Rozdział Wtrącony 1/2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Promień przeleciał obok niego, niemal muskając jego policzek. Poczuł żar na skórze, kiedy wiązka błysnęła przy jego oku. Gdy zniknęła, zatrzymał się, opierając ręce na kolanach i spróbował wyrównać oddech, co okazało się o wiele trudniejsze niż mógłby przypuszczać.

- Za późny unik! - krzyknął łysy, barczysty mężczyzna w czarno-brązowym stroju z elementami srebrnej zbroi umiejscowionymi na nim chyba dla ozdoby. Przynajmniej tak wyglądały, zwłaszcza patrząc na segmentowy naramiennik zakrywający jego lewy bark.

Mimo to nie można było powiedzieć, że mag nie traktuje swojej pracy poważnie. Stał dumnie w miejscu, z którego widział cały plac, z jedną ręką opartą o biodro zaraz nad miejscem, gdzie do szerokiego, skórzanego pasa przyczepioną miał pochwę z mieczem i sztyletem o równie śmiertelnym ostrzu.

Surowym wzrokiem przejechał po swoich podopiecznych, i chociaż widział, że każdy już ma dosyć, nie wyglądał na skłonnego do zezwolenia na przerwę.

Neil przetarł dłonią spocone czoło. W innych okolicznościach użyłby do tego rękawa - najlepiej swojego starego stroju - ale już przed połową treningu zrezygnował z odzieży wierzchniej i w końcu został tylko w szarym podkoszulku, teraz już całym podziurawionym i brudnym z ziemi. Wziął kolejny głęboki wdech, ale wydech wydał mu się już płytszy, a bez wątpienia był urywany, za co ogarnęła go złość na samego siebie. 

- Może przerwa? - odezwał się zza jego pleców Denny, który brzmiał na niemniej zmęczonego niż wyglądał, w chwili gdy stanął przy bracie. 

Zack również ledwo nadążał za przydzielonym mu przeciwnikiem, a tamtemu chyba sprawiało to niezły ubaw. Jedyna różnica między nim, a młodszym adeptem, który wyraźnie miał w tej chwili przewagę, była taka, że Zack trenował od rana, podczas gdy w tym momencie słońce chyliło się już ku horyzontowi. Młodziak za to zjawił się niespełna dwie godziny temu.

Maron skrzywił się w zamyśleniu, podczas gdy Neil i Denny z nadzieją obserwowali jego twarz, na której resztki widocznego słońca malowały żółto-pomarańczowe smugi. W końcu Strażnik westchnął i skinął głową.

- Na dzisiaj koniec - oznajmił swoim głęboki, odrobinę zachrypniętym głosem. - Przynajmniej dla was. Jutro zaczynamy później, ale pamiętajcie, że tym razem spróbujecie swoich sił po zmroku.

Kiwnął głową w kierunku zamku, dając im tym samym do zrozumienia, że mają iść, zanim się rozmyśli.

Nie potrzebowali większej zachęty. Z ogromną ulgą wyszli z przynależnego pałacowi terenu treningowego Strażników Pieczęci i Gwardii Królewskiej. Zamek majaczył swoimi wieżami kawałek drogi przed nimi, ale sam fakt, że mogli już do niego wrócić, dodawał im energii.

Przez ostatni tydzień harowali jak jeszcze nigdy. Nie czuli zmęczenia z powodu wysiłku fizycznego, bo przecież to nie było dla nich żadną nowością, ale magii używali niemal od świtu do zmroku, podczas gdy wcześniej starali się ją ograniczać do absolutnego minimum.

Obszary szkoleniowe składały się z budynku sypialnego oraz terenów podległych królewskiemu pałacowi, z których niejednokrotnie użytkowała również gwardia - w przypadku treningów magicznych. Jeśli chodziło o praktyki niewymagające używania mocy, korzystano z przeznaczonego na to miejsca na samych tyłach zamku albo wydzielonej na to specjalnej sali zamkowej, o której legendy krążyły już we Dworze, a której dawni Silverowie jeszcze nie mieli zaszczytu odwiedzić.

- Mieszkać w zamku jak król, a harować jak chłop - prychnął Zack, kiedy przechodzili przez sąsiadujący z salą tronową korytarz pełen kolumn i drzwi, oświetlony jedynie paroma płonącymi pochodniami, przez co mrok pochłaniał większość widoczności. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby podsłuchać narzekania czerwonowłosego. - To przykre. Jak nisko musieliśmy upaść?

- Przynajmniej harujemy dla siebie, a nie dla mieszczaństwa, o prze wielki królewiczu - rzucił z krzywym uśmiechem Neil. Korciło go, żeby jeszcze się pokłonić, ale stwierdził, że nawet nabijanie się z Zacka nie jest warte ryzykowania bólem przez ten gest.

- Ale trochę przesadzają - przyznał z westchnieniem Denny. - Wolałbym zdać pierwszy egzamin później, ale o własnych siłach. Nie wiem, dlaczego tak się uparli, aby zrobić to jak najszybciej. Tak samo ze ściągnięciem nas tutaj...

Neil w pierwszej chwili nie odpowiedział. Pogrążony w myślach wspiął się za braćmi po usłanych bordowym dywanem schodach. Teoretycznie powinni iść tymi dla służby, aby nie ubrudzić niczego na wierzchu, ale zawsze o tym zapominali, a przecież sprzątnięcie po nich to tylko pstryknięcie palcami jakiejś osoby, więc dlaczego mieliby się tym przejmować? Byli na to zbyt zmęczeni.

- Też tęsknię za Londynem - odezwał się w końcu. 

Będąc już na drugim piętrze, Zack i Denny zatrzymali się, odwracając przodem do bruneta. Na ich twarzach przez moment malowało się zaskoczenie. Od przyjazdu do Arei nie rozmawiali o tym ani nawet słowem nie wspomnieli o zdarzeniach sprzed pożegnania z Sarą i Markiem.

- Tam byliśmy potrzebni - kontynuował chłopak. - Tutaj odnoszę wrażenie, że jesteśmy tylko problemem, z którym tak naprawdę nikt się nie chce zmierzyć.

Zack odwrócił wzrok, wiedząc, że Neil ma rację. Również pragnął się stąd wydostać, ale byli tu ledwo osiem dni. Jeszcze wszystko pozostawało przed nimi, nieważne jak ciężko się zapowiadało.

- To zróbmy dzisiaj coś typowo brytyjskiego! - zaproponował nagle Denny z namawiającym uśmiechem.

Wyglądał, jakby nagle ktoś przywrócił mu energię. Zack uniósł jedną brew, mierząc szatyna wzrokiem.

- Jeśli masz na myśli podwieczorek przy Earl Grey'u, to możesz mnie pocałować w dupę - fuknął, ale tym razem sam nie potrafił ukryć uśmiechu.

*******

Dach przy dole był stromy, a nie mogli liczyć na pomoc magii - tego dnia już wystarczająco dużo z niej musieli korzystać - więc kiedy dotarli do jego płaskiego fragmentu, odetchnęli z ulgą. Mimo swojej monumentalności zamek nie był drapaczem chmur, o czym uporczywie przypominały im mroczne cienie osłaniających ich dwóch wież.

Zanim doprowadzili się do porządku, na zewnątrz zapadł już zmrok, tak że teraz konstelacja błyszczących punktów na granatowym sklepieniu nieba sprawiała wrażenie przerobionej w komputerze fotografii. Gwiazdy wyglądały jak zatrzymane w powietrzu, lśniące płatki śniegu o różnokolorowym zabarwieniu, jakby odbijały niedaleką zorzę.
Arejskie niebo było zupełnie inne od ziemskiego, ale w gruncie rzeczy inne było tutaj zupełnie wszystko. Można by odnieść wrażenie, że ktoś zatrzymał czas na przełomie średniowiecza a nowożytności, jednak poziom życia i tak był lepszy niż w niejednej Nirejskiej metropolii - i to nie tylko w zamku.

- W Londynie byłoby widać wszystko i wszystkich - stwierdził z frustracją Zack, z brzegu dachu wpatrując się w czerń nierozproszonej niczym nocy.

- Więc najpewniej w takiej sytuacji miałbyś już z piętnaście zdjęć - odparł z przekąsem Denny. I rzeczywiście, fani lub przeciwnicy Shadows nie zostawiliby na nich suchej nitki, gdyby któremuś z nich udało się uchwycić któregokolwiek bohatera w całej swojej okazałości. Uniósł głowę, szukając wzrokiem księżyca. Wiedział, że go nie zobaczy, ale dziwnie mu było zaakceptować ten fakt. - Ciekawe, co teraz o nas mówią. Znaczy, o zniknięciu Shadows.

- A o pojawieniu się na przyjęciu wigilijnym tylko trzech z nich? - odezwał się Neil, czując na to wspomnienie ogromną pustkę.

Odpowiedziało mu smutne spojrzenie Dennego. Zack nadal stał do nich plecami, pozwalając, aby wiatr delikatnie mierzwił jego włosy, ale dłonie zacisnął w pięści.

- Mogliśmy im w ogóle nie pomagać - warknął. - Mogliśmy...

- Siedzieć bezczynnie i patrzeć jak miasto ginie? - zapytał z niedowierzaniem brunet, podchodząc bliżej krawędzi. 

- Wtedy Thomas by żył.

- Być może. - Starał się brzmieć spokojnie, pewnie, ale nie było to łatwe. - Ale zginęliby inni. Tacy jak Sara albo...

- Jessica - dokończył za niego czerwonowłosy dziwnie opanowanym tonem. Pustym wzrokiem spojrzał w kierunku Neil'a.

- Albo Brietta - dodał Denny.

Zack odwrócił głowę, jakby właśnie został spoliczkowany. Jeszcze bardziej uporczywie zaczął wypatrywać coś w mroku. Po chwili westchnął, kręcąc głową.

- Nie taki wybór powinniśmy dostać.

- Zostaliśmy pozbawieni wyboru w dniu, w którym porwano nas do zakonu. - Denny stanął przy braciach. - Mieliśmy chwilę samowolności, kiedy pierwszy raz założyliśmy maski, ale teraz... jesteśmy tutaj. I pewnie powinniśmy się z tego cieszyć.

- Odzyskaliśmy rodziny - powiedział Neil, ale tak, jakby słowa były skierowane do czarnej pustki przed nimi.

- Które się nami brzydzą. - Zack spojrzał w dół. Pod nimi nie było spadzistego dachu. Ta strona budynku był całkowicie pionowa, a wysokość z jakiej ktoś mógłby spaść na trawiaste podłoże, z pewnością była śmiertelna. Chłopak miał ochotę rzucić się w przepaść. - Dlatego tak naciskają na nasze szkolenie. Chcą naszego odznaczenia, jako dowodu, że jeszcze jesteśmy bardziej ludźmi niż demonami.

Szum drzew i wiatru przeczesującego liście, choć cichy, całkowicie wypełnił ciszę, która zapadła między nimi.

- Dostałeś jakieś wieści od Jessicy? - w końcu głos zabrał Denny, kierując pytanie do Neil'a.

Chłopak nabrał powietrza.

- Nie - oznajmił w wydechem.

Zack obdarzył go niedowierzającym spojrzeniem.

- Nie? Żartujesz. Minął już tydzień...

- Może ma napięty grafik - podsunął Denny, choć sam z trudem wierzył, że ta dwójka jeszcze się ze sobą nie skontaktowała.

- Też tak na początku myślałem - odparł brunet. - Ale nie odpowiada nawet na moje listy, więc...

- Jeśli myślisz, że coś jej się stało, to brak Londyńskiego smogu chyba rzeczywiście ci nie służy. - Zack zaśmiał się, widząc zaskoczoną minę brata. - Pamiętaj, że rozmawiamy o Jessice Striker. Jeśli ktoś sobie poradzi w opałach, to właśnie ona. A teraz przecież nie jest sama.

Już kilka razy myślał nad przeniesieniem się do niej, żeby chociaż zobaczyć, czy bezpiecznie dotarła na miejsce, czy wszystko gra, ale jego zaginięcie od razu zostałoby wychwycone i kłopoty miałby nie tylko on, ale również Jessica.

- Nie - zgodził się Neil. - Jest powierniczką. Jedną z sześciu elementów.

- A my pół demonami - dodał Denny. - Wiem, o czym myślisz, ale dla Jessy przecież to nie ma znaczenia.

Neil poprawił rękaw czarnej koszuli - mieszkając w pałacu nie mogli ubierać się tak jak wcześniej, ale z ulgą zaakceptowali fakt, że wystarczy ziemski ubiór galowy zamiast przesadnie zdobionych strojów  - po czym mocno zacisnął dłoń w pięść. Materiał napiął się w tych samych miejscach, co jego mięśnie.

- Może. Ale oboje jesteśmy wmieszani w sprawy zamku. A to już ma znaczenie dla całego królestwa.

*******

Maron zmierzył ich zdeprymowanym wzrokiem i westchnął głęboko.

- Nie powiedziałbym, że jesteście gotowi na pierwszy zwiad, ale chyba nie zostaje mi nic innego, jak tylko to sprawdzić w terenie - stwierdził mętnie.

Neil pewnie w innych okolicznościach poczułby się obrażony - w końcu w Londynie zwiady były dla nich rutyną - ale tym razem mężczyzna nie mówił tylko o nich. W tym samym rzędzie stała jeszcze trójka innych adeptów. Obi, Lars i Sanne trenowali już pół roku i w praktykach magicznych na pewno wyprzedzali anglików, a mistrz - jak nazywać mieli trenującego ich Marona oraz innych wyżej postawionych strażników - i tak miał obawy przed puszczeniem ich gdziekolwiek.

Jednak teraz już nie miał jak się wycofać. Inne zespoły dostały już swoje pięć minut. Teraz przyszła kolej na nich.

- Damy radę, szefie! - zawołał radośnie Obi, który mimo licznych upomnień Marona nadal zwracał się do niego per "szef".

Stojąca po jego prawej stronie Sanne przewróciła oczami. Ona najbardziej poważnie podchodziła do zadania i wyglądało na to, że uważa to za swój obowiązek, jako że jest jedyną dziewczyną w grupie i jedną z nielicznych dziewcząt wśród adeptów.

Tak samo jak reszta miała na sobie czarny, niekrępujący ruchów strój wraz z dopasowanym pasem na broń. Włosy w granatowym kolorze atramentu uplotła w długi warkocz. Jej ciemnoniebieskie oczy błyszczały z ekscytacji, chociaż jej twarz niczego nie zdradzała.

- Jakie mamy stanowiska? - zapytała rzeczowo.

- Ty i Obi zostaniecie zwiadowcami, Denny i Lars - taktycy, a Neil i Zack wezmą rolę straży. W razie czego wiecie jak się skontaktować między sobą. Następnego dnia parami złożycie raport. Ruszajcie.

*******

Dzięki Bogu, że dzisiaj dał nam trochę oddechu, pomyślał Neil. W innym wypadku używanie nocnego wzroku mogłoby być dla niego zbyt dużym obciążeniem, chociaż wcześniej stanowiło czynność tak normalną, jak oddychanie. Te wszystkie treningi miały wzmocnić ich kondycję, aby pozbyć się ograniczeń w używaniu czarów, a tymczasem on czuł się jak wypompowany z sił.

- Teraz przynajmniej możemy mieć broń - mruknął, zaciskając dłoń na rękojeści przyczepionej do pleców katany. Nie wyciągnął jej, ale sam dotyk czarnej skóry napawał go znajomym spokojem.

Co prawda  nie był to spokój, za którym bardzo tęsknił. Od przyjazdu miał ze sobą miecz zabrany z arsenału Londyńskiego Dworu, który segmentami można było złożyć jako pasek do spodni.  Mimo wszystko teraz był na prawdziwym patrolu. Nie takim, jakie pamiętał i nawet jeśli tak naprawdę cały czas byli nadzorowani, cieszył się oddechu wolności.

Miasto było ogromne. To pierwsze co pomyślał, gdy zobaczył je tydzień temu ze wzgórza. Nie różniło się za bardzo od Walijskich miasteczek, z tym, że nigdzie nie było śladu technologii. Domy - często kilkupiętrowe, niemal jak bloki mieszkalne - budowane były przeważnie z cegły, płyt, rzadziej z drewna. Okna były, nawet w większości przesłonięte firanami, chociaż nie miały szyb, co w Arei było na porządku dziennym. Ulice oświetlały białozłote ogniki unoszące się nad szarawymi słupami ciągnącymi się wzdłuż dziwnie nowoczesnych ulic..

- Jak na tak ogarnięte królestwo, trochę tutaj staroświecko - prychnął Zack, idąc jednym z bocznych chodników.

Nie było również takiego poruszania jak na ulicach miasta, w którym mieszkali wcześniej. Słyszeli głosy rozmów, mijali jakieś osoby, które niespecjalnie dziwiły się na ich widok, ale tych w porównaniu było znacznie mniej.

Zresztą nic dziwnego, patrząc na fakt, że latarnie oświetlały tylko główne ulice, reszta była pogrążona w mroku, a jakiejkolwiek bary czy inne publiczne miejsca wypadowe mieściły się właśnie blisko centrum. A oni mieli patrolować wszystko poza nim.

- Ale na swój sposób miło. - Neil wzruszył ramionami. - I nie ma zbyt dużego ryzyka, że coś cię potrąci.

- Pewnie dlatego, że tutaj nie ma nirejskich samochodów. Nie rozumiem jak ludzie wolą mieszkać tu zamiast na ziemi.

- Tutaj się urodzili. A na ziemi musieliby sobie radzić bez magii. Dla niektórych to trochę za dużo.

Skręcili, wchodząc na most, pod którym lśniło szerokie pasmo rzeki. Jej szum niósł się w powietrzu razem z odległym pohukiwaniem sów. W miarę jak Neil szedł w kierunku drugiego brzegu, spośród szumu wyłaniał się inny dźwięk, którego z początku w ogóle nie rozpoznał albo zwyczajnie go ignorował.

Kiedy sobie uświadomił, skąd go zna, gwałtownie przystanął. Po zerknięciu na pełną napięcia twarz swojego towarzysza, wiedział, że  on również słyszał szept. Mroczny i całkiem niedaleki.

Cienie poległych są pod wpływem zaklęcia przypominającego pieczęć ciszy, którą rzuca na nie przyzywający - chłopak przypomniał sobie słowa Marona. - Jako że nie należą do świata ludzi ludźmi, ani też do końca do świata cieni, nie są mu całkowicie podległe, a jedyne dźwięki jakie przedostają się przez czar, to niezrozumiały dla nas szum.

Czy w rzeczywistości krzyczą, tylko my nie potrafimy tego usłyszeć jak powinniśmy?, zastanawiał się zazwyczaj Neil, co, zdawał sobie sprawę, było pewnie głupim pytaniem. Teraz jednak nie miał czasu na rozmyślanie o podobnych tematach.

- Skąd to dochodzi? - zapytał, kiedy oboje uważnie rozglądali się wokół.

Dopiero po chwili dostrzegli ruch nisko w korycie rzeki, coś jak falowanie mroku na równie ciemnym tle. Mimo magii nie widzieli za dużo, ale dostrzegli dwie postacie, które wyglądały jak częściowo rozproszone w powietrzu, rozmyte szkice.

Jedna z nich pochylała się nad strumieniem. Kiedy Zack podszedł bliżej balustrady mostu, aby chociaż częściowo zobaczyć, co kreatura tam robi, dwie pary czerwonych ślepi, jarzących się w ciemnościach jak małe ogniki, skierowały się prosto na niego. 

~*******~
CDN

Czołem, myszki! Na początku muszę się przyznać, że nie zdawałam sobie sprawy jak sama bardzo tęskniłam za Neil'em, Zackiem i Dennym, dopóki nie wzięłam się za ten rozdział.

Na razie chaos, wiem. Wszystko się powyjaśnia, ale w swoim czasie, a ja teraz jeszcze bardziej pokomplikuję, więc uwaga:

Jeśli ktoś pamięta z poprzedniej części, zastanawiałam się nad zmienieniem roli Thomasa. Ale teraz, oficjalnie mówię, że Tom to Tom. Ten sam szalony blondynek, który ze swoimi braćmi ratował Londyn. Nie żaden brat Sary.
Pewnie i tak już większość zapomniała o jakichś tam zmianach, więc tylko wyjaśniam ewentualne nieścisłości ;)

I osoby, które czekają na rozwój akcji ( pomijam drugą część tego rozdziału ), proszę o jeszcze trochę cierpliwości :) Wiecie, że lubię jak coś się dzieję, ale wolę, żeby miało to jakieś swoje uzasadnienie, więc no ;p

Ogólnie rozdział byłby wcześniej, ale Wattpad na jakiś czas kompletnie uniemożliwił mi dostęp do rozdziałów. Więc tym razem w zupełności mogę na niego zwalić winę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro