XIII.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pojedyncze krople deszczu uderzały o szybę tarasu. Dobra pogoda nie utrzymała się długo. Słońce już dawno ukryło się za ciężkimi chmurami. Przy spadku z murowanego tarasu, wąski pas zroszonej ziemi porastały grube kępy  fioletowych główek kwiatu lawendy, dalej krzaczaste róże i swobodne, dzikie stokrotki. Kolejny widok na sporą część ogrodu zastawiał okazały krzew, teraz pokryty jedynie zielonym listowiem. Zastawiał altanę i gospodarskie budynki po obu stronach ogrodu, a także  wysoki żywopłot. Jedynie widok na korony dalekich drzew i poszarzałe niebo sprawiał, że Seokjin nie czuł się zamknięty w pułapce zieleni. Tyle razy był już o krok od wydania rozkazu ścięcia krzewu, a jednak nadal rósł i nadal zasłaniał widok z ulubionego miejsca na resztę świata. A raczej małego fragmentu świata, który niezmiennie napawał go melancholią. Tylko kolor nieba upewniał go o przemijaniu czasu. 

Zdecydowanie za rzadko ostatnimi czasy poświęcał się organizowaniu przyjęć. 

Jaśminowa herbata smakowała jak co dzień, może odrobinę mocniejszy gorzki posmak rozprzestrzeniał się po podniebieniu Seokjina. Wyjątkowo nie męczył swoich obolałych kręgów posągową pozycją. Odrobinę zgarbiony pozwalał odpocząć łopatkom. Picie herbaty, a dokładnie sięganie po filiżankę było jedyną czynnością, która czyniła posągowe ciało człowiekiem. Do czasu, aż kasztanowe kosmyki nie postanowiły wysuwać się na czoło i drażnić go okropnym uczuciem łaskotania. 

- Byłem tu przeszło godzinę temu i nie zmieniłeś pozycji - do pokoju wszedł Namjoon. 

- Nie było cię aż godzinę? Czas płynie zdecydowanie za szybko przy jaśminowej herbacie. 

- Na pewno przyspiesza godziny, które spowalnia ciągłe czekanie. 

Jin zrobił zdziwioną minę. Odstawił filiżankę i oparł się na miękkim podłokietniku. Dopiero teraz odczuł jak zastane kości proszą o litość. Pogoda nie działała na korzyść bolących, czułych punktów, umiejscowionych gdzieś w dole kręgosłupa i na zgięciach dłoni oraz kolan. Zmieniała się z godziny na godzinę, każdego poranka budziła go inna aura. Od dawien dawna matka natura nie była aż tak kapryśna. 

- Martwię się - odarł, po przemyśleniu słów Namjoona, którego to twarz tym razem przybrała wyraz lekkiego zdziwienia - minął dzień, mija i noc. 

- Nie przewidziałeś, że tak może się to potoczyć? - zapytał, stając przy podsuniętym pod fotel Seokjina stoliku. Na blacie leżał wiklinowy koszyk, a w nim kilka zaczętych haftów. Wszystkie ukończone jedynie w połowie. Zapał Seokjina miał swoje granice, zwłaszcza jeśli chodzi o haftowanie.

- Zawsze miałem w sobie więcej nadziei niż ty, kochany - zwrócił się ku niemu, zaraz wzdrygając się lekko z bólu. Jego szyja również nie chciała współpracować z niezdecydowaną pogodą. 

Nie musiał prosić, ani wyczekiwać długo na odpowiedź opiekuńczych dłoni. Z początku kilka ciepłych palców musnęło tył jego szyi, gdzieś między linią krótkich włosków, a kołnierzem koszuli. Delikatnie naciskały na drobne punkciki, jakby wyczuwały, gdzie dokładnie doznaje najbardziej nieprzyjemnych ukłuć. Nie zaciskały się, nie łapały skóry, a jedynie odnajdywały konkretne źródła bólu i łagodziły je swoją delikatnością. 

- Nadziei, wiary, współczucia. Wszystkiego co w jakoś kojarzy się z dobrem - dodał, a jego głęboki głos podrażnił i uniósł drobne włoski na rękach oraz skroniach Seokjina. Przyjemny dreszczyk przebiegł mu plecach, pozwalając zapomnieć, o tym jak bardzo przed chwilą cierpiały z powodu pogody i zastoju. 

- Nadzieja i wiara kojarzy ci się z dobrem? - zapytał szczerze rozbawiony - mi o wiele bardziej z naiwnością. 

- Jesteś na tyle naiwny, by wierzyć, że wróci? - uszczypnął wrażliwy punkt znienacka.

- Za dużo o tym myślę. 

- Zgadzam się. Był tylko gościem, a ci odchodzą. Pojawiają się i znikają. 

- Liczyłem, że jakoś nam się przysłuży. To dobry chłopak, ale bardzo zagubiony. Od dawna nie widziałem nikogo tak rozdartego jak on. W jednym momencie widziałem, że chce, bym przygarnął go w ramiona, żeby zaraz odtrącić i pozwolić mu uciec. Jakby pragnął tylko sprawdzić jak to jest - zakończył wypowiedź sprowokowany ciepłą dłonią, ujmującą jego obolały kark. Zamruczał z przyjemności, kiedy Namjoon oddawał zastygłym mięśniom ciepło własnego ciała. 

- Jeszcze pomyślę, że tęsknisz - powiedział beztrosko Namjoon. 

- Jak mogę tęsknić za czymś, czego nie znam? 

- To skąd ta melancholia? 

- Z pogody, ze starości, od tego okropnego krzewu, który przesłania mi świat? 

Kolejny dreszczyk przeszył go na wskroś, słysząc głęboki, cichy śmiech Namjoona. 

- Powiedz słowo, a zetnę go dla ciebie osobiście. 

- I stracisz obie dłonie. 

-  Namówię Wietrznego Dziedzica, by zmienił dla ciebie pogodę - zadrwił z zabobonów Namjoon. 

- Uważaj, podobno nie przyjmuje kompromisów i nienawidzi, kiedy czegoś się od niego wymaga. 

- Przegonię twoją starość. 

- Chyba przeceniasz swój autorytet. Czas nigdy nie był ci posłuszny - uśmiechnął się Seokjin. 

- Przegonię go z twojej głowy. 

- Kogo? - wyszeptał, a uśmiech opadł z jego warg. 

- Ich obu. 

- O czym mówisz, Joonie? - czarne tęczówki odbiły się w szkle tarasu. Nawet nie zauważył, gdy niebo zmieniło barwę na granatowe z delikatnymi przebłyskami szarości. Światło ognia pozwalało zobaczyć w szybie drugą rzeczywistość. Seokjin miał ochotę podziękować komuś nieistniejącego, że zarówno tamta, jak i ta rzeczywistość, którą czuł, stanowiły jedność. Mina stworzonego na szkle Namjoona wyrażała jednocześnie ból i miłość, a za nic bardziej, niż za tę dwuznaczność, pokochał go uczuciem silniejszym niż wszystko co zaproponował im los. 

- O czasie, bólu, wszystkich nieproszonych gościach. 

- Wtedy zniszczysz i nas. 

- Jedno jest pewne, mój słodki - w dwóch krokach obszedł fotel i stanął naprzeciwko Seokjina - dzisiaj zniszczę ciebie. 

- No cóż, mam nadzieję, że ta groźba ma swoje pokrycie - westchnął. Uwielbiał udawać obojętność w momencie, kiedy fragmenty jego ciała pulsowały, szczególnie okolica, gdzie serce powracało do życia - inaczej moja melancholia zaleje ten dom, niczym powódź. Wszyscy utopimy się w smutku - nawet jego głos zapomniał o domniemanym żalu. Była tam lekko zadziorna nutka, za którą Namjoon tęsknił z każdym uderzeniem wskazówki zegara, biciem serca, spadającą na ziemię kroplą deszczu. Znikała opiekuńczość, a pojawiała się lekko gorzkawa powłoka Seokjina, samolubna i wyniosła. 

Uważał Namjoona za swoją własność, co działało w obie strony,  bo i Namjoon nie miał zamiaru dzielić się swoją miłością, chociażby w najmniejszym stopniu. Rozsądek Namjoona tracił swoje intensywne kolory, gdy widział jak na jego oczach, twarz Seokjina zmienia wyraz, a w jego źrenicach jawią się ogniki. Należeli do siebie nawzajem, tracili to co czyniło ich odrębnymi mężczyznami i tworzyli jedność. 

- To nie groźba, tylko obietnica - uklęknął przed fotelem Seokjina, a ten nie potrafił odnaleźć w pamięci momentu, kiedy czuł się bardziej potężny, niż w chwili, gdy bez słowa prośby czy rozkazu spychał na kolana człowieka o takim majestacie jak Namjoon. Uczucie starości opuszczało jego świadomość, wszelkie bóle rozpływały się po ciele. 

- Obietnica równie dobrze może być groźbą, a groźba obietnicą, nie sądzisz? - zapytał, wczuwając się w swobodny ton rozmowy. Od wielu dni nie mieli dla siebie tyle czasu i przestrzeni. Ten wielki dom pełen zakamarków bywał ledwo ciasną komórką, dla kogoś, kto pragnie bez przeszkód oddać się swoim fantazjom. 

- Mówisz zupełnie jak Hoseok - zmarszczył brwi Namjoon, niby to podejrzewając nagłe zacieśnienie więzi między oboma mężczyznami. 

- Nie obrażaj mojej inteligencji, Joonie - zachichotał Seokjin. 

- Już myślałem, że znaleźliście wspólny język. 

- Wolałbym znaleźć wspólny język z trzodą chlewną. 

- Jesteś okrutny. 

- Jestem dalekie mile od zrozumienia Jung Hoseoka, to mogę przyznać z czystym sumieniem - westchnął, tym razem odrobinę dramatycznie i pochylił się, opierając łokcie na kolanach - nie psujmy tej chwili myślami o Hoseoku. 

- Jak zwykle podziwiam twoją stanowczość - zbliżył się do podpartej na wypielęgnowanych dłoniach twarzy Seokjina i złączył ich oddechy w jeden. 

- Czasem mam wrażenie, że kochasz mnie tylko za to - odrzekł z przekąsem Seokjin, zapatrzony w śliczne, kształtne usta mężczyzny. 

- Cóż więcej mogę powiedzieć niżeli to, że to tylko wrażenie? - zapytał, nie oczekując odpowiedzi. Duże dłonie ułożył na ukrytych pod miękkim materiałem udach, a ciało nachylił w przód, aby zasmakować nareszcie okrągłych ust.

Na języku poczuł smak jaśminu. Nie dopita herbata w ozdobionej malunkiem słowików filiżance ostygła, choć nie utraciła intensywności. Ta mocna nuta osiadła na pulchnych wargach Seokjina, powoli zgrywających się z ruchami ust Namjoona.

Wraz z początkiem pocałunku, wszystko wydawało się wracać na swój naturalny tor, odpowiednie miejsce, tworząc harmonię.

Atmosfera domu stała się ostatnimi czasy napięta. Nerwowość wylewała się z mieszkańców domu, z każdego inaczej. Agresją okazywał to Hoseok, w wraz z nim wierny Yoongi, ale i Tae chodził po ogrodzie zmieszany. Wiele rozmyślał, błądził po labiryncie zielonych korytarzy. Wraz z niepewnością Taehyunga, przychodził i lekki strach Jimina. Maleństwo źle spało. Kilka razy zjawiał się nad łóżkiem Seokjina, jakby prosił o azyl.

A Namjoon. On zupełnie odseparował się od domu, a jego uciszany latami konflikt z Hoseokiem, przybierał na sile, zdarzało się, że i eskalował wybuchami prawdziwej złości.

Teraz, kiedy te same usta, które próbowały załagodzić wybuchy Hoseoka, masowały jego wargi, a gorący oddech uderzał we wnętrze ust Seokjina, spłynęło na nich uczucie harmonii. Wreszcie mogli się sobie oddać i na moment zapomnieć, że gdzieś poza czterema ścianami, obrębem ich ciał i cienką granicą przyzwoitości, jest wielki, obcy świat, który zmiótł by w proch ich rodzinę i miłość, gdyby tylko na to pozwolili.

Dłonie Namjoona nie prosiły o zgodę, ponieważ nie musiały tego robić. Seokjin sam przyciągał go do siebie, czasem prawie że zdesperowanym, nieświadomym odruchem. Skoro już dotarli do tego momentu, nic nie mogło stanowić dla nich bariery, choćby i maleńka przestrzeń, czas na oddech czy kropla niepewności.

Namjoon pociągnął ukochanego w górę. O ile fizycznie nie spotkali się na równi, tak mentalnie, ich psyche, o ile istniały, były dla siebie odbiciem lustrzanym. Dwoje, równych sobie mężczyzn, połączonych identyczną, ognistą pasją.

Koszula Seokjina pachniała jego ciałem. Szczególnie intensywny zapach rozniósł się po pomieszczeniu, kiedy materiał został odpięty i niczym puch opadł na wyszywany ręcznie dywan. Cały proces zdejmowania kolejnych warstw ubrań zagłuszał dźwięk cichych, mokrych sapnięć, ukradkowych całusów, wciąganego  przez nozdrza powietrza.

Czas rzeczywiście został przepędzony z ich świadomości, bo nim zdążyli pomyśleć o jego upływie, wszystkie ubrania spoczywały pod ich stopami, traktowane z największą możliwą pogardą, jaką można z siebie wykrzesać dla tak drogich materiałów. Przynajmniej użytecznie szeleściły pod nagimi stopami obu mężczyzn i pieściły ich podeszwy.

Widok na nagie ramiona, zarysowane obojczyki i maleńkie sutki Seokjina, wzmagał w Namjoonie pragnienie.

Dystans, z którym traktował ludzi zniknął. Nie mógł bardziej pragnąć być blisko Seokjina, nie mógł mieć większej ochoty, by ułożyć go na uginającym się swobodnie, mięciutkim materacu i zawisnąć nad poczerwieniałym ciałem.

Na klatce piersiowej Seokjina powstała czerwona plama, jakby w tym miejscu zebrała się życiodajna krew i wskazywała miejsce, gdzie znajduje się całe uczucie, którym go darzy.

Ucałował fragment po fragmencie, wolno i intensywnie ślizgając językiem po gładkiej skórze. Szukał desperacko tych wyjątkowych punktów, a Seokjin z aprobatą przyjmował kolejne pocałunki. Zatopił długie palce we włosach ukochanego, sam naprowadzając go na odpowiednie miejsca. Zaciskał palce na umięśnionych ramionach Namjoona, żeby dać jakoś upust kumulującej się w brzuchu przyjemności.

Wszystko było takie, jakim być powinno. Oni razem, znający swoje potrzeby, wreszcie mogący poddać się chwili.

Pokój pokrył cień, ogień w kominku przygasał, ale żaden z nich nie odczuł chłodu. Napięcie między ich ciałami wzniecało niewidzialny ogień. Seokjin obserwował znad ramienia Namjoona wnętrze drewnianej zabudowy łóżka. Patrzył, choć jego oczy zupełnie straciły zdolność dostrzegania detali, koncentrowania się tym co realne. Zamglone i zaciskane od czasu do czasu od nadmiaru przyjemności.

Czuł się zniszczony, tak jak obiecał jego ukochany Namjoon. Przegonił z jego umysłu, starość, czas, niedawne wspomnienia. Niszcząc jego, niszczył ich, niszczył jedność, żeby budować ją tym momentem zapomnienia i niech wszelcy, nieistniejący bogowie wierzą, lub nie, było warto. Jęczał głośno, czując jak brzuch Namjoona ociera się nieumyślnie o jego członka.

- Wreszcie cię słyszę - odzyskał wzrok, kiedy twarz Namjoona zmaterializowała się przed jego zamglonym spojrzeniem - tęsknota odbierała mi rozum.

- Myślałem, że nic nie jest w stanie tego zrobić - odparł na bezdechu. Palcami ujął rozgrzane policzki kochanka.

- Też myślałem tak przez długi czas. Traciłem wybór, godność, sens, ale nigdy rozum. A wtedy pojawiłeś się ty, a zdrowy rozsądek zniknął - szepnął - kiedy myślę, że już go mam, rozpływa się, gdy powiesz jedno słowo - dotknął nadgryzionych warg ukochanego - zagłusza go twój głos - wyszeptał mu prosto do ucha - zabierają go twoje dłonie - zacisnął palce na jego przyciśniętej do materaca ręce - obezwładniasz mnie.

- Nie powinieneś tak myśleć - prawie załkał z tęsknoty za dotykiem.

- Nie potrafię inaczej, już nie.

- Zwrócę twój rozsądek. Jutro, teraz oddaj mi się w całości, a ja zrobię to samo dla ciebie.

Namjoon zatopił się w kolejnych namiętnych pocałunkach. Ogień na kominku żarzył się jedynie we wspomnieniach. Ściany sypialni zatrzymywały coraz głośniejsze oddechy, zastępowane jękami, wyznaniami, by ustąpić miejsca głośnym słowom aprobaty, kończąc na zagłuszonym brakiem możliwości i zachłannymi ustami krzykiem.

Zdradliwie skrzypienie łóżka tylko rozbudzało i tak rozpalone zmysły Seokjina. Cierpiał na za każdym razem na nowo, przyjmując ciało Namjoona, lecz czymże była ta kropla bólu, przy powodzi doznań, jakie ofiarowała cierpliwość? Nie zmuszał się do niczego. Pragnął cierpieć, by ze skumulowaną siłą przeżywać każde kolejne pchnięcie, gwałtowny ruch, ucisk, tarcie, wszystko co sprawiało, że jego ciało płonęło.

Spocone kosmyki włosów nie zdążyły jeszcze wyschnąć, ale ciało powróciło do normy, kiedy Seokjin zakładał na siebie ulubiony strój do spania. W kominku rozpalił na nowo ogień, na podłodze zostawił porozrzucane ubrania, a w łóżku nagiego, śpiącego i zmęczonego Namjoona.

Odprężony zajął ponownie miejsce w swoim fotelu przy drzwiach tarasu.  Nagie stopy wsunął w ciepłe kapcie i wsłuchiwał się w krople deszczu. Jego wspomnienia usilnie próbowały powróć i na nowo zajmować myśli, ale obiecał to Namjoonowi. Nie da przejąć nad sobą kontroli tej nocy, która należała tylko do nich.

Siedział w oknie tak długo, aż ogień ponownie przygasł, a powieki zaczynały ciążyć mu nie do zniesienia. Na zewnątrz szarówka ponownie pokryła widoczne niebo.

Musiał już śnić, ponieważ w wyrwie między wielkim, przysłaniającym mu świat krzewem, a jedną z kamiennych  ścieżek zauważył dwoje ludzi.

Mógłby przysiąc, że jeden z nich ledwo trzymał się na nogach.

. . .

Ponownie spóźnione, ale jest ;)





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro