12. Wyjazd

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— To weź coś z tym zrób!

Jessica wyjątkowo rozumiała oburzenie Brietty, ale nie sądziła, że będzie się tak długo utrzymywać, chociaż, znając ją, powinna się tego raczej spodziewać.

W końcu, po niemożliwie wręcz długim czasie zaczęła się odzywać i blondynka stwierdziła, że to dobry moment, aby porozmawiać o wizycie w Londynie. Podejrzewała, że Briettę chociaż odrobinę zainteresuje, jak radzą sobie Mark i Sara, ale dziewczyna o wiele bardziej przejęła się ludźmi podszywającymi się pod Shadows.

I nie byłoby w tym jeszcze nic złego, gdyby nie fakt, że całą czwórką były właśnie na peronie i próbowały przecisnąć się do drzwi właściwego pociągu, a jej właśnie teraz wzięło się na narzekanie.

— Przecież nie wrócę do Londynu — odparła z żalem Jessica, kiedy w końcu udało jej się ominąć zbitą grupę ludzi i wejść do wagonu.

Aby uniknąć zamieszania — z odwrotnym skutkiem niestety — każdy z uczniów dostał kartkę z informacją o odpowiednim wagonie i przedziale, do którego miał pójść. Razem z Bryłką, Lillą i Vanessą miały identyczne dane i domyślały się, że Kyle z Leo również je dostali.

Tak też było, ale Jessica z ulgą stwierdziła, że ten przedział, w którym mają siedzieć całą drogę do zamku, jest większy od poprzedniego, w którym miała okazję podróżować. Znajdowało się w nim sześć, wyglądających na bardziej nowoczesne, foteli, jednak nie były mocno przyciśnięte jeden do drugiego, a pośrodku pomieszczenia znalazło się jeszcze miejsce na stolik.

— Więc wracając — podjęła ponownie Jessica, chcąc w końcu zamknąć temat — nie mogę nic zrobić, bo nie mam jak wrócić do Londynu, a nawet jeśli by mi się to udało, to nawet nie wiem, kim są tamci ludzie.

Kiedy tylko weszły do środka, za nimi pojawili się Leo i Kyle. Brietta zajęła miejsce przy oknie, Lillanta obok niej, a Leo w tym samym rzędzie najbliżej wyjścia. Jessica, która usiadła naprzeciw niego razem z Kylem i Vanessą, odniosła nieprzyjemne wrażenie, że chłopak zrobił to, aby przypadkiem nie znaleźć się koło niej. Za co tak jej nie lubił?

— Nah, daj spokój! — Brietta machnęła ręką, rozwalając się w swoim fotelu. — Poza tym dla ciebie zdobycie tej informacji to chyba żaden problem, a ja bym ich tam wszystkich sprała.

Siedząca naprzeciw niej Vanessa przewróciła oczami.

— Wiemy, ty byś najchętniej sprała wszystkich, którzy oddychają.

Brietta posłała jej mordercze spojrzenie.

— Z tobą na czele — warknęła, przez co atmosfera momentalnie stała się napięta. Zanim sytuacja zdążyła się pogorszyć, Lilanta uśmiechnęła się szeroko i wtrąciła:

— To jakie macie plany na pobyt w pałacu?

Ludzie krzątali się za drzwiami ich przedziału, próbując odnaleźć swoje miejsca, a ich słowa czy też przekleństwa przedostawały się do pomieszczenia w formie niezrozumiałego szumu. Zamieszanie jednak powoli stawało się coraz mniejsze, co zwiastowało niedaleki w czasie odjazd pociągu.

— Przypuszczam, że nie będziemy mieli zbyt wiele czasu na własne plany — stwierdził niechętnie Kyle.

— Cicho tam, pesymisto — fuknęłam na niego z tak dla siebie charakterystycznym rozbawieniem. — Nie będziemy się przecież uczyć dniami i nocami. Bez przesady. A nawet jeśli, to jedna zarwana noc raczej nikogo nie zabije, mam rację? — Nie dama jednak nikomu odpowiedzieć, bo szybko dodała: — Poza tym mamy znajomości. Co nie, Jess?

Szturchnięta ramieniem koleżanki dziewczyna tylko nabrała powietrza. Nie cieszyła się ani trochę, że temat zszedł właściwie na nią. Co miała odpowiedzieć?

— Nie wiem, czy chłopaki nam pomogą — mruknęła, czując ból w żołądku na myśl, że rzeczywiście mogą nie chcieć pomóc jej w czymkolwiek. — Nie miałam z nimi kontaktu od kilku miesięcy.

Lillanta nie dała się zniechęcić tą informacją.

— Myślałam też o twojej babci.

Rozległo się stłumiony, krótki, ale wysoki w brzmieniu dźwięk, którego ziemskim odpowiednikiem najpewniej był gwizdek i pociąg ruszył.

— Och, tutaj sprawa jest jeszcze mniej pewna...

— Spoko — wtrąciła Britta na pozór zadowolonym głosem, który jednak krył w sobie kilka kropel jadu. — Jak nie twoja babcia, to Vanessa zrobi wielkie oczy, naciągnie dekolt i wszyscy będą urobieni!

Australijka zrobiła minę, jakby ktoś bez ostrzeżenia uderzył ją w brzuch. Bez słowa wpatrywała się z zaskoczeniem i obrazą w Bryłkę, na którą skierowały się wszystkie spojrzenia.

— Możesz przestać na wszystkich najeżdżać?! — wybuchnęłam nagle Lillanta, której buzia cała była czerwona ze złości i, jak domyślała się Jessica, wstydu za siostrę. — Od przyjazdu tutaj tylko narzekasz. Znaczy, bardziej niż normalnie.

Brietta, widocznie nie spodziewając się takiej reakcji rudaski, nadal z gniewem, szeroko otworzyła oczy.

— Ja się nie prosiłam o to, żeby tu wylądować, a już tym bardziej o takie towarzystwo!

— My też nie! — wykrzyknął nagle Kyle, mocno wyprowadzony z równowagi.

Często był przy kłótniach, które nie odbywały się w pokoju dziewcząt, ale pierwszy raz dodał coś od siebie. Jessica czasem próbowała coś wtrącić, jakoś załagodzić spór, ale szybko zauważyła, że najwięcej może zdziałać już po awanturze, bo w jej trakcie tylko podsyci złość Brietty, która do cierpliwych nie należała.

Kyle myślał w podobnych kategoriach co Jessica, o czym zdążyła się przekonać już przy pierwszej ich rozmowie, kiedy z treningu wracała z nim do pokoju, dyskutując właśnie o kontaktach wśród powierników. Razem zdawali sobie sprawę z tego, że nie będzie łatwo im stworzyć zespół. A już a pewno nie taki, jaki po nich oczekiwano. Co prawda, na razie wszyscy skupiali się tylko na ich umiejętnościach, ale przez to sprawę współpracy tylko odkładano na później i im dłużej to trwało, tym trudniej było zrobić coś w dobrym kierunku.

I winna nie była tylko Brietta. Ona, choć w większości przypadków zupełnie niepotrzebnie, przynajmniej mówiła o tym, co jej przeszkadza. Leo za to zamknął się na wszystkich i zachowywał jak dzikie zwierzę na nieswoim terytorium, bez przerwy chodząc własnymi ścieżkami. Vanessa również miała swoje za uszami, bo niemal na samym początku pobytu w Arellens również odcięła się od swoich współlokatorek. Rozmawiała z nimi, ale jakby z konieczności i każdą chwilę wolnego czasu przeznaczała na swoje towarzystwo, do którego Jessica nie pałała zbyt dużą sympatią, choćby przez swoje złe doświadczenia z Faith. Ona sama, która jeszcze trzy miesiące temu może zrobiłaby krok do przodu, aby coś na to zaradzić, teraz wolała wycofać się do tyłu i ingerować tylko w ostateczności.

— No i sam widzisz — podsumowała pochmurnie Brietta.

Vanessa zacisnęła szczękę.

— Brak sympatii nie daje ci prawa, żeby bez przerwy szukać zaczepki — powiedziała z niemal teatralną urazą, ale Jessica już potrafiła odróżnić jej gwiazdorzenie od maski, którą wykorzystywała zawsze, gdy coś się działo, a nie chciała tego pokazać.

Pewnie teraz powinna coś wtrącić i już otworzyła usta, żeby rzeczywiście coś powiedzieć, ale zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co. Nie znała Vanessy na tyle, aby czuć się pewnie jako jej obrończyni.

— Bo ty tego niby nie robisz, co? — warknęła Brietta, a kiedy po jej pytaniu na chwilę zapadła cisza, uśmiechnęła się triumfalnie — Tak myślałam. Tatuś byłby dumny. — Przeniosła spojrzenie na pozostałą czwórkę. — W ogóle nasi rodzice powinni być dumni! Nie myślicie? Każdy z nas jest tak wzorowym powiernikiem, że aż boli. Drużyna idealna, nie ma co.

Zanim dziewczyna zdążyła coś dodać albo ktoś inny się odezwać, Leo zdecydowanym ruchem podniósł się z miejsca i głośno zatrzasnął za sobą przesuwane drzwi, wychodząc z przedziału.

Zapanowała ciągnąca się w nieskończoność chwila napiętej ciszy. Vanessa siedziała ze spuszczoną głową, a przez twarz Brietty ledwie przebiegł wyraz żalu, zanim ta odwróciła głowę w kierunku mknących za oknem krajobrazów, ale Jessica zrozumiała, że dziewczyna zdążyła pożałować swoich słów.

Blondynka już nieraz to u niej podłapała. Mówiła nieprzyjemne rzeczy, reagowała gniewnie nawet nawet na największe głupoty i raniła ludzi, po czym odwracała się do wszystkich plecami i zasłaniała się fochem, byleby nikt nie zauważył jej skruchy, którą swoją drogą udawało jej się ukrywać całkiem nieźle. Jessica zastanawiała się, dlaczego właściwie to robi. Rozumiała, że duma nie pozwala jej na choćby słówko przeprosin, ale przypuszczała, że chodzi o coś więcej.

Zebrała się w sobie i odchrząknęła.

— To było niepotrzebne — stwierdziła z westchnieniem i nie czekając na niechciany komentarz, wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Kylem, który dyskretnie kiwnął głową w kierunku drzwi.

Zrozumiała go od razu i z trudem powstrzymała cisnący się jej na usta uśmiech. Pod tym względem rozumieli się doskonale, a wystarczyło kilka rozmów i wspólne treningi. Gdyby reszta była tak zaangażowana, albo mniej roztrzepana od Lilli, wszystkim byłoby o wiele łatwiej.

— Poszukam Leo, zanim wpadnie na jakiegoś nauczyciela — poinformowała blondynka, podnosząc się z miejsca.

— Po co? — żachnęła się Bryłka. — Może przy okazji by go wywalili z tego pociągu.

Kyle uśmiechnął się półgębkiem.

— Racja, jednego posępnego mniej.

Jessica wywróciła oczami.

— Postarajcie się przez chwilę nie pozabijać — rzuciła na odchodne i również zasunęła za sobą drzwi.

Przeszła kawałek korytarzem, mimowolnie wsłuchując się w szmery rozmów mijanych przedziałów i charakterystyczny stukot kół o tory. Można by się spodziewać, że Area dzięki magii będzie kilka wieków przez Ziemią, ale sprawa miała się zupełnie odwrotnie. Ludzie tutaj bardzo dużą wagę przykładali do tradycji i — chociaż mogli — za nic nie zamieniliby głupiego pociągu na nowoczesny samolot, nawet taki czysto magiczny.

To była ta część mentalności, której nie dało się zrozumieć, czytając książki. To trzeba było zobaczyć i poczuć, a im dłużej było się otoczonym przez ludzi z podobnym zdaniem, tym więcej się go udzielało innym.

Nastolatka zatrzymała się przy przejściu do następnego wagonu i ze zmarszczonymi w zamyśleniu brwiami zerknęła za okno obok siebie. Zieleń drzew rozmazywała się w pędzie jak zalana wodą farba na płótnie.

Nie mogła przejść całego pociągu. Leo również by tego nie zrobił, więc gdzie go, do cholery, poniosło?

— Gdzie ja bym poszła? — szepnęła cicho, a po chwili uśmiechnęła się pod nosem.

Głupie pytanie.

Wpatrywała się jeszcze chwilę w ramę okna, aż zatrzymała spojrzenie na prostej klamce. Nie powinna się obawiać przyłapania, okienka drzwi przedziałów znajdowały się za nią, a korytarz świecił pustkami, jednak nie potrafiła zmusić się do ruchu. Na moment zacisnęła powieki i ze złością pokręciła głową.

Zostałam porwana przez demony, walczyłam z ghulami, skakałam ze spadającej windy i prawie zginęłam, skacząc do krateru prowadzącego do samego piekła, a boję się wejść na dach pociągu?!

Nie pozwoliła, by w jej głowie na nowo zagościły obawy i stanowczo pociągnęła za klamkę. Korzystając braku drzew rosnących przy torach, o które mogłaby zahaczyć, płasko przemknęła na drabinkę po zewnętrznej stronie ściany. Przy drobnej pomocy magii zamknęła za sobą okno z cichą nadzieją, że później będzie je w stanie otworzyć tym samym sposobem.

Przyjemna fala adrenaliny zalała ją i do tamtego momentu nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo za nią tęskniła.Wiatr targał jej włosy i ubranie, ale w tamtej chwili bardziej przejęta była dostaniem się w docelowe miejsce i nie puszczeniem się w trakcie wspinaczki. Gdy w końcu zdołała złapać środek ciężkości i dostać się odpowiednio wysoko, położyła dłonie na dachu i przytrzymując się jakiegoś z mocowań, wdrapała się na górę.

Wzięła głęboki oddech, pozwalając swojemu ciału przyzwyczaić się pędu pojazdu i dopiero wtedy wolno się wyprostowała. Momentalnie zabrakło jej tchu i to nie z powodu widocznych z tej wysokości krajobrazów, tylko przez powietrze, które opływało jej ciało jak woda kamień, przyjemnie muskając jej skórę, a równocześnie eksponując swoją siłę. Napełniła płuca czystym zapachem, którego nie potrafiła porównać z żadnym innym. Mimowolnie uniosła ręce, które ułożyła jak skrzydła, nie bojąc się ewentualnego upadku. Przepełniało ją nieznane, ale bliskie euforii uczucie, którego nie potrafiła nazwać, jednak było jak coś znajomego, coś, co miało się od zawsze, a do czego wróciło się po bardzo długiej przerwie.

— Na twoim miejscu bym jednak usiadł — dotarł do niej znajomy głos, na dźwięk którego od razu odwróciła się w jego kierunku. — Albo w ogóle wrócił.

Leo siedział na brzegu dachu z nogami spuszczonymi na dół i nawet nie zaszczycił dziewczyny jednym spojrzeniem. Jessica nadal zastanawiała się, jakim cudem, mimo widocznej niechęci do niej, postanowił oddać jej swój bilet do Nirei. Czyżby sam naprawdę nie miał do kogo wracać?

— Wrócę — zapewniła, siadając nieopodal niego, nad jednym z okien, więc o spuszczeniu nóg mogła zapomnieć. Skrzyżowała je w siadzie. — Ale razem z tobą.

Chłopak parsknął kpiąco.

— Kiedy ktoś idzie z dala od innych ludzi, zazwyczaj oznacza to, że nie chce z nimi przebywać — odparł twardo.

— Ale to nie jest rozwiązanie. — Blondynka przeniosła wzrok ze swojego rozmówcy na widniejące w oddali zarysy gór i lasy, jakich nie potrafiła nawet porównać z tymi ziemskimi.

— A znasz jakieś inne? — zapytał tonem, który dawał do zrozumienia, że nie zadowoli go żadna odpowiedź.

Uśmiechnęła się delikatnie.

— Zmierzenie się z tym, przed czym się ucieka — oznajmiła z powagą. — Nie zawsze działa, ale przynajmniej więcej wnosi niż sama ucieczka.

Teraz na nią spojrzał, jednak jego twarz nadal niczego nie zdradzała. Jessica westchnęła.

— Nikt z nas tak naprawdę nie chce tu być — powiedziała, poprawiając włosy tak, aby nie wpadały jej na twarz. — Też wolałabym wrócić do domu, ale...

— Ty przynajmniej masz dokąd wracać — wyrzucił z szokującym wręcz chłodem, przez który na moment zapadła cisza.

Jessica przez tą chwilę próbowała zrozumieć, co kryje się za maską obojętności, którą przypierał powiernik, ale nie potrafiła. Poczuła, jak coś ściska ją w żołądku i nie była pewna, czy jest to niepokój, czy może już strach przed poznaniem odpowiedzi.

— Nie mam dokąd wracać — wyjawiła słabym głosem — tylko do kogo. — Przełknęła ślinę. — Przynajmniej miałam.

Ponownie na nią spojrzał z delikatnie ściągniętymi brwiami, jakby się właśnie zastanawiał, czy powinien jej uwierzyć. Przez chwilę nic nie wskazywało na to, że zabierze głos, ale jednak jego usta się otworzyły.

— Wnuczka króla Insianum ma co do tego wątpliwości? — zapytał z cichą kpiną.

Tym razem Jessica już nie kryła złości i posłała chłopakowi ostre spojrzenie.

— Więzy krwi z autentycznym poczuciem więzi rodzinnej nie mają wiele wspólnego — odparła twardo, choć nie była pewna, czy jej odpowiedź zawierała te wszystkie emocje, których naprawdę chciała się pozbyć. Ile już tłumiła je w sobie? — O co ci tak właściwie chodzi, co? Nie lubisz nas, jasne. My też za sobą nie wszyscy przepadamy, ale to nie jest powód, żeby odstawiać taki cyrk z byle powodu!

Aż przypomniała jej się sytuacja, kiedy przygadała Faith jeszcze w Kapel Hall w Londynie. Odpyskowała tej popularnej i bogatej, a wtedy wielu osobom mogłoby się to wydawać istnym dramatem. Tymczasem aktualny i autentyczny problem siedział koło niej.

— Ten zespół — wycedził Leo przez zaciśnięte w gniewie zęby — to jakaś kompletna pomyłka.

— I co z tego? — wypaliła, podrywając się do pozycji stojącej. Wiatr od tyłu pchał jej włosy na twarz, jednak nadal widziała siedzącą przed nią postać, więc nie zamierzała się tym przejmować. — Może nie wiem za dużo na temat Arei i magii, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że decyzji kamieni się nie podważa. Myślisz, że my chcieliśmy wziąć na siebie tą całą pieprzoną odpowiedzialność?! — Kompletnie nie przejmowała się swoim położenie. W nerwach praktycznie w ogóle nie czuła, że pociąg się przemieszcza. — Nie! Gdyby nie ja, dziesiątki osób jeszcze by żyły! Rozumiesz? Dziesiątki osób zginęły, bo to właśnie ja dostałam kamień!

Jeszcze chwila, a naprawdę zaczęłaby płakać. Na szczęście gniew na razie hamował łzy żalu. Gorzej, jeśli zacznie płakać właśnie z gniewu.

— Usiądź — rzucił Leo z na powrót obojętną miną i chłodnym tonem, przez który wręcz się w niej zagotowało.

— Nie zamierzam! To ty powinieneś wstać i wrócić do przedziału — powiedziała nie do końca specjalnie oskarżycielskim tonem.

Szatyn nie ruszył się jednak z miejsca, tylko wymownie uniósł brwi, jakby opowiedziała nieśmieszny żart w najmniej odpowiednim momencie.

— Naprawdę lepiej usiądź — powtórzył nieustępliwie.

— Dlaczego miałabym...

...cię słuchać, chciała powiedzieć, ale Leo zdążył jej przerwać.

— Po prostu siadaj! — Tym razem użył podniesionego tonu, gdzie nawet można by się doszukać nutki paniki i gdyby nie wewnętrzna złość dziewczyny, może by go posłuchała albo przynajmniej zaczęła się zastanawiać, co sprawiło, że tak bardzo zależało mu na tym, aby nie stała.

Nie zaczęła się nad tym zastawiać, ledwo nawet zdołała usłyszeć odgłos zasysanego powietrza, bo gdy odwróciła się w kierunku zgodnym z jadą pociągu, dostrzegła już tylko fragment czerwonobrązowego muru. Zaraz po tym została niedelikatnie złapana w pasie i pociągnięta przez Leo na dół, wraz z nim boleśnie lądując na brzuchu. Na chwilę zabrakło jej przez to tchu.

Przylgnęła płasko do powierzchni, choć przez mocny uścisk chłopaka i tak nie miała zbyt wielkiego wyboru. W uszach momentalnie zaczęło jej piszczeć przez niewielkie przestrzenie pomiędzy sklepieniem tunelu, a nimi. Na szczęście niczego nie dotykali, ale Jessica i tak miała wrażenie, że gdy choćby delikatnie uniesie głowę, skończy bez połowy skóry na niej. Zacisnęła powieki i zęby, próbując jakoś oddychać, a również to było utrudnione przez ciąg powietrza. I mogłaby wtedy użyć magii, w końcu na powrót miała naszyjnik, jednak jej myśli z trudem pojmowały choćby jej położenie.

Już po wydostaniu się z tunelu, co oznajmiła im zmiana jasności i możliwość normalnego brania oddechów, nadal słyszała głośny i niesamowicie drażniący pisk. Podniosła się dopiero, kiedy zrobił to Leo. Z mocno bijącym sercem ponownie odnalazła równowagę w pozycji stojącej, choć nogi nadal miała ugięte, w każdej chwili gotowe nawet do skoku.

— Bohaterka Londynu jest tak strachliwa? — zapytał z kpiącym uśmieszkiem Leo, a Jessica przyjrzała mu się z dezorientacją.

Jego to nie ruszyło? W ogóle? Po niej musiało być widać, że potrzebuje chwili na dojście do siebie, ale Leo stał — na dachu pociągu! — jakby nigdy nic. Wręcz wydawał się być szczerze ubawiony tą sytuacją, a za jego plecami wolno oddalał się zarys konstrukcji, wewnątrz której jechali.

— Bohaterka Londynu też jest człowiekiem — odpysknęła mu dobitnie, na co już się odezwał, jednak mogła się domyślić, że to nie przez jej odpowiedź, a tylko jego wybitnie niepojęty charakter. Nie zamierzała mu dziękować, nawet jeśli gdzieś tam czuła, że powinna.

Na szczęście tym razem już nie musiała nakłaniać Leo na powrót do przedziału, ale wchodziła do pociągu z przeczuciem, że ich relacje, choćby minimalnie, właśnie nieodwracalnie się zmieniły. Nie była tylko pewna czy na lepsze, czy na gorsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro