23. Perła

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przypominajka:
Nasz szóstka bohaterów, dowiedziawszy się o nie do końca jasnych zamiarach nauczycieli, zdecydowała się dla bezpieczeństwa zrobić kopie swoich kamieni, a te prawdziwe zakląć w mniej oczywiste przedmioty, żeby nadal mieć je przy sobie. Niedługo po tym, gdy im się to udało, nauczyciele postanowili zrobić niezapowiedziany test Powiernikom, posługując się iluzją i mieszając w otoczeniu. Część musiała walczyć z niedającymi się zgasić płomieniami, podczas gdy Vanessa z Kylem błądzili po niekończących się korytarzach.
Wszyscy dostali opieprz za tragicznie wykonane zadanie i za karę wysłano ich do składziku w niższym poziomie zamku, w którym mieli posprzątać. Odebrano im także (nieprawdziwe) kamienie.
Podczas sprzątania i po potyczce Leo z Jessicą Powiernicy znaleźli artefakt, który przeniósł ich do czasu młodości ich rodziców.

Krótko i na temat ;p Dajcie znać, proszę, czy łapiecie się w dialogach, bo trochę ich jest.

~***~

Brietta wparowała do piwnicy, nawet nie oglądając się na pozostałych.

— Gdzie jest, do cholery, ta kula?

Rozglądała się gorączkowo po całym składziku, spięta i w pełnej gotowości przetrząsnąć każdy jego cal.

— Leżała tutaj, słowo daję — powiedziała Lilla, dłonią wskazując puste miejsce na podłodze. — Sami widzieliście!

Wyglądała na niemniej zmartwioną od reszty, ale przy tym w jej spojrzeniu czaił się strach, jakby to ona mogła odpowiadać za zniknięcie artefaktu.

— Nie dotykałam jej — dodała jeszcze, kiedy napotkała spojrzenie siostry.

— Tym razem — odparł Leo.

Lilla zrobiła minę zbitego psa i bez słowa wróciła do rozglądania się po ziemi.

— Co teraz? — zapytała Vanessa, obejmując się ramionami. Nadal stała blisko wyjścia.

Od razu odnalazł ją piorunujący wzrok Brietty.

— Szukamy. Przecież nie zniknęło.

— Jesteś pewna? — prychnął Kyle i zaraz odchrząknął. — Vanessa ma rację. To znaczy jasne, rozejrzyjmy się, ale trzeba się zastanowić, co teraz zrobimy, bo jak mam być szczery, nie sądzę, żebyśmy znaleźli to... Coś.

W międzyczasie Leo zdążył podwinąć rękawy bluzy i kucnąć przy ziemi, dotykając jej rozłożoną dłonią. Syknął krótko na wszystkich, żeby byli cicho i sam całkowicie znieruchomiał. Krótkie włosy opadły na jego czoło, a brwi opadły nisko, kiedy usiłował się skupić. Po chwili podniósł głowę i tylko nią pokręcił.

— Nic z tego. Nawet zaklęcie szukające nie działa.

— Przez blokadę? — zapytała Jessica.

— Tak zakładam.

Żadne z nich ani na moment nie spojrzało na drugie.

Kyle odchrząknął. Trochę głośniej niż wypada.

— Więc — zaczął — to też nie wydaje wam się podejrzane?

Lillanta oderwała się od poszukiwań, a Brietta ze skupieniem zacisnęła usta. Faktycznie. Jak całe to zajście, rzecz jasna, ale samo przeniesienie...

Vanessa pokiwała głową

— Zostaliśmy zamknięci w pomieszczeniu pełnym gratów...

— Z których jeden bez powodu się ożywił — wtrąciła Lillanta

— I pomimo magicznej blokady przeniósł nas do czasów młodości naszych rodziców — dodała Jessica.

— To może nawet nie być realne — zamyślił się Leo odszedł od grupy, nadal głęboko nad czymś rozważając.

Lillanta zrobiła mocno zmartwioną minę i po chwili niedelikatnie klapnęła na podłogę, nie dbając najwidoczniej o obicie sobie tyłka. Wyglądała tak niewinnie. Zbyt niewinnie jak na osobę, która w Londynie poprowadziła własną krwią hordy demonów do wrót Piekieł.

Ale to, co Brietta bardzo dobrze wiedziała na jej temat — w każdym razie jako jedną z wielu rzeczy — to to, że pod tym pozornie chudym ciałem kryła się wojownicza dusza. Tylko nie każde warunki sprzyjały jej ujawnieniu.

— Chyba nie sądzicie, że to kolejna próba? — spytała Lilla, ale nie wyglądała na osobę, która liczy na zaprzeczenie.

— Cholera — wymknęło się Briettcie. — Ale... Może da się to jakoś wywnioskować z otoczenia?

Rozejrzała się wymownie dookoła i w końcu, jak prawie wszyscy inni poza Jessica, skierowała spojrzenie na Leo, który dopiero po chwili, jakby przyciągnięty wzrokiem, na nie zareagował.

Rozłożył ręce z czymś na wzór oburzenia.

— Nie wiem, co o mnie myślicie, ale nie miałem okazji podróżować w czasie. Nie mam pojęcia, jak to wygląda i jak może się różnić od iluzji. Podobnie jak wiele innych osób. — Zmarszczył brwi. — Tak naprawdę, jeśli dobrze pamiętam, prawie nikt nie miał okazji ich poznać.

— Tak — Lillanta się ożywiła, a jej oczy błysnęły energią. — Pamiętam coś z opowieści Flo. Kiedyś ktoś czuwał nad tym artefaktem... Nazywali go chyba Perłą. Ale kiedyś go wykradziono, coś namieszano i od tego czasu, po domniemanym odzyskaniu Perły, słuch o niej zaginął. A to ponoć był jedyny artefakt, który umiał zmieniać czas.

— Nazwa pasuje — stwierdziła Vanessa.

— Ale cała reszta już nie — Jessica pokręciła głową. — Skąd tak ważna rzecz wzięłaby się w takiej graciarni? I dlaczego miałaby sama nas przenieść?

— Jeszcze konkretnie do tego czasu. — Brietta się z nią zgadzała.

Nie czuła irytacji. No, może troszkę, ale bardziej przemawiało przez nią coś na wzór znużenia, choć była pewna, że nawet drobne popchnięcie mogło ją sprowokować do niewybaczalnego czynu. Na przykład kolejne spotkanie z nauczycielami. Och, jak ona zaczynała ich nienawidzić.

— I jeszcze te zabezpieczenia? — podsunęła Lilla.

— Jeśli byłby to prawdziwy artefakt, który jako jedyny potrafi przenosić w czasie — zaczął myśleć na głos Kyle — to pewnie jakieś zabezpieczenia mało mu robią. W sumie nie ingerował w dane miejsce, tylko w nas.

Leo skrzyżował ramiona.

— To nadal nie ma sensu. Nawet jeśli byłby prawdziwy, cała sytuacja wygląda na zaaranżowaną.

— Raz już się daliśmy naciąć — skomentowała Brietta.

Jessica spojrzała na górę pomieszczenia, przesunęła wzrokiem po ścianach, ale nie zatrzymała się na niczym konkretnym.

— Czyli możemy to traktować jako kolejny test — westchnęła.

Brietta prychnęła ze śmiechem i machnęła ręką na zdezorientowane miny pozostałej piątki.

— Sorki, ale... Jakie to jest idiotyczne!

Kyle się skrzywił.

— Nie tylko to — powiedział, jakby jej stwierdzenie było dla niego wyzwiskiem.

Uśmiechnęła się pobłażliwie.

— Mam na myśli to, że na zdrowie, niech sobie robią kolejne testy, ale wcześniej sprawa była w miarę jasna. A, przepraszam bardzo, co niby mamy zrobić teraz? Porozmawiać z młodszymi od nas wersjami naszych rodziców? Zaspojlerować im przyszłość czy może po prostu podlać kwiatki w ogrodzie?

Lillanta pokazała na nią kciukiem ze swojego siedzącego miejsca.

— Nie popieram jej podejścia, ale to są ważne pytania.

— Dobra — odezwał się Kyle. — Pomyślmy. Jesteśmy jakieś trzydzieści lat wcześniej. Nasi rodzice jeszcze nie są Powiernikami, a ich poprzednicy pewnie jeszcze świetnie się trzymają. Może to o nich chodzi?

— Gdyby o nich chodziło, to tylko w sprawie jakichś skierowanych do nas rad według mojej opinii — powiedziała Vanessa i przeczesała palcami włosy. — Ale nawet nie wiemy, o co pytać. Nie tak naprawdę.

Lillanta przygryzła wargę.

— Poza tym ujawnianie się jako ludzie z przyszłości pewnie też nie jest dobrym pomysłem.

— Jeśli to iluzja to na pewno byśmy wtedy oblali — przyznała Brietta. — Nie żeby mnie to obchodziło, ale jestem tego raczej pewna. Gorzej, jeśli naprawdę jesteśmy w latach dziewięćdziesiątych.

Vanessa gwałtownie podniosła wzrok na towarzyszy.

— Kamienie — rzuciła tylko i całą szóstką zgodnie odnaleźli swoje zaklęte symbole.

Leo zacisnął dłoń na plecionej bransoletce, Jessica musnęła pierścionek, a Brietta dotknęła kolczyka w uchu, podczas gdy jej siostra sprawdzała, czy jej koralikowy breloczek jest nadal dobrze przypięty do paska. Zrobili to jednak możliwie dyskretnie.

— Wiecie, odebrali nam je... — zaczęła wymownie Vanessa, sugerując w jasny sposób, że z perspektywy nauczycieli to był jasny fakt.

— Ale — podjął tym samym tonem Kyle — gdybyśmy je nadal mieli i naprawdę cofnęlibyśmy się w czasie, świat na pewno jakoś by odczuł, że kamienie są podwójne.

— My na pewno byśmy to odczuli — zgodziła się Jessica.

Brietta powstrzymała uśmiech. Czyli jednak to był test. Tylko Leo nie wyglądał na przekonanego, ale jej zdaniem on zawsze wyglądał w ten sposób, więc zamyślenie na jego twarzy nie odwiodło jej od przekonania, że nauczyciele z nimi pogrywają.

— Wiem, że się powtarzam — powiedziała Vanessa — ale to co teraz? Nieważne czy to próba, czy nie, nie mamy jak wrócić.

Lillanta oparła głowę na dłoniach.

— Za dużo — jęknęła, po czym podniosła spojrzenie na innych. — Chyba że to właśnie część zadania. To znaczy wiecie, zrobimy... coś i wtedy wrócimy. No i to ma więcej sensu niż sprzątanie jakiejś graciarni.

Brietta przełknęła przekleństwo.

— Tylko niby co? — uprzedziła ją z pytaniem Vanessa.

Kyle potarł podbródek.

— Co można zmienić na trzydzieści lat przed naszymi czasami, co może dobrze na nie wpłynąć?

— Zabicie Deana.

Brietta aż zamrugała z zaskoczeniem, że to słowa powiedziała jej siostra, a nie ona.

Jessica i Vanessa też wpatrywały się w nią zdumione, ale na twarzy tej pierwszej szybko odmalowało się zrozumienie.

— Może nie zabicie — stwierdziła. — Ale unieszkodliwienie. Teraz będzie dzieckiem, nie? Co można zmienić, żeby nie dopuścił się swoich zbrodni?

— Musielibyśmy wiedzieć, co dokładnie wpłynęło na jego zepsucie. — Brietta wzruszyła ramionami. — Moim zdaniem on po prostu był popieprzony i to nie zależało od konkretnych zdarzeń. Pretekst można znaleźć we wszystkim.

— Ale broni już nie — odezwał się w końcu Leo. — Można pozbawić von der Vlugów Krwawego Kamienia, zanim Dean dowie się o jego mocy i go wykradnie.

— Dobrze — rzuciła z aprobatą Lillanta i wstała z bojowo zaciśniętymi pięściami. — Kradniemy krwawy kamień. Na tajniaka. I wracamy do siebie.

— Żeby splunąć pewnym osobom w twarz — dodała Brietta.

Kyle się skrzywił, ale kiwnął głową, jakby chciał przyznać jej rację.

— To kto wie, gdzie jest to krwawe coś? — spytał.

I ponownie Leo znalazł się pod ostrzałem spojrzeń, ale teraz tylko skrzywił się z niezadowoleniem.

— Z tym akurat mogę pomóc.

***

Leo nie miał zdania co do całego tego pomysłu. Nie mieli lepszego, to fakt, ale decyzja o kradzieży jednego z najważniejszych mrocznych artefaktów wydawała mu się zbyt pochopna. Nawet w przypadku kontrolowanej próby.

Pomimo tych wątpliwości jednego był pewien — nie miał ochoty spędzać z resztą Powierników więcej czasu niż to konieczne, więc lepsze było robienie czegokolwiek od czekania. Problem jednak polegał na tym, że chcąc dokonać kradzieży tak jak to najprawdopodobniej od nich oczekiwano, musieli się do niej przygotować i dopiero przemknąć do odpowiedniego miejsca.

— Wisiorek jest w pokojach rodu von der Vlug w skrzydle zachodnim — tłumaczył Leo. — Tylko przy jednym wejściu jest straż...

— I tam jest kamień? — przerwała Lilla.

Chłopak pokręcił głową.

— Tak wszyscy myślą, dlatego artefakt jest w mniej oczywistym miejscu. Nie mam pojęcia jakim, tutaj będziemy musieli się wysilić. Najważniejsze jest dostanie się do pokoi.

Wcześniej wśród zawalonych półek znaleźli płótno i węgiel. Płótno wyglądało na cenne, ale potrzebowali powierzchni do naszkicowania planu, więc nawet długo się nie zastanawiali. W pierwszej kolejności Kyle i Brietta zablokowali drzwi składziku, aby przypadkiem nikt ich nie zamknął, a przynajmniej aby mieli czas coś usłyszeć i zareagować. Kiedy usiedli na tyłach pomieszczenia, pod jednym z nareszcie czystych okienek — które, jak się okazało, jednak istniały w tym miejscu — Leo wykonał bardzo prowizoryczny plan.

— W zamku jest o wiele więcej ludzi niż zdążyliście to zauważyć na wycieczce. Główna część — Wskazał na mniejszy szkic w rogu płótna. — ma funkcję reprezentacyjną, więc nie jest tam zbyt tłoczno poza uroczystościami i audiencjami. W pozostałych częściach mieszkają ludzie.

Lillanta nachyliła się do przodu, prawie zawieszając się na ramieniu Leo, który tylko zmierzył ją wzrokiem.

— A my gdzie jesteśmy? — zapytała.

— Niedaleko głównej części — odparł chłopak i odchrząknął. — Wracając do krwawego Kamienia... Pomieszczenia mieszkalne są otoczone ochronnymi zaklęciami, ale nie tymi, które wykluczają użycie magii.

— No tak — mruknęła Brietta, opierając się na rękach za sobą. — Pozbawić maga możliwości używania magii w jego własnym domu to jak pozbawić go rąk. Ale jak możemy to wykorzystać?

— Niewidzialność? — podsunęła Jessica.

Leo, nie podnosząc wzroku znad szkicu, skinął głową.

— To najpewniejsza opcja, ale pomocna tylko tak, jak brzmi. Bez przenikania przez ściany nadal mamy przed sobą wyzwanie.

— Dobra — podjął Kyle. Załóżmy już że udało nam się wejść. Co teraz? Jak w ogóle rozpoznać, czego szukamy?

Patrzył uparcie na Leo, aż ten również nie podniósł na niego wzroku.

— Nie da się — powiedział. — Naszyjnik powinien być w szkatule podobnej do tej, do której oddawaliśmy nasze kamienie. Ona tłumi jego moc, ale nie całkowicie. Idąc tym tropem, będziemy musieli zdać się na intuicję.

Czyli będą musieli spróbować wyczuć źródło mocy. To mogło być sporym wyzwaniem, nawet dla niego, ale w dalszym ciągu wolał takie wyzwanie od bezczynności. Problem jednak był taki, że jakkolwiek chcieli się za to zabrać, plan nadal nie istniał i nie zapowiadało się na szybką zmianę.

— Ale nadal zostaje problem drzwi w środku — przyznał i westchnął z irytacją. — Nie wierzę, żeby ich nie zamykali. W staroświecki sposób czy magią, ale jakoś na pewno. Jeśli chcemy ominąć straże, musimy wejść od innej strony i to może stanowić sporą przeszkodę. Co prawda pomieszczenia łączą się jeszcze otworami przy górnych framugach...

— Takimi wielkości okienek piwnicznych czy mniejsze? — spytała od razu Brietta.

Leo się zawahał. Okienka piwniczne?

Musiał się chwilę zastanowić, żeby dotarło do niego, o co chodzi, a przecież siedzieli przy jednym z takich okienek. W Arei nie nazywano ich w ten sposób.

— Mniej więcej. Nie wiem, czy wszędzie.

— Świetnie, zawsze to jakieś ułatwienie — odparła Brietta i uśmiechnęła się drapieżnie. — A ja znam jedną taką, która zmieści się wszędzie.

Przeniosła wzrok na Lillantę. Ta skubała bezwiednie skórki przy paznokciach, wpatrując się w punkt na podłodze i dopiero po chwili zorientowała się, że jest w centrum zainteresowania.

— Co znowu...

— Potrzebujemy człowieka ninja — odparła jej siostra.

Lillanta przyglądała jej się z nieufnością i nadal nie odwracając głowy, wskazała siedzącą obok Jessicę, jakby przekazywała jej ten tytuł.

Brietta powolnym ruchem obniżyła jej dłoń. Uśmiech ani na chwilę nie schodził z jej twarzy, ale teraz już wyglądał na bardziej złośliwy. Leo aż uniósł brwi.

— Nie, Lills, chodzi raczej o kogoś bez kręgosłupa — powiedziała, jakby to były najzwyczajniejsze słowa na świecie.

***

— Mam jeansy — żachnęła się Lillanta, chowając się razem z Jessicą za ścianą korytarza, który miał prowadzić pod właściwe drzwi.

Obie były już obłożone iluzją niewidzialności, co Jessicę koszmarnie denerwowało. Co prawda wyminęły dzięki temu kilka osób bez dwóch zdań należących do dworu — nie tak dużo, jak zakładali, ale w końcu było jeszcze wcześnie — ale niespecjalnie ją to motywowało. Musiała tak wytrzymać jeszcze kawał czasu, nigdy nie robiła tego wcześniej i miała sporą nadzieję na to, że pokoje będą puste, żeby zrzucić z siebie czas choćby na chwilę.

— No to najwyżej ci strzelą — odparła w myślach obu dziewczyn Brietta. Jessica bez problemu wyobraziła sobie, jak przewraca oczami.

Lillanta pokazała język pustej ścianie, ale nie można było nie zrozumieć jej irytacji. Była gimnastyczką, co oznaczało, że jeśli otwory będą tak małe, jak się spodziewali, będzie musiała naprawdę użyć swoich umiejętności, aby przez nie przejść.

Brietta z Kylem i Leo z Vanessą (żeby ci mniej wyedukowani w magii mogli liczyć na ewentualne wsparcie) robili obchód korytarzy przy innych wejściach.

— Skupcie się — upomniał bliźniaczki Kyle. Zrobił to uprzejmym tonem, ale wystarczająco dosadnie. Jessica musiała przyznać, że pasuje do tej roli. — Wejście po waszej lewej jest nieosłonione. Na korytarzu nikogo nie widać ani nie słychać.

— U nas słychać ludzi z sali obok — zameldował Leo. — Ale jesteśmy całkiem po drugiej stronie.

— To działamy — powiedziała z entuzjazmem Lillanta i wyszła zza zakrętu, nawet nie czekając na Jessicę, która szybko doskoczyła do jej tempa.

Nie ma pewności, co do tych drzwi, niepokoiła się Jessica. Była razem z Lillantą tylko dlatego, że potrafiła otwierać zamki, ale nie było gwarancji, żeby wejście opierało się tylko na takim zabezpieczeniu. Co jeśli otworzy drzwi, a spotkają się z magiczną barierą? Poza tym uważała, że to Leo powinien być na jej miejscu; ona nie potrzebowała kolejnej wpadki, żeby słuchać jego komentarzy.

To właśnie on twierdził, że umieszczanie czegoś podobnego do ochronnej bariery w miejscu, przez które przechodzi się kilka razy dziennie, nie jest niczym korzystnym dla zdrowia, nawet magów. Mimo tego Jessica miała złe przeczucia. W przeciwieństwie do Lillanty, która najwidoczniej cieszyła się, że może coś robić.

Szła energicznie w błękitnych — dosłownie, jak jej oczy — jeansach i białym swetrze, od którego rude włosy ostro się odcinały, aż trudno było się im dłużej przyglądać. Większość osób już chyba zresztą przywykła, że ta dziewczyna zawsze była wyraźna. Na swój własny sposób.

Btietta i Kyle pomachali im, kiedy obie znalazły się już dość blisko celu.

— Idziemy na zwiad — powiedział Kyle i ponownie zniknęli, pozostawiając dwie nastolatki pośrodku kremowych ścian i lśniących kafelek, przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami.

Były wykonane z jasnego materiału i obite w odpowiednich miejscach białym metalem, z którego została wykonana też skręcana klamka i duża dziurka od klucza.

— Stanę na czatach — odezwała się Lilla, kiedy Jessica wydobyła z tylnej kieszeni spodni dwa dłuta znalezione w składziku.

Skinęła głową i skupiła się na zamku. Stresowała się,jak stwierdziła z zaskoczeniem. Jej ręce się nie trzęsły, ale czuła w nich o wiele mniej pewności niż powinna jak na swoje standardy.

Jedna zapadka.

Zacisnęła usta, skupiając się na ruchu nadgarstków. Kiedy uczyła się otwierać zamki z kuzynką, w życiu by nie przypuszczała, że tak przyda jej się ta umiejętność. Co prawda, aktualna sytuacja wydawała się niczym w porównaniu z ucieczką z ponurej celi, w której zamknął ją odrzucony narzeczony jej matki, ale w dalszym ciągu to, co umiała, było dosyć istotne. A w tej chwili na pewno przydatne.

Nim się obejrzała, zamknięcie przeskoczyło i drzwi cicho się uchyliły. Przez chwilę Jessica tylko wpatrywała się szparę. Poszło tak łatwo? Na pewno nie dostali żadnych ułatwień od nauczycieli, a jednak pierwsza część planu właśnie została odhaczona. Z drugiej strony przecież dla prawdziwych włamywaczy to samo wejście do zamku stanowiło wyzwanie, a skoro oni już byli w środku...

— Udało ci się! — wyszeptała entuzjastycznie Lillanta, wieszając się niespodziewanie na ramieniu Jessicy. Ta o mało nie upuściła wytrychy. — Wchodzimy do środka — powiedziała bezgłośnie rudaska do pozostałej czwórki i dała Jessice wolno uchylić drzwi.

Było cicho jak w grobie, więc dziewczyna skupiła się przede wszystkim na widoku. Pokazały jej się zdobione szafy, gruby dywan i ściany w gładkim, kremowym odcieniu, ale żadnych ludzi. Weszły do środka i przymknęły drzwi, aby możliwie najmniej rzucało się w oczy, że są otwarte.

— O kurczę — wyszeptała Lillanta, rozglądając się po pokoju.

Znajdowały się w miejscu przypominającym biblioteczkę — z regałami, roślinami i dużym fotelem przeznaczonym do czytania. Światło dostawało się przez okna w suficie, które, jak Jessica założyła, były tylko iluzją, bo w końcu nie znajdowali się aż tak wysoko, żeby można było podziwiać niebo przez oszklony sufit. Do okien prowadziły zamykające się w szpiczaste łuki kolumny biegnące od ścian. Kształt sufitu wraz ze wspomnianą przez Leo przerwą nad następnymi drzwiami wskazywały na to, że to samo sklepienie łączy kilka pomieszczeń, opadając tylko nad framugami. Mimo tego przerwy były większe od okienek piwnicznych. To dobrze.

— Może są otwarte — podsunęła Lillanta, patrząc na jedyną parę drzwi w pokoju.

Zanim Jessica zdążyła zaoponować, pociągnęła za mosiężną klamkę.

A ta odskoczyła i dwumetrowe skrzydło przejścia stanęło otworem. Rudaska spojrzała na Jessicę wielkimi oczami, dając do zrozumienia, że też się tego nie spodziewała. Ostrożnie się wychyliła, ale w końcu weszła do następnego pomieszczenia, kompletnie nie dbając o pozory dobrego włamywacza.

— To jest za łatwe — rzuciła do surowego wystroju małego pokoiku, który najwidoczniej służył tylko wystawie prostych obrazów i greckiego posągu pozbawionego rąk, który ustawiono na środku posadzki.

Jeszcze nie znaleźliśmy kamienia, chciała zastrzec Jessica, ale i tak zgadzała się Lillą.

— Spodziewałam się przynajmniej jakieś pułapki — przyznała na głos.

Może wcale nie wypełniali tego zadania, które powinni? Ale w takim razie, czego innego od nich oczekiwano? Nie, to musiało chodzić o to. Przecież na pewno nie stworzono by tak dokładnej iluzji pokoi von der Vlugów, gdyby ich zadanie miało dotyczyć czegoś poza nimi.

Od tego pomieszczenia mogły wydostać się dwiema innymi parami drzwi, ale na chwilę obie zatrzymały się, żeby pomyśleć nad następnym ruchem.

— Pospieszcie się — usłyszały równocześnie głos Brietty. — Na razie jest spokój, ale lepiej nie nadużywać gościnności.

— To gdzie teraz? — zastanowiła się na głos Lillanta.

Jessica zastanowiła się, czy mają jakąkolwiek podpowiedź. Zanim zdążyła sobie przypomnieć więcej szczegółów z ich planu, Lillanta zamknęła oczy i stanęła na ugiętych nogach z wyciągniętą ręką, mocno marszcząc brwi.

Jessica odsunęła się o krok, ledwo powstrzymując uśmiech.

— Co ty... Wyglądasz, jakbyś miała zaraz odprawić jakiś rytuał.

Lillanta otwarła jedno oko, żeby zerknąć na towarzyszkę.

— Jestem czarodziejką czy nie jestem?

Jessica tylko uniosła ręce. Ten argument wygrał.

Powierniczka wody nabrała powietrza i wyprostowała się, nadal mocno się skupiając.

— Kamień jest gdzieś tutaj — oznajmiła w pewnym momencie. — To znaczy, w tym pomieszczeniu.

— Jesteś pewna?

Przecież to by było za proste.

Ale może... Może w końcu los postanowił dla nich trochę zrezygnować z wyzwań.

— Tak sądzę. — Lillanta opuściła rękę, a kiedy otworzyła oczy, o mało nie zachłysnęła się powietrzem. — To nie jest on?

Jessica spojrzała w tym samym kierunku, ale aby mieć pewność, podeszła do jednego z obrazów. Był to portret kobiety o upiętych wysoko, czarnych włosach. Siedziała po skosie w staroświeckiej sukni, ale Jessica nawet nie zwróciła uwagi na jej kolor, bo jedynym, co przykuło jej uwagę, był wisiorek z dużym, czerwonym kamieniem na jej piersi. Co ważniejsze, poczuła pieczenie magii, kiedy stanęła tak blisko. Czyli nie szkatuła, tylko obraz. Ciekawe, czy inni magowie też potrafili wyczuć tę moc, czy to one były na nią wrażliwsze jako Powierniczki.

Jessica dotknęła ostrożnie płótna, ale napotkała opór.

— Jesteś w stanie to wyciągnąć? — zwróciła się do Lillanty.

— W życiu tego nie robiłam. — Rudaska przygryzła wargę, po czym zwróciła się do reszty. — Em, kochani, bo znalazłyśmy artefakt. Ale jest zamknięty w obrazie. Jakieś pomysły jak go wyciągnąć?

Odczekały chwilę w ciszy, zanim w ich uszach nie zadźwięczał głos Leo.

— To wymaga złamania czaru. Kamień Lodu powinien umieć się tym zająć.

— Tak myślałam — odpowiedziała Brietta. — Idę do was.

— No tak — mruknęła Lillanta, a Jessica posłała jej pytające spojrzenie. — Czasami zapominam, że żywioły w naszych tytułach to tylko symbole.

Jessica chciała zapytać, co to znaczy, ale w tej samej chwili usłyszały kroki. Spojrzały na siebie przestraszone i zastygły w miejscu. Jessica była pewna, że myślą o tym samym — czy to już Brietta? Ale przecież musiałaby się tu teleportować, a już na początku rozmów o pałacu wykluczyli taką możliwość.

— Co robimy? — zapytała rudaska.

Jessica nabrała powietrza. Kroki się zbliżyły, więc w formie odpowiedzi tylko szybko przycisnęła palec do ust. Lillanta skinęła głową. Skupiły się jeszcze raz na zaklęciu niewidzialności i obie przylgnęły do ściany.

Na początku Jessica wyobrażała sobie, że jest z cienkiego szkła. Minimalna warstwa przenikającego materiału. Dopiero później zdała sobie sprawę, że o wiele pewniej czuje się, widząc siebie jako powietrze. To było głupie, że nie wpadła na to od razu, ale teraz zdawała sobie z tego sprawę. Szkoda tylko, że w przypadku komunikowania się z innymi nadal nie rozgryzła odpowiednio pewnego sposobu. Chciała zapytać o to Leo, który jako jedyny nie wyrażał wątpliwości, kiedy decydowali się na taką komunikację, ale wiedziała, że nie może. Nie jego.

Chwilę później drzwi galerii otworzyły się wolno, co tylko potwierdziło strach Lilli i Jessicy. Brietta nie wiedziałaby nawet, gdzie iść. I faktycznie, w pomieszczeniu pojawiła się kobieta w czarnych, tak jak u namalowanej panny, upiętych w kok włosach. Miała długą, ale prostą bordową suknię, a jej twarz ozdabiała siateczka drobnych zmarszczek. Była łudząco podobna do matki Neila, którą Jessica widziała podczas pierwszej wizyty w Arei. Ale w tym czasie... Musiała być jego babcią albo ciotką. Może nawet matką Deana.

Kobieta zatrzymała się w progu i wzięła głęboki oddech. Patrzyła prosto na naszyjnik z Krwawym Kamieniem, na szczęście nie na dziewczyny. Jessica wstrzymała oddech, kiedy właścicielka tego miejsca i kolekcji obrazów przeszła obok. Na szczęście jeśli z Lillantą czymś pachniały, to na tyle słabo, że pozostało to niezauważone.

Opiekunka kamienia niespiesznie przeszła przez pokój, omijając rzeźbę i zatrzymała się przy najważniejszym obrazie. Przymknęła powieki, a jej usta poruszyły się, jakby szeptała modlitwę, po czym zanurzyła rękę w płótnie.

Lillanta wybałuszyła na to oczy, a Jessica obserwowała, jak dłoń kobiety znika za ścianą farby i kształtów, żeby wyłonić się z łańcuszkiem. Krwawy kamień błysnął złowrogo w swojej metalicznej ramie przypominającej trzymające go kły. Właścicielka nie zdążyła się mu przyjrzeć ani go założyć, czy cokolwiek co tam chciała z nim zrobić, bo chwilę po wyciągnięciu kamienia z obrazu, za zewnątrz pokoju ponownie rozległy się kroki.

Kobieta stanęła sztywno i zaczęła nasłuchiwać, podobnie jak Lillanta z Jessicą, które o mało nie wydały swojej obecności, słysząc stonowane:

— Psst! Jesteście tu?

Lillanta zacisnęła zęby, zanim odpowiedziała w myślach:

— Zamknij się, Bryłka, jest tu jedna z von der Vlugów.

Ale właścicielka już zdążyła wyjść, porzuciwszy wisiorek na rzeźbie z przeciwnej trony niż drzwi. Jessica wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Może tamta nie powinna go wyciągać i dlatego wolała go zostawić na chwilę tutaj, niż komuś go pokazać.

Właściwie nie miało to dużego znaczenia.

Lillanta podeszła do następnych drzwi i pociągnęła za klamkę, ale obie pary ani drgnęły.

— Przeskoczysz górą? — spytała w myślach Jessicę.

Wpatrywała się w lukę nad jednymi z drzwi. Ryzykowny ruch, ale nie miały wielu innych możliwości.

Jessica odpowiedziała skinieniem głowy i wzięła wisiorek do ręki.

Przeszedł przez nią prąd, nie do końca przyjemny. Jeśli tak można było odczuć potęgę, doszła do wniosku, że jej ani trochę nie potrzebuje. A może było to ostrzeżenie? Nie pamiętała, aby obecność kamienia wiatru tak na nią wpływała.

Podała artefakt Lillancie, która zręcznie wsunęła go do kieszeni spodni, łańcuszek zapinając o szlufkę paska.

— Co z Briettą? — zapytała jeszcze Jessica, kiedy szykowała się do odbicia od złożonych nad kolanem rąk Lillanty.

— O nią bym się najmniej martwiła.

Ta odpowiedź wystarczyła. Jessica odbiła się od jej dłoni rudaski, które wydawały się strasznie delikatne, choć okazały się wystarczająco mocne, aby pomóc jej prześliznąć się przez szparę nad drzwiami. Wsunęła się w nią pod kątem, uchylając przed sklepieniem i wylądowała najstabilniej i najciszej, jak się dało.

Cóż, to nie ona powinna skakać. Ich plan obejmował ją tylko w roli otwierającej zamki, ale raczej nikt nie powinien mieć do tego pretensji.

Tylko odsunęła się na bok, a nad drzwiami już przemknęła Lillanta, która wdzięcznie wylądowała obok. W milczeniu rozejrzały się po pokoju, w którym wylądowały, stwierdzając, że to następna galeria. Większa, bardziej oficjalna.

— Może da się tędy wyjść — podsunęła Lilla, pokazując kolejne drzwi, tym razem większe i bardziej ozdobione od tych, które ominęły. Przede wszystkim przypominały wrota, do których się włamały.

Jessica bez słowa się do nich zbliżyła, a kiedy próba otwarcia nic nie dała, dobyła wytrychy. Zaczęła majstrować w zamku. O dziwo, była bardziej skupiona niż wcześniej. Może to właśnie adrenaliny jej wtedy brakowało.

Zamek przeskoczył ostatni raz i Jessica pociągnęła za klamkę. Wyjrzała za framugę i westchnęła z ulgą, widząc korytarz, do tego pusty. Przywołała Lillantę gestem.

— Wyszłyśmy — zakomunikowała Lilla, kiedy oddaliły się na mniej podejrzaną odległość od drzwi. — Tylko trudno powiedzieć, gdzie... Och.

Urwała, kiedy zobaczyła zmierzającego w ich kierunku Kyle'a.

— Gdzie Brietta?

— To jest dobre pytanie — stwierdziła Lilla.

I w tej samej chwili stłumione, szybkie kroki rozbrzmiały od przeciwnej strony korytarza niż ta, którą przyszedł Kyle. Brietta biegła w ich kierunku, machając rękoma.

— Macie go? — wysapała, zatrzymując się przy grupce.

Lillanta uśmiechnęła się i wysunęła kamień z kieszeni. Brietta z irytacją rozłożyła ręce.

— To co my tu jeszcze robimy?! Zaraz się zorientują. Tylko trochę odwróciłam uwagę tej babeczki. Swoją drogą dzięki wielkie za informowanie na bieżąco.

— Leo, Vanessa? — zapytał bezgłośnie Kyle.

Jessica widziała, ile skupienia musi wkładać w ten czar i zastanawiała się, czy po niej też było to tak widać, kiedy używała iluzji niewidzialności. Niby już korzystała z niej wcześniej, ale nadal nie miała pojęcia, czy dobrze się nią posługuje.

— Macie kamień? — odezwał się w odpowiedzi Leo.

Kyle mu przytaknął i zarządził spotkanie w składziku, do którego szybko, choć nadal ostrożnie, od razu się udali. Kiedy byli w środku, Vanessa i Leo dołączyli do nich chwilę później. Żadnych strażników po drodze, zdumiała się Jessica. Zresztą cała sytuacja wydawała jej się podejrzanie nie—treningowa. Nadal miała przeczucie, jakby coś miało na nich wyskoczyć.

Dodatkowo martwił ją fakt, że naprawdę czuła magię Krwawego Kryształu. Pewnie miało im to pomóc go zlokalizować, ale czego w takim razie użyto, żeby tak dobrze skopiować kamień? W końcu powielanie artefaktów magią było uznawane za niewykonalne. No, przynajmniej do czasu ich powiernictwa. Może po prostu podczas iluzji takie rzeczy też dało się udawać.

Nie potrzebowali wiele czasu, aby znaleźć Perłę. Albo, aby to ona znalazła ich, bo znowu pojawiła się znikąd, ale błyszczała tak samo jak wcześniej, unosząc się przed nimi.

Lillanta spojrzała na wszystkich.

— Teraz mogę jej dotknąć?

Brietta z zażenowaniem machnęła na nią ręką, a jej siostra nawet się nie zawahała.

Rozbłysnęło światło, które momentalnie zastąpiła czerń i Jessica pogrążyła się we wrażeniu spadania.

Tylko tym razem było inaczej.

Bolało.

I to tak jak podczas przenoszenia się do Arei — jakby coś paliło i rozrywało jej skórę. Jakby była przeciskającym się intruzem.

***

Nawet nie wiedziała, kiedy straciła przytomność, ale gdy się obudziła, leżała na czymś miękkim. Nabrała powietrza, walcząc z bólem głowy, i stwierdziła, że nie czuje kurzu, tylko rześkość późnego poranka. W piwnicy?

Otworzyła oczy i od razu zmarszczyła brwi na widok kremowego baldachimu wyszywanego złotymi nićmi nad głową. Leżała na łóżku. Dużym łóżku, jeśli nie łożu, w aksamitnej pościeli i w otoczeniu kojącego zapachu jaśminu. Nie czuła się jednak ani trochę zrelaksowana.

A ktoś siedział obok niej.

— Pobudka, śpioszku — odezwała się jej mama. — Jesteś umówiona na wycieczkę konną za godzinę, pamiętasz?

Jessica zatrzymała powietrze w płucach, czując, jak żołądek jej się ściska, a w gardle zaczyna czuć żółć. W ostatniej chwili przygryzła swój język, powstrzymując się od krzyku, ale nie pomogło jej to z niczym innym.

Nie widziała, czy to wina widoku matki, tej, którą zapamiętała, a która przecież od roku była martwa, czy może przez efekty uboczne podróży w czasie, ale rzuciła się na brzeg łóżka i zwymiotowała na pozłacany dywan.

~*******~
CDN

Aaa, nawet nie wiecie, jak długo chciałam przejść do tej części akcji ^^

A jak już to czytacie, to życzę wszystkim zdrowia, odpowiedniej ostrożności, ale nie paniki. Po prostu zostańcie bezpieczni, nie cisnąc się w miejsca, do których nie musicie się udać. A jak ktoś musi zrobić shopping na czas zagłady, to możemy nawzajem trzymać za siebie kciuki, bo jak moi rodzice wrócą zza granicy, będę uziemiona na dwa tygodnie w kwarantannie :) Przed maturą. Ten rok jest świetny, jeśli chodzi o utrudnianie życia... wszystkim. Dobra ta rundka w Jumanji xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro