1. Agresja na wejście? Ale taka wioska...! (Chojuro)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A teraz już na poważnie...

Otworzyłam oczy i popatrzyłam przed siebie. I... nic. Tam była ciemność.

Wyciągnęłam ręce przed siebie, ale nie mogłam popisać się w tej czynności, bo zaraz odepchnęłam się od zimnej, ciemnej (kto by się spodziewał) ściany.

- O... - mruknęłam do siebie i niemal podskoczyłam słysząc za plecami czyjś głośny głos.

(Tak, głośne głosy tutaj istnieją :)

W każdym razie niemal od razu odwróciłam się do mówiącego, którego prawie w tej samej chwili zbytnio nie polubiłam...

- O, chłopaki. Jakaś mała się tutaj zabłąkała. - Uśmiechnął się głupkowato, a mój wzrok zamienił się na "spod byka".

- Tylko nie 'mała', bo normalnie nie mogę... - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, będąc akurat nie w humorze.

Rozerzejrzałam się dookoła. Okolica była dość mroczna. Typy również spod ciemnej gwiazdy.
No to się zabawimy... bo pewnie tak łatwo mnie stąd nie wypuszczą.

Podeszłam kilka kroków do przodu, z kamienną twarzą zrównując się z szychą tej trzyosobowej bandy.

- To co? Zabawimy się z nią? - zapytał drwiąco brunet, spoglądając na swoich kumpli, a mnie w tym czasie ogarnęła fala nowej, drapieżnej energii.

- Ja z wami chętnie - wypaliłam, przelewając w te słowa całą nienormalność, jaka w tej chwili ogarnęła mnie do potęgi.

Oj źle trafili, że akurat na mój okres...

* * *

- Nie no, czekaj! Przecież już nie walnę cię, jak tamtego! W to, no... - próbowałam zapewnić uciekającego czarnowłosego, ale chyba nie byłam wtedy zbytnio przekonująca, a chłopak wolał nie ryzykować tak, jak tamten brunet, którego całkiem przypadkowo skopałam.

No cóż... ale został jeszcze ostatni.

Odwróciłam się w stronę białowłosego chłopaka (matko, on miał totalnie białe włosy i to jest takie mega, mega czadowe!).

Naprawdę nie chciałam się z nim przepychać, ale on prawie od razu natarł na mnie, łapiąc obiema rękami za moje ramiona. Ja tylko próbowałam chwycić go tak samo, ale udało mi się tylko za przedramiona...

No i się przepychaliśmy!

Z zaciętymi wyrazami twarzy, niemal warcząc na siebie, jak dzikusy...
Ja trochę zluzowałam, kiedy zauważyłam jego czyste, niebieskie oczy...

"Dobra, ogarnij się. Przecież jesteśmy w środku rozgrywki! I ten, chociaż wygląda fajnie, to i tak musi polec..."

Wyszczerzyłam się w mrocznym (zinterpretuj to jak chcesz) uśmiechu, próbując wbić się w chłopaka palcami (to też zinterpretuj se jak chcesz), albo raczej pazurami.

Błękitnooki zacisnął zęby. I trwaliśmy tak w tej pozycji, niczym dwóch rozgrywających, którzy spotkali się na boisku.

I założę się, że wgapiali byśmy się tak wiecznie, gdyby nie pewien krzyk, który chyba oboje z nas wybił z rytmu.

- Yamete kudasai! - Oboje odwróciliśmy wzrok w stronę chłopaka, który wbiegł do zaułka.

Wtedy nastała chwila... patrzenia. (Wow! A myślałam, że przez to już przebrenęliśmy.)

Myśmy powoli zaczęli puszczać siebie nawzajem, nie spószczając jednak oczu z niebieskowłosego, którego ja oczywiście kojarzyłam.

Natomiast on... mnie nie. (Łoo! Również niespodziewane!)
I chyba na dodatek nie wiedział, co ma teraz ze sobą zrobić.

Nie dziwię mu się.

I gdyby białowłosy totalnie już nie odpóścił, to pewnie stalibyśmy tam jeszcze trochę... choć, kiedy tylko trzymaliśmy się i nie pchaliśmy, to wcale mi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało...

Mój przed-chwilą-rywal odszedł kawałek, łapiąc pod ramię tamtego bruneta, który już na samym początku odpadł w przedbiegach.

Spojrzęliśmy jeszcze ostatni raz po sobie, zanim nie odszedł, pozostawiając mnie w tej przedziwnej i antykomfortowej sytuacji.

No i zrobiło się dziwnie... A raczej dziwniej.

"O kurczaki..."

"Nie sprowadzę cię z powrotem, zanim nie zdobędziesz opasek shinobi z sześciu wiosek." Przypomniałam sobie słowa tamtego nieznajomego.
Z tamtymi jakoś się nie udało, ale kto ja niby jestem, żeby bez wachania wypełniać rozkazy obcych! Nawet jeżeli dzięki temu miałam powrócić do domu...

Nie mając nic innego w obecnej chwili do roboty, postawiłam kilka kroków w stronę jakby-nieznajomego, którego w rzeczywistości widziałam już trochę razy... ale tylko na ekranie.

A teraz stoi tutaj naprawdę!

O rany. Nie wiem dlaczego, ale poczułam, jak połowę mojego ciała ogarnia gorąco, ale podchodząc coraz bliżej, zaczynałam czuć i lekkie dreszcze.

Masakra. Totalnie niezręcznie uczucie.

A może to po prostu podekscytowanie?

Dosłownie słyszałam, jak serce waliło mi, i jakby podskoczyło niemal do krtani.

Wzięłam głęboki oddech i...

- Yõ - przywitałam się, jak myślę, że w tych stronach przystało.

- Eee... Ohayõ - odpowiedział po krótkim zastanowieniu, spószczając na chwilę wzrok. Zaraz jednak podniósł go, drapiąc się po karku i zbijając mnie totalnie z tropu. - Ano... nie zamierzasz mnie, no wiesz... tak jak tamtych dwóch...

Na początku nie załapałam o co mu chodzi, lecz zaraz uświadomiłam sobie w jakiej dokładnie sytuacji zastał mnie w tym miejscu. I zrobiło się głupio...

- Ja... n-nie! - zaprzeczyłam, wlepiając wzrok w ziemię, co pozwoliło mi częściowo ukryć zaczerwienienie z powodu narastającego wstydu.

Chociaż tamta bójka jeszcze przed chwilą wydawała mi się całkiem zabawna i interesująca, to teraz... widzicie jak się zestrestresowałam.
Rany, jak to towarzystwo działa na ludzi... nawet na mnie!
Cieszę się w takim razie, że nie widział początku...

- W takim razie... co tutaj robisz? Jeśli można... - Spojrzałam na niego, dopiero teraz też zakapowując, że ja...

"Co ja tutaj w ogóle robię? O masz ci... co niby mam odpowiedzieć?!..."

- Ja... eeem.... - Tak w sumie nie wiem po co się w tej chwili odezwałam, skoro nie miałam nic mądrego do powiedzenia, ale jakoś tak ta cisza była mi nie na rękę. - Etto... - Chyba jednak cisza, to dobra opcja, pomyślałam, nie mogąc wpaść na nic kreatywnego.

Na szczęście wyratowało mnie rozlegające się nagle głośne bicie zegara.

"Raz, dwa... czekaj, to tu jest zegar?! Trzy..."

- J-jestem spóźniony - stwierdził pospiesznie, na dźwięk trzeciego... no tego, co bije w ten... to coś. No. - Muszę już iść - oznajmił, wycofując się, przypuszczalnie w stronę akademii, albo też budynku Mizukage.

Skinęłam na znak aprobaty, woląc nie myśleć o tym, co będzie, jeśli on naprawdę się spóźni. No wiecie... Kirigakure i te sprawy...

Po chwili Chojuro zniknął mi z oczu, a ja nie zdążyłam nawet zapytać go o imię... Co z tego, że już je znałam? Przecież nikt o tym nie wie.

Więc pozostało mi tylko patrzeć na unoszącą się w powietrzu, gęstą mgłę, która jeszcze jakiś czas nie opóści tego miejsca...

"Dobra, koniec już tego cyrku. Czas wracać do domu" - pomyślałam, nie wiedząc totalnie, jak tego w tej chwili dokonać.

Wróciłam się więc do miejsca, w którym ta farsa się zaczęła.

Nie, nie do swojego umysłu, ale kilka kroków za siebie, czyli pod mur, o który tak samo, jak na początku oparłam się rękami, tyle że teraz spodziewając się, że on tam w ogóle jest.

- No i co? Nie otworzysz mi z powrotem tej głupiej białej dziury? - mruknęłam z ironią, ale niestety tylko do siebie, bo przecież nikt inny, a bynajmniej nie ten, którego bym oczekiwała, mnie pewnie nie słyszał.

Westchnęłam, opadając boleśnie (mój tyłek - auć) na ziemię, rozglądając się ponownie dookoła siebie.

Nikt teraz tędy nie przechodził. Nikt nie marudził.

Nawet przypadkowe podejrzane typy dały już sobie spokój, co akurat teraz było mi na rękę, bo cała moja chęć do jakiejkolwiek walki wyparowała.

Siedziałam tu tylko ja i jakaś mała, biała kartka...

- Hmm? Co to? - Oczywiście sięgnęłam po nią, jak to by pewnie zrobił każdy na moim miejscu.

Potem ją rozwinęłam i zaczęłam czytać zawartość.

"Pamiętaj: sześć opasek. Wcześniej nie wrócisz, nawet za cenę..."

- Życia - wyszeptałam, pół nieświadomie, przełykając nerwowo ślinę.

Bo niby jakie ja mam szanse na przetrwanie w tym świecie, skoro wylądowałam w najbardziej brutalnej i niebezpiecznej wiosce, jaka tylko była możliwa?

I mam wrażenie, że zrobili to specjalnie...

A wy? Mam nadzieję, że nie staniecie po tej ciemnej stronie mocy i przyznacie mi rację.

A tak w ogóle, to co tam myślicie o pierwszym rozdziale? ;)

(07. 10. 2019r.)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro