XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jimin miał kilka dziwnych rytuałów. Jednym z nich była gra na pianinie. Kazał wynosić go sobie na taras, o ile pozwalała na to ładna pogoda, zasiadał przy instrumencie i grał tak długo, aż Seokjin zaganiał go do domu, bo robiło się ciemno, albo przychodził czas kolacji. Dzisiaj było wyjątkowo ciepło, dlatego ubrany w leciutką białą koszulę, ze skrzyżowanymi nogami na wygodnym, miękkim stołeczku, wciskał przypadkowe klawisze. Normalnie nie mógłby grać w takiej pozycji, ale w tym tygodniu jakoś nie miał ochoty, żeby jego muzyka komukolwiek się podobało. Wygrywane przez niego nuty ciężko nazwać muzyką, bardziej kakofonią bez ładu i uroku. Pamiętał jeszcze jak nauczyciel raz po raz upominał go o prostych plecach, mocno wyciągniętych palcach i lekkości dłoni. Teraz czuł się przygnieciony niewidzialną siłą, która pociągała jego plecy, palce i dłonie jedynie w dół.

W lekkim wietrzyku niósł się zapach róż herbacianych i magnolii, a gdzieś w oddali Namjoon doglądał swojego konia i ćwiczył z nim na polanie obok stajni. Raz po raz obserwował jak leciutkie babie lato unosi się na niewidzialnych prądach, a białe i czerwonawe motylki osiadają na pąkach kwiatów, by chwilę potem odfrunąć w poszukiwaniu jeszcze piękniejszych okazów. W końcu miały tylko jeden dzień życia, musiały wykorzystać go na wszelkie możliwe sposoby. Odnajdywanie coraz piękniejszych kwiatów uznał za godny cel jednodniowej egzystencji.

Nie zastanawiał się czy psuje teraz któremuś nieszczęśliwemu domownikowi humor, który znalazł się akurat w pobliżu jego instrumentu. Właściwe jego głowa podróżowała gdzieś z daleka od nich wszystkich. Próbował ułożyć jakąś skomplikowaną melodię, która w końcu przyniosłaby mu cień satysfakcji, ale każde kolejne wciśnięcie klawisza sprawiało, że zamykał się na ten pomysł. Wszystko z jego grą było nie tak. Ćwiczył często, ale w ogóle nie szedł na przód. Ciągle te same melodie, to samo tempo, takie same emocje.

Muślinowe, długie firany fruwały poruszane przez mocniejsze bryzy. W pewnej chwili odczuł jak mocno zaschło mu w ustach, jak zmęczony czuje się w tej niewygodnej, nieprzystającej mu pozycji na fortepianowym stołeczku. Musiał odnaleźć Tae, przytulić go, zabrać ze sobą i napić się czegoś słodkiego, najlepiej owocowego. Tego teraz potrzebował. Porzucił klawisze, mimo, że nigdy nie robił tego tak wcześnie i wstał, rozruszając zastane kości. Wyprostował kolana, wreszcie czując ulgę. Wtedy jego wzrok zatrzymał się na poruszającym się punkcie, niedaleko ogrodu warzywnego. Pierwsze nieuważne spojrzenie podpowiadało mu, że to zwykły ,,strach,, - Seokjin tworzył takie dziwolągi, dwa paliki drewna zbite ze sobą, odziane w najstarsze, nienadające się do użytku ubrania. Twierdził, że odstrasza to niekorzystne dla warzyw warunki, złośliwe demony nieurodzaju, Helny (niewielkie ślepe stworzenia, połączenie małego człowieka z kretem, w które święcie wierzył Seokjin) oraz ptaki i inne bardziej przyziemne istoty.

Słońce świeciło tak mocno, że jego wzrok nie mógł się przyzwyczaić. Dlatego wpatrując się w punkt, dopiero po dłuższym czasie zauważył, że ten się porusza, właściwie zbliża w stronę domu. Nie wiedzieć czemu nie zignorował tego od początku, tylko coraz usilniej wytężał wzrok, choć oczy zaczynały boleć go od natężenia światła. Kiedy obraz powoli zaczynał się zamazywać, a kolory blaknąć, poznał w przedzierającej się przez połacie roślin sylwetkę Yeontana. Że też wcześniej nie rozpoznał tego charakterystycznego powolnego kroku zwierzęcia, nigdy nie miał zanadto energii, chyba, że akurat się czegoś przestraszył. 

Jimin nie zwracał uwagi na to, że jego stopy są bose, a bieg po kamieniach może je bardzo łato poranić. Biegł ile tylko sił w nogach, nie myśląc o upale, niedawnym zmęczeniu i smutku. Już widział radość, która zawita na twarz Tae, kiedy tylko spotka się ze swoim ukochanym koniem. Niczego bardziej nie pragnął, jak wreszcie móc ponownie ujrzeć na jego ustach szczery uśmiech, nie to wymuszone unoszenie kącików, gdy starał się z całego serca go pocieszyć. Szczerze powiedziawszy był już tym odrobinę zmęczony i zraniony. Rozumiał żałobę, ale wkładał całe serce, by poprawić jego stan, co nigdy nie spotkało się choć z nikłą nagrodą. Nareszcie ma to za sobą. 

Dotarł do konia zdyszany, ledwo trzymając się na nogach. Czuł jak pieką go pięty i palce stóp, ale nie miał głowy, żeby sprawdzać jakie rany zrobił sobie po drodze. Koń zatrzymał się tuż przed nim. Natychmiast zatopił palce w jego poplątanej grzywie, nigdy wcześniej nie czerpiąc z tego aż tyle przyjemności. Zwierzę okropnie śmierdziało i wyglądało na przemęczone. Z pewnością wygłodzone. Zbliżył czoło do końskiego łba, słysząc jego niespokojny oddech.

- Witaj, Jimin.

Oszalał czy właśnie usłyszał jak koń wymawia jego imię? Znał ten głos. Otworzył oczy i wyjrzał wprost na zwierzęcy grzbiet. Jego serce zabiło jeszcze mocniej, a oczy napełniły się łzami. 

Zobaczył bardzo ładną kobietę, jej głowa opadała delikatnie w dół, a czekoladowe pasma potarganych włosów zasłaniały częściowo pobladłą skórę twarzy, niewielki piegowaty nos i zamknięte powieki pełne zaczerwienień. Za kobietą, utrzymując ją w pasie, siedział Jungkook. Jego poharatane dłonie kurczowo łapały grzywę konia, by razem z nią nie zsunąć się wprost na żwirowy trakt, na który wjechali chwilę przed spotkaniem. Nie znał kobiety, która w tym momencie stała się całkowicie nieistotna. Jedyne co miał przed oczami to zmęczona twarz, podkrążone oczy, brudne, zaczerwienione od słońca policzki i nikły uśmiech dopełniony ząbkami jak u małego króliczka. Uwielbiał króliki, ale to nie dlatego tak zachwycił się tym uśmiechem. Zdecydowanie nie dlatego. 

- To ty...

- Ja - odparł po chwili. Głos miał zachrypnięty, mówił przez lekko zaciśnięte gardło. Widać, że walczył ze sobą, ze swoim zmęczeniem. 

- A...ale gdzie byłeś? - mówiąc powoli Jimin podszedł bliżej dwójki podróżników. Ciągle nie mógł uwierzyć, że obecność chłopaka nie jest jedynie ułudą jego głowy. Opuszkami palców musnął nogawkę spodni Jungkooka, wydawała się realna. Jego znikający uśmiech górował nad nim, oświetlony przez promienie słońca. 

- Naprawić to co zniszczyłem. Odnaleźć go - mówiąc to, pogładził Yeontana po grzywie - udało się. 

- Nie było cię ponad tydzień... wszyscy umieraliśmy ze zmartwienia i strachu...

- Przepraszam... ja...wybacz - nie umiał nic więcej powiedzieć, nie miał na to sił. 

Jimin najwyraźniej to zauważył, bo w tym samym momencie jego oczy rozszerzyły się, a okrągłe usta otworzyły szerzej. 

- Zaczekaj tutaj, tylko chwilę, zaraz zawołam pomoc! - cofnął się, znów czując jak nabiera sił. Jak na skrzydłach odleciał w stronę rezydencji, tylko trzy razy odwracając się w ich stronę, by sprawdzić czy nadal tam są. 

Pan Namjoon i Seokjin nie kryli równie wielkiego zaskoczenia. Seokjin natychmiast kazał mu zejść z konia i nie pytając nawet o to kim jest Shuana i jak się z nim znalazła nakazał, by ktoś ze służby zabrał ją do środka i zaczął opatrywać ranę. Jungkook ufał mu bezgranicznie, wierzył, że kobieta jest teraz w dobrych rękach. Po tym jak prawie umarła ostatniej nocy, już nic gorszego nie mogło jej spotkać. Nie pośród tych murów. 

Seokjin nie zważając na obserwujące go dwie pary oczu, nic nie powiedział, jedynie przytulił do siebie Jungkooka z całych sił. Tak że młodszy chłopak mógł poczuć ciepło jego skóry oraz mocne bicie serca. Twarde i niezłomne jak dzwon. I prawdą było, że Jungkook w całym swoim życiu nie czuł się tak potrzebny i wyczekiwany jak w tym momencie. Niezależnie od tego co usłyszy teraz od pana Namjoona, Yoongiego, a nawet Hoseoka. Zrobił wszystko, aby wykreować dla siebie miejsce w tym domu, choć na chwilkę, na krótki moment. Dopiero teraz odczuł tę tęsknotę, która uderzyła w niego jak huragan. Nie mógł powstrzymać łez, które szczypały jego powieki, a ból rozrywał głowę na kawałki. Tego potrzebował, tego pragnął - akceptacji tak ważnej dla siebie osoby. 

- Już nigdzie cię nie wypuszczę - usłyszał cichy szept, który mógł dotrzeć jedynie do niego. Ta chwila należała tylko do nich. Do mistrza i ucznia, do jego drogowskazu, ideału. Nie bał się oddać tej bliskości. 

- Nie chcę nigdzie odchodzić, w ogóle nie chciałem. Tylko czułem, że muszę. 

- Czekałem każdego dnia - oddalił go od siebie na odległość ramion i spojrzał prosto w oczy. Te wielkie, brązowe, szkliste oczy, pełne zrozumienia i szczerości. Jak mógł chcieć od tego uciec?

- Wszyscy czekaliśmy - odezwał się głosem pełnym spokoju pan Namjoon. Jungkook z wdzięcznością pokiwał głową. Wszystkie wspomnienia słów Yoongiego, o tym że to właśnie on zwróci się przeciwko niemu jako pierwszy umykały, choć miały swoje pokrycie. Z pewnością on i Seokjin nie czekali na niego z tych samych powodów. Nie mniej jednak wierzył mu. Prostackie kłamstwo i słodkie słówka nie pasowały do dumnego pana Kima. 

Jimin chlipał cichutko wtulając się w grzywę Yeontana. 

Wszystko zdawało się na nowo wkraczać w dobrą fazę, obierać odpowiedni tor. Zabrany do rezydencji dostał czas na kąpiel i przebranie. Znów trafił do tego samego pokoju, za co był Seokjinowi wdzięczny. To stanowiło dla niego namiastkę stabilizacji. Właśnie zapinał przedostatni guzik koszuli, kiedy ktoś cicho zapukał do drzwi pokoju. Zaprosił przybysza, nauczony przez pana Namjoona, że brak odzewu to większy nietakt. Przez drzwi przeszedł uśmiechnięty Seokjin, niosąc tacę pełną pysznego jedzenia. Żołądek Jungkooka oszalał od samych zapachów. Zdążył jedynie podziękować, zanim usiadł w miękkim, wyścielanym wełnianym kocem fotelu i zjadał wszystko po kolei najspokojniej jak tylko potrafił, choć najchętniej wrzuciłby każdy kęs do ust bez marnowania czasu na zbędne przeżuwanie. 

Seokjin przyglądał się jak przyrządzone przez niego pyszności znikają bez śladu. Nie przeszkadzał, nie peszył, był. A to dla Jungkooka najwspanialsze co mogło go spotkać po takiej przeprawie. Dopiero gdy zaspokoił pierwszy głód, mógł spojrzeć w stronę swojego wybawcy i oddać swobody uśmiech. 

- Wybacz, że jestem tak niewychowany. Znowu to głód kieruje mną najpierw. 

- Dość - pokiwał głową, uśmiechnięty Seokjin - właśnie po to przyniosłem dla ciebie to wszystko. Schlebia mi, że tak smakuje ci moje jedzenie. 

- Jest wspaniałe. Hyung...- zawahał się przez moment, nadal nie potrafił się do tego przyzwyczaić - co z kobietą, która przybyła razem ze mną?

- Słyszałem, że noga nie jest w dobrym stanie. Medyk musiał ją amputować. Ale jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Jest tylko wyczerpana, wciąż się nie obudziła.

- Tak... - nie umiał przyznać się, że nie wie co oznacza amputować. Mniemał, że to jakieś skomplikowane pojęcie medyczne, jakiś zabieg, którego i tak nie zrozumie. Ważne, że nadal żyła i miała żyć według słów hyunga - to Shuna. Bardzo pomogła mi w poszukiwaniach Yeontana. Bez jej pomocy nigdy nie udałoby mi się go odnaleźć.

- Dlaczego zdecydowałeś się wyruszyć? - zapytał Seokjin, jakby w ogóle nie usłyszał słów. Cień pretensji bił między wierszami.

- Czułem taką potrzebę. Nie mogłem przeboleć tego, że pozwoliłem mu odjechać tak daleko, nie posłuchałem pana Taehyunga i nie zauważyłem jego niepokoju. Poza tym... Chciałem się jakoś odwdzięczyć.

- Wystarczyło powiedzieć. Wyruszyliśmy cała grupą, zorganizowali to jakoś.

- Nie chciałem się nikim wyręczać. I tak zrobiliście dla mnie więcej niż mógłbym prosić. Musiałem dać coś od siebie.

- Tydzień zmartwień to dla mnie wystarczająca kara.

- Kara? - Junkook wystawił na mężczyznę zdziwione spojrzenie - Ale dlaczego... Za co?

- Za to, że nie potrafiłem ci przekazać wystarczająco poważnie jak bardzo sama twoja obecność jest nam potrzebna, jak sprawiasz, że ten dom zaczyna na nowo kwitnąć, oddychać. Jak wiele radości sprawiają mi rozmowy z tobą. Wykazujesz się cały czas, tylko nie chcesz tego zobaczyć.

- Czułem, że muszę się jakoś odpłacić za wasze dobro. Wstyd się przyznać, ale to była okazja, tragiczna w skutkach, ale okazja. Może brzmi to samolubnie, lecz zrobiłem to z myślą o was.

- Jakże moje nerwy byłyby spokojne, gdybyś ten jeden raz był samolubny - mówiąc to, pogładził i odsunął z czoła Jungkooka kilka zagubionych kosmyków włosów - ale to niemożliwe, prawda?

- Życie mnie tego nauczyło.

- Teraz masz nowe życie, pora zacząć uczyć się od nowa - uśmiechnął się i odchodząc krok od fotela - zjedz resztę i odpocznij. Zasłużyłeś.

- Dziękuję, hyung. Dobranoc.

- Dobranoc.

Jungkook odetchnął pełną piersią zaraz po wyjściu hyunga. Nie chodziło jednak o ulgę, a nawet wewnętrzny spokój, który zyskał wraz z dotarciem do domu braci. To znaczyło coś więcej. Przeznaczenie go tu doprowadziło, za pierwszym razem, za drugim, być może teraz już zawsze będzie tu wracał, choć na dobrą sprawę wcale nie chciał odchodzić. Miał tyle czasu na przemyślenia, a ucieczka w poszukiwaniu Yeontana tylko go utwierdziła, że tego właśnie chce. Zostać tutaj, poprosić o posadę w rezydencji i najdłużej jak będzie mógł, a może i zawsze pomagać swoim wybawcom. Sprowadzenie do domu Yeontana nie było już tylko punktem honoru i wkupienia się w czyjeś łaski. Pragnął zostać, służyć i dawać im radość, spełniać ich prośby i zachcianki. Oglądać uśmiechy na twarzach. Będzie się starał całym swoim sercem oraz psyche, żeby tego nie zniszczyć. Tak uważał i tak czuł. Że tak właśnie powinien postąpić. 

Skończył jeść posiłek przygotowany i osobiście przyniesiony przez hyunga, nie zostawiając nawet okruszka. Wreszcie czuł, że jego żołądek jest pełny i zadowolony. Powinien padać na twarz, zakopać się w puchową kołdrę i wdychając jej świeży zapach zasnąć. Śnić swoje wyobrażenia braci. Nadal nie rozumiał przychodzących do niego snów, lecz nie walczył z nimi. Każdy starał się dogłębnie zrozumieć i zanalizować. Nie umiał powiedzieć czy były one wspomnieniami czy wyobrażeniami, jednak dzięki nim czuł jakby z dnia na dzień, a raczej z nocy na noc poznawał ich coraz lepiej. Gdzieś w głębi przyznawał sam przed sobą, iż wierzy w ich prawdziwość, że to wszystko miało kiedyś miejsce, a on dziwnym trafem jest takim szczęściarzem, by móc tę przeszłość poznać. Chłonął każdy obraz, słowo i uczucie - wszystkie zapadały mu w pamięć i już nie znikały, jakby wyryły się tam niczym w skale. 

Spojrzał ostatni raz na pościelone łóżko i podniósł się z fotela, żeby nie skierować się w jego stronę, a założyć stojące przy drzwiach buty i uchyliwszy stare drzwi, wyślizgnąć się z pokoju. Za dużo w tym momencie w nim żyło, by położyć się spokojnie spać. Nie za bardzo orientował się gdzie idzie, nogi same go niosły, jak zawsze po wnętrzu tego domu. Szczęśliwie doprowadziły go do jednych z drzwi tarasowych, a stamtąd miał otwartą przestrzeń na wolność. Nikogo oczywiście po drodze nie spotkał. Godzina wybiła dość późna, a nawet w ciągu dnia rzadkością było spotkanie kogokolwiek w plątaninie korytarzy. 

Nadal było ciepło, choć już nie tak jak w ciągu dni. Powiewał lekki wietrzyk. W porównaniu do zapachu niemytego ciała, zarówno swojego jak i końskiego i mokrego lasu, tutaj mógł napawać się najpiękniejszą z możliwych woni. Był pewny, że jeszcze dziś Seokjin hyung pił na tym tarasie herbatę jaśminową. Widział fotel ustawiony wprost  w stronę sadu - tutaj musiał siedzieć. Myślał nawet, by zająć to miejsce, kiedy kątem oka zauważył ruch na ścieżce. Nie wzbudził on niepokoju, bardziej zaintrygowanie. Strach całkowicie uleciał z głowy Jungkooka. Zszedł po białych, marmurowych schodkach na jedną ze ścieżek. Dźwięk świerszczy i chroboczącego pod butami żwiru towarzyszył mu, gdy kierował się w stronę stajni. W powietrzu unosiły się nocne motyle, a gdzieniegdzie nawet maleńkie świetliki. Jako dziecko zdarzało mu się próbować łapać te maleńkie stworzonka. Myślał wtedy o nich jak o gwiazdkach, był wręcz pewny, że te akurat spadły z nieba wprost do jego rąk. Chciał sprawdzić czy będą wydzielać ciepło. 

Szedł jakiś czas, wyraźnie zbliżając się w stronę stajni. Coraz lepiej czuł zapach siana i koni. Zawahał się przed samym wejściem, dostrzegając w szparze drzwi  nikłą łunę światła. W środku było cicho. Jungkook położył dłoń na nagrzanym słońcem drewnie i ostrożnie uchylił ciężkie wrota. Spodziewał się tam kogoś ze służby, ewentualnie pana Namjoona - zauważył, że ten często przebywa wśród zwierząt. Nie zobaczył jednak nikogo. Wszedł do środka. Wszystkie konie były spokojne i swobodne w jego towarzystwie. Na ciężkim dębowych balach, w stalowych chwytakach wisiały dwie niewielkie pochodnie, nadając pomieszczeniu przyjemną, pomarańczową barwę. Nie dawały wiele światła, za to ciepłe poczucie bezpieczeństwa i intymności. Przeszedł wzdłuż boksów, stąpając po szeleszczącym sianie. 

- Przyszedłeś sprawdzić jak czuje się Yeontan? - zaskoczył go głos. Aż podskoczył delikatnie w miejscu, nic nie zdradzało obecności dodatkowej osoby. Zwrócił się w stronę, gdzie stał jak się okazało sam Taehyung. Zobaczył go po raz pierwszy od tygodnia i natychmiast w jego wnętrzu zatańczyło coś czego nie umiał nazwać. Wszystko w jego środku się zacisnęło, co nie było nieprzyjemne. 

Mężczyzna miał na sobie ciemne, długie, ale lekkie spodnie oraz również ciemno granatową koszulę bez guzików, z dość dużym wycięciem na dekolcie. Włosy zakręciły mu się przy czole pod wpływem wilgoci lub magicznych sztuczek, których sam Jungkook nie znał. Wydawał się jeszcze wyższy, bardziej postawny, ale i przyjazny niż go zapamiętał. Choć twarz miał poważną, oczy mu błyszczały, a policzki przyprószył delikatny róż. 

- A jest coś czym powinienem się martwić? - zapytał, doskonale znając odpowiedź. 

- Yeontan to twardziel, tylko drobny panikarz. 

- Podróż przez las na pewno mu nie służyła, ale był niezwykle dzielny. Gdyby nie on to nigdy bym tu nie dotarł. 

- A gdyby nie ty, on również nigdy nie wróciłby do domu.  

- Naprawiłem tylko błąd. 

Taehyung tylko pokiwał głową przecząco  i zbliżył się o kilka kroków. W nozdrzach Jungkooka pojawił się zapach wanilii. 

- Wiedz, że wcale nie chciałem, byś to robił. 

- Sam tego chciałem, nikt nie musiał tego ode mnie wymagać. 

- Od kiedy to robisz to, na co sam masz ochotę? - zmienił odrobinę ton i uśmiechnął się delikatnie Taehyung. 

- Chyba zaczyna się we mnie coś zmieniać. Może to głupie, ale czuję, że powinienem mieć w końcu większy wpływ na swoje wybory. Zacząć się tego uczyć. 

- To nie jest ani trochę głupie - krótki śmiech uciekł spomiędzy warg mężczyzny - to bardzo mądra decyzja. 

- Całe życie służyłem innym, robiłem wszystko co kazali. Często dawałem sobą pomiatać. A teraz... mam wrażenie, że po raz pierwszy chciałbym móc o czymś decydować. Przynajmniej o sobie w jakimś stopniu. 

- No tak... - Taehyung wsunął piękne, długie palce do szerokich kieszeni spodni i ponownie się uśmiechnął - nikt nie wytrzyma długo bez wolności. Wybór to coś, co powinno przysługiwać każdemu. 

- Ja do tej pory tego nie wiedziałem, to dzięki wam...

- To niewiarygodne, pierwszy raz w życiu czuję się jak nauczyciel - uśmiechnął się szerzej Taehyung, czego Jungkook nie potrafił nieśmiało nie odwzajemnić - a w szkole nie byłem zbyt lotny. 

- Podobnie jak ja... -  przyznał nieśmiało, na co z ust Teahyunga uciekł kolejny chichot.

- Chciałbym o tym posłuchać. 

- O mojej szkole czy o tym jakim tumanem byłem? 

- Haha, tuman to wspaniałe słowo.

- Kiedy słyszy się je kilkanaście razy dziennie to staje się zupełnie zwyczajne. 

- Tutaj już nikt tak na ciebie nie powie, dopilnuję tego - Taeyhung pokonał mierzącą kilka kroków odległość i zatrzymał się przed Jungkookiem, żeby po chwili poprawić kilka kosmyków na jego czole. Znów któryś z braci to robił, chyba bardzo przypadły im do gustu jego włosy. Po umyciu rzeczywiście były przyjemne w dotyku. Zatrzymał się na myśli, jak byłoby czuć pod palcami zakręcone, czarne kędziorki Taehyunga. Wyglądały na delikatne i błyszczące, ale czy miękkie. Z tej myśli wyrwało go parzące gorąco w miejscu, gdzie opuszki palców Taehyunga spotkały się z jego skórą na policzku. Ciepło rozprzestrzeniało się w zastraszająco szybkim tempie, nie minęła chwila, a obejmowało oba policzki. 

Mężczyzna był odrobinę wyższy niż on. Biła z niego aura powagi, lecz nie takiej jak od pana Namjoona, pełna autorytatywności i szacunku. Mimo dryfującej pośród chmur głowy artysty, nie popadał w przesadną euforię życiem jak Jimin. Nie musiał kokietować i nadmiernie starać się , żeby ugięły się pod kimś kolana - dokładnie jak teraz pod Jungkookiem. Posągowa twarz, przyozdobiona przed chwilą uśmiechem, badała go twardym spojrzeniem - nie natarczywym, ale intensywnym i przeszywającym dreszczem. Nawet wspomnienie Jimina nie wyswobodziło go z tej pułapki. 

- Nie musisz mnie bronić, panie. Teraz już sobie poradzę - wyrwało mu się, gdy nie umiał już walczyć z gorącymi impulsami na skórze. 

- Nikt tutaj nie jest twoim panem - uśmiechnął się zadziornie, kiedy Jungkook zadrżał tak wyraźnie, że zauważył to gołym okiem - chyba, że bardzo chcesz. 

- To chyba nie ma znaczenia czego chcę.

- Myślałem, że stawiasz na wolną wolę, nie o tym rozmawialiśmy chwilę temu? 

- Czasem ciężko o wolną wolę... w niektórych sytuacjach. 

- W jakich sytuacjach? - Taehyung lekko zmarszczył brwi. Jego palce nie przestawały błądzić po policzku Junkooka.

- Kiedy trzeba wybrać między tym co się powinno, a co by się chciało.

- A ty czego byś chciał, gdybyś wiedział, że możesz wszystko? 

- Myślę, że nic mądrego...

- A czy zawsze musimy być mądrzy? - zapytał, nie oczekując najwyraźniej odpowiedzi, znał ją doskonale - pozwolisz, że ten ostatni raz wybiorę za ciebie? 

Jungkook pokiwał tylko głową. Jego ciało nie chciało współpracować z głową, bo choć wszystko w jego głowie wszystko krzyczało tak, głowa ledwo poruszyła się pod jej dyktando. 

Zapach wanilii wręcz wciskał się w jego zmysły z każdej strony, kiedy Taehyung pokonał ostateczną odległość między nimi i złączył ich usta. Nie poruszył nimi od razu, chciał sprawdzić jak Jungkook zareaguje, a ten nie zamierzał uciekać. Palce, które przed chwilą pieściły jego twarz, teraz zatopiły się z tyłu głowy, między pasma włosów, a silna ręka przyciągnęła go bliżej. Usta Taehynga były wilgotne i ciepłe, nie tak miękkie jak Jimina, ale tak samo sprawne i przyciągające. Nawet porównanie ich ust nie wzbudziło w nim sprzeciwu. Chciał tego, potrzebował, a decyzja Taehynga tylko go w tym upewniła. 

Sam odważył się ułożyć dłonie na pięknej twarzy Taehyunga. Była gładka niczym najszlachetniejszy marmur, bez najmniejszej choćby skazy. Jakby naprawdę ktoś go wyrzeźbił, a następnie ożywił. Wyobrażenie, które przyniosły jego myśli, teraz skupione tylko na jednym, natychmiast sprawiły, że zechciał więcej. Zza zamkniętych powiek widział oczami wyobraźni ten ideał człowieka skupiony tylko na nim. 

Nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji z mężczyzną, nie licząc oczywiście Jimina, ale już wiedział, że jest to doświadczenie nieporównywalne ciekawsze i bardziej fascynujące niż jakakolwiek przygodne spotkanie z kobietą. Podejrzewał jednak, że nie chodzi tu o płeć, ale o osobę samą w sobie. Nigdy wcześniej nie czuł się tak zaintrygowany, pełen ekscytacji. Wnętrze jego brzucha ściskał przyjemny ból. 

Postawił wszystko na jedną kartę i sam pogłębił pocałunek. Podrażnił uchylone już wargi językiem, nie czekając długo na zetknięcie się z wnętrzem ust Taehyung, który nie stawiał najmniejszego oporu. Stracił delikatnie równowagę, słysząc głębszy oddech pomiędzy ich wargami. Silne dłonie Taehyunga pozwoliły mu ją jednak natychmiast odzyskać. Poczuł tylko jak poprowadzony stawia ostrożne dwa kroki w tył, a jego plecy opierają się o jeden z dębowych bali. Wtedy znalazł się już kompletnie na łasce Taehyunga i nie zamierzał z tego rezygnować. Mężczyzna oparł na jego klatce piersiowej swoją, bijące od niego ciepło mieszało się z mocnym biciem serca, zarówno jego jak i swojego gospodarza. 

Subtelne ugryzienie na wargach spiętrzyło jego potrzeby. Jęknął zawstydzony, czując jak ciepłe palce wślizgują się pod jego koszulę i badają skórę na brzuchu delikatnymi muśnięciami. Nie przestawał całować i gdyby nie to, że Taehyunga odsunął się na najmniejszą z możliwych odległości jako pierwszy, nigdy nie potrafiłby z tego zrezygnować. Uchyliwszy powieki, lekko zamroczonym spojrzeniem, ujrzał ciemniejsze niż zwykle oczy, czuł oddech na ustach, mocny uścisk wciąż trzymał go w objęciach.

Pomarańczowe światło ognia migotało, tańcząc na sylwetce i twarzy mężczyzny. Serce uderzało o jego klatkę piersiową, rozrywając ją swoją siłą. Nie potrafił odwrócić wzroku. W tym momencie nie było nic - ciemnego lasu, rannej Shuany, wściekłego Hoseoka, załamanego Jimina.

- Wystarczyło popchnąć cię lekko do podjęcia decyzji... - głos Taehyunga był ochrypły. Teraz gdy jego usta były wolne, znów mógł pojawić się na nich drobny uśmiech - szybko się tego nauczysz. 

- Mam uczyć się takich rzeczy? - odezwał się obezwładniony Jungkook. 

- Mogło być gorzej - zachichotał gardłowo. 

- Tylko pod warunkiem, że to ty będziesz moim nauczycielem. 

Taehyung zareagował kolejną falą brzmiącego na błogi śmiechu. Nie odrywał spojrzenia od młodszego mężczyzny.

- Skoro stawiasz warunki to znaczy, że już czegoś się nauczyłeś. 

- Na razie nie mam ochoty tego żałować - wyszeptał Jungkook.

- Chodź do mnie, podziękuję ci za wszystko. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro