10. Starcie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— W szczegóły zapewne wdrożą was na historii, a zatem... — Sarren z namysłem przejechał wzrokiem po całej szóstce. — Leo, pójdziesz pierwszy. Razem z... Jessicą.

Chłopak z lekkim niedowierzaniem zerknął w kierunku blondynki, która z prawdziwym zdumieniem wpatrywała się w nauczyciela.

Przez ostatnie treningi, chociaż nie było zbyt wiele okazji, aby naprawdę się wykazać, Leo wszystkim udowodnił, że już nie potrzebuje więcej ćwiczeń. Bezkonkurencyjnie był najlepszy. Co prawda ani razu się tym nie chwalił wprost, ale bardzo często to demonstrował.

Zresztą, z reguły niewiele mówił — nie rozmawiał nawet z Kyle'm, z którym był w pokoju, chyba że wyraźnie musiał.

Trzymał się możliwie na uboczu, bo zdecydowanie nie ciągnęło go do innych. A już na pewno nie zamierzał pogodzić się z wizją przymusowego członkostwa w drużynie, którą gardził. Jego plany od zawsze wyglądały inaczej. Poniekąd cieszył się, że został powiernikiem, z samego tytułu, ale przez całą resztę miał szczerą nadzieję, że okaże się to w końcu nieporozumieniem.

Jessica z kolei nadal słabo sobie radziła z kontrolowaniem magii. Leo nie potrafi sobie wyobrazić, jakim cudem ta dziewczyna w ogóle mogła być użyteczna w Londynie. Prawda, że szybko się uczyła, ale zdecydowanie lepiej wychodziło jej nawiązywanie nowych znajomości i dogadywanie się z ludźmi niż rzucanie zaklęć. A teraz miała być z nim w parze.

— Zjedzcie to. — Sarren każdemu wręczył po niewielkiej, srebrnej pigułce.

Lillanta wzięła tabletkę w palce i uniosła pod światło.

— Co to jest?

— Czar — odparł z uśmiechem nauczyciel. — Przez godzinę od zażycia będzie was chronił od poważnych obrażeń. To tak w razie czego. Ból będzie autentyczny, ale nic wam się tak w rzeczywistości nie stanie. — Odwrócił głowę w kierunku pierwszej pary. — Jessica, Leo, przygotujcie się.

Ledwie zdążyli mrugnąć, a oboje już stali naprzeciw dziwacznego toru przeszkód — zupełnie innego niż Labirynt — zewsząd otoczeni ciemnością, jakby nagle znaleźli się we wnętrzu czarnej dziury. Jedynie przestrzeń przed nimi była widoczna, ale również ledwie. Leo nie potrafił dostrzec źródła światła, nie potrafił nawet powiedzieć, skąd to światło właściwie dochodzi.

— Czerń wokół was działa jak lustro weneckie, żeby otoczenie nie mogło was przesadnie rozpraszać — poinformował ich głos trenera. — Przed sobą macie tor przeszkód, ale potraktujcie go symbolicznie. Na jego końcu znajduje się kartka. Oczywiście nie jest zwyczajna, ale o jej właściwościach dowiecie się na koniec. Kartka jest tylko jedna. Waszym celem jest ją zdobyć. Nie wystarczy szybciej do niej dobiec, bo zatrzymać ją będzie mógł tylko zwycięzca walki, którą będzie musieli między sobą stoczyć. Tylko jest jeden haczyk: podczas omijania przeszkód — owszem, ale przy samej walce na razie nie wolno wam używać magii.

Leo omal nie zaczął się śmiać. Naprawdę przydzielili mu do tego zadania dziewczynę? I to akurat tą? Pokręcił głową, przegryzając pigułkę między zębami. Jego usta zalał słodki płyn, przez który jednak na języku poczuł delikatne cierpnięcie.

— Dostaniemy jakąś broń? — zapytała Jessica, patrząc gdzieś w czarną ścianę.

Leo parsknął z rozbawieniem.

— A potrafisz się jakąś posługiwać? — zapytał kpiąco.

Dziewczyna posłała mu zdumione, ale pewne siebie spojrzenie.

— Mogę się założyć, że lepiej niż ty — odparła z mocą.

Zaskoczyła go ta odpowiedź. W ogóle się nie spodziewał takiej postawy ze strony Jessicy, ale w gruncie rzeczy nie miał zbyt wielu okazji, aby trochę lepiej ją poznać — sam o to doskonale zadbał. Zmusił się do prowokującego uśmiech i tonu.

— Przekonajmy się — rzucił z powagą.

Kolejny raz nastolatka zrobiła coś, czego nie przewidział — uśmiechnęła się. Nie wymuszenie ani złośliwie. Po prostu. Jakby tylko na takie wyzwanie czekała. Przez chwilę pomyślał, że do twarzy jej z taką pewnością, ale szybko odrzucił tę obserwację. Jemu podobno do twarzy było w kolorze różowym. Nie zawsze pierwsze spostrzeżenie było trafione.

— Odwróćcie się — poinstruował ich Sarren w momencie, w którym blondynka wrzuciła tabletkę do ust.

Leo okręcił się na pięcie. Teraz przed sobą zobaczył wysoką na pięć stóp, drewnianą półkę z bronią, do której przymocowane były miecze różnej długości, sztylety oraz wszelkiego rodzaju inna broń biała, wraz z pokrowcami i pochwami. Leo przez chwilę się zawahał, nie wiedząc na co powinien się zdecydować, ale skoro dzięki zaklęciu nie ma ryzyka, że kogoś zabije...

Zanim jednak zdążył sięgnąć po upatrzoną sobie katanę o czystym srebrnym ostrzu oraz rękojeści z charakterystycznym japońskim oplotem, zrobiła to Jessica. Zaraz potem chwyciła pochwę, którą skórzanymi pasami przypięła do pleców. I to całkiem płynnie.

Leo wziął inną katanę, którą przymocował w podobny sposób. Jeśli będą używać tej samej broni, walka może być jeszcze ciekawsza. Stanął na umownej linii startu, czekając na sygnał. Kątem oka jedynie dostrzegł, że blondynka na szybko jeszcze upina włosy.

— Pokażcie, co potraficie — powiedział Sarren, który zaraz po tym dodał: — Do biegu... Start.

Leo ruszył od razu, bez zawahania. Czuł ziemię tkwiącą w słupach gdzieś za ciemną osłoną. Nie zawsze rozumiał to połączenie, jakie stało się dla niego naturalną częścią, odkąd pierwszy raz dotknął naszyjnika po śmierci ojca. Może nawet istniało już wcześniej, ale wtedy pewnie je bagatelizował. Teraz, mimo kamiennych ścian, z dala od naturalnego podłoża, czuł się w zamku jak więzień.

Pierwsze ruszyły w jego kierunku strzały. Leo zdążył już zauważyć, że Sarren naprawdę je lubił i wciskał je niemal do każdego zadania. I tym razem chłopak poradził sobie z nimi bez problemu. Wystarczyła nieskomplikowana tarcza, żeby skutecznie je ominąć. Płynnie prześliznął się pomiędzy dwoma, chyba drewnianymi, belami i jedynie z drobną pomocą magii pokonał ruchome płyty oraz półtorametrowe wzniesienie o krawędzi pokrytej kolcami.

Ani razu nie spojrzał w czasie biegu w kierunku swojej rywalki, ale kiedy na ugiętych nogach wylądował na czerwonych kafelkach układających się w kształt koła, dziewczyna pojawiła się obok niego dosłownie chwilę później.

— To co, gotowy? — zapytała odrobinę zdyszanym tonem i dopiero teraz uświadomił sobie, że jego również ten bieg trochę zmęczył. Poza tonem głosu, w postawie dziewczyny nic nie zdradzało jej wysiłku.

Skinął w odpowiedzi głową i stanął po jednej stronie okręgu, podczas gdy Jessica zatrzymała się naprzeciw niego. Dobył katany zza pleców, obserwując jak dziewczyna staje w bojowej pozycji, odpowiednio ustawiając nogi. Rękojeść miecza również złapała pewnie.

Może jednak trochę się na tym zna.

Pierwszy ruch pozostawił jej i Jessica zrozumiała aluzję. Była szybsza niż się spodziewał i już przy pierwszym ataku prawie został ugodzony. Klingę przeciwniczki zablokował tuż nad swoją twarzą i odepchnął na bok, zaraz po tym samemu wykonując cięcie. Dziewczyna zwinnie przed nim odskoczyła, odpowiadając w podobny sposób.

Leo unik wykonał praktycznie odruchowo, od razu próbując się odwinąć. Nie udało mu się jednak wykonać zamierzonego ciosu, bo blondynka uderzeniem ostrza o ostrze zablokowała jego ruch, a szybkim kopnięciem wytrąciła z jego ręki katanę, która z brzękiem wpadła gdzieś w czarną pustkę.

Nie pozwolił jej dać się całkiem zablokować, choć możliwość odzyskania katany była równa zeru. Przeklął w duchu swoją nieuwagę. Jak mógł tak łatwo dać pozbawić się broni?

Rzucił się na bok na ziemię, wykonując przewrót, i w odpowiednim momencie unikając ciosu. Stanąwszy już na nogi, spróbował podciąć Jessicą, ale o mało nie przepłacił tego stratą nogi.

Postanowił trochę zwolnić. Walka wręcz była trudna, ale nikt nie powiedział, że również niewykonalna. Oddech nie ciążył mu tak bardzo, ale już wolno zaczynał odczuwać zmęczenie. Musiał korzystać z energii, dopóki ją miał.

Oczy Jessicy były spokojne, skupione. Lśniły srebrem niemal jak ostrze katany, którą dzierżyła. To nie był wzrok wyzywający, do jakiego zdążył już przywyknąć. Szybko doszedł do wniosku, chociaż w życiu nie powiedziałby tego na głos, że się pomylił. Jessica nie dość, że potrafiła posługiwać się bronią i panowała nad swoim ciałem, to jeszcze walczyła honorowo.

Nie powiedziałby co prawda, że są na równym poziomie, ale w starciu z uzbrojonym i dobrze wyszkolonym przeciwnikiem musiał starać się o wiele bardziej, co blondynce dawało sporo przewagi.

Mimo to, każdy jego cios spotykał się z unikiem bądź przekierowaniem — tak samo w drugą stronę. Leo naprawdę starał się nie pokazywać śladów wyczerpania, ale widział je po Jessice, co oznaczało, że u niego one również są zauważalne.

W pewnym momencie Jessica popełniła błąd. Jeden zły ruch nadgarstka i katana zeszła odrobinę za mocno na bok. Leo o razu chwycił nadgarstek dziewczyny, drugą ręką uderzając ją w zgięcie łokcia. Upuszczony miecz w ułamku sekundy znalazł się w jego dłoni, a on szybkim ruchem nogi podciął niespodziewającą się niczego przeciwniczkę.

*

Jessica czuła jak jej serce mocno bije o żebra. Nie był to efekt zmęczenia czy adrenaliny, ale szoku. Dała się powalić na ziemię, a teraz w prawdziwym zdumieniu wpatrywała się w klingę jej własnego miecza, która czubkiem niemal dotykała skóry jej szyi.

Przegrała.

Leo stał nad nią, jednak nie widziała w nim triumfu bądź dumy — a właśnie to spodziewała się zobaczyć. Chłopak wyglądał na zwyczajnie zmęczonego. Później jednak zrobił coś, co jeszcze bardziej ją zaskoczyło.

Westchnął, odrzucając katanę na bok, która z metalicznym klangiem wylądowała na posadzce, i wyciągnął dłoń w kierunku przegranej. Z wahaniem przyjęła pomoc i już po chwili znowu stała.

— Wygrałeś — stwierdziła, kiedy w końcu odzyskała głos. Czerń wokół nich zaczęła się wolno przerzedzać. — Nie doceniłam cię.

Ukłoniła się, tak jak zawsze po sparingach w dojo w Japonii. Właściwie sama nie była pewna, dlaczego to zrobiła, ale poczuła, że powinna. Leo w pierwszej chwili tylko wpatrywał się w nią zdezorientowany, ale w końcu odpowiedział tym samym.

— Też cię nie doceniłem — odparł z powagą, chociaż dziewczynie trudno było uwierzyć, ze naprawdę to słyszy.

— Leo, kartka jest twoja. — Idący w ich stronę Sarren wyciągnął rękę w powietrze, chwytając papierową kartę wiszącą w powietrzu niedaleko miejsca ich konfrontacji. Zawodnicy patrzyli na biel papieru, jakby nie zauważyli jej wcześniej. — Oboje świetnie walczyliście. Nie zawiodłem się na was, faktycznie nikt nie przesadzał, gdy mówiono mi o waszych zdolnościach.

Jessica otworzyła usta, aby zapytać się, kto i co o niej mówił, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Jej babcia wiedziała zdecydowanie więcej niż mówiła, a jako jedyna miała kontakt z dyrekcją.

— Możecie iść odpocząć, obok Brietty są butelki z wodą. Teraz chętnie zobaczę w akcji Vanessę i Briettę!

Jessica wyszła z zaznaczonego obszaru i od razu przeniosła się w miejsce, które przypominało trybuny. Niewielki, ogrodzony obszar z kilkoma siedzeniami — prawie jak loża na meczach piłki nożnej. Znajdowała się teraz ponad torem przeszkód, ale nadal na tyle nisko, aby móc wszystko dokładnie widzieć.

Odpięła pochwę katany, odkładając ją na siedzenia obok miejsca, które sama zajęła. Jeśli ktoś będzie jej potrzebować, najwyżej zrzuci ją na dół, gdzie już stała następna dwójka. Jessica nawet nie chciała się domyślać, jak żądza mordu przybiera na sile w Briettcie.

Ona i Vanessa były już właściwie w otwartym konflikcie. Co prawda starały się unikać choćby przebywania w jednym pomieszczeniu, ale Bryłka nie szczędziła przytyków Vanessie, a ta z kolei nie zawsze znosiła je z pokorą.

A jeśli już o konfliktach mowa, same bliźniaczki nie rozmawiały ze sobą przynajmniej od dwóch tygodni, jeśli nawet nie czterech. W końcu Jessica przestała się tym przejmować i przyjęła dziwne stosunki dziewczyn z chłodną obojętnością. Zwłaszcza po tym jak po jej pytaniach Lillanta zapewniła ją, że wybuchowość jej siostry jest jak najbardziej u niej normalna i takie "milczenie" to żadna nowość.

Teraz rudaska przysunęła się bliżej koleżanki i podała jej butelkę z życiodajnym płynem. Woda nie wyglądała inaczej niż ta na ziemi, ale na jej opakowaniu nie było etykiety, a sam jego kształt przypominał kroplę deszczu z odrobinę spłaszczonym dnem.

— Dzięki. — Jessic uśmiechnęła się przyjaźnie. — To było bardziej męczące niż mogłam się spodziewać.

Lilla pokiwała głową, patrzą w dół, za miedzianą barierkę.

— Tak. Walczyliście z podobną techniką. To wyglądało, jakbyś próbowała wyprzedzić własne ruchy.

— Leo jest dobrym wojownikiem — przyznała blondynka, obserwując z odległości jak chłopak rozmawia o czymś z trenerem.

— Szkoda, że nie jest dobrym kolegą — wtrącił z krzywym uśmiechem Kyle, nachylając się nad dziewczynami z rzędu dalej.

Lillanta odwróciła głowę w jego kierunku.

— Może jeszcze się nawróci — powiedziała niewinnym głosem w tym samym momencie, w którym w loży pojawił się również Sarren, a tuż za nim Leo.

Trójka dyskutujących odwróciła się od siebie.

Kiedy dziewczyny ruszyły przez tor przeszkód, Jessica uważnie śledziła je wzrokiem, ale kompletnie nie potrafiła się przy tym skupić. Wizja wizyty w królewskim cały czas zamku napełniała ją nadzieją, ale i strachem. Nie miała pojęcia, na co powinna się nastawić.

Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że to "wycieczka edukacyjna", ale jeśli rzeczywiście nadarzy się okazja, aby porozmawiać z którymkolwiek z Shadows? Mieli naprawdę wiele do pomówienia. Tak samo jak ona i jej babcia. Niby rozmawiały dużo, ale dziewczynie wciąż wydawało się, że pominęły niemożliwie wiele tematów. A pytań wcale nie ubywało.

— Dobrze się czujesz? — Głos Lillanty wyrwał ją z zadumy. Nawet nie podłapała momentu, w którym Bryłka i Vanessa zaczęły starcie między sobą.

— Tak, pewnie — powiedziała odrobinę nieobecnym głosem.

Rudaska zmierzyła ją wzrokiem.

— Na pewno? Wiem, że przez tą pigułkę czy jak to się tam nazywa nic nie powinno ci się stać, ale nie wyglądasz za dobrze...

Blondynka odwróciła wzrok, kątem oka dostrzegając siedzącego kilka miejsc od nich Leo. Zawsze zastanawiała się, dlaczego właściwie chłopak tak uporczywie próbuje od wszystkich uciec. Przez większość czasu miała ochotę się po prostu do niego dosiąść, jednak już niejednokrotnie pokazywał, że gardzi zainteresowaniem innych, co ją również odpychało.

Wedle życzenia, jak to mówią.

— Brakuje mi Londynu — wyznała w końcu. Sama była zaskoczona, że nie pomyślała w pierwszej chwili o Nowym Jorku i rodzicach. W końcu na Manhattanie mieszkała całe życie, a w Anglii spędziła ledwie pół roku. — Dużo bym dała, żeby znów móc porozmawiać z Sarą, Markiem albo Theo...

— Theo to ten mały? Twój kuzyn, tak?

Jessica uśmiechnęła się na wspomnienie charakterystycznej u Strikerów blond czupryny chłopca.

— Tak. — Pokiwała głową. — Ten sam, który jako pierwszy z mojej rodziny dowiedział się kim jestem. Nawet nie zdążyłam mu wszystkiego wyjaśnić — dodała z westchnieniem.

Lillanta położyła jej rękę na ramieniu i ten gest, choć prostu, zadziałał naprawdę kojąco.

— Jeszcze będziesz miała ku temu okazję. Poza tym... W Wielkiej Brytanii teraz będzie końcówka zimy i początek wiosny czy jakoś tak... Ty masz pojęcia jak tam musi lać? Znaczy, jeszcze bardziej niż normalnie?

Blondynka zaśmiała się pod nosem.

— To prawda — zgodziła się z rozbawieniem.

W tym samym momencie stojący przy barierce Sarren odwrócił się do swoich wychowanków.

— Vanessa wygrała.

Jessica i Lillanta spojrzały na siebie szeroko otwartymi oczyma, a po chwili obie już patrzyły przy barierce na dół, gdzie stały zawodniczki walki — zablokowana przez Vanessę Brietta była unieruchomiona od tyłu, z krótkim nożem przytkniętym do gardła.

Podczas gdy trener zszedł na dół, Kyle'owi wyrwało się zdumione prychnięcie.

— Nieźle. Tego bym się nie spodziewał.

— Dobrze jej tak.

Ku zdumieniu wszystkich, te słowa powiedziała Lilla. Na zaskoczone spojrzenia odpowiedziałam wzruszeniem ramiona.

— No co? Może w końcu się trochę się ogarnie z tym swoim "muszę być najlepsza". Kocham ją, ale pod tym względem jest ostro pojebana.

Sarren coś zaczął tłumaczyć obojgu dziewczyn, ale Brietta już po kilku jego słowach odkrzyknęła coś niecenzuralnego i zdenerwowanym krokiem wyszła z sali. Kartkę zatrzymała Vanessa i dołączyła do reszty grupy, wymieniając się z Lillantą i Kyle'em.

Jessica ze zdenerwowaniem odprowadziła wzrokiem swoją zbuntowaną koleżankę.

— Myślisz, że będzie mieć kłopoty? — zapytała, nie zwracając się do żadnej konkretniej osoby.

— Brietta? — spytała dla potwierdzenia Vanessa, jednak zanim zdążyła coś dopowiedzieć, głos zabrał Leo.

— Nie wydaje mi się. Za bardzo jej potrzebują.

Brunetka spojrzała w jego kierunku z uniesionymi brwiami, ale ton jej głosu pozostał neutralny.

— Jak nas wszystkich — stwierdziła.

Jessica uśmiechnęła się smutno, obracając przodem do rozmówców.

— I to jest naszym szczęściem oraz przekleństwem jednocześnie.

***

Kiedy piątką ponownie stali w szeregu przed Sarrenem, mężczyzna trzymał coś, co wyglądało jak mała szklana kulka. Zwycięzcą, czyli Vanessie, Lillancie i Leo, kazał wyciągnąć białe kartki przed siebie.

— Żeby nie było, że jestem gołosłowny — zaczął mówić z delikatnym uśmiechem nauczyciel — zaraz powiem wam dokładnie, do czego służą te drobne nagrody.

Bez ostrzeżenia podrzucił szklaną kulkę do góry, a kiedy ją złapał i otworzył dłoń, w jej wnętrzu świeciła złota kropelka, która po chwili zajęła całe wnętrze przezroczystego naczynia. Razem z rozlewającym się złotym atramentem, na ten sam kolor barwę zmieniły również trzymane przez zwycięzców kartki, które teraz wyglądały jak bilety z Charliego i Fabryki Czekolady. Grawerowanych na nich znaków nikt jednak nie rozumiał, ale chyba nie były zbyt ważne.

— To wasz trzygodzinny bilet na wolność!

Leo krytycznie przyjrzał się trzymanemu skrawkowi.

— A to znaczy...? — zapytała Lilla, równie zdezorientowana.

— On — Mężczyzna wymownie spojrzał na jedną z przepustek. — legalnie pozwala wam opuścić teren szkoły lub nawet Arei na czas trzech godzin. przeniesie was w wybrane miejsce, a po upływie określonego czasu, z powrotem.

Wszyscy szeroko otworzyli oczy z niedowierzaniem. Leo również nie mógł dać wiary — naprawdę zamierzali ich wypuścić? Na krótko, bo krótko, ale tego by się w ogóle nie spodziewał. Nie tylko on zresztą, Vanessa zachłysnęła się powietrzem, a Lillanta wyglądała, jakby zaraz miała się popłakać.

— Uzgodniliśmy z dyrekcją — ciągnął trener — że taka odskocznia wam się przyda. No i teraz macie motywację, aby przy następnych treningach także się starać.

— Będzie coś takiego ponownie? — zapytała Jessica z ledwie słyszalną nadzieją.

— Przypuszczam, że tak, jeśli i tym razem nie narobicie kłopotów.

Dziewczyna tylko kiwnęła głową.

— Będziemy grzeczni! — zapewniła Lilla z twarzą rozpromienioną uśmiechem. Już w drodze do drzwi, teraz dobrze widocznych razem z resztą sali, zatrzymała się i odwróciła na pięcie w kierunku Sarrena, który odprowadzał uczniów wzrokiem. — Ale tak czysto teoretycznie... Mogłabym ten bilet komuś oddać?

Słysząc to pytanie, Leo również się zatrzymał. Z czysto teoretycznej ciekawości.

— Jasne — odparł Sarren ze wzruszeniem ramion. — To nagroda. Jeśli uważasz, że komuś może się przydać bardziej, nawet spoza waszego elitarnego grona, to oczywiście możesz go podarować. Ale jakby ktoś pytał, skąd go masz, powiedz, że w czymś tam pomagałaś.

— Świetnie — stwierdziła usatysfakcjonowana odpowiedzią rudaska i skocznym krokiem ruszyła z powrotem w swoim kierunku, ramieniem przy Jessice.

Dziewczyny o czymś rozmawiały, wychodząc z sali, ale Leo mógł się domyślić, że chodzi właśnie o możliwość wyjścia ze szkoły na te zbawienne trzy godziny.

Idąc już kamiennym korytarzem, kilka metrów przed Vanessą i Kyle'em, przyjrzał się trzymanemu papierkowi, który zaświecił się metalicznie przy świetle magicznych pochodni. Co miał z nim zrobić? Nie miał po co wracać do Nirei. Jego jedyna rodzina, czyli stryj, znajdował się pewnie gdzieś w więzieniu Arei, a nie w swoim hiszpańskim domku. Zresztą, po tym wszystkim, co zrobił, chłopak naprawdę nie miał ochoty się z nim widzieć — najlepiej nigdy.

I chociaż szkoła również nie była zbyt ciekawa, przez myśl przemknął mu absurdalny pomysł, który kilka dni temu skutecznie by stępił, ale z drugiej strony... Co za różnica, co zrobi?

Kiedy zobaczył, że Lillanta skręca — zapewne wyruszając na poszukiwania siostry — zostawiając idącą kawałek przed nim Jessicę bez towarzystwa, decyzja zapadła.

— Jessico? — odezwał się, gdy już przyspieszył kroku.

Dziewczyna z drobną dezorientacją odwróciła się w jego kierunku. Wyglądała na zaskoczoną, ale tylko trochę, co i tak było dla Leo ciekawym wyróżnieniem, bo przypuszczał, że po dwóch miesiącach w Akademii naprawdę niewiele było ją już w stanie zdziwić.

— Coś się stało? — zapytała czujnym głosem, który dawał do zrozumienia, że w każdej chwili gotowa jest ruszyć z ewentualną pomocą.

Leo wyciągnął przed siebie rękę, drugą w połowie trzymając w kieszeni, a złoty papier ponownie zafalował i zalśnił. Jessica spojrzała na niego zagubionym, nierozumiejącym wzrokiem.

— To za walkę — wyjaśnił chłopak niemal oficjalnym tonem.

Byłaś godną przeciwniczką, chciał dodać, ale poprzestał na pierwszym zdaniu. Dziewczyna pokręciła głową.

— Nie mogę tego wziąć... — zaczęła, jednak nie pozwolił jej dokończyć.

Naprawdę nieczęsto miał okazję zrobić coś właściwie wbrew sobie, ale w dobrej wierze. Po co to jeszcze komplikowała?

— Nie mam do kogo wracać — rzucił twardym tonem, nie wiedząc jak to oświadczenie zmieni ich późniejsze relacje. Srebrne oczy zatrzymały się na jego brązowych, szukając jakiejś oznaki fałszu. — Ty masz swojego kuzyna i przyjaciół, więc nie utrudniaj.

Wolno przejęła od niego bilet, jakby przypuszczała, że rozpadnie się w jej rękach. Nic takiego się jednak nie stało, a w jej spojrzeniu zagościła ledwie widoczna radość.

— Ja... Dziękuję — powiedziała szczerym, wdzięcznym tonem, choć nawet tą delikatną nutkę nastolatek zaraz zignorował.

Obie ręce wcisnął głęboko do kieszeni spodni i wśród zbliżających się głosów Kyle'a i Vanessy, bez słowa wyminął Jessicę, idąc w swoim kierunku. Po chwili jednak zerknął przez ramię za siebie, widząc uniesione w uśmiechu policzki dziewczyny, która z nadal niedowierzającą miną wpatrywała się w przepustkę.

Odwrócił głowę, kręcąc nią z chęcią odrzucenia nieodpowiadających mu myśli, i poszedł dalej.

***

Jessica schowała bilet i dołączyła się do rozmowy dwóch powierników, którzy przed chwilą dorównali jej kroku, ale myślami była w zupełnie innym świecie. Lillanta już nie musiała oddawać jej swojej przepustki — teraz razem mogły znaleźć się w Londynie.

Nastolatka przeniosła spojrzenie w miejsce, gdzie przed chwilą w korytarzu zniknął Leo i nie potrafiła powstrzymać jeszcze szerszego uśmiechu. Może jednak ten chłopak nie był aż taki zły. Jeśli grał, był coraz bliżej zdjęcia maski.

Ale tym pomartwi się później. Sara z Markiem, jeśli tylko ich uprzedzi, będą czekać w Hotelu Wolf już następnego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro