie. Ogromny samiec szturchnął go pyskiem w odpowiedzi i zaczął z zainteresowaniem obwąchiwać jego kieszenie, poszukując kolejnych przysmaków. Zaraz dołączyły do niego klępy, chociaż matki wciąż trzymały dzieci na odległość.

– No cześć. – Ves czochrał po kolei łby starych znajomych, zerkając ukradkiem w stronę umykającego dzieciaka.

Kiedy zobaczył, jak ten bezpiecznie przeskoczył ogrodzenie, gdzie od razu zgarnęła go Kamika, zaczął żegnać się ze swoim stadkiem, po raz ostatni pieszcząc pyski spragnionych czułości stworzeń.

Pomrukując przyjaźnie, powoli odchodził, a gdy stado straciło zainteresowanie, truchtem podbiegł do granicy wybiegu i już po chwili stał obok Iki, która zaciskała palce na łokciu lekkomyślnego smarkacza.

– To było niesamowite – uznała dziewczyna, zerkając na zmianę ku Vesowi i płochorogom, znów w spokoju przeżuwającym przy paśniku. – Jesteś jakimś cholernym zaklinaczem dzikich zwierząt.

– Do dzikich płochorogów w życiu bym w ten sposób nie podszedł – stwierdził, poprawiając torbę na ramieniu. Wbił wzrok we wciąż przestraszonego i zakłopotanego dzieciaka. – Tego samca osobiście wykarmiłem z butelki, kiedy jego matka padła. Wiedziałem, czego się po nim spodziewać.

Wyciągnął rękę i, zanim młody zdążył zaprotestować, odebrał mu worek. Zajrzał do środka, po czym, widząc karmę, pokręcił głową.

– Coś ty sobie myślał? A w ogóle to kim ty jesteś?

Chłopak wbił wzrok we własne stopy.

– Nazywam... Nazywam się Tavi. Przysyła mnie jego wysokość Leeh – wyjąkał.

Ves westchnął ciężko. Jeszcze raz spojrzał na dzieciaka, który mógł mieć może z osiem lat, po czym klęknął obok niego i położył mu rękę na ramieniu.

– Spójrz na mnie – poprosił, a kiedy Tavi wykonał polecenie, spokojnym głosem wyjaśnił: – Płochorogi, jak sama nazwa wskazuje, są płochliwe. Tylko że ich strach skutkuje agresją. Ja znam to stado, ale ty jesteś dla nich obcy, więc stanowisz zagrożenie. Niech ci nigdy więcej nie przyjdzie do głowy włazić na wybieg, kiedy są w okolicy.

– Ale jego wysokość Leeh kazał dorzucić im jedzenia... – Taviemu zadrżały wargi.

Ves poklepał go uspokajająco po ramieniu. Znał szalonego kierownika ogrodu na tyle, by wiedzieć, że ten miał tendencję do pomijania rzeczy, które dla niego były oczywiste. Sam na początku przekonał się o tym dość boleśnie, gdy zwierzaki „absolutnie łagodne" i „cudownie niegroźne" według Leeha, kopały go, gryzły, drapały albo od biedy chociaż opluwały.

– Jesteś tu pierwszy dzień, prawda? – zapytał chłopca.

Ten potaknął.

– Każdemu na początku zdarzają się wpadki – powiedział łagodnie. Poczochrał dzieciakowi włosy, wstając. – Po prostu zapamiętaj lekcję.

– A co z karmą? – zapytał nieśmiało Tavi.

– Potem się tym zajmiemy. Na razie zostaw ją tutaj. – Machnął ręką w stronę worka leżącego na ziemi. – Chodź ze mną i moją przyjaciółką, to pokażę ci coś fajnego. W pawilonie gadów i płazów. Znasz drogę?

Oczy małego rozbłysły z fascynacji. Gorliwie pokiwał głową.

– No to zmykaj do środka, poszukaj terrarium z waranem leśnym, a potem zaczekaj na nas przy nim.

Kiedy dzieciak odzyskał humor i poleciał przodem, Ika nachyliła się do Vesa.

– Nie tylko zaklinacz zwierząt, ale też dzieci – szepnęła mu na ucho.

Poczuł rumieniec występujący na policzki, więc wzruszył ramionami, po czym poprawił torbę na ramieniu. Sięgnął do niej, tym razem, żeby wyciągnąć pakunek zakupiony od Iki.

– W sumie o co chodzi z tymi kośćmi i waranem? – zapytała dziewczyna.

Ves uśmiechnął się lekko.

– Nasz nowy waran ostatnio ma problem z dietą. Wyczytałem w bibliotece...

Ika demonstracyjnie ziewnęła. Chłopak spojrzał na nią i dokończył:

– Wyczytałem, że kostki małego ssaka dodane do posiłku mogą pomóc, a brzechotki są wymieniane jako jedne z ulubionych przysmaków warana leśnego z Brygii.

– Biedne brzechotki... – Kamika wbiła wzrok w budynek, do którego zbliżali się z każdym krokiem. – Więc ciągnąłeś mnie taki kawał drogi, żebym obejrzała, jak karmisz jakąś przerośniętą jaszczurkę, która ma problemy żołądkowe?

– Ty ją nakarmisz. – Mrugnął do dziewczyny. – A przerośnięta to ona dopiero będzie. Na razie ma niecały łokieć, ale według podań dorasta do sześciu.

Ika wytrzeszczyła na niego oczy.

– Żartujesz.

– Nie. Piszesz się na to?

– Pewnie. – Zaraz potem potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Tylko ty potrafisz mnie skłonić do karmienia przerośniętej jaszczurki z biegunką kośćmi wiewiórki... Czy ty w ogóle słyszysz, jak to brzmi?

Zamiast odpowiedzieć, z uśmiechem otworzył przed nią drzwi prowadzące do wnętrza kamiennego budynku, gdzie nawet na początku wiosny panował tropikalny upał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro