11. Co jest po "Nie"? ~Dym i płomienie... (Kagura Karatachi)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez krótki czas słyszałam jeszcze, jak brązowowłosy ze środka się wścieka, ale co mi tam było! Proszę bardzo. Teraz, to mam go już totalnie gdzieś!

Choć tak w zasadzie, ja też się wściekałam.
Byłam zła, ponieważ... ponieważ po prostu byłam zła! Sami domyślcie się dlaczego.

Na szczęście dość szybko mi przeszło, kiedy przypomniałam sobie o obecności Kagury, którego w tym samym momencie puściłam.

Wtedy zaczęłam nerwowo się zastanawiać, co chłopak teraz sobie myśli...

Zerknęłam na niego, jakby miało mi to przynieść chociaż cząstkową odpowiedź.

Miodowowłosy najwyraźniej wyłapał to.
Skierował się do najbliższego odosobnionego miejsca, upewniając się oczywiście, że podążam za nim.

Wtedy stanęliśmy naprzeciw siebie, a ja wyczułam pewną nić napięcia.

No i stres.

Nie spodobał mi się powrót nagłego nieprzyjemnego ciepła, na które niestety nic nie mogłam poradzić.

Pozostało mi więc tylko czekać na to, co powie teraz Kagura...

Albo samej się wypowiedzieć.

- Em... co teraz myślisz? - Uśmiechnęłam się, ale nie był to odruch szczęścia.

Przez chwilę poczułam nawet, jak gorzej mi się oddycha.
Uświadomiłam sobie, że dla niego tamta scena też musiała być trochę... dziwna?

- Ty... ja... Nawet nie wiem od czego zacząć - przyznał z ciężkim westchnieniem.

Wydało mi się to nieco zabawne, więc odparłam:

- Może od końca... t-to znaczy od początku! - poprawiłam się szybko, łapiąc się za rękę, którą zbyt gwałtownie gestykulowałam.

Chłopak uśmiechnął się lekko, widząc moją reakcję.
Nawet atmosfera nieco się rozluźniła.

- No dobrze - odparł. - Więc 'od początku' - oznajmił, zaraz jednak poważniejąc. - Widzisz...

"Nie, nie widzę" - przeszło mi przez myśl, ale po raz kolejny przy nim, zachowałam swój komentarz dla siebie.

- Nadal myślisz, że ja mógłbym być twoim kolegą? - Zamrugałam kilka razy, słysząc owe pytanie.

Tak, naprawdę nie powinnam się dziwić, że się dziwię, ale... Teraz trzeba było wymyślić jakąś rozsądną odpowiedź.

I nawet jedna taka przyszła mi do głowy, choć była dość ryzykowna...

- Nie - oznajmiłam z całą pewnością siebie, oglądając smutne i zawstydzone spojrzenie chłopaka, który skinął głową i już pewnie miał coś powiedzieć, ale przerwałam mu. - Moim kolegą już jesteś, więc może... no, może mógłbyś być kimś więcej? Przyjacielem? - Jakimś cudem udało mi się dokończyć to zdanie, mimo że już ze spuszczonym wzrokiem.

Gdy go podniosła okazało się, że Kagura również patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.

- Ho-hontõni? - zapytał zdumiony. - Chcesz... chcesz, żebyśmy byli przyjaciółmi? Nawet po tym jak cię okłamałem, to znaczy nie powiedziałem ci kim tak naprawdę jestem i...

Powstrzymywałam się od szerokiego uśmiechu.

Było mi dosyć... radośnie, ponieważ nawet kiedy chłopak się tłumaczył, był przy tym tak podekscytowany, jak nie on!

Dzięki temu trochę mi ulżyło, choć nadal czułam nutkę niezręczności z powodu odległości między nami, która aktualnie jakimś cudem się zmniejszyła.

Kiedy różowooki zamilkł, spojrzał na mnie w taki sposób... którego za nic w świecie nie potrafiłam rozszyfrować.

Jego spojrzenie było pełne... ale czego?

Ta cisza między nami nie była tym razem niezręczna.
Czułam jakby chłopak podczas niej coś sobie uświadamiał i nie chciał wyjść z przeświadczenia, że...

- O rany! - Niemal przewrócilam się, gdy za rogiem coś wybuchło.

"Ktoś" oczywiście złapał mnie, dzięki czemu jak na widelcu jawił mi się widok na wpół zniszczonego i dymiącego budynku.

Ludzie będący niedaleko, krzyczęli w panice. Mam nadzieję, że wpadli na pomysł, aby szybko uciekać.

- Zostań tu - polecił Karatachi, biegnąc za pewne w stronę tych, którzy potrzebowali pomocy.

Nie odpowiedziałam mu.

Po paru sekundach chłopak zniknął mi z oczu.
Nie wiedziałam co się z nim dzieje ani czy nie wbiegł do tego rozwalonego budynku, żeby poszukać rannych czy sprawcy.

Nie wiedziałam nic! Tylko tyle, że być może ktoś potrzebuje teraz pomocy, i to więcej niż od jednego shinobi.

Albo, że on potrzebuje pomocy.

Westchnęłam ciężko, patrząc na swoje zabandażowane ręce i nogi.

"W tej chwili mu nie pomogę. A nie będę wbiegać tam skąd potem inni będą musięli  mnie ratować. To byłoby bezsensowne".

Do moich uszu dobiegł krzyk jakiejś kobiety. Zaraz po nim dźwięk zwalającego się gruzu.
Oby nie na nią.

Mimo tego zgiełku i strachu... poczułam się tutaj jak w domu.

Ta wioska - ta sytuacja - były mi zarówno obce, jak i jednocześnie znane, aż na wylot!

"Nic nie pomożesz. Nie możesz zrobić nawet poprawnego ruchu, a co dopiero użyć swoich zdolności?"

Tak... byli tu ludzie, których znałam oraz nieznajomi, których trzeba było uratować.
Dokładnie jak w domu.

"Zabieraj się stąd i nie myśl już o tym!"

A czy w domu odmówiłabym pomocy?

Sięgnęłam do kieszeni...

               ~<•><○><•>~

- Trzeba stąd wyjść - szepnęła do siebie czarnowłosa kobieta, kaszląc i próbując zrobić przejście w tej całej kupie kamieni. - No dalej. Tu musi być wreszcie koniec! - stresowała się, odgarniając jeden za drugim.

Być może nie potrzeba było tyle pośpiechu i frustracji, gdyby nie fakt, że ta cała strefa w każdej chwili mogła się na nią zawalić. Nie mówiąc już o innych niestabilnych górach całego gruzu.

I nie wspominając o płomieniach przedostających się coraz bliżej zielonookiej.

W tej sytuacji... nie miała za wiele czasu.
Ale przejście na drugą stronę nie było takie łatwe.

Kobieta doszła do momentu, w którym żaden kamień nawet nie śmiał się ruszyć.

Jakby specjalnie wszystkie zacięły się uparcie i... oznajmiły, że to już koniec.
Że stworzyły twardą ścianę i już nie ma ucieczki!

A płomienie próbowały im dorównać.
Zbliżały się do brunetki, nie mając zamiaru przestać. Przecież zaraz będą w stanie jej dosięgnąć...

- Pomocy!!!

               ~<•><○><•>~

- Hej! Na górze!! - krzyknęłam, odrzucając ostatni kamień zagrażający przejście do nagrodzonego czegoś, co kiedyś miało prawo zwać się pomiszczeniem.

- Kamień z serca! - pisnęła jakaś osoba, której nawet nie zauważyłam.

Przez moment próbowałam, ale dym, ciemność, skały, płomienie... to było już trochę za dużo.

Nieważne. Widok tego kogoś nie był mi w stu procentach potrzebny, bo kobieta najprawdopodobnjej sama będzie musiała się tutaj wdrapać, jeśli to z jej strony możliwe.

Wzięłam oddech, powstrzymując od kaszlenia, które coraz bardziej chciało ogarnąć mój organizm.

Ale musiałam krzyknąć jeszcze tą jedną wiadomość.

- Wejdź na górę! - Końcówka została zagłuszona, ponieważ zaczęłam się krztusić.

Ale informacja została na szczęście przekazana.

- Wagatta! - Tu również kaszel.

Ale z dołu dobiegły i dźwięki, które sugerowały, że nieznajoma wspina się po tym nietrwałym zboczu.

Przetarłam załzawione oczy, dostrzegając jeden niepokojący szczegół.

Ogień podążał jej śladem.

- Pamiętaj. Każde życie jest ważne.

Moje ciało przeszedł dreszcz, lecz przez głowę żaden mętlik.

Już wiedziałam, co muszę zrobić i...

Skoczyłam.

Zamiast stanąć na ziemi, można powiedzieć, że potoczyłam się niemal w języki samych płomieni, ale na szczęście w porę podpierając się rękami, zaniechałam tego gorącego spotkania.

- Idź dalej! - nakazałam, mając zamiar dokończyć to, co zaczęłam.

Życie jest ważne.

"Więc nie pozwolę jej zginąć, pro..."

Znowu upadłam wstając, próbując powstrzymać ten uporczywy kaszel, ale nie było to możliwe.

"Z kaszlem czy bez... ja muszę... ją... ocalić!"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro