6. Blisko. Chyba za blisko...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Istnieje jeden rozdział przerwy między tym, a poprzednim, ponieważ narazie nie chciało mi się go dopisywać, nie jest on tak ważny, a mam pomysły i chęci na dalsze przygody.
Mam nadzieję, że jakoś to przeżyjecie ;)

Tym razem to było gdzie indziej. Miejsce w stu procentach przeciwne od tego, w którym gościłam zaledwie parędzieścia sekund temu.

Jasne słońce otulało moją twarz, powietrze jakby stanęło, natomiast podłoże osuwałoby się przy moim każdym potencjalnym kroku.

Czy ja jestem...

...NA PUSTYNI?!!!

W tej chwili niemal zemdlałam, gdyby nie to, że piasek już i tak parzył mnie w stopy, nawet przez buty!

W jednej chwili zrobiło mi się mega gorąco... (Wow, nawet nie zaryzykuję pytania "dlaczego?").

Zdjęłam z siebie bluzę, przewiązując wokół pasa, i zaczynając robić coś, czego w życiu bym teraz nie chciała...

Zaczęłam biec.

Tak w zasadzie, to był raczej trucht, który potem jednak zamienił się w dosyć szybkie, jak na ówczesne warunki, chodzenie.

Po chwili jednak wymiękłam i miałam ochotę przysiąść chociażby na chwilę. Jednak wiedziałam, że wtedy najprawdopodobniej już nie zdołałabym się z niej podnieść.

Gorąc dawał się mocno we znaki.
Nie zdziwiłabym się, gdyby to wszystko działo się w samo południe, bo akurat z moim szczęściem...

"Jakim szczęściem?" - pomyślałam, ale los postanowił się jednak uśmiechnąć.
Pytanie tylko do kogo...?

Po paru minutach... Jednak usiadłam.

Skrywana (czyt. wszyscy mnie widzą, ale trzeba się w życiu jakoś pocieszać)
Ale schowana za czymś w rodzaju dość niskiej, skalnej... wydmy (Wydmy są z piasku, ty idiotko), zastanawiałam się gorączkowo nad tym, co mam w obecnej sytuacji ze sobą zrobić.

Jedno było pewne - nie dałabym rady sama przetrwać na pustyni.

Sprawa druga była taka, iż rzeczywistość również zdawała sobie z tego jakimś cudem sprawę, no i kolejnym, nieprawdopodobnym zrządzeniem losu - dotarłam pod mury wioski.

A właściwie, to jeszcze nie dotarłam...
Chciałam tam dotrzeć, a nawet dalej, bo przecież po co stać tak bezczynnie pod jakimiś murami?
Jednak jeżeli to była wioska ninja, a zapewne tak było... tak myślę (Myślę? Hmm... czy ja się właśnie nie okłamuję czy coś?), to pewnie by mnie nie wpóścili...

Byłabym intruzem.

No i nie miałabym żadnego dowodu na to, że jest odwrotnie.

No cóż... jeżeli zaraz nie wymyślę jakiegoś planu na to, jak wykiwać, przechytrzyć, albo po prostu przekonać do siebie strażników, będę miała przerąbane.

Już po parunastu minutach funkcjonowania w tym otoczeniu, moja głowa wydawała się rozpływać, oddech dosłownie zanikać, a wszystkie płyny w moim ciele wysychać co do ostatniej kropelki...

Nie zastanawiałam się właściwie, co konkretnie miałoby zmienić się po wejściu do wioski, jednak potrzebny był mi w tej chwili jakiś cel, na którym mogłabym się skupić.

A przeniknięcie do środka było właśnie jedynym, jaki w tej chwili dla mnie istniał.

A więc... do dzieła!

* * *

"Co. Ja. Wyprawiam?!?!" - te myśli niemal wychodziły ze mnie w postaci krzyku, który byłby wtedy wypełniony zarówno strachem, jak i podekscytowaniem wynikającym chyba z dużej dawki adrenaliny, właśnie buzujących w moim ciele.

- Zatrzymaj się. Natychmiast! - krzyknął jeden ze ścigających mnie strażników, z o dziwo bardzo przyjemnym dla ucha głosem.

Oczywiście nie licząc tego, że właśnie chciał mnie zatrzymać, dopaść, ubić, czy to, co tam akurat mieli w prawie za zadanie.

I właśnie to dodawało mi ultrakopa do dalszej ucieczki.
Serce niemal przestało bić mi w piersi, a oddech wziął z niego przykład.
Nogi same poruszały się, jakby zostały zaprogramowane.

Parę kunai poleciało w moją stronę, na szczęście nie trafiając we mnie, a jeżeli któryś z nich jednak trafił, to nawet się nie zorientowałam.

Byłam teraz zbyt... pochłonięta skręcaniem właśnie w róg następnej ulicy.

Nie dałabym rady uciekać przed nimi tak długo, jak wymagałaby tego moja sytuacja, ponieważ mój wstępny "kop" mnie opóścił, a oni byli przygotowani na takie wypadki.

"Więc oby nabrali się na tę taktykę" - błagałam w myślach, rozpuszczając w tej chwili swoje włosy, co zapewne wydawało się dość dziwne... w czasie pogoni...

Na p u s t y n i.

No ale...

Dosłownie wypadłam na następną prostą. Nawet zanim zdążyłam podnieść głowę, wpakowałam się na kogoś, oczywiście wtedy zatrzymując, i opierając rękami o jego klatkę piersiową.

"Jeśli on mnie teraz nie skrzyczy, to oni..."

Nagle zamarłam na chwilę, ponieważ... usłyszałam i poczułam, że oni zrobili to samo.
Znaczy ci, co mnie gonili.

Wcześniejszy 'nawoływacz' wydał z siebie kilka dziwnych dźwięków (bardziej jęków), a następnie chyba coś upuścił.
Potem wycofał.

Słowa jednego z jego towarzyszy brzmiały mniej więcej:

- Teraz już nieważne kim ona była. On i tak ją załatwi... - I właśnie te słowa upewniły mnie w tym, kim była osobą, którą właśnie spotkałam...

- Mamo... - szepnęło jakieś dziecko po lewej stronie, którego - zgaduję - usta zaraz zostały zatkane ręką przez jego rodzica.

Miło, że teoretycznie się o mnie martwiło (Nie, pewnie martwiło się... tak o po prostu), ale ja się raczej nie bałam.

Zrobiło mi się bardziej gorąco. A poza tym, to...

Mega, mega niezręcznie!!!

O matko, ale wyszło!

Ciekawe, co się teraz wydarzy...

A no tak. To w sumie ja musiałam jakoś to poprowadzić...

Spróbowałam spojrzeć na milczącego do tej pory chłopaka, ale włosy opadały mi na całą lewą część twarzy, co akurat teraz było teoretycznie wielkim plusem... oprócz tego, że nie widziałam twarzy potencjalnego rozmówcy.

Nieświadoma do tej pory, nadal opierałam się o niego otwartymi dłońmi, jednak... on o dziwo nie odsunąl się ode mnie!

Ja także nie miałam zamiaru, z jednej strony mając pojęcie dlaczego, ale z drugiej... mogło to wyjść na moją niekorzyść.

Ale kto by się przejmował takimi rzeczami?

Co z tego, że przez całe moje ciało przechodziło właśnie jakieś dziwne ciepło, prowadzące nawet w niektórych miejscach do nieprzyjemnego pieczenia?
Stres taki bywa...

Ale chciałabym wreszcie usłyszeć głos tego, przed kim właśnie się wygłupiłam.
Wtedy byłabym na sto procent pewna, że to jest właśnie ta osoba, o której myślałam.

Chciałabym usłyszeć teraz głos Gaary.

Ale chyba to ja pierwsza musiałam się odezwać.

- A-arigatõ. - Nie zdołałam nic więcej na tę chwilę wykrztusić.

Jednak musiałam, ponieważ odpowiedziała mi tylko głucha cisza.

Tak... atmosfera była naprawdę wyczuwalnie napięta.

- Czy ty... em... pokażesz mi gdzie jest... siedziba Kazekage? - zapytałam o to, co akurat pierwsze mi przyszło do głowy, choć nie wiedziałam czy to był akurat trafny wybór.

Drugą nietrsfioną opcją byłaby jakaś budka z lodami, która była następna w moim kalibrze.

Poczułam, jak chłopak oddala się ode mnie, a jego kroki podpowiadały mi, że zmierza do czegoś, co jest za mną.

Przez chwilę myślałam, że zamierza mnie zignorować, być może zaatakować, ale nie wyczuwałam tego jakoś specjalnie.

Jednak w tej chwili on zatrzymał się, zwracając najpewniej do mnie.

- Idź cały czas w tamtym kierunku - polecił, odchodząc po tym w swoją stronę.

- Hai - odparłam tak, jak w oglądanej przeze mnie bajce, działo się w takich scenach. Ale musiałałam też dodać coś od siebie.

W końcu drugiej takiej sytuacji być może nie będzie...

- Jak... jak masz na imię? - Przełknęłam nerwowo ślinę, zadając mu to pytanie, jednak... odpowiedzi znowu już nie było.

Szkoda...

Nie miałam pojęcia gdzie on dokładnie odszedł, chociaż byłam tego naprawdę ciekawa.

Nie zamierzałam jednak teraz za nim iść.

Podążyłam tak, jak czerwonowłosy mi nakazał - prosto przed siebie.
Prosto do budynku Kazekage.

Tak w zasadzie nie był mi on potrzebny. Zresztą dokładnie, jak komentarze postronnych gapiów, którzy nie omieszkali wtrącać po swoje pięć groszy każdy.

Nie miałam ochoty zwracać uwagi na ich gesty, czy też mimikę twarzy, której zapewne i tak bym nie dostrzegła... choć światło byłoby odpowiednie.

Ale niech sobie patrzą i gadają! Powinni być teraz zazdrośni.

Bo przecież oni najpewniej nie mieli okazji do tak bliskiego spotkania z Gaarą.

Domyślaliście się, że to akurat na niego wpadnę?

I kogo byście chcieli przy następnej okazji? ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro