20. Jesteśmy zdani na siebie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lillanta kolejny raz prześledziła wzrokiem każdy element pokoju, ale nadal jego obraz wydawał jej się okropnie surrealistyczny. Gdy Vanessa i Jessica przedstawiły reszcie sytuację, mówiąc dokładnie, z kim mają się spotkać i że sprawa jest raczej poważna, sama już wiedziała, że raczej żadne z nich nie zaśnie tej nocy. Nie spodziewała się jednak, że razem będą czekać w jednym pomieszczeniu kilka godzin. Tak z własnej woli.

Chociaż nie odzywali się do siebie i nawet sama koncepcja jakiejś dyskusji w tym wszechobecnym milczeniu wydawała się abstrakcją, to mimo wszystko obyło się przynajmniej bez kłótni. Kiedy Kyle i Leo przyszli do ich pokoju i zajęli fotele, wszyscy byli już zbyt zmęczeni tym dniem i pełni ciekawości. Wymienili się kilkoma nieznaczącymi zdaniami na temat lekcji albo pałacu i każdy skupił się na sobie, co miało raczej ograniczone możliwości.

Jessica i Leo wycofali się, zatapiając w lekturze książek o tytułach nieznanych Lillancie, Vanessa skupiła się na szkicowaniu, Kyle na nauce. Brietta z kolei odcięła się od wszystkiego za pomocą słuchawek i nielegalnego walkmana, który działał w Arei tylko za pomocą magicznego przekłamania co do zasilania, jakie wymyślili ich rodzice jeszcze na studiach.

Lillanta za to tylko leżała i myślała, choć nie wiedziała, na czym się skupić. Zjadała ją ciekawość, ale najbardziej w jej głowie obecne były myśli o tym, jak bardzo pozytywnie myślała na początku przyjazdu do akademii, i jak bardzo się to teraz zmieniło. Była zadowolona, że wytrzymują w jednym pomieszczeniu, podczas gdy miesiąc temu jeszcze miała nadzieję na nawiązanie przyjaźni. Miała też wrażenie, że jej kontakt oraz Brietty z Jessicą, jaki zdążyły złapać w Londynie, znacznie się pogorszył w obliczu wszystkich dotychczasowych zdarzeń i im dłużej o tym myślała, tym bardziej ją to dołowało.

Usilnie ignorując fakt, że nie jest sama w pokoju, postanowiła też coś ze sobą zrobić i zaczęła się rozciągać. Ku jej wielkiej uldze nikt nie zwracał na nią zbytniej uwagi — poza Briettą, która skomentowała ją krzywym spojrzeniem — ale i tak starała się wszystko robić możliwie wolno i zanim zdążyła przejść do prawdziwie zaawansowanych, gimnastycznych pozycji, przy oknie poruszyły się cienie.

Na nie każdy zareagował gwałtownym spięciem i przeniesieniem uwagi na tamten fragment pokoju. To dało Lillancie do zrozumienia, że pomimo pozornego skupienia na własnych sprawach, całą szóstką uważnie czuwali.

Teraz nerwowo obserwowali, jak przez pozbawione bariery okno wraz z podmuchem zimnego, nocnego powietrza do sypialni wchodzą trzy postacie. Wysoki Denny, czerwonowłosy Zack i Eliela o prawie egzotycznej urodzie, jedynie trochę wyróżniająca się wiekiem, niemal bezszelestnie w swoich długich, czarnych szatach stanęli przed powiernikami.

Eliela jako pierwsza odrzuciła kaptur, odsłaniając poważne, skupione spojrzenie.

— Dobrze, wszyscy są — stwierdziła, podczas gdy Denny machnął ręką w kierunku ramy i w tym samym momencie szyba błysnęła na swoim miejscu.

Mimo że Lillanta świetnie potrafiła się skupić przy kierowaniu wodą, a do tego nieźle radziła sobie z innymi zaklęciami, pozazdrościła mu tej czystości gestu. Ona musiała by stać tam i być może szeptać coś po łacinie, żeby złamać zabezpieczenie, a później je przywrócić.

Denny zmierzył spojrzeniem cały pokój wraz ze wszystkimi obecnymi.

— Długo tu tak czekacie?

— Kilka godzin — odparła ze wzruszeniem ramion Lilla.

— I jeszcze wszyscy żyją — skomentowała Bietta, odkładając walkmana i zwinięte słuchawki na stoliczek nocny. — Niezwykłe.

— Nie zamierzam więcej przedłużać — zwróciła się do wszystkich Eliela. — Usiądźcie. To będzie długo rozmowa.

Jessica z wahaniem wrócił na swoje łóżko, ale tak jak Lillanta i pozostała czwórka nie potrafiła się na nim wygodnie ułożyć.

Zack, Denny i Eliela także wyglądali na trochę spiętych, co ani trochę nie sprzyjało ich sytuacji. Lilla momentalnie jeszcze bardziej się zestresowała. Eliela najwidoczniej dostrzegła, jakie wrażenie wywarli na powiernikach, bo trochę zmieniła pozycję i ściągnęła płaszcz, który odwiesiła na oparcie fotela. W jej ślad poszli również Silverowie i choć pod spodem mieli pasujące do siebie, ciemnogranatowe kombinezony z pasami na broń, to jakoś łatwiej się na nich patrzyło, gdy nie wyróżniały się na ich piersiach wyszyte heksagramy.

— Nazywam się Eliela — zaczęła nieco oficjalnie kobieta. — Jestem Strażniczką Pieczęci wyższego stopnia, a towarzyszą mi adepci. Zresztą część z was zdążyła ich już poznać, więc tylko dla zasady dodam, że ich tytuł nie oddaje tego, co potrafią i jak są ważni.

— Denny i Zack — przedstawił ich pospiesznie ten pierwszy, zanim Eliela zdążyła dodać coś jeszcze na ich temat. Stał odwrócony w kierunku Kyle'a i Leo. — Chyba tylko my nie mieliśmy jeszcze przyjemności.

Powiernicy taktownie wstali i również się przedstawiając, zgodnie uścisnęli dłonie z nowo poznanymi, choć w wykonaniu Leo gest ten wydawał się mocno wymuszony. Po powrocie na miejsca każdy z powrotem przyjął profesjonalną minę — przynajmniej na miarę swoich możliwości.

— Żeby to jakoś sensownie zacząć... — Eliela westchnęła, splatając przed sobą opuszczone dłonie. — Mam do was trochę dziwne pytanie. Jak się czujecie? Tutaj. Siedząc razem w jednym pokoju.

Zapadła chwila ciszy, podczas której, Lilla mogła się założyć, każdy zastanawiał się, czy naprawdę usłyszał to, co zostało powiedziane.

Brietta zmrużyła oczy, przyglądając się strażniczce.

— Czy ja dobrze usłyszałam nacisk przy słowie razem?

— Chodzi o to — wziął się za sprostowanie Denny — że znacie się już kilka dobrych tygodni. Jak po tym czasie możecie określić wasze relacje?

Ktoś parsknął nieprzyjemnie, z innej strony Lilla zdążyła zauważyć uniesione w pełnym ironii wyrazie brwi.

— Beznadziejnie — odezwała się, nim ktoś inny zdążył coś powiedzieć. — Jeśli pytacie, jakie są nasze relacje, to są beznadziejne.

Wszystkie spojrzenia zwrócone już były w jej stronę, ale żadne z nich nie wyglądało na zdziwione lub oburzone.

— Wiecie, że tak jest — dodała, rzucając szybkie spojrzenia każdemu z powierników.

— Nie sposób zaprzeczyć — mruknął Kyle.

Eliela tylko skinęła głową i nie dało się po jej mienie stwierdzić, czy uzyskała odpowiedź, której się spodziewała, czy po prostu analizuje fakty.

— A jakieś działania opiekunów w tym kierunku... — zaczął z namysłem Zack, który wyglądał, jakby jakakolwiek odpowiedź mogła mu wystarczyć do wszczęcia awantury. Lillancie tak bardzo przypominał w tamtym momencie Briettę, że aż musiała potrząsnąć głową, aby pozbyć się tego wrażenia.

— Strata czasu — tym razem głos zabrała Jessica, która przez głębokie westchnienie brzmiała na bardzo zrezygnowaną. Bardzo podobnie zresztą też wyglądała.

— To prawda — wyraził poparcie Leo, a Lilla aż mu się przyjrzała, jako że przy okazji poparł słowa właśnie nikogo innego jak Jessicy, ale nie wyglądał, jakby go to obchodziło. — Wrzucanie nas w szóstkę bez przerwy w te same miejsca, zmuszanie nas do wspólnych zajęć... To odnosi zdecydowanie odwrotny skutek, niż wszyscy zakładają, że powinno.

Lillanta pomyślała, że ma bardzo pewny i stanowczy głos. Gdyby nie jego głęboki sceptyzm wobec wszystkiego, chciałaby go częściej słuchać, bo wcale nie mówił bez sensu. Właściwie tak jak Jessica. Oboje odzywali się bardziej z konieczności (choć przy tym Jessica jeszcze wiedziała, czym jest uprzejmość), ale za każdym razem ich słowa miały znaczenie. Teraz Lilla też z niezbyt pozytywną energią przyznała Leo rację. Tak mocno na siłę próbowano zrobić z nich zespół, że każdy coraz silniej odczuwał potrzebę odcięcia się od innych. Ona także. Może w mniejszym stopniu niż reszta, ale nadal.

— A lekcje? — ciągnęła swoje pytania Eliela. — Treningi?

— Pytasz, czy czegoś się nauczyliśmy? — Leo wpatrywał się w nią z konsternacją, kiedy ta skinęła głową.

— Więc nie — odpowiedziała na to Vanessa. — Nie za wiele w każdym razie. Przynajmniej, jeśli chodzi o mnie.

— I o mnie — dodał Kyle.

— Jak na elitarną szkołę magii — Brietta, opierając się na materacu na ręce, odrzuciła spięte w wysoki kucyk włosy na plecy. — to beznadziejnie uczą.

Tym prostym gestem i tonem zaznaczyła swoją wyższość, być może zresztą wyimaginowaną, nad sprawą, z tym że przy tym jednak miała rację.

— Ale to dopiero kilka tygodni, nie? — odezwała się cicho Lillanta, mając nadzieję, że jej wypowiedź ma tyle sensu, ile jej się wydaje. — W sensie to wcale nie tak dużo, a pewnie jesteśmy dla nich sporym wyzwaniem. Pierwsza szóstka z jednego rocznika i tak dalej.

— Ale nie pierwsza, jaka razem trenowała. — Zack odepchnął się plecami od ściany i ze skrzyżowanymi na piersi rękoma podszedł trochę do przodu. Jego ściągnięte mocno brwi zapowiadały nieprzyjemne wiadomości.

— Za to chyba pierwsza razem w Arellens? — zainteresowała się Vanessa. Siedziała na brzegu łóżka z rękoma luźno opartymi przed sobą na zagłówku, ale też sprawiała wrażenie już mocno zaniepokojonej przebiegiem rozmowy.

Każdy w pokoju wiedział, że coś jest nie tak i tylko czekał, aż zostanie powiedziane wprost, co dokładnie.

— Cóż. — Eliela machnęła ręką w niejasnym geście. — W akademii akurat nie pierwsza, a do tego na pewno wcześniej szkolenia nie odbywały się w sposób dzielony z rokiem szkolnym. — Prychnęła niemal pogardliwie. — Nikt tego nie brał nawet pod uwagę. Przynajmniej z tego, co mi wiadomo. W końcu dlatego to szkolenie. Ma być możliwie szybkie, ale konkretne.

— A to się sprowadza do tego, że w naszej sytuacji organizatorzy całego tego szkolenia albo są głupi, albo... — Brietta pokręciła głową. — Co właściwie może być drugim albo?

— Albo doskonale wiedzą, co robią — dopowiedział Leo. Zaciśniętą w pięść dłoń miał przyłożoną w pełnym napięcia geście do ust.

Eliela, patrząc na niego z powagą, skinęła głową.

— I takie jest nasze podejrzenie — oświadczyła.

— To w takim razie, co próbują zrobić? — Kyle nerwowo poruszył się na swoim miejscu.

— Idąc dalej tym tropem — kontynuowała z opanowaniem strażniczka — twierdzimy, że spowolnić.

— Przecież mieli nas przygotować i to jak najszybciej na nasze, no wiecie, stanowiska — obruszyła się z niepewnością Vanessa. — To nie ma sensu.

— Ma sens — Jessica odzyskała trochę życia. Jak zwykle błyskotliwa i jak zwykle wydawała się nie zdawać sobie z tego sprawy. — jeśli się nas boją. Chcą nas pilnować, mieć na oku, ale niekoniecznie dawać nam jakieś istotne informacje.

Lillanta poczuła zimne ukłucie w okolicach serca. Czy naprawdę tak miał wyglądać ich los? Mieli być zależni od ludzi, którzy tak naprawdę byli daleko od pomocy im?

Nie potrzebowała więcej tłumaczeń — wiedziała, że to, o czym mówi Jessica, jest prawdą. Przecież... nawet przy pierwszej rozmowie o akademii... Nie dostały wtedy propozycji nauki — dostały polecenie.

— Dlaczego mieliby się nas bać? — Kyle przesunął wzrokiem po trójce strażników, szukając jakiejś odpowiedzi.

— Przez naszą sytuację — odpowiedział szybciej od nich Leo, do którego powiernik musiał się odwrócić, chociaż wzrok tego pierwszego był skupiony na czymś odległym. — Wszystko w naszej sytuacji odbiega od norm i układa się tak, jakby kamienie na nas czekały. To się nigdy wcześniej nie wydarzyło, a nawet sytuacja naszych rodziców...

— Co z nią? — wyrwała się niespodziewanie Bryłka.

Eliela odchrząknęła i poprawiła ruchem ramion koszulę. Jej brązowy warkocz zafalował razem z nimi.

— Tak myślałam, że część z was może o tym nie wiedzieć. Otóż... Zdajecie sobie sprawę, jak wygląda przekazanie kamienia następnemu Powiernikowi?

Lillanta mocno się zamyśliła, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Jasnym stało się, że wysłanie paczki z artefaktem, jak to było w ich przypadku, nie stanowiło żadnej tradycji. Na nic innego jednak nie była w stanie wpaść.

— Po szkoleniu — opowiadała strażniczka — również tym, w którym uczestniczył aktualny posiadacz kamienia, odbywała się ceremonia. Skromna pod względem obecnych, ale bardzo oficjalna. I, co najważniejsze, oddający kryształ, przekazując go, oddawał w to imię swoje życie.

Lilla niemal czuła, jakie to ostatnie zdanie wywarło wrażenie na całej szóstce. Nawet Denny wyglądał w tamtej chwili bardzo niespokojnie.

W jej głowie pojawiło się wspomnienie słów na temat tego, że Powiernik oddawał kamieniowi swoją duszę, część jej również za życia i teraz cała ta informacja nabrała zupełnie nowego znaczenia. Wcześniej nie doszukiwała się w niej przenośni, ale przecież wszystko sprowadzało się do tego, że powiernictwo wymagało poświęcenia życia tej sprawie — całego, aż do końca.

Także fakt, że przekazanie kamienia z jakiegoś powodu było kojarzone ze śmiercią Powiernika i świadectwo tego dał choćby Dean, wypadał nieco inaczej.

— O wybranych na następstwo wiedziały kapłanki świątyni, w której odbywał się cały proces i do której na krótko trafiły wasze artefakty, ale wybór potwierdzali także aktualni Powiernicy. Ci, którzy byli nimi jeszcze do niedawna, czyli wasi rodzice, nie mieli jak was potwierdzić. Nie mieli nawet jak oficjalnie przekazać wam powiernictwa.

— I jeszcze żyją — dodała nieobecnym głosem Lilla, ale od razu się zreflektowała. — Znaczy, no wiecie, w większości.

— Ale nie ma wątpliwości, że to wy jesteście teraz właścicielami elementów — oznajmił Denny. — Staliście się nimi bez żadnych oficjalnych uroczystości. I to też budzi bardzo wiele kontrowersji u rady, z tym że nawet oni nie mogą podważać tego rodzaju magii i wszystkich powiązań.

— A to wygląda tak — zaczął Kyle — jakby byli, ja wiem, pokoleniem przejściowym?

Denny zatrzymał na niej wzrok i przytaknął z zamyśleniem.

— Właściwie tak. To określenie jest bardzo trafne, ale niepotwierdzone. Możemy jedynie spekulować.

— Dobra. — Brietta wstała, machnąwszy rękami. — Ale wracając do tego, że Rada czy kto tam jeszcze się nas boi, to po cholerę przekazywali by nam kamienie?

— One i tak by do was trafiły — odparł Zack, obracając w dłoni mały, podłużny przedmiot.

Lillanta dopiero po chwili rozpoznała w nim mały sztylet.

— Więc wybrali mniejsze zło i postawili nas chociaż trochę przed jakimiś informacjami — rozwinął Leo.

— Już mi się to w ogóle nie podoba — jęknęła mało optymistycznie Lillanta, przytulając złocistą poduszkę.

Brietta posłała jej krzywe spojrzenie.

— Już? — zapytała z kpiną. — Właśnie się dowiedzieliśmy, że ludzie, którzy mieli nam pomagać, są zmówieni przeciwko nam, ale te rzeczy już wcześniej nie grały. Ja nawet... — Chciała machnąć ręką, ale ten gest też urwała. Westchnęła i zacisnęła usta. Nie dokończyła myśli.

W chwili nastałej ciszy w końcu dało się słyszeć pojedynce krople uderzające o szybę i zewnętrzny parapet okna. Poza nimi nawet oddechy jakoś przycichły.

— Z drugiej strony to co niby da radzie trzymanie nas krótko i pilnowanie — zastanowiła się Jessica. — To tymczasowe rozwiązanie, jeśli faktycznie chcą nas jakoś kontrolować.

— Ale wystarczające, żeby mieć szansę znaleźć jakieś inne — zauważył Denny.

— A waszym zdaniem to inne rozwiązanie co ma obejmować? — spytała Brietta.

Eliela na moment spuściła wzrok.

— To bardzo odważne oskarżenie, więc nie traktujcie go pewnie, ale być może chodzić wręcz o pozbawienie was kamieni. I tak wokół was wśród władzy krąży wiele kontrowersji i nikt nie popiera was na tych stanowiskach.

Lillanta wyprostowała się w swoim miejscu, chcąc zabrać głos, jednak w tej samej chwili, niemal czytając jej w myślach, wyprzedził ją Kyle:

— Ale przecież już oddaliśmy kamienie. Mieli je w tej swojej szkatułce i oddali nam je dopiero na czas tej wycieczki. Czy tylko ja nie widzę w tym sensu?

Eliela spojrzała przeciągle na Leo, który chyba zrozumiał to jako zachętę do wytłumaczenia.

— To nie było oddanie ich — stwierdził. — Tego nie da się zrobić w tak prosty sposób, a że przekazaliśmy je do pojemnika, a nie czyjejś ręki, działało to tak samo, jak gdybyśmy je odłożyli na półkę przed pójściem spać. Przebywaliśmy z nimi w jednym budynku, więc nie było problemu, ale oddzielenie nas od nich miało przynajmniej taki efekt, że rzeczywiście nasza magia zachowywała się trochę inaczej. Z tym że kamienie nadal były przypisane do nas.

— A co z oddaniem ich teraz? — dopytała Vanessa.

— Przenoszenie kryształów byłoby ryzykowne. — Leo wzruszył ramionami. — Oddalenie się od nich na większą odległość tak samo. To chyba jedyny powód, dla którego mogli nam odpuścić.

— Ale z tym oddawaniem kamieni — wtrąciła Jessica — Dean przecież...

— Dean był idiotą — fuknął z kpiną Zack.

— Dobra, to fakt — westchnęła blondynka. — Nieważne. Ale wracając jeszcze do wcześniejszej rozmowy, wychodzi na to, że niewiele osób jest po naszej stronie.

— Niewiele osób o was wie — zaznaczyła Eliela. — Ale to prawda. Te, które wiedzą, nie popierają was.

Brietta westchnęła z irytacją i z powrotem opadła na łóżko.

— A co z wami? — zapytała. — Mówiąc nam o tym wszystkim, działacie właściwie przeciw ludziom, którym jesteście podwładni.

Zack, udając kaszel, wypowiedział słowo Anarchia i łobuzerskim uśmiechem odpowiedział na oburzony wzrok Dennego. Lillanta mimowolnie się uśmiechnęła.

— My też wcale nie chcieliśmy tu wylądować — powiedział brat Elieli.

— A moja rodzina od stuleci wspiera tradycje i pierwsze zasady — oznajmiła sama strażniczka. — Od stuleci stoi murem za Powiernikami. Teraz także się to nie zmieni.

To oświadczenie, tak szczere i zdeterminowane, napełniło Lillantę jakimś dziwnym spokojem i poniekąd wzruszeniem. Mimo to nadal było słabą iskierką wśród mroku, jakiego stała się świadoma.

— Co mamy robić? — zapytała, chociaż ponownie bała się wydobyć z siebie jakiś dźwięk i tak samo obawiała się usłyszeć odpowiedzi.

— Nie mogę za was decydować. — Wzrok Elieli był smutny. — Ważne, że już znacie sytuację, a przynajmniej jej zarys. Dla własnego bezpieczeństwa nie dajcie znać, że wiecie więcej, niż wszyscy zakładają. A jakiekolwiek byłyby wasze postanowienia, wiedzcie, że wciąż macie ludzi, którym możecie ufać.

Jessica słabo uniosła podbródek, niewesołe spojrzenie kierując na strażników.

— Kogo mamy poza wami? — zapytała głosem dającym znać, że wcale nie chce usłyszeć odpowiedzi.

Wzrok, którym odpowiedział jej Denny i Zack, miał taki sam wyraz jak jej.

— Krewnych Elieli — odparł ten pierwszy. — znaczy naszych. Sara i Mark pomimo słabego kontaktu nadal są z nami. No i wasi rodzice. Nie wiem, czy polecać wam kontakt z nimi, ale pamiętajcie o nich. Na pewno na niektóre tematy wiedzą o wiele więcej niż wy.

Lillanta spojrzała jeszcze raz na Jessicę, a później szybko na Briettę, której mina dobrze oddawała jej własne odczucia.

— Co z Neilem? — zaciekawiła się, kiedy zebrała się na odwagę. — I królem, królową?

Blondynka, na którą wszyscy skierowali wzrok, tylko spuściła swój.

— Królowa zdecydowanie nie jest po naszej stronie — stwierdził Zack. — Król ma to wszystko gdzieś, a i tak jest zależny od Rady. A Neil...

— Mamy ostatnio trudny kontakt — wciął mu się Denny.

Lillanta tylko skinęła głową. Dowiedziała się z tej odpowiedzi więcej, niż można by założyć. I rozumiała już nastrój Jessicy.

Eliela zarzuciła na plecy płaszcz, a w jej ślad poszli też Denny i Zack.

— Dopóki tu jesteście, możecie się z nami łatwo skontaktować — powiedziała, ale zanim się odwróciła w stronę okna, dodała jeszcze: — Nadchodzą mroczne czasy i nie mówię tego tylko po to, żeby brzmiało groźnie. Magia zachowuje się inaczej niż w jakimkolwiek innym momencie w historii, granica pomiędzy Areą, Nireą i Podziemiem jeszcze nigdy nie była tak cienka, a Zakon Krwi pierwszy raz działa tak otwarcie. Za niedługo możecie być bardzo potrzebni.

Po tej wypowiedzi wspięła się za pozostałą dwójką na parapet i zniknęła w przecinanej deszczem ciemności nocy. Tak jak pominięto przy tym pożegnanie, tak też nikt później nie odezwał się choćby słowem.

Chłopcy w milczeniu wrócili do swojej sypialni i po tym jedynym dźwiękiem wyróżniającym się przy postukiwaniu deszczu był podmuch gaszący świece na żyrandolu.

A każdemu w głowie pobrzmiewało jedno zdanie — że niezależnie od chęci pomocy przyjaciół, w rzeczywistości są zdani na siebie.

~*******~
CDN

Jestem beznadziejna. To tyle, jeśli chodzi o nierobienie tak długich przerw :') Przepraszam ;-;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro