XIV.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie wygląda to dobrze - stwierdził Seokjin, przyglądając się ranie na ramieniu Yoongiego. Jego zamroczony wzrok nie mylił się, kiedy w sennej mgiełce dostrzegł dwie, wchodzące do rezydencji postacie. 

Zastał ich w jednym z salonów na dolnym piętrze. Hoseok zapatrzony czarną, pustą otchłań kominka, zdawał się nie widzieć leżącego na purpurowej kozetce Mina. Krew przemokła przez kawałek materiału, który Seokjin z pewnością znał. To jedna z jego koszul, którą dostał w prezencie od Namjoona, teraz podarta, brudna i przemoczona krwią. Szkarłatna ciecz wsiąkała w materiał kozetki, tworząc plamę.

Seokjin cieszył się, że znalazł ich jako pierwszy. Taehyung mógłby się przestraszyć, a Jimin nadmiernie panikować. Widok krwi nie działał dobrze na żadnego z nich. Namjoon jeszcze spał, kiedy opuszczał pokój, by upewnić się, że ktoś nie buszuje po domu. Od razu nakazał napalić w kominku, Hoseoka zignorował, a skupił się na ranie Yoongiego. 

- Hmm - mruknął pod nosem Hoseok. Szkoda było tracić cennego głosu na dopytywanie co się stało, skąd wracali, dlaczego jeden z nich jest ranny. Domyślał się odpowiedzi, choć nie wiedział w jakiej skali kładzie to cień konsekwencji. Nie odważyliby się zrobić Jungkookowi krzywdy, nie mieli ku temu powodu. Hoseok bywał impulsywny, ale nie znaczyło to, że w przypływie złości mógł zrobić coś takiego. Cenił sobie jedność rodziny, jakkolwiek źle się do niej odnosił, poniżał i traktował jak byt niegodny szacunku, acz potrzebny.  Seokjin sam nie pałał do niego uczuciem od dnia poznania, od pierwszej chwili, kiedy ten człowiek otworzył swoje sercowe usta, piękne, lecz stworzone dla złych słów. 

- Wilk?

- Niedźwiedź - odpowiedział po chwilowej ciszy. Yoongi obserwował zza półprzymkniętych powiek, jak Seokjin powoli odwija prowizoryczny opatrunek i przysuwa do siebie miskę z ciepłą wodą. 

- Dawno?

- Kilka godzin. 

Bardzo ostrożnie przykładał nasączony letnią wodą, czysty materiał do ciętej, nierównej rany, która odrobinę pulsowała, a krew nie przestawała wypływać spod postrzępionej skóry. śmierdziała starą, metaliczną wonią, a to co zdążył się zagoić tworzyło brzydkie strupy. Robiąc swoje Seokjin  zastanawiał się, jak długo Hoseok pozwoliłby mu tak leżeć i dogorywać. Milczał, patrzył w ogień, jakby widział zapisaną w nim historię swojej przeszłości i przyszłości, a płomienna forma tej wizji miała swoje uzasadnienie. Przynajmniej w opini Kima. 

Nigdy nie potrafił go rozgryźć. Nie rozmawiali, nie znali się. Jedynie tolerowali ze względu na resztę swojej rodziny. Starał się o nim nie myśleć i nie próbować zrozumieć jego osobistych powodów. Nic nie poradził jednak, że po którejś z kłótni zastanawiał się, co sprawiło, że Hoseok jest taki, jaki jest. Dlaczego ich światopoglądy tak bardzo się od siebie różnią. Spoglądał od czasu do czasu w jego stronę, ale mężczyzna ani drgnął. Przypominał osobę pogrążoną w głębokim smutku, transie, albo zawiłych myślach. 

- Dobrze wiedziałeś, że przyjdę się nim zająć -  przewał kolejną falę ciszy, próbując jakoś wybudzić go z tej chorej bezradności. 

- Wiedziałem. Jeśli nie ty, to inni. Nic mu nie będzie. 

Hoseok próbował sobie to wmówić, czy po prostu to wiedział? Nie brzmiał ani na specjalnie pewnego siebie, ani zdesperowanego. Wydawał się nieobecny i nie skory do dyskusji. Seokjin nigdy nie odgadnie co siedzi w jego wnętrzu. Ważne, że takim układem mogli zapewnić rodzinie spokój. 

Otarł postrzępioną skórę do czysta, posmarował przyjemnie pachnącą, tłustą maścią i obwiązał świeżym opatrunkiem, który nie był kawałkiem jego koszuli. Podnosząc się, myślał tylko o tym, by wyjść, zmyć z siebie woń krwi i wsunąć się do łóżka obok Namjoona. Nastał ranek, a on nie zmrużył jeszcze oka. Ciężkie kotary i tak zasłaniały słońce. Oczy Yoongiego zdawały się jeszcze wrażliwsze niż zwykle. Na powiekach poczerwieniały, nie miał ochoty ich rozchylać. 

Seokjin zmienił zdanie zahaczając dłonią o brudny kawałek swojej koszuli.

- Gdzie reszta? - skinął na materiał, nie chcąc go więcej dotykać. 

- Uciekła - stwierdził nieobecny duchem Hoseok, uniósł delikatnie brwi, ale jego prawie że niemrugające oczy, wpatrzone w ogień, nie reagowały na żaden ruch. 

- Uciekła - powtórzył, bo pytanie jakoś nie wybrzmiało w jego ustach. 

- Widocznie do ciebie nie pasowała. 

- Nie ty będziesz osądzać co do mnie pasuje. 

- A jednak straciłeś koszulę. 

Przygryzł wnętrze policzka. Złudny spokój ciszy drażnił go jeszcze bardziej niż rozwrzeszczany, porywczy Hoseok z bezpodstawnymi pretensjami do świata, że jednak to jak widzi siebie i świat coraz częściej nie pokrywa się z rzeczywistością. Postąpił jeden krok w jego stronę. Niewidzialna bariera i wewnętrzny sprzeciw nakazały mu zachować dystans. 

- Niech to będzie twoja kara - wskazał na Yoongiego - od początku Jungkook ci się nie spodobał, ale to pierwsze wrażenie to twoja prostacka nienawiść do wszystkiego co żywe. Nie spodziewałeś się, że szybko stanie się coś, co naprawdę cię zrani. Yoongi dużo zaryzykował rozpoczynając ten łańcuszek zdarzeń - obserwował jego kamienną twarz z delikatną satysfakcją - myślisz, że znalazłeś sposób, żeby pozbyć się tego chłopaka, a teraz będziesz czekał i tęsknił za kontrolą sytuacji. 

- Wydaje ci się, że wiesz o czym myślę i co czuję. 

- Nic mi się nie wydaje, widzę to. Nie jesteś wyjątkowy, Hoseok. Będę ci to powtarzał do końca. 

- Zobaczymy kto pierwszy tego pożałuje.

- Zobaczymy. Jeszcze ubiorę swoją koszulę, choć pewnie trochę minie zanim znowu dostanę ją w swoje ręce. I nie będzie już tak piękna. 

- Mam nadzieję, że do końca rozszarpią ją dzikie zwierzęta. 

- Jesteś bardziej ludzki niż myślałem - uśmiechnął się kpiąco Seokjin - szkoda, że twoje człowieczeństwo to tylko zło i zawiść. 

- Zrobiłeś swoje, nie potrzebuję cię więcej - czyli jednak pomoc Yoongiemu trzymała go w ryzach. 

- Nie zrobiłem tego dla ciebie. Zabierz go do pokoju na górze, albo zamknij drzwi, żeby Jimin i Taehyung go nie znaleźli. Mnie nie musisz się tłumaczyć, oni będą pytać. 

- Żaden z was nic mnie nie obchodzi. Idź już. 

Seokjin zostawił bałagan po opatrywaniu rany dla służby. Ostatni raz obejrzał się na Yoongiego i wyszedł z salonu, zamykając za sobą podwójne drzwi. W salonie ponownie zostali sami. Yoongi oddychał spokojniej i nie pocił się, choć nadal nie wyglądał dobrze. Jego powieki lekko drżały, były czerwone i spuchnięte. Hoseok zwrócił się w jego stronę. Machinalnie odwracał wzrok od zmarnowanego oblicza Mina, a ten wracał tam raz za razem.

 Seokjin lubił ich oceniać i wypowiadać się, jakby świat nie skrywał przed nim tajemnic. Hoseok nie zwracał uwagi na to co mówił i sądził na jego temat, jak bardzo wydawało mu się, że wie o nim wszystko. Nie dbał o nikogo w tym domu, ani poza nim. Był ponad. 

Nie dbał dopóki w progu tego domu pojawił się ten chłopak, a Yoongi zrobił to, przez co stracił do niego część zaufania. Myślał, że obaj trzymają się z dala od życia domu, że nie ufają bez powodu i nie dają się zwieźć. A w wiejskim chłopaku nie było nic, co wzbudziłoby w Hoseoku zainteresowanie, w maleńkiej części tak silne, jak więź z Minem. On się nie mylił, to oni byli zaślepieni. Tylko w Namjoonie widział światełko rozsądku. Od zawsze tak było. Światełko znikało jednak, kiedy obok pojawiał się Seokjin i rozpoczynał swoje tyrady głupoty. 

Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się obok kozetki. Butem odsunął miednicę pełną różowej, mętnej wody i skrawki zabrudzonego materiału. Był pewny, że Yoongi jest świadom czyjejś obecności. Nie był słaby. Przysiadł na samym brzegu kozetki. Była miękka i wygodna, od razu zrezygnował z myśli o przenoszeniu Mina na górę. Przynajmniej na razie. 

Nie planował tego wszystkiego z Yoongim. Zauważył jego zniknięcie z samego rana, a nie było to jego normalne zachowanie. Zaczekał aż wyjdzie z rezydencji i obserwując z okna jak kieruje się w stronę altanki, podejrzewał jaki jest cel tej wizyty, albo raczej do kogo zmierza. Wyruszył za nimi, kierując się po śladach. Samo to, że nie starali się ich zatrzeć nie wskazywało, że nie chcą być odnalezieni. Yoongi był sprawnym myśliwym, nawet jeśli wydawało się inaczej po jego wiecznym znudzeniu i braku entuzjazmu dla upolowanej zwierzyny. Nie pozwoliłby sobie na taki błąd. 

Zostawiał między nimi drobny odstęp, lecz na tyle duży, aby Min nie zorientował się, że ktoś za nimi podąża. Wszystko co zdarzyło się tego dnia, to jeden wielki przypadek, łącznie z pozbyciem się przybłędy. Bardzo nie chciał wtedy strzelać. Pragnął oglądać jak bestia rozszarpuje chłopaka, pastwi się nad jego ciałem, pożera kolejne kawały mięsa. Ten problem mógł po prostu zniknąć na jego oczach. Nacisnął jednak na spust i ofiarował mu dalsze życie. 

Nic mi nie jest - szepnął do niego Yoongi po tym, jak wspólnie zabili niedźwiedzia. Nic więcej od niego nie usłyszał. Nie przepraszał, nie tłumaczył, nie dziękował. Wprawdzie nie robił tego nigdy, ale teraz cisza był dużo bardziej wymowna. W końcu chodziło o człowieka, który od początku wprowadził zamęt w ich życiu. Mimo podobieństwa do setek innych ludzi, czymś się wyróżniał, czymś, czego żaden z mieszkańców nie umiał nazwać, ale to czuł. Tak samo jak Yoongi. 

Dlatego nienawidził go tak bardzo? Przez Yoongiego? Ile razy próbował sobie wmawiać, że w żadnym człowieku nie ma nic wyjątkowego i godnego, tak zawsze Min wysuwał się przed szereg i łamał tę zasadę. Najbardziej cenił w nim wierność, opanowanie i brak tej ogłupiającej wiary pokładanej we wszystko i wszystkich, której tak nienawidził u Seokjina. Każdy w tym domu miał swoje powody, by trwać, każdy miał swoją przeszłość i tylko wszystko co związane z Yoongim wydawało się bliskie Hoseoka - jego powody, przeszłość, cele i uczucia. Rozumieli się, bo połączyło ich przeznaczenie, które konsekwentnie prowadziło ich przez życie - od pewnego momentu razem. I tak miało pozostać. 

- Nigdy nie zapominaj dzięki komu i dla kogo wciąż jesteś. Nie zapominaj do kogo należysz - odezwał się cicho Hoseok - następnym razem nie pociągnę za spust. 

Brwi i powieki Yoongiego zadrżały. Delikatny grymas na twarzy poprzedził uchylenie powiek. Jego tęczówki były jeszcze ciemniejsze niż zwykle, właściwie nie różniły się odcieniem od źrenic. Lekko zamglone, jakby nieobecne. Wargi zrównały się kolorytem z tonem cery. Zawsze trzymał się wyniośle, schowany za ciemnymi okularami. Rana wyzwoliła go z nowej skóry, przeobrażając  w oderwanego od świata, zafiksowanego na swoich wizjach, osobliwego dziwoląga. Po raz pierwszy od czasu krótko po Mudongu i spotkania w klasztorze widział go w tak osobliwym stanie.

Wspomnienie zacisnęło Hoseokowi oddech głęboko w gardle. Może jednak to całe wydarzenie z przybłędą miało jakąś zaletę. Kącik jego ust uniósł się w górę. Mógłby podziwiać taką wersję Yoongiego bez końca. Nachylił się delikatnie nad bladą twarzą i ruchem palca odsunął mokry kosmyk czarnych włosów z jego czoła. Ramionami Mina wstrząsnął dreszcz, a oddech stał się głębszy. Hoseok dobrze wiedział, czego mężczyzna teraz potrzebuje, a to, że nie miał zamiaru mu tego dać, cieszyło go jeszcze bardziej. Min ciągle pokutował. 

Z resztą, sam nie wiedział, gdzie ten trzyma kilka fiolek z białym świństwem. Tej tajemnicy pilnował wyjątkowo dobrze. Jedną z nich ofiarował przybłędzie, sam sobie winiąc. Niech trochę pocierpi, nic się nie stanie.

- Kogo teraz widzisz, Yoongi? Mnie? Seokjina? Przybłędę?  A może kogoś innego - szepnął - wszyscy powiemy ci to samo. Pamiętaj po czyjej stronie masz stać. Przypomnij sobie dzięki komu żyjesz, kto cię oszczędził. 

- Pamiętam - bezsilne wargi Mina ledwo dały radę się poruszyć. 

- To nie będzie nauczka dla mnie, a dla ciebie. Seokjin znowu się pomylił. 

Kiedy dotarli do rezydencji czuł niepewność. Wraz z mijającym czasem nabierał pewności, że Yoongi przeżyje, a przybłęda nie wróci. Pewność siebie napędzała go na nowo. 

Koniec końców ponownie wyjdzie na jaw, że Seokjin się myli. 

. . . 

Czy czyta to opowiadanie ktoś, kto lubi Hoseoka? 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro