5. Labirynt

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Sala z wuefu w Kapel Hall może się schować — stwierdziła z powagą Jessica, stając w progu pomieszczenia, do którego zostały wprowadzone. Z początku nawet nie była pewna, czy to pomieszczenie. Zorientowała się w tym dopiero, gdy Sarren nacisnął jakiś guzik przymocowany do jedynej widocznej ściany — tej przy drzwiach. Wtedy niebo nad ich głowami zostało zastąpione zaokrąglonym, srebrnym sklepieniem, które i tak znajdowało się niesamowicie wysoko, a trawa i drzewa zniknęły, ustępując pojawiającym się ścianom tego samego koloru, co sufit. Mimo to dziewczyna nie potrafiła dostrzec drugiego końca hali.

— To jeszcze nic — oznajmił z dumą Sarren.

Widać było, że z chęcią pochwali się wszystkimi zaletami swojego miejsca pracy.

Wszedł do środka, gestem zapraszając również nastolatków. Wcześniej, po wizycie w pokoju dziewcząt, skierował je do sali, a sam poszedł do męskich dormitoriów. Uczennice nie musiały długo czekać na mężczyznę, bo ledwo zdążyły usiąść na korytarzu, zjawił się wraz z Kylem i Leo.

Blondynka obserwowała uważnie jak ich nowy nauczyciel teatralnym gestem wyciąga przed siebie rękę, demonstrując pustą przestrzeń. Po chwili już zamajaczyły w powietrzu słabe kształty. Początkowo nikłe jak cienie, ale stopniowo zaczynały nabierać ostrości i w końcu całą szóstką mogli zobaczyć unoszące się w powietrzu, płaskie platformy o przeróżnych kształtach i kolorach.

— To Labirynt — głos nauczyciela oderwał pełne podziwu spojrzenia od niezrozumiałej, magicznej konstrukcji.

— Nie wygląda — stwierdziła oschle Brietta.

Mężczyzna nie dał się sprowokować, a wręcz wydał się jej spostrzeżeniem wniebowzięty, bo jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.

— To prawda, ale nazwa wzięła się z pułapek i ruchomych części utrudniających dotarcie do celu. Oczywiście część pułapek można pokonać sprytem, inne przestaną przeszkadzać tylko, gdy użyjecie swoich mocy. Zresztą zaraz wam to zademonstruję, ale z drobną pomocą. — Odwrócił się w kierunku jednego z chłopaków, który miał śmiertelnie poważny wyraz twarzy.

Jessica od razu doszła do wniosku, że nie będzie zbytnio zaangażowany w sprawy drużyny.

Utwierdziło ją w tym zerknięcie na innych powierników. Lillanta wciąż wpatrywała się w platformy, nie mogąc się doczekać aż sama je przetestuje — było po niej widać, że ledwo wytrzymuje stanie w jednym miejscu, Vanessa nie kryła zaciekawienia wymieszanego z zachwytem, podobnie jak Kyle, u którego jednak bardziej dominowało zdumienie. Tylko Brietta zdawała się być zniecierpliwiona, ale patrząc na fakt, że w ogóle nie spieszyło jej się z przyjściem tutaj, blondynka niespecjalnie się jej dziwiła.

Leo wolnym krokiem podszedł do Sarrena, gdy tamten kontynuował:

— Generalnie najpierw powinniście mieć teorię, ale w tym wypadku jestem zgodny co do tego, że praktyka większości z was przyda się bardziej. Bo naprawdę ciężko by było, gdyby któreś z was dało upust swoim emocjom i powiedzmy podpaliło szkołę — mówiąc to, przeniósł wzrok na Vanessę, a ta nerwowo zacisnęła usta, nic jednak nie odpowiedziała. — W każdym razie wiem, że nauka kontroli nie potrwa godziny, ale od czegoś zacząć trzeba. Najpierw chcę zobaczyć co już potraficie. Zaraz zobaczycie jak zamierzam ocenić wasze umiejętności. A pomoże mi w tym Leo, który jest najbardziej doświadczony w magii z całej waszej szóstki.

— Pff, to się okaże — szepnęła wyniosłym tonem Bryłka, nachylając się w kierunku Jessicy.

Nauczyciel wytłumaczył chłopakowi, ale tak, aby wszyscy słyszeli, co powinien zrobić.

Zadanie wydawało się proste. Wystarczyło dowolnym sposobem dostać się na pierwszą platformę umieszczoną trzy metry nad ziemią, a następnie, pokonując na razie niewidoczne przeszkody, dostać się do wyznaczonego miejsca, z którego każdy miał zabrać lewitującą w powietrzu kartkę ze swoim imieniem. Fragment Labiryntu, który został wyznaczony do przebycia, nie był duży, patrząc na ogrom całego pomieszczenia. Sarren — albo właściwie sam mechanizm — sprawił, że reszta trasy rozpłynęła się w powietrzu, ale do widocznych części dodanych zostało kilka dodatkowych, co w połączeniu początkowo wyglądało jak lewitujący chodnik z przyszłości.

— Ziemia jest umieszczona w pojemnikach w ścianach i suficie, podobnie jak woda, więc do dyspozycji macie swój element, ale starajcie się korzystać ze wszystkich swoich możliwości. To jeden z łatwiejszych poziomów.

Vanessa skrzywiła się i wzięła głęboki oddech.

— A jeśli ktoś nie jest specjalnie uzdolniony w sprawach magicznych? — zapytała, umiejętnie ukrywając strach. Nie była obeznana ze swoją mocą, bo przecież dowiedziała się o niej nie tak dawno i to w niezbyt miłych okolicznościach, więc niespecjalnie stawiała sobie naukę panowania jako priorytet. A przynajmniej do czasu, kiedy dowiedziała się o Arellens.

— Dobre pytanie — stwierdził stojący dotychczas cicho chłopak. Miał założone na piersi ręce i szczerze podzielał odczucia dziewczyny, chociaż niespecjalnie wiedział jak trafnie.

— Cóż, wtedy liczę na waszą kreatywność. I nie bójcie się, że coś wam się może stać. To test sprawnościowy, nie wytrzymałościowy, więc w razie czego będę interweniował — poinformował trener, ale jego wypowiedź nie odegnała wszystkich wątpliwości.

Lillanta przygryzła wargę i przekręciła głowę, przyglądając się startowi.

— To może chociaż trochę zniżyć stopień oczekiwań? — zapytała niewinnie. — Mam na myśli te pięć metrów wysokości, bo poza naszą powietrzną Jessi raczej nikt się tam nie wdrapie.

— To tylko trzy metry, Lillanto.

— I tak wysoko.

— Leo? — Sarren zwrócił się do nastolatka, jakby chciał poznać jego opinię.

— Mnie to nie robi różnicy, więc wszystko jedno.

— W porządku.

Srebrno—czerwony dysk, dzięki skierowanej na niego dłoni mężczyzny, opadł nieznacznie. Wciąż dosyć brakowało mu do ziemi, ale zdecydowanie łatwiej byłoby się na ową wysokość wdrapać.

— Możesz zaczynać. Bądź szybki.

Leo na sygnał wskoczył z rozbiegu na pierwszy fragment i wykonując przewrót w przód, z impetem pobiegł dalej. W chwili gdy dotknął Labiryntu, wszystkie przeszkody gwałtownie się przebudziły.

Leo zacisnął pięści, na moment się zatrzymując. Musiał przyjrzeć się ruchomym kształtom, które wyglądały jak zrobione z kolorowego szkła, zanim przejdzie do działania, ale jego zazwyczaj niezawodny zmysł analizy działał, jakby był pod narkozą.

Była tam. Stała na dole i patrzyła na niego tak jak inni. Miał co do niej mieszane uczucia, ale nadal rozpierała go wściekłość.

Pamiętał jak kamień zniknął w najmniej odpowiednim momencie. On był jedyną ochroną i gdy nagle go zabrakło, jego rodzice nie mogli liczyć na nic. Śmierć zabrała ich od razu, a on stał i patrzył jak czarne zaklęcie rozrywa ich ciała na maleńkie, niemal niewidoczne części. Nawet nie dostali szansy, aby ich pochować. Trumny były puste.

A wszystko przez jej matkę. Odesłała kamień powietrza, a razem z nim wszystkie inne.

Nie wiedział jak długo będzie w stanie przebywać w jednym miejscu z córką osoby, która przyczyniła się... Nie. Spowodowała, że stracił jedyne bliskie mu osoby. Jedyną rodzinę jaką posiadał. Był sam.

Ciemna ziemia okrążyła jego ręce jak chłodne macki i chłopak rzucił się do przodu, nie myśląc o tym, co może pójść nie tak. Z trzech różnych stron poleciały na niego kule, które najprawdopodobniej były czystą — choć w takiej ilości niegroźną — energią, ale niespecjalnie się przyglądał. Nie potrzebował nawet swojego żywiołu, ani w ogóle magii, aby się uporać z pierwszą przeszkodą.

Łatwizna.

Ale przecież nie mógł też tylko zrobić uniku. Wciąż się nie zatrzymując, wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, przed którą ukazał się błyszczący, pomarańczowy okrąg wypełniony zarysami geometrycznymi, a przy brzegach znakami, z których części znaczenia sam nie był pewien. Wiedział jednak, że dają mu ochronę. Uczył się tworzenia tak odpornej tarczy dwa lata, gdy był ledwie trzynastolatkiem, a teraz posługiwał się nią jak dziecięcą zabawką i z taką samą łatwością rozbił na niej dwa pierwsze pociski.

Tarcza zniknęła, a chłopak skupił się na trzecim. Przeskoczył na kolejną platformę w tym samym momencie, gdy kula do niego dotarła. Wykonał w powietrzu obrót, kierując energię na wylot, z którego w powietrze wypadały niewielkie sztylety, czyli następną przeszkodę, tym samym ją dezaktywując. Trzy następne części Labiryntu nie były wcale trudniejsze — nie dla niego.

Do ostatniej umieszczonej w powietrzu płyty dotarł nie zwalniając, chociaż wiedział, że teoretycznie powinien był to zrobić. Zwłaszcza, że płaszczyzna znajdowała się o wiele wyżej nad ziemią niż start. Nie przejmował się tym jednak w ogóle. Wykorzystał rozbieg, aby już w skoku na dół chwycić kartkę ze swoim imieniem. Początkowo chciał wykorzystać magię, aby wolno opaść na posadzkę, ale o wiele bardziej efektowne było lądowanie poprzez rolla, a do tego nie potrzebował żadnych szczególnych zdolności. W końcu był pewien, że to i tak on potrafi najwięcej i lepiej, żeby reszta o tym wiedziała. Zwłaszcza ona.

Skoczył, zatrzymując się na ziemi idealnym przewrotem.

Pozwolił, aby smugi ciemnego pisaki, z których pomocy skorzystał tylko raz, ponownie zniknęły w przerwach kolumn ścian i podszedł do Sarrena, rozkładając kartkę, aby ten mógł zobaczyć, że niczego nie pomylił.

— Nieźle, Leo — powiedział z uznaniem nauczyciel. — Powiedziałbym, że wręcz mistrzowsko. — Odwrócił się do reszty obserwujących z szerokim uśmiechem. — No to kto następny?

Podczas gdy bliźniaczki — chociaż ani trochę nie wyglądały, jakby w ogóle były ze sobą spokrewnione — zaczęły się licytować, o to, która powinna iść pierwsza, Leo w drodze na swoje wcześniejsze miejsce obrzucił ją spojrzeniem ociekającym pogardą. Nie zauważyła go, ale to ni miało znaczenia.

Jessica de Larence. Córka księżniczki, która wyrzekła się swojej krwi i uciekła, zostawiając swoje dziedzictwo jak tchórz. Więc właściwie ta blondyneczka już nie była w rodzinie królewskiej, ale królowa pewnie nie zamierzała brać tego pod uwagę. W końcu czego się nie robi dla złotego dziecka.

Zastanawiał się czy ta dziewczyna w ogóle wie, ile osób zgięło przez to, że ktoś chciał ją chronić. Czy w ogóle ją to obchodziło? Przecież nie musiała się niczym przejmować. Po śmierci rodziców, w przeciwieństwie do niego, miała jeszcze inną, i to całkiem dużą rodzinę, a jej dziadek, we własnej osobie, był nikim innym jak władcą Insianum.

Stała teraz kilka kroków od niego, wyglądająca tak niewinnie i beztrosko z tymi swoimi niemal srebrnymi oczyma, jasnymi włosami oraz niepozornymi ustami. A przecież na jej rękach było tyle krwi.

******

Vanessa nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Jak ten chłopak mógł od tak sobie wyczarować... cokolwiek?! Ona ćwiczyła. Trochę i o mało nie spaliła kolejnego domu. Posiadłość jej koleżanki była właściwie ruiną przez "wypadek" z alkoholem i papierosami. Na szczęście nikt nie wiedział i nie mógł się nawet domyślać jak wielki udział miał w ten dzień otrzymany przez Vanessę pierścień.

Ale nie ważne jak się starała, a starała się bardzo, nadal nie potrafiła nad tym zapanować. Objęła się ramiona, błagając w myślach, aby została wywołana jako ostatnia albo, żeby próby Brietty z Lilą zajęły jak najwięcej czasu. Gdyby padło na nią... Tylko by się zbłaźniła, a do tego nie zamierzała dopuścić.

— Też jestem nowicjuszem w tej całej... magii — oznajmił męski, i całkiem przyjemny głos.

Odwróciła się w jego kierunku, krzyżując swoje spojrzenie z Kylem. Był od niej wyższy o głowę, co było dla niej nowością, bo rzadko nie miała założonych obcasów. Uśmiechnęła się delikatnie, tak jak tylko ona potrafiła. Zreflektowała się od razu i spuściła wzrok, udając zakłopotanie.

Żadnych flirtów z chłopakami. Nie z powiernikami. Macie być zespołem. Opanuj się.

— Dorze wiedzieć, że nie jestem jedyna — powiedziała melodyjnym głosem i tym razem wcale nie chciała brzmieć zalotnie. Podniosła oczy, zerkając na chłopaka spod rzęs. W ostatniej chwili powstrzymała rękę, która już chciała zacząć bawić się pasemkiem jej ciemnobrązowych włosów.

Cholera. Miałaś nie flirtować!

Ale prawda była taka, że Kyle był naprawdę przystojny. Miał niesamowicie głębokie, zielone oczy, mocno zarysowaną szczękę i podkreślające to ciemne włosy, więc jak mogła nie zaznaczać swoich wdzięków? Cóż, jakoś jednak musiała.

Nie zdążyła dostrzec choćby minimalnej reakcji z jego strony ( i Bogu dzięki! ), bo do uszu ich obojga dotarł głos Sarrena dający Lillancie zezwolenie na start. Szybko się odwróciła w stronę nadzuemnego pomostu, biorąc głęboki oddech.

Skupiła swój wzrok na rudowłosej, która radziła sobie równie dobrze. No prawie. Jej ruchy były mniej przemyślane i spektakularne, ale dziewczynie nie brakowało zwinności — idealnie panowała nad swoim ciałem. Śmiała się jak chochlik przy każdym kroku. Bawiła się — najprościej mówiąc — w jednakowym czasie używając dość prosto wyglądających czarów jako obrony bądź ataku, co Vanessę kosztowałoby niemożliwie wiele wysiłku.

Znowu dziwnie się poczuła i naszła ją straszna myśl, że większość uczniów już zna przynajmniej podstawy.

— Więc... kiedy się dowiedziałeś? — zagadała do stojącego obok chłopaka, nie przenosząc wzroku z Labiryntu. Musiała zająć myśli czymś innym niż zmartwieniami. Co było lepszego od luźnej rozmowy?

Poczuła na sobie jego wzrok, ale uwagę skierowała na swoje dłonie. Z jednego już prawie zszedł cały bordowy lakier. Powinna coś z tym zrobić, jej przyjaciółka i manikiurzystka zawsze ją ganiły, gdy niszczyła wygląd swoich paznokci.

— W lipcu — odparł chłopak neutralnym tonem. — Znaczy, w gruncie rzeczy wiedziałem już wcześniej, ale nie sądziłem, że cokolwiek z tych bajeczek może być prawdą.

Uśmiechnęła się szczerze. W tym samym momencie Lillanta upadła, ale wykorzystała to i przeturlała się pod pędzącymi w powietrzu ostrzami.

— Miałam tak samo. Mama często mi coś opowiadała o powiernikach i magii, ale w końcu przestałam brać ją na poważnie.

— Mnie ojciec właściwie nic nie mówił, ale my ze sobą... cóż, rzadko rozmawiamy o czymkolwiek. — Kątem oka dostrzegła jak wzrusza ramionami. — Za to kiedyś przypadkiem znalazłem jego pamiętniki, w które też nie chciało mi się wierzyć, ale gdy dostałem kamień już niespecjalnie miałem wyjście. Przynajmniej mogłem się oprzeć już na jakiejś wiedzy.

Rozumiała go. Zanotowała też w pamięci, że nie wspomniał nic o swojej matce, tak jak ona o swoim ojcu.

Naprawdę muszę coś zrobić z tymi paznokciami.

— To... dziwne, że nasi rodzice byli kiedyś na naszym miejscu.

— Tak — zgodził się chłopak.

Szczelniej objęła się ramionami, aby ukryć drżenie, jednak już za późno.

— Zimno ci? — zapytał Kyle. — Jeśli chcesz bluzę...

Spojrzała na niego, szczerze rozbawiona jego gestem. Widać było, że nieczęsto rozmawiał z dziewczynami, bo nie ukrywał nawet swojej niezręczności, ale mimo to starał się być uprzejmy.

— Dzięki, ale to ze stresu. — Wzięła głęboki oddech. — Nie wiem czy będę w stanie się tutaj odnaleźć.

Uśmiechnął się, co samo w sobie dodało jej trochę otuchy.

— To tak jak wszyscy.

Lillanta rzuciła się na karteczkę, chcąc uciec przed ścigającą ją jedną z kul, pośliznęła się i z krzykiem runęła w dół platformy, w dwóch palach trzymając kartkę, która po chwili wyrwała się i poszybowała w zupełnie innym kierunku.

Jessica wstrzymała oddech, gotowa w każdej chwili skoczyć do przodu, podczas gdy pocisk przeleciał nad jej koleżanką i rozbił się w drobne iskierki o srebrną ścianę. Sarren zareagował pierwszy i to ze stoickim spokojem. Pomarańczowe włosy dziewczyny zafalowały wokół jej głowy, jakby była w wodzie, gdy zatrzymała się kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą.

Nadal wrzeszczała.

Dopiero po chwili otworzyła oczy, kompletnie zdezorientowana. Rozejrzała się wokół i odwróciła twarzą na dół, nadal wisząc w powietrzu jak na sznurku. Wbiła przerażony wzrok w posadzkę.

Sarren ostrożnie skierował ją niżej i pomógł wstać. Dziewczyna chwyciła się za serce i usiadła na ziemi. Woda opleciona wokół jej dłoni — tak samo jak wcześniej ziemia u Leo — chlupnęła obok niej.

— Właśnie tak rodzą się fobie — jęknęła rudaska.

Nauczyciel uważnie jej się przyjrzał, sprawdzając czy nie przeoczył u niej żadnych obrażeń.

— Poszło ci dobrze, jeśli cię to pocieszy — oznajmił, kiwając głową. — Cóż, chciałem sprawdzić jak każde z was sobie poradzi, ale chyba poziom trudności był jednak trochę za wysoki, a jutro macie pierwsze lekcje, więc nie chcę was zbyt długo trzymać. Chyba że ktoś koniecznie jeszcze chce spróbować swoich sił.

Brietta uniosła dłonie na wysokość głowy.

— Ja dziękuję — oznajmiła. — Wolę się wyspać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro