XI.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Hoseok podszedł bliżej. Jungkook nie spodziewał się po nim opiekuńczości w stosunku do siebie, szczerze powiedziawszy to nawet by się jej obawiał. Nie spodziewał się jednak obojętności na krzywdę Yoongiego. Mężczyzna trzymał niedźwiedzia na celowniku, nawet kiedy ten wyzionął ducha. Stał się wielką kupą mięsa, tłuszczu i futra, a jego furia w oczach zastygła jak i on sam. Wspólne trofeum Yoongiego i Hoseoka, z tym, że ten pierwszy przypłacił je fizycznym bólem. 

Sprawny mężczyzna podszedł bliżej. Nie wyminął od razu martwego zwierzęcia. Począł mu się przyglądać i dopiero upewniwszy się, że przestał oddychać, opuścił broń na ziemię. Ciężkim butem odchylił jego ośliniony pysk. 

- Obrzydliwa bestia - stwierdził z przekąsem, wpatrzony w jego zakrwawioną łapę. Lufę broni oparł o martwe cielsko, zupełnie jakby chciał się napawać poniżeniem i tak martwego już stworzenia. Swoje zrobił, zabił go, czy to nie wystarczające? 

Jungkook otrząśnięty nieco z szoku zwrócił się w stronę Yoongiego. Nie w głowie mu było zastanawianie się co Hoseok tu robił, skąd się wziął, jak się dowiedział i dlaczego nie reagował na rany odniesione przez brata. Na zastanowienie dostanie odpowiedni czas, o ile Hoseok nie zechce odstrzelić go jako drugie trofeum. 

- Wszystko w porządku? - zapytał ostrożnie Yoongiego. Mężczyzna oglądał brudny we krwi rękaw kurtki i wyżłobione w skórze cięcia pazurów.

- Zaatakował go niedźwiedź, tak trudno domyślić się odpowiedzi? - wtrącił się z tyłu Hoseok. 

- Kurwa...- szepnął Yoongi przez zaciśnięte zęby. Widać, że cierpiał. Rana była niewidoczna spod materiału kurtki, ale to nie znaczy, że jej tam nie było. 

- Chyba moje lekcje strzelania nie zdały się na wiele - stwierdził Hoseok obrzydliwie cwaniackim tonem - jeśli strzelec zezowaty to i najlepsza broń nie pomoże. Wiadomo, że...

- Wiemy, że nie dał rady. Może by tak pomóc? - wyrwało się Jungkookowi odrobinę zbyt agresywnie. 

Hoseok nie wyglądał na ani trochę zadowolonego, ale przynajmniej się zamknął. Dzięki temu Jungkook mógł pomyśleć nad opatrzeniem rany. Gdyby miał swoje ubrania, bez wahania skorzystałby z koszuli, żeby ucisnąć ramię prowizorycznym opatrunkiem. Miał na sobie jednak odzienie Seokjina. Z ciężkim sercem rozsunął kurtę i prawie zawodząc z żalu odpruł duży kawałek jedwabnej, drogiej i z pewnością lubianej przez pana domu koszuli. Hoseok odszedł od niedźwiedzia i opierając się o pień białej brzozy przyglądał się jego poczynaniom. 

- Dasz radę zdjąć kurtkę? - zapytał Yoongiego, czując się wciąż obserwowany. 

- Chyba - dosłyszeli tylko prychnięcie z boku. Jungkook nie mógł uwierzyć, że mina Yoongiego nie wyrażała absolutnie żadnych emocji. Zajęty był tylko raną i zawiązaniem tego cholernego kawałka materiału. Najpierw pomógł mu zdjąć warstwę wierzchnią, trochę to zajęło, bo kawałki materiału właściwie "wbiły się"w ranę i trzeba było je odrywać, jakby przypalono je ogniem. Nie była to właściwie głupia myśl. W rodzinnych stronach Jungkooka przypalanie ran było jedną z trzech podstawowych praktyk medycznych. Dwie pozostałe to upuszczanie krwi i pijawki, których doświadczył nie raz. 

Yoongi nie wyglądał jednak na wytrzymałego, a nie pamiętał gorszego bólu niż rozpalony do czerwoności kawałek metalu przystawiony do skóry. Wolał tego nie proponować. Wspólnymi siłami udało im się ściągnąć kurtkę i dotrzeć do źródła bólu. Rana wyglądała, co nie dziwne, jak postrzępione kawałki mięsa. Cięcie było nierówne, w niczym nie przypominające zacięcia nożem. Na pierwszy rzut oka widać, że to rana pochodzenia zwierzęcego. Nie krwawiła mocno, a nawet gdyby tak było, Jungkook nie rozpoznałby czy Yoongi właśnie traci przytomność. Był blady naturalnie. 

Żaden z nich nie zwracał uwagi na Hoseoka, który nieustannie obserwował każdy ich ruch. Jakby przyszedł tylko po to, by zająć miejsce niedźwiedzia i pastwić się nad nimi , czekać aż stracą siły, lub co bardziej prawdopodobne - cierpliwość. Co rusz poprawiał broń, opierał ramię o pień w innej pozycji, mocniej zaciskał ramiona na wysokości mostka. Jungkooka peszyło to nieme pospieszanie. Coś było ważniejsze niż jego humory i chęci na pastwienie się nad ich słabością. 

Właśnie. Ich. nie jego samego, a to nowość. Przynajmniej wiedział, że Hoseok jest po prostu okrutny i nie robiło mu różnicy czy cierpi obcy przybłęda, czy jego brat. To że zabił bestię i dał im szansę przeżyć było dla Jungkooka wystarczającym powodem, by nie wyklinać go w duchu od gnid i bezuczuciowych potworów. 

Bez zbędnych oględzin, nie chcąc wystawiać Yoongiego na widok rany, złapał go delikatnie za przedramię, a kiedy mężczyzna syknął cichutko, na ułamek chwili sparaliżował go strach. Przez ten jeden niepozorny moment poczuł się autentycznie zagrożony. Nie wiedział jednak skąd to ostrzeżenie w jego głowie, ta krótka myśl o niebezpieczeństwie. Przyłożył kawałek materiału pod ramieniem i zaczął powoli okręcać go wokół dość chudego ciała.

Czoło skroplił mu pot, choć nie było dziś ciepło. Cały stres, który siedział w nim od pojawienia się niedźwiedzia jeszcze nie uleciał, a tutaj kolejne zagrożenie ze strony nieobliczalnego brata. 

- Mizdrzycie się jak panny na wydaniu. Yeontan na nas nie poczeka. Jeszcze trochę i las całkowicie go pochłonie - zwrócił im uwagę bezczelnie Hoseok. 

- Pospiesz się - skinął na niego Yoongi, nie zważają na ból.

Naprawdę chciał nadal szukać konia? Ranny i poturbowany przez niedźwiedzia? Co prawda rana nie wyglądała tragicznie i raczej nic poważnego jej nie zagrażało, lecz musiał stracić mnóstwo sił, chociażby przez strach, a Jungkook medykiem nie był, mógł się mylić. Ludzie w wiosce nie raz umierali po spotkaniu z dzikimi psami, a rany również nie wyglądały na groźne. 

Nie wtrącał się jednak. Nie miał wpływu na decyzje Yoongiego, a tym bardziej Hoseoka. Znalezienie Yeontana przecież nadal było dla niego priorytetem i jeśli mężczyźni zdecydowaliby się wrócić do posiadłości i tak zostałby sam. Poprosiłby tylko o broń. Pan Namjoon miał rację co do zwierzyny jaka żyje w tych lasach. Spotkania z kolejnym niedźwiedziem z pewnością by nie przetrwał. 

Skończył opatrunek, zawiązując dwa końce koszuli na niezbyt mocny supełek , tak żeby nie podrażnić zadrapań i siniaków. 

- Nareszcie - westchnął Hoseok - i tak straciliśmy dużo czasu.

- Wybacz - odetchnął Yoongi, ale nie brzmiało to jakby było mu wstyd, raczej obojętnie i trochę prześmiewczo - trudno o dobrego medyka w środku lasu - zebrał z ziemi kurtkę i podszedł do mężczyzny ze strzelbą. Poruszał się gibko, ale już nie w szybkim tempie, jakie narzucił im, gdy wyruszali. Nie obejrzał się na Jungkooka, który w strumieniu obmywał ręce z jego krwi. 

Młodzieniec nie słyszał co szeptali do siebie, odchodząc mniej więcej w stronę, gdzie uciekł Yeontan. Hoseok patrzył pod nogi oglądając ślady, dotknął także ułamanych gałązek. Tylko na moment zwrócił się do Yoongiego i szybko przyłożył dłoń mniej więcej gdzieś między jego żuchwą, a bokiem szyi. Ręka tak samo szybko jak się tam pojawiła, tak szybko i zniknęła, a słów które powiedział mu w tym momencie, Jungkook nie słyszał i nie wyczytał z ruchu ust. Za bardzo bał się poświęcić im więcej uwagi niż powinien. 

Wstał, czując jak strzelają mu wszystkie kości, a mięśnie błagają o litość. Wszystko wewnątrz niego było spięte. Od ciała po myśli. Ograniczone do minimum. Musiał sobie z nimi radzić, bo inaczej ich natłok wprawiłby go w szaleństwo. Spojrzał na niedźwiedzia nie wiedząc czy jego towarzysze zechcą po niego powrócić. W końcu futro z tak groźnego zwierza to nie lada powód do dumy, prawdziwy triumf nad drugą istotą. Czarne oczy patrzyły gdzieś bez wyrazu, martwe.

W tej chwili bardzo chciałby mieć równie puste spojrzenie. Zapomnieć o wszystkim co tu przeżywa na rzecz zwykłego cieszenia się z tego, że ma gdzie spać i co jeść. Zapomnieć o dobroci Seokjina, o niechęci Yoongiego, nienawiści Hoseoka. Do każdego z braci czuł co innego i do każdego z tych uczuć bał się przywiązać. Dlaczego nie mogli mu tego ułatwić i traktować go jak powietrze? Zatrudnić i dać jeść. Nie oczekiwał wiele, nie chciał dawać wiele.

Pragnął być sam, będąc z nimi. 

. . . 

Poszukiwania trwały, a słońce wspięło się wysoko po horyzoncie. Górowało nad nimi, wychodząc zza chmur co jakiś czas. Wielkie polne wrzosowisko szumiało, czuł jego woń długo jeszcze po tym jak je minęli. Znaleźli nawet kilka śladów, które Hoseok rozpoznał jako należące do Yeontana. Na zaschniętym błocie widzieli wyraźnie ślad podkowy. Cóż z tego skoro prowadziły donikąd. Ciągle to samo rozczarowanie i kolejne odległości pokonywane na darmo. 

Jungkook miał wrażenie, że kręcą się w kółko. Nieprzyjemna cisza wisiała w powietrzu. Nic nie było tak jak być powinno. Obecność Hoseoka psuła wszelkie plany, nawet nieświadome, na dogadanie się z Yoongim i złapanie nici porozumienia. Atmosfera stawała się nie do wytrzymania. Został zupełnie odizolowany od ich planów, myśli i słów, nie tak miało to wyglądać. 

A Yoongi - zachowywał się, jakby rana na ramieniu kompletnie mu nie przeszkadzała, a przynajmniej próbował się tak zachowywać. Wychodziło mu to nieudolnie. Po jego skroni płynęły krople potu, które co rusz ścierał. Zwolnił i usilnie starał się trzymać ramię sztywno, żeby nie naruszać zadrapań. Spuchły mu wargi od przygryzania, a opatrunek z kawałka koszuli przepuszczał powoli krople krwi, z których większe zmieniały się w plamy. 

Hoseok musiał to widzieć. Byłby zupełnie ślepy, gdyby nie zauważał co dzieje się z jego bratem. Mógł po prostu skupić się na poszukiwaniach tak bardzo, że stracił orientację, co dzieje się wokół  niego, lub co bardziej prawdopodobne, udawał, że nie widzi cierpienia w jego ruchach.

Szala przeważyła wagę strachu, kiedy Yoongi podparł się na pniu drzewa, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Hoseok zwrócił się w jego stronę i spojrzał, jakby w ogóle nie rozumiał o co chodzi.  Zawiesił strzelbę na ramieniu, prawie przesuwając jej końcem po zmęczonej twarzy towarzysza. 

- Chyba lepiej byłoby gdybyśmy wrócili - zdecydował się nieśmiało interweniować Jungkook. 

- Gdzie chcesz wracać? - odezwał się do niego Hoseok - pokaż mi takie miejsce, a osobiście cię tam odprowadzę. 

- Jakie miejsce? - prawie szepnął, spuszczając oczy na dół. 

- Chciałeś wracać. Myślałem, że masz gdzie. 

- Ja... - nie wiedział co ma robić i nie wiedział także czego się spodziewał. Przecież nikt go tu nie obroni. Wychodził z willi na własne życzenie i sam zgodził się na pomoc ze strony Yoongiego. Podejrzewał podstęp i zapewne się nie pomylił. Hoseok od początku musiał za nimi podążać i czekać tylko na okazję, by się ujawnić. Ułatwił mu to niedźwiedź. 

Dlaczego tylko poświęcił Yoongiego?

- Bez Yeontana nie masz się co pokazywać. Na pewno wszyscy myślą, że uciekłeś. Myślisz, że mają zaufanie do przybłędy z lasu? Tylko ten koń może dać ci jeszcze wstęp do domu, na twoim miejscu chciałbym go znaleźć za wszelką cenę. 

- Nie kosztem pana Yongiego...

Hoseok wyglądał jakby za chwilę miał wybuchnąć śmiechem. Przestąpił z nogi na nogę i wyminął bladego brata. Podszedł niebezpiecznie blisko Jungkooka. Jego oddech załaskotał młodzieńca po brudnym policzku. Był minimalnie niższy, lecz cały efekt niszczyły zgarbione plecy Jungkooka. Ogarnęła go potworna niechęć do metod Hoseoka. Miał się za kogoś groźnego, kogoś, kto może nim pomiatać, a on nie umiał się temu przeciwstawić. Wiedział, że stając przeciwko jednemu z braci, straci szansę u nich wszystkich. Martwił się o Yoongiego, chciał dla nich dobrze. 

- Myślisz, że coś mu ze mną grozi? - zapytał zaniżając barwę swojego głosu. 

- Jest ranny. Twoja obecność nie ma tu nic do rzeczy, panie. 

- Jest tylko ranny, nie martwy. Mógłby być, gdybym nie zjawił się na czas. Nie wypowiadaj się za niego i nie myśl, że wiesz co czuje. 

A Hoseok wiedział co czuje Yoongi? Potrafił wczuć się w jego rozrywającą bólem ranę i giętkość w kościach? W duszącą niemoc i zimny pot płynący po czole? Jungkook potrafił to zrobić, bo przeżył niejeden uraz. Hoseok najwidoczniej żyje w przeświadczeniu, że ciała jego braci, jak i jego własne, jest niezniszczalne. Że być może w ogóle żyją ponad prawem ludzkim, ze względu na swoją pozycję i pieniądze. Nic ich nie dosięgnie, dopóki myślą, że tak będzie. 

Nie spojrzał w oczy Hoseoka. Pragą tylko, by ten się odsunął i zostawił go w spokoju. Świszczące powietrze z jego płuc osiadało mu na policzku. Czuł, że za chwilę zaczną dygotać mu dłonie. 

- A ty wiesz co on czuje, panie? - jego usta same wydusiły pytanie, kiedy Hoseok odsunął się nieznacznie, a twarz zwrócił w stronę milczącego Yoongiego. 

- Prosisz się, żebym coś ci zrobił. 

Czy on właśnie zagroził mu za niewygodne pytanie? Bo nikt nie wie co siedzi w głowie drugiego człowieka, nawet jeśli dotyczy to braci. A Hoseok nie wiedział co myśli i czuje Yoongi. Nie mógł. 

- Nie. Nie o to chodziło.

- Ciągle brniesz dalej. Jesteś niedorozwinięty? - wysyczał przez zęby - Yoongi zostanie ze mną dopóki będę tego chciał. Chociażby miał się wlec za mną na czworaka. Nawet gdyby miał nieść twoje martwe, sflaczałe ciało za mną aż do domu. Do mojego domu, przybłędo. Nic mu nie będzie, a po tobie i tak nikt nie zapłacze. Dopilnuję tego. Jestem gotów powstrzymać przed tym Seokjina siłą, jeśli spróbuje się nad tobą litować. Rozumiesz co do ciebie mówię? 

Brzydził się każdą groźbą wypływającą spomiędzy jego warg. W całym jego krótkim życiu usłyszał tyle złych słów i bluźnierstw, które przyprawiały o dreszcze, a łzy same cisnęły się do oczu. Nie spodziewał się jednak, że to nie słowa posłane pod jego adresem wyrządzą mu największą krzywdę. 

Powstrzymać Seokjina siłą. 

Byłby gotów zrobić krzywdę bliskiej osobie przez chorą nienawiść, do jak mówi nic nie znaczącego przybłędy. Nikomu nie potrzebna wściekłość i obrzydzenie. Skoro nic nie znaczy, dlaczego ujawnia odrazę i tę ogromną wrogość? 

Nie reagował długo. Próbował jakoś uspokoić złość, która zamieniła miejsce strachu. Jeszcze chwilę temu bał się postawić braciom, bo każde uchybienie mogło równać się z ich utratą, ale na Hoseoka nie działała uległość. Nienawidził go i dla tej nienawiści był w stanie poświęcić wszystko. To sprawiało, że i Jungkook zaczynał pałać do niego tak samo silnym uczuciem. Wzbierającym w nim powoli, ale bez ustanku. Powstrzymywał się przed czymkolwiek, zaciskał palce tak mocno, że czuł jak krótkie paznokcie wbijają się wewnątrz dłoni. Mięśnie twarzy bolały go od zaciskania, co zauważył i sam Hoseok. 

- Musisz potwierdzić, że rozumiesz co mówię, bo inaczej zabiję cię tu i teraz - wydawało mu się, albo emocji w głosie Hoseoka szukać na darmo. Ścisnął dwururkę w dłoni, jakby chciał pokazać, że wcale nie kłamie, chociaż Jungkook podejrzewał, że mężczyźnie nie brakuje wiele do spełnienia groźby. 

Choć jednak czegoś brakuje. 

- Rozumiem. 

Hoseok wypuścił powietrze z płuc i odwrócił się od niego. 

- Mogę zostać sam.

- Co? - podniósł odrobinę głos. Jeden z braci naprawdę nie mógł już najwyraźniej uwierzyć, że przybłęda ma jeszcze czelność dyskutować. 

- Pójdę sam szukać Yeontana. Wrócicie do rezydencji i opatrzycie ranę pana Yoongiego. Będzie tak jak tego chciałeś, panie. Jeśli nie uda mi się go odnaleźć, odejdę.

Teraz nawet Yoongi zwrócił na nich uwagę. Usiadł na spróchniałym pieńku i starał się łapać głębsze oddechy. 

- A jeśli jakimś cudem go znajdziesz? - zapytał, choć dobrze znał odpowiedź na pytanie. 

- Wrócę, a ty panie zaakceptujesz moją obecność. Nawet jeśli tylko chwilową. 

- Stawiasz mi warunki. 

- To tylko umowa.

- Do której dyktujesz warunki - prawie warknął. 

- Możesz je zmienić dopóki nie została zawarta, panie. 

- Nigdy cię nie zaakceptuję. Mogę co najwyżej tolerować - odrzekł bez zawahania - przez jakiś czas - dodał. 

- To zawsze szansa dla mnie. 

Mógłby przysiąc, że oczy Hoseoka zmieniły się dosłownie na ułamek sekundy. Nie umiał nazwać emocji, które w nich zobaczył, ale już wiedział, że się udało. 

- Seokijn będzie tęsknił za swoimi ubraniami - złapał za poły jego kurtki i poprawił je agresywnie - ale nago cię nie wypuszczę. Tęsknota Seokjina jest dla mnie niczym. A ja też właśnie dostałem szansę. Na pozbycie się ciebie - uśmiechnął się fałszywie - Yoongi, wracamy. Twoje ramię potrzebuje opatrzenia.

Jungkook skrzywił się pod nosem. w życiu nie widział tyle obłudy u drugiego człowieka, a miał do czynienia z niejednym kapłanem. 

Hoseok odszedł twardym krokiem w stronę przeciwną do dotychczasowego kierunku podróży. 

- Ból czasem jest oczyszczający, a czasami ograniczający - zdziwił się słysząc głos Yongiego - warto byłoby wtedy przestać go czuć. Podobno biel to kolor kojący ból. Nauczył mnie tego pewien mnich. 

- Biel? 

- Ból nie zniknie sam. Pomyśl o mnie i o bieli, kiedy cię opanuje. 

Jungkook kompletnie nie wiedział co chodzi po głowie Yoongiego. Nie było to teraz ważne. Do niedawna życie w lesie na wyganaiu było jego chlebem powszednim. Teraz został sam ze sztyletem Yoongiego, ubraniem Seokjina i nadzieją na powrót do bezpiecznego azylu. 

Jeśli azyl sprawił, że stał się słaby, nie miał już czego szukać w rezydencji pod wzgórzami. 

Znowu otoczyła go cisza. 

. . .

Powoli, ale do przodu ;) Mam nadzieję, że rozdziały nie są nudne. Staram się, by wszystko toczyło się swoim torem, akcja nie biegła na łeb na szyję, ale jeśli przeciągam ją, albo coś Wam się nie podoba, śmiało napiszcie. Będę wiedziała nad czym się zastanowić i co naprawić :) 

Zapraszam również na dodatek do "Kartki papieru 2" :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro