7. Tylko z klasą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W sali nie było ławek ani nawet biurka, a jedyne meble jakie tam stały to dwie szafy gdzieś przy tylnej ścianie. Było za to więcej okien, a na parapecie każdego z nich upchana była niemożliwa ilość roślin i kwiatów — podobnie w kątach pomieszczenia. Na podłodze znajdowały się porozkładane granatowe maty i jedna zielona, przy której aktualnie stała Tibethi, obserwując wchodzących uczniów. Na widok kobiety Lillanta szybko spuściła wzrok, ale Jessica i tak zdążyła dostrzec delikatne rumieńce na jej policzkach. Brietta zachowała się bardziej zdystansowanie, a wręcz jakby nic się wcześniej nie stało, gdyby nie jej prowokujące spojrzenie kierowane na nauczycielkę.

Jessica westchnęła, obie dziewczyny chwyciła za łokcie i zaciągnęła ze sobą w kierunku mat, zanim Tibethi zdążyła się zorientować, że znalazły się w klasie. Stojąc już w bezpiecznej odległości, Brietta strzepnęła dłoń koleżanki, jakby była pełna zarazków i zreflektowała się trochę za późno. W końcu Jessica nie robiła jeszcze niczego, przez co można by pałać wobec niej żądzą mordu. Brietta stwierdziła, że w pewien sposób jej koleżanka jest nawet znośna. Zdecydowanie bardziej od Lillanty.

Tym większe było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła, że blondynka zamiast wyglądać na urażoną, wpatrywała się w nią szczerze rozbawionym wzrokiem.

— Ja nie dam rady — jęknęła Lillanta. W klasie byli już prawie wszyscy, więc tak jak reszta usiadły na matach, torby odkładając obok. — Chyba nie wyrzucą nas jak raz się zerwiemy pierwszego dnia z połowy lekcji, nie?

Brietta wychyliła się przez Jessicę i spojrzała złowrogo na siostrę.

— Posrało cię? — warknęła półgłosem. — Jak możesz coś takiego proponować?! To ja tutaj jestem od nieprzyzwoitych pomysłów...

Raptownie urwała, przenosząc wzrok w kierunku drzwi, gdzie właśnie pokazała się Vanessa w towarzystwie wysokiego blondyna. Mimo że byli w ruchu, znajdowali się trochę zbyt blisko siebie. Powierniczka lodu uniosła brew.

— No proszę — mruknęła, śledząc szatynkę wzrokiem. Ta jednak była zbyt pochłonięta jawnym flirtowaniem z nowym kolegą, aby chociaż odpowiedzieć jednym spojrzeniem.

— Niektórzy szybko potrafią nawiązywać nowe znajomości — stwierdziła z namysłem Jessica.

Bryłka prychnęła z pogardą.

— Chyba nie w takim stopniu zażyłości. Mam tylko nadzieję, że nie zaczną się tutaj miziać.

— Nie przesadzaj — odparła Lillanta, ale w tym samym momencie budynek wypełnił dźwięk dzwonka, skutecznie zagłuszając jej słowa. Mienie wiele czasu, pomyślała, zanim się do tego przyzwyczaję.

Do pomieszczenia weszły ostatnie osoby, szybko zajmując wolne maty. Tibethi stanęła na środku przed wszystkimi i odchrząknęła, zwracając na siebie uwagę. Część uczniów pewnie dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że kobieta nie jest ich rówieśniczką.

Jakby się przyjrzeć, dałoby się to zauważyć od razu, po jej ukrytej między czarnymi włosami twarzy, na której, choć niezbyt wyraźne, znajdowały się delikatne zmarszczki w kącikach oczu i przy ustach — ślad po wesołych latach. Samą budową ani nawet wzrostem nie dawała znać o swoim wieku, a Jessica i tak przypuszczała, że gdyby nie przepracowanie, tym bardziej niczego nie byłoby po niej widać.

Wyróżniać ją jeszcze mogło jaskrawo pomarańczowe ponczo sięgające kobiecie niemal do kolan, ale przy całej palecie barw przemieszczających się po budynku Arejczyków nie stanowiło to żadnego indywidualnego punktu.

— Dzisiaj zajmiemy się oddechem — powiedziała bez ogródek.

— Tak od razu? — zdziwiła się jakaś dziewczyna siedząca na macie pod oknem. — Nie będzie żadnego wprowadzenia do zajęć czy coś?

— Uważam, że nie ma takiej potrzeby. Chyba każdy z was wie, czym jest medytacja, przynajmniej w dużym ujednoliceniu tego pojęcia, prawda?

Gdy nikt nie odpowiedział przecząco, uśmiechnęła się delikatnie, a Lillantę przeszły ciarki na widok jej rozciągniętych, suchych ust. Na szczęście naskórek nie pękł i nie polała się krew, bo kolejnej dawki czerwieni rudaska mogłaby nie znieść. Już dosyć widziała w ubiegłym tygodniu.

— I owszem — kontynuowała Tibethi, przenosząc wzrok na każdego po kolei — mogłabym wam to wytłumaczyć, używając odpowiednich definicji, ale nie na tym to polega. Wolałabym, żebyście sami to poczuli i potrafili własnymi słowami oraz z własnych doświadczeń powiedzieć coś o medytacji. — Zaczerpnęła powietrza. — A więc, może ktoś już miał do czynienia z tą techniką i jest coś w stanie powiedzieć na temat oddechu?

Chłopak o jasnych, niemal białych włosach nieśmiało uniósł rękę do góry. Tibethi kiwnęła w jego kierunku głową.

— No, samych technik jest wiele, ale oddech chyba niczym się nieróżni. To tylko... oddech. Musi być opanowany i równomierny, tak myślę.

— Dokładnie — pochwaliła go nauczycielka, a Brietta z kpiną uniosła jedną brew do góry, nie mogąc uwierzyć, że taka odpowiedź uznana została za poprawną. — Teraz niech wszyscy klękną, tak aby usiąść na swoich nogach. Dłonie ułóżcie na udach, jedna wewnątrz drugiej, żeby kciuki opierały się o siebie. — Sama zademonstrowała układ. Uczniowie, ociągając się, powtórzyli za nią. — Wyprostujcie kręgosłup, klatkę wypnijcie do przodu. Zamknijcie oczy i skupcie się tylko na moim głosie. Powietrze nabierajcie spokojnie, płynnie. Wdech. Wydech.

Jessica pozwoliła, aby jej powieki opadły, pogrążając umysł w ciemności i dopiero teraz zorientowała się jak bardzo jej tego brakowało. Chciała całkowicie odpłynąć w ten mrok, ale zmusiła się jeszcze, żeby posłuchać słów Tibethi.

— To jedna z pozycji siły. Nazywają się tak, ponieważ napełniają nasz organizm energią, chęcią do życia w mniejszym lub większym stopniu. Gdy siedzimy zgarbieni, nasze ciało reaguje zmęczeniem. W tym wypadku jest odwrotnie.

Później jeszcze raz zaczęła tłumaczyć jak każdy powinien nabierać powietrze, jak je wypuszczać, o czym myśleć, żeby nie myśleć. W tym momencie Jessica już przestała się skupiać, bo przecież doskonale wszystko wiedziała, chociaż nie potrafiła stwierdzić, kiedy ostatnio próbowała medytacji. Za każdym razem, gdy ostatnio jej potrzebowała, nie potrafiła opanować myśli, ale teraz wydawało jej się, że już długo nie zaznała takiego spokoju. Może to wina Arei? Czuła się tutaj nieco inaczej od samego przyjazdu, ale jeszcze nie zastanawiała się, jak to dokładnie na nią wpłynie.

W końcu, chociaż na chwilę, oderwała myśli od otoczenia, od przeszłości, o której wcale nie chciała pamiętać i myślała tylko o powietrzu płynącym wokół niej, oczyszczającym jej płuca i krew jak chłodny potok obmywający kamienie. Tego jej brakowało.

Z błogiego stanu silnego jak upojenie wyrwał ją ostry dźwięk dzwonka, który w tamtej chwili z miejsca znienawidziła, choć wcześniej nawet jej nie przeszkadzał.

*******

Połowa wolnej powierzchni podłogi teraz była zawalona wszystkim, co Jessica wyciągnęła z torby. A właściwie z dwóch, chociaż o jednej nikt nie miał się dowiedzieć.

Zaklęcie pomniejszające okazało się strzałem w dziesiątkę. Nawet patrząc na fakt, ile czasu zmarnowała, aby go użyć. Co prawda, teraz męczyła się się jeszcze dłużej, żeby jej potajemnie zabrany ekwipunek wrócił do pierwotnego rozmiaru. Bez księgi nie wiedziałaby nawet d czego zacząć.

Przejechała dłonią po czerwonej skórzanej okładce z metalowym symbolem kwiatu lotosu pośrodku i sprawnie odłożyła ją pomiędzy ramę łóżka a materac. Nie bała się, że ktoś ją znajdzie, i tym bardziej ukradnie, ale chowając cenne dla siebie rzeczy — w przypadku kiedy nie mogła ich mieć przy sobie — dodawało jej pewności i poczucia panowania nad sytuacją. Nie ze wszystkich starych nawyków można się wyleczyć.

— Dobra, w porządku — mruknęła pod nosem i wzięła głęboki oddech, poprawiając swoją pozycję na dywanie. — Co my tu mamy?

Przed nią w rządku poukładane leżały rzeczy, za których posiadanie, mogła się założyć, groziło wydalenie ze szkoły. Ale po tym wszystkim, przez co ostatnio musiała przejść, niespecjalnie ją to obchodziło. Po prostu nie potrafiła ich zostawić w Londynie, ani gdziekolwiek indziej.

Nawet teraz, patrząc chociażby na dwa tesseny, osłonięty sztylet, którym walczyła w fabryce i czarny strój, a właściwie jego postrzępione resztki, miała ochotę cofnąć się w czasie tylko po to, żeby znowu móc postrzegać je jako pamiątkę po babci i wizytach w Japonii.

Ale nie mogła.

— To już nie wspomnienia dzieciństwa, tylko śmierci — powiedziała słabym głosem, czując się, jakby ten nie należał do niej.

Sięgnęła po sztylet, ostrożnie wysuwając go z pochwy. Kiedy rękojeść bezpiecznie już leżała w jej dłoni, wyciągnęła ostrze przed siebie i spojrzała na nie uważnie. Srebrna tafla odbijała jej oczy jak lustro, ale sposób patrzenia był obcy. Zacisnęła powieki, z brzękiem odkładając broń na kamienną posadzkę.

Próbowała medytować, ale spokój, który jakimś cudem udało jej się uzyskać na lekcji, teraz był daleko poza jej zasięgiem, bo każdy samotny oddech w ciemności był niczym nóż w serce, przypominający o stracie i bólu, jakiego doznała.

A nie była na to przygotowana.

Myślała, że będzie o wiele łatwiej. I pewnie by tak było, ale przez ostatni tydzień zaczęło do niej docierać, że jeśli do tej pory nie dostała wiadomości od któregokolwiek z braci Silver — nie potrafiła nazywać ich inaczej, nawet teraz — może już zacząć tracić nadzieję. Nie miała pojęcia dlaczego tak było, i nie wiedziała, co z tym zrobić. Co prawda jej magia działała nawet mimo blokady, ale użycie mocniejszego czaru, takiego jak locus, było niemożliwe, więc nie mogła ruszyć się nigdzie poza teren szkoły, a to ją jeszcze bardziej dobijało. Nienawidziła zamkniętych przestrzeni, jeśli musiała spędzać w nich zbyt wiele czasu.

W sprawie przemyconych broni nie siliła się na kolejne zaklęcia maskujące — głównie dlatego, że jakiekolwiek ukierunkowane czary nadal wychodziły jej fatalnie — i jako skrytki użyła swoich ubrań w szafie, pod którymi mogła schować co tylko się tam zmieściło. Musiała mieć nadzieję, że to wystarczy, również teraz.

Wyprostowała się, przeciągając i wyszła do pokoju wspólnego.

Na początku każdemu trudno było się oswoić z nowościami, chociaż mimo wszystko, zdecydowana część zajęć była jak na razie tylko wstępem, ale wspólnie — prawie, bo Leo w tej kwestii nie powiedział zbyt wiele — zażądali więcej czasu, rezygnując przynajmniej z części szkoleń.

Ich prośba została przyjęta aż nazbyt dobrze, bo poza pierwszym treningiem z Sarrenem, mieli tydzień, aby móc skupić się tylko na nauce tematów obowiązkowych i aklimatyzowaniu. Jessica przypuszczała, że nauczycielom taki układ też był na rękę. Teraz jednak już nie było mowy o taryfie ulgowej i tym sposobem całą szóstką mieli za dziesięć minut zjawić się na pierwszych "indywidualnych" zajęciach z tego tygodnia.

— Oh, Jess! — Vanessa zamknęła za sobą drzwi sypialni i z ulgą wypisaną na twarzy podeszła do koleżanki. — Dobrze, że jeszcze nie poszłaś.

Blondynka uśmiechnęła się przyjacielsko, kiedy obie ruszyły do drzwi.

— Tak właściwie, to myślałam, że poszłaś razem z Lillą i Bryłką. Uprzedzałam je, że się spóźnię, żebyście na mnie nie czekały.

— Cóż, no tak, miałam iść z nimi, ale lakier. — Vanessa podniosła dłonie na wysokość oczu, tak że jej karmazynowe, lśniące paznokcie stały się dobrze widoczne. — Stwierdziłam, że kilka minut mnie nie zbawi.

Jessica odpowiedziała uśmiechem, równocześnie przypominając sobie rozmowę z Sarą, którą przeprowadziła z nią, kiedy jeszcze świat magii był dla niej wytworem znanym z filmów i książek fantastycznych. Dyskutowały wtedy na temat kolorów. Dosłownie chwilę, ale wystarczająco długo, aby Jessica zapamiętała słowa przyjaciółki.

"Faith powinna nosić przede wszystkim kolor czerwony. Kojarzy mi się z tymi wszystkimi wredami z filmów. Ona tym niebieskim... i innymi łagodnymi kolorami wszystkich nabiera, chociaż twarz i tak ma wredną."

"Może i tak, odpowiedziała wtedy Jessica. Ale mnie czerwień bardziej przypomina symbol wyrazistego charakteru. No wiesz, kogoś odważnego, pewnego siebie i... zgodnego ze sobą. Faith jest raczej zadufana w sobie, a to różnica."

I również teraz, obserwując swobodny krok Vanessy, która w dziesięciocentymetrowych, czarnych obcasach chodziła tak swobodnie, jakby się w nich urodziła, nabierała przekonania, że nie była w błędzie. Mimo to miała przeczucie, że Vanessa może i jest zgodna ze swoim ja, ale nie dopuszcza go w pełni do głosu. Jessica nie miała pomysłu, jaki mógłby być tego powód i nie chciała w to wnikać na siłę. W końcu ona sama z akceptowaniem siebie też miała jeszcze problemy.

Kiedy w końcu znalazły się pod salą, a Vanessa otworzyła duże, metalowe drzwi, obie zatrzymały się w progu, speszone karcącym spojrzeniem Syeli. Siostra dyrektorki, o bardzo nieprzyjemnym wyrazie twarzy, stała niedaleko wejścia na czymś, co przypominało okrągły podest, na tyle mały, że mogła stać na nim tylko jedna osoba. Przed kobietą stała pozostała czwórka powierników, która teraz także patrzyła w kierunku drzwi.

Jessica wzięła głęboki oddech. Gdzie Sarren?

— Panna Striker — żachnęła z niezadowoleniem, a wręcz pogardą, nauczycielka. — Znowu spóźniona. Może w twojej wcześniejszej szkole tolerowano takie zachowanie, ale tutaj tak nie będzie. Nie zważając nawet na twoją pozycję czy pozycję twojej rodziny — ostrzegła złowrogo i przeniosła wzrok na Vanessę. — Panno Dream, po tobie bym się spodziewała więcej. Dołączcie do grupy!

Spięte już na starcie, sztywno stanęły przy reszcie.

Jessica chciała zapytać, co Syela miała na myśli mówiąc o jej "pozycji" oraz co się stało, że mają zajęcia z kimś innym, ale coś jej mówiło, że bezpieczniej będzie się tym razem nie odzywać. Nawet podniesienie wzroku nie było wystarczająco kuszące, aby ryzykować kolejnym aktem zdenerwowania.

Sala teraz wyglądała na dużo mniejszą i poza powiernikami oraz nauczycielką nie było w niej nic, ani nikogo. Metalowe ściany podtrzymywane łączącymi się przy suficie kolumnami obijały światło dwóch umieszczonych pod sklepieniem kul, które do znudzenia przypominały sklonowane miniaturki słońca.

— Jak już wcześniej mówiłam — zaczęła kobieta, swoim tonem dając do zrozumienia, że nie jest zadowolona z perspektywy powtarzania swoich słów — zastępuję dzisiaj Sarrena z powodu jego niekompetencji na poprzednim treningu.

— Niekompetencji? — zapytała z niedowierzaniem Vanessa.

Syela spiorunowała ją wzrokiem.

— To nie do pomyślenia, że odwołał przez tydzień zajęcia w oparciu o opinię nastolatków — rzuciła pogardliwie, jakby uczniów wcale nie było koło niej.

— Może pani nie wie — odparowała Brietta, używając swojego burkliwego tonu, jak zwykle z prowokującą postawą — ale nastolatki to też ludzie.

Twarz nauczycielki ze zniecierpliwionego nabrała teraz rozgniewany wyraz.

— Dosyć! — warknęła doniośle. — Jesteście tu gośćmi! Ośmielę się dodać, że niechcianymi. Zostaliście przyjęci tylko ze względu na kryształy, bo to niestety wy staliście się ich posiadaczami. Co do... — Jej wzrok zatrzymał się na dekolcie Jessicy, gdzie przez materiał prześwitywała delikatna, srebrnoniebieska poświata odznaczająca się na granatowej koszulce. Dostrzegając ją, dziewczyna wstrzymała oddech i skarciła się w duchu za to, że pozwoliła, aby naszyjnik odczuł jej zdenerwowanie. — Co to ma znaczyć?! Chyba kazano wam ściągnąć kamienie!

Wszyscy, poza Leo, momentalnie odwrócili wzrok. Lillanta przygryzła od wewnątrz policzek i unosząc do góry palec wskazujący, jako pierwsza zabrała głos.

— Tak właściwie, to grzecznie nas o to poproszono...

— To nieistotne! Prośba ma być równoznacznie traktowana z rozkazem! Kto jeszcze się nie dostosował? — Prześliznęła wzrokiem po całej szóstce, z której każdy z ociąganiem pokazał kamień — pierścień lub naszyjnik. — Jak można...

— Dostałam wyraźną prośbę, aby nie zdejmować naszyjnika — odezwała się Jessica, zbierając w sobie dość odwagi, aby jej głos brzmiał poważnie. — I złożyłam obietnicę, której nie zamierzam łamać. — Nie dodała, że obietnicę składała sama przed sobą, ale samo wspomnienie o niej chyba wystarczyło. — Labradoryt należał do mojej mamy. To nie jest coś, co mogę od tak włożyć do szafki.

Czuła na sobie palące spojrzenie sześciu osób, ale nie peszyło jej to tak bardzo, jak spojrzenie jednej. I to wcale nie nauczycielki.

— Właśnie — potwierdził jej słowa Kyle, a Vanessa pokiwała głową.

— Nikt nam nie tłumaczył, dlaczego mielibyśmy je zostawić — oznajmiła Lilla.

Syela wyglądała, jakby sama nie była pewna czy jest jej słabo przez to, co usłyszała, czy chciałaby pozabijać swoich wychowanków. W końcu zatrzymała wzrok na Leo, który jako jedyny wydawał się wręcz znudzony sytuacją.

— A ty? Po wychowanku Martina spodziewałam się...

— Czegoś więcej? — przerwał jej z rozbawieniem chłopak. — Jak każdy. Ale to nie zmienia faktu, że odłożenie kamienia wiąże się z ryzykiem.

— Niczego nie rozumiecie — wycedziła przez zęby Syela, kręcąc głową.

Brietta przewróciła oczami.

— Ktoś nam coś tłumaczył? Nie. Mówiono nam cokolwiek na ten temat na lekcjach albo przed przyjazdem do akademii? Nie. Czy kogoś nadal dziwi, dlaczego nic nie wiemy? Nie? Ciekawe czemu.

— Kamienie — podjęła podirytowanym tonem nauczycielka — są magiczne. Same was wybrały i to one was chronią, a to oznacza, że siebie też potrafią ochronić. Są do was przypisane, czyli to, że je ściągniecie, niczego w tym wypadku nie zmieni. — Nerwowym krokiem zaczęła krążyć przed powiernikami tam i z powrotem. Podest zniknął, jakby zatopił się w podłodze. — Za to gdy je zostawicie, jest niemal pewne, że prędzej czy później ktoś je zauważy i to wtedy narazicie się na niebezpieczeństwo!

— A podobno w szkole jesteśmy bezpieczni — mruknęła Vanessa, patrząc w bok.

— Ale nie na tyle, aby tak ryzykować! — krzyknęła kobieta, a jej głos rozniósł się echem po całej sali. W jednym momencie zapanowała grobowa cisza, nawet Lillanta przestała szeleścić ubraniem, ciągnąc za rękawy bluzy. Syela wzięła głęboki oddech. — Nie rozumiecie powagi swojej sytuacji! Nigdy! Nigdy nie było powierników w tak młodym wieku! A większość z was nie ma bladego pojęcia o magii! Wasza sytuacja jest wyjątkowa i wymaga wyjątkowych środków. Nie jesteśmy w stanie zrobić wszystkiego, a wy dodatkowo wiele utrudniacie swoim infantylnym podejściem!

Ponownie zapadła cisza, która każdemu wwiercała się w umysł swoją uciążliwością.

— Dobrze — powiedziała w końcu Jessica spokojnym i dyplomatycznym tonem. — Rozumiem, że skoro jeszcze nam nic nie powiedziano, na lekcje historii dotyczącej naszej przeszłości musimy jeszcze poczekać, ale nie możemy też ciągle zwlekać, czekając na informacje, skoro mamy stać się godnymi powiernikami. Po to tu jesteśmy.

Syela spojrzała dziewczynie prosto w oczy i jej wzrok, choć twardy i miażdżący, nie wydawał się już taki złowrogi. Kobieta skinęła głową, widocznie znajdując w słowach nastolatki możliwość kompromisu.

— Musicie być cierpliwi, bo na naukę rzeczy mniej ważnych od umiejętności jeszcze przyjdzie czas. Jeśli wszyscy nauczycie się nad sobą panować wystarczająco, aby zapobiec ingerencji kryształów, choćby minimalnej, będziecie mogli je zatrzymać. Do tego czasu nie mogą przebywać z wami w jednym pomieszczeniu. Czy to jasne?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro