XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jungkook źle czuł się z tym, że siedział ukryty pośród listowia niczym ostatni tchórz, kiedy to kobieta odwalała czarną robotę za niego. Z drugiej strony znała ludzi, którzy przetrzymują Yeontana, na pewno lepiej poradzi sobie z odwróceniem ich uwagi niż obcy przybłęda. Jego starania mogłyby przynieść skutek odwrotny do zamierzonego.

Przywykł do skradania w różnej postaci. Nie raz i nie dwa ukrywał się przed nienawistnymi spojrzeniami, które nierzadko wyczekiwały wygłodniałych chłopskich dzieci, gotowych na wszystko, żeby skraść odrobinę jedzenia. Ludzie z jakiegoś dziwnego powodu lubili się nad nimi pastwić i chełpić tym, że mają co do ust włożyć. Kradzież to umiejętność, którą ciężko się szczycić, zależy w jakich kręgach. Jungkook nigdy się tych nie chełpił. Nie uważał tego za coś dobrego, ale za przydatnego na pewno. Niekiedy nie da się inaczej.

Słońce wyszło już z południowej fazy i delikatnie chyliło się ku zachodowi, a on ukryty w wysokich trawach, niecierpliwił się coraz to bardziej, wyczekując na znak. Zaczynał powoli obawiać się, że banda oprychów zorientowała się, że coś jest nie tak i zrobili Shuanie krzywdę. Nie wiedział nawet ilu dokładnie ich tam jest. Zaczynał coraz mocniej żałować, że posłała ją tam zdaną na łaskę i niełaskę nieobliczalnych ludzi. 

Mówiła, zarzekała się jednak, że zna ich od dziecka, a jeden z nich to jej brat. Nawet gdyby jakimś cudem odgadli jej zamiary, czy byliby w stanie zrobić krzywdę za konia? Nie znał ich, dla niektórych więzy krwi nie stawały na przeszkodzie do niczego. Dokładnie tak jak dla jego matki i brata. Wspomnienie rodziny jeszcze mocniej wprawiło go w zakłopotanie i czuł, że powoli balansuje na coraz cieńszej nici między zdenerwowaniem, a głębokim niepokojem. Ze swojej odległości nic nie był w stanie dosłyszeć, a drewniane okiennice nie pozwalały rozeznać się w sytuacji wewnątrz chaty. 

Z biegiem czasu nie tracił skupienia. Niczym w najpiękniejszy obraz wpatrywał się w obskurne ściany leśniczego domku, oczekując znaku. Teraz już jakiegokolwiek. Pomyśleć, że Yeontan był tak blisko, praktycznie na wyciągnięcie dłoni. Nie miał na sobie siodła, musiał stracić je gdzieś podczas gonitwy przez las, lub jego znalazcy uznali je za wartościowe i pozbawili go jedynej łączności ze swoim panem. Wspomnieniem, które zapewne nie zamierało w zwierzęciu podobnie jak i w Jungkooku. Oboje dążyli do tego samego, choć Yeontan nie potrafił sobie tego uzmysłowić, mógł to jedynie przeczuwać, gdzieś głęboko w sobie. Tę tęsknotę za kimś, kto oddał mu serce, za dbającymi, przynoszącymi ukojenie i bezpieczeństwo dłońmi. Za domem. 

Jakie to dziwne, że zwierzę i człowiek potrzebują dokładnie tego samego, by zawitał przy nich spokój. 

Jungkookowi daleko było do spokoju. Strach o bezpieczeństwo Shuany wzrastał wraz ze zmieniającą się pozycja słońca na niebie. Przez krótki moment w jego głowie pojawiła się nawet myśl, że kobieta dobrze wiedziała co robi i po czyjej stronie stoi. Nie jego. Opowiada teraz bratu oraz jego bandzie, że jakiś młokos chce ograbić go z cennego znaleziska i na przemian teraz to z nimi obmyśla plan w jaki sposób zwabić go do chaty. Szybko porzucił te myśli, przypominając sobie ile ciepła i ofiarności otrzymał od tej niepozornej kobiety. Poświęciła mu tyle czasu, podarowała schronienie, zaryzykowała lincz ze strony wieśniaków, a nawet własnej rodziny. Nie mógł tak o niej myśleć. Nie miał do tego prawa. 

Yeontan poruszył długim włosiem ogona, odganiając natrętne owady. Wręcz roiło się od nich w jego pobliżu. Zwierzak nie był przyzwyczajony do aż takiej ich ilości. 

Gdy niebo przybierało powoli barwę pomarańczową, osłupiały z bólu zgiętych pleców i kolan, ledwo co utrzymujący się w jako takim skupieniu Jungkook, poruszył się nerwowo, widząc jak ciężko otwiera się jedna połówka drewnianej okiennicy w oknie z prawej strony chatki. Zawiasy chodziły ciężko, prawie że ospale. A może to zmęczone oczy Jungkooka tak właśnie je postrzegały. Na pomarańczowe, ostre światło wieczoru wyłoniła się na moment Shuana, przez okno zawieszając kawałek materiału. Mógł to być mały koc, zwykła szmata, albo czyjeś ubranie. Nie miało to w tym momencie żadnego znaczenia, bo właśnie takiego znaku oczekiwał Jungkook. Coś się działo, pokazała się, a to oznaczało, że miał okazję. 

Przygarbiwszy plecy, powoli przemieszczał się bliżej chaty. Im posuwał się dalej, tym trawy zdawały się obniżać i bardziej odsłaniać jego ciało. Nie wiedział czy to tylko jego wrażenie, czy naprawdę zielsko porastało ten teren tak niefortunnie dla niego. Z wnętrza chaty nic nie słyszał, był jednakowoż dość daleko od okna, nawet gdy dotarł do płotu, tuż obok długich nóg Yeontana. Przyglądając mu się z mniejszej odległości, lepiej zauważał detale, których wcześniej nie miał prawa dostrzec. Zwierzę wyglądało na zaniedbane, widać że przedzierał się przez zarośnięte tereny. Wskazywało na to kilka zacięć widocznych nawet spod krótkiej sierści, która swoją drogą oblepiona zaschniętym błotem, kurzem i przygnitymi liśćmi nie przypominała w najmniejszym choć stopniu tej wypielęgnowanej, prawie, że błyszczącej ze stajni braci. 

Natychmiast zrobiło mu się szkoda zwierzęcia. Zagubione, bezbronne, nieprzyzwyczajone do takiego traktowania, wystawione na pastwę losu. Co musiało czuć przez cały ten czas tułaczki po zimnym, pełnym niebezpieczeństw lesie, przedzierając się przez dzikie chaszcze i ścianę ulewnego deszczu? Zwierzę do pewnego momentu nie zwracało na niego uwagi. Dopiero, gdy pojawił się tuż obok, niespokojnie poruszyło łbem. Wtedy też Jungkook zobaczył w oknie ruch. 

Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy przycupnął za jedną z grubych bel ogrodzenia, chociaż miał świadomość, że mimo wszystko go widać. Yeontan wzdrygnął się odrobinę, co jeszcze mocniej odbiło się na nerwach chłopaka. W głupim przeświadczeniu, że musi coś zrobić, zbliżył dłoń do jednej z nóg konia, żeby tak spróbować powstrzymać ją od wbijania się w mokry kawałek ziemi. Nie pomogło. Przymknął oczy przed ostrym promieniem słońca wbijającym się prosto w jego oczy. 

Nic nie słyszał prócz dźwięku podków i ciężkiego dyszenia zwierzęcia. To musiało być ono, bo sam praktycznie przestał oddychać. W pewnym momencie zorientował się, że wstrzymał oddech na tak długo, aż zaczęło palić go w piersiach. Mimowolnie wypuścił powietrze, kompletnie zagłuszony odgłosami konia i świerszczy w wysokich trawach. 

Nikt jeszcze nie wyszedł przed chatę, w środku i na zewnątrz wciąż panowała cisza. Delikatnie zwrócił głowę w stronę otwartego jak mu się zdawało okna. Nic się nie zmieniło, w środku widział jedynie ciemność, brudna szmata wciąż zwisała z okna, a Shuany ani żadnego mężczyzny nie było widać. Nie czekając, wyprostował odrobinę plecy i dotknął grubej liny, którą przywiązany do ogrodzenia był Yeontan. Węzeł był dość mocny, ale nie na tyle, by Jungkook nie dał sobie z nim rady. Pobielałymi z wysiłku palcami rozplątał twardy sznur. Miał wrażenie, że czym luźniej zaciśnięty jest węzeł, tym koń spokojniej reaguje na jego obecność. 

Słońce mocno paliło jego zgrzane plecy, choć pot oblewający skórę był zimny jak igiełki lodu. Kopyta zwierzęcia poruszyły się bardziej natarczywie, kiedy lina zupełnie odpuściła, a Jungkook złapał ją stabilnie w obie dłonie. Szybko spojrzał w stronę okna. Natychmiast potem zamarł. 

Okiennica była zamknięta. 

Nawet nie zauważył kiedy i kto to zrobił zajęty przeklętą liną. Przez moment patrzył wprost na stare, przygnite drewno, ale czym dłużej wypatrywał czegokolwiek, tym bardziej upewniał się w przekonaniu, że to jedyna szansa. Bez względu na wszystko. Ostrożnie stawiał krok za krokiem, z początku w tył, by po chwili zwrócić się w stronę lasu. Ciągnął za sobą posłuszne zwierzę, nie czując żadnego oporu. 

Jeszcze tylko kilka kroków, widział dokładnie każdy liść pierwszych drzew. Jeden krok.

Zatopił się w nie i nie zważając na zimne krople kapiące za jego wyświadczony tułaczką kołnierz, parł na przód. Mimo że co rusz ostre kolce krzewów zacinały mu skórę, a pajęczyny oblepiały twarz, nie przestawał stawiać równych, co raz pewniejszych kroków. Pomiędzy drzewami zrobiło się ciemniej. Słońce nie dawało rady przedzierać się przez gęste zarośla. Z każdym kolejnym krokiem był bliżej braci. Miał Yeontana, swoją przepustkę do miejsca w domu, o którym zawsze marzył. Drobny uśmiech tańczył mu na wargach, gdy cienka gałąź strzeliła mu prosto w policzek, na pewno tworząc tam niewielką szramę. Dopiero wtedy oprzytomniał. 

A co z Shuaną. 

Została z bandą oprychów, bez konia, bez niego, bez wymówki, dlaczego podczas jej obecności wydarzyło się to wszystko. Zatrzymał się pośród leśnej ciszy. W głowie pojawiły się dziesiątki myśli na raz. Postąpił kolejny krok w przód. Przecież czeka na niego Seokjin. Musi oddać mu pożyczone ubranie, przekazać Yeontana Taehyungowi, zobaczyć uśmiech Jimina, posłać triumfalne spojrzenie Hoseokowi, podziękować Yoongiemu, że mu to wszystko umożliwił. Wreszcie poczuć się potrzebny i doceniony. 

Zostawić Shuanę, zapomnieć o niej na moment, na dłużej. Co noc śnić o jej cierpieniu, pamiętać jej gorzkie wino i smutne oczy. Nie móc z tym żyć, cierpieć, żyć, nie żyć. Cholera. 

Następnym co pamiętał było przywiązanie liny Yeontana z całej siły do charakterystycznego, bo czerwnoliściastego drzewa i szybkie, chaotyczne wręcz kroki w stronę chaty. Zobaczył jej zarys już przez liście drzew. 

"Wrócę, spokojnie. Już cię nie zostawię" powiedział na odchodne do konia. Wydawało mu się, albo czarne oczy patrzyły prosto w jego - zdesperowane i przerażone. Tym razem poruszał się pewniej. Yeontana tu nie było, nie mieli swojej karty przetargowej. Obszedł chatę i ustawił się za boczną ścianą. Serce załomotało mu w piersi, kiedy niespodziewanie drzwi otworzyły się i wyszła przez nie Shuana. Była dość blada, od razu poczęła się rozglądać na boki. Coś ścisnęło go w środku, kiedy pomyślał tylko, że mogło go już tu nie być, a ona szukałaby go licząc na jego pomoc. Zdążył wychylić się zza ściany i napotkać spojrzenie jej zaszklonych oczu, gdy za drzwiami chaty coś z pełnym łoskotem uderzyło o podłogę. Po najkrótszej z możliwych chwil ktoś krzyknął nieznane mu imię. Właśnie wtedy Shuana zaczęła biec. 

Podbiegła do zdezorientowanego Jungkooka i pociągnęła go ostro za rękę. Wbiegli między najbliższe drzewa. Shuana nie wyglądała aż na tak silną, wbijała mu palce w przedramię, jakby chciała przedziurawić skórę. Słyszał jak głośno oddycha, prawie że charczy. Dopiero po chwili szaleńczego biegu zorientował się w dwóch sprawach - biegli w przeciwną stronę niż powinni, a gdzieś z oddali wydawało mu się, że słyszy czyjś krzyk. 

- Czekaj - udało mu się wyrwać - nie tutaj! - wyszeptał gorączkowo - zostawiłem Yeontana po drugiej stronie. 

- Już nas szukają - wyszeptała w równym mu tonie. Jej skóra była bardzo blada, a na czole osiadały grube krople potu. Coraz trudniej było cokolwiek dojrzeć, tylko nikłe oznaki wskazywały, że ciągle nie zaszło słońce. 

- Nie po to tyle zaryzykowaliśmy, żeby teraz go zostawić. 

Shuana rozejrzała się po lesie, przymrużając mocno oczy. 

- Prowadź. 

Teraz i prawdopodobnie ona dosłyszała dalekie głosy. Na razie nic nie widzieli, żadnych ludzi, żadnych świateł pochodni, żadnych psów. Tylko oni, drzewa, wielkie ćmy i szaleńczy bieg. Potykali się o wystające korzenie, pnącza i własny strach. Wszystko naokoło zdawało się uciekać razem z nimi. Wszystko tu żyło, poruszało się, niosło wieści o tym gdzie są i co zrobili. 

Znaleźli Yeontana przy czerwonym drzewie. Jungkook nie potrafił i nawet nie chciał zgadywać w jaki sposób udało mu się zapamiętać drogę. Miesiące, a nawet lata włóczenia się po lasach wyrobiły w nim nawyk zapamiętywania szczegółów, na które ktoś inny nie zwróciłby najmniejszej uwagi - nietypowy kształt dziupli w drzewie, sporej wielkości kamień, liście drzew o kształcie serca, nisko osadzone ptasie gniazdo. Wszystko rysowało się w jego głowie niczym ruchomy obraz. 

Shuana co rusz rozglądała się wokół, kiedy odwiązywał i uspokajał zwierzę. Jeśli spokojna przejażdżka potrafiła wyprowadzić go z równowagi, to co dopiero ucieczka przed bandą, która najprawdopodobniej myśli już tylko o tym, żeby ich zabić i oskórować. Przerażeni w tym samym momencie zwrócili się w stronę, z której wiatr niósł więcej męskich głosów. Nie mogli wsiąść na konia, nie pozwalały na to gęstwiny. Zdesperowany Jungkook ranił sobie dłoń obwiązując wokół niej twardy materiał liny. Shuana biegła przed nim. Wystarczyło tylko, żeby znaleźli przejrzysty kawałek ziemi. Wsiedli na konia i odjechali jak najdalej stąd. Miało się tak stać już chwilę później, kiedy krzaki robiły się mniejsze, a drzewa przerzedzały się. 

W pewnym momencie Jungkook zauważył tylko jak Shuana pada na ziemię, a jej pojedynczy krzyk niesie się przez las. Następnym co widział, gdy rzucił się w stronę kobiety, była ogromna rana na nodze i żeliwne, pordzewiałe wnyki, zastawione w tym miejscu dawno temu. Ostre krawędzie pułapki przebijały się przez skórę, a spomiędzy poszarpanej tkanki wypływała ciemna posoka, mocząc materiał brązowej sukni. 

- Kurwa - jęknęła pobladła niczym śnieg kobieta - pech nigdy mnie nie opuści...

- Przestań, otwierałem pułapki setki razy - powiedział na wydechu zdenerwowany Jungkook. Z uwagą oglądał mechanizm, choć niewiele widział pośród rozprzestrzeniającej się jak mgła ciemności. Chciał zaoszczędzić jej bólu, który i tak musiał być już niewyobrażalny. 

- Zostaw to idioto i weź tego konia - odepchnęła go resztką siły zakrwawioną dłonią - znajdą mnie i mi pomogą - mówiły jej usta. Oczy krzyczały, żeby został. 

- Zabiją cię. Nie uciekałabyś gdyby było inaczej - starał się nie słuchać głosiku w głowie, który przyznawał jej rację. To jego najgorszy doradca. Słabeusz i prostak - Nie przeszkadzaj - odciągnął jej natarczywą dłoń na bok. Aż dziwne, że jeszcze nie zemdlała. Dopiero gdy o tym pomyślał poczuł smród wina, musiała być nieźle znieczulona. 

Nie przestawał rozpracowywać zacisków, nawet kiedy usłyszał jak płacze. 

- Zostaw mnie... zostaw - mówiła coraz ciszej. Nie zostało im wiele czasu - Zostaw... -  Przynajmniej głosy, które słyszeli jeszcze do niedawna, zdawały się oddalić na tyle, by nie rozpoznawali ile ich jest. 

Yeontan nie ruszał się ze swojego miejsca, chociaż nie był uwiązany. Przynajmniej on zaoszczędzał im kłopotów. 

- Po co ci to?  - zapytała ostatkiem sił. Na jej białym czole zebrał się pot, a na brudnych policzkach wyżłobiły się tunele po gorących łzach. 

- Bo nie będziesz dłużej sługą pecha i nieszczęścia - udało mu się rozluźnić zaciski. 

- Czyim będę sługą? - cichutko zapytała, po czym zacisnęła zęby z bólu, kiedy ostre narzędzie wyszło spod jej skóry. Rana była okropna i mocno krwawiła. Jungkook złapał za chustę, która ledwo wisiała na ramionach kobiety i najostrożniej jak potrafił obwiązał wokół rany. 

- Zaboli - powiedział zanim zacisnął materiał. 

- Da się bardziej? - zapytała zamroczona - boli jak jasny chuj. 

- Dobrze, że jesteś pijana. 

- Mamo, słyszałaś? - zapytała, podnosząc oczy ku górze, zaraz poprawiając się i patrząc w dół - do siedziby Fatuum - pijaństwo mi się przysłużyło. 

- Musimy jechać dalej. Posadzę cię na Yeontanie i wyprowadzę dopóki nie wyjdziemy z gęstwin. Dalej pojedziemy razem. 

- Wszystko masz obmyślone... nie czuje nogi...

- Pewnie trzeba będzie ją odciąć. 

- Odetnij sobie fujarę - zakręciła głową ledwo przytomna, kiedy ostrożnie podniósł ją z ziemi, z trudem i nieocenioną pomocą spokoju Yeontana usadził kobietę w miarę stabilnej pozycji. Nie udało się jednak utrzymać jej tam samej, dlatego musiał usiąść za nią, żeby trzymać wiotkie ciało. 

Ciężko było się przedrzeć, a Yeontan miał ogromne opory, żeby ruszyć się we wskazanym kierunku. 

Na las opadła noc. Jungkook słyszał tylko dźwięki nocnych zwierząt i oddech Shuany. Tego ostatniego nasłuchiwał wyjątkowo uważnie, bo miał świadomość jak dużo krwi straci kobieta zanim znajdą jakąkolwiek pomoc.  Nawet nie zauważył kiedy i jego ciało zaczęła opuszczać ta ekscytacja i moc, a pozostawało tylko zmęczone spojrzenie i pustka w środku. 

Jedyne co prowadziło na przód jego i Yeontana to czekające gdzieś tak na nich psyche. Jednej osoby, kilku, choć jedna myśl. Dla każdej z tych opcji warto było walczyć. 

Niewielka grota pojawiła się po kilku godzinach smętnej wędrówki. Akurat, kiedy po głowie Jungkooka zaczęły chodzi myśli o dzikich zwierzętach. Ostrożnie zbliżył się na koniu do groty. Była tak płytka, że potrafił dostrzec jej tylną, kamienną ścianę, dzięki światłu księżyca, przedzierającemu się przez puste niebo między wolnymi przestrzeniami bez koron drzew. Postanowił, że z samego rana poszuka wody i czegoś do jedzenia.

Teraz musieli odpocząć, choć przez chwilę. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro