Rozdział 8 "Dasz mi jeszcze jedną szansę?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie robię tego zbyt często, ale to chyba odpowiedni moment. Dedykuję ten rozdział AnnaMaciejewska1 dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze <3

Kim był żeby zaprzątać moje myśli nawet wtedy gdy sam zakończył wszystko jeszcze zanim na dobre się rozpoczęło? Kim był, że mimo najszczerszych chęci nie potrafiłam go z siebie wyrzucić? Byłam naiwna, głupia myśląc, że to znaczyło cokolwiek. W mojej głowie na okrągło powtarzało się to jedno wypowiedziane przez bruneta zdanie. Cała reszta nie miała tak wielkiego znaczenia, ale to...

Niezaryzykujęniezaryzykujęniezaryzykuję.

Słowa odbijały się echem w moim umyśle, rujnowały mnie od środka, mentalnie powalały na kolana. Obiecałam sobie jednak, że już nigdy nie dam się złamać i uparcie trzymałam się tej obietnicy jak tonący brzytwy. Dlatego właśnie stałam w sypialni przed lustrem i naciągałam na swoje ciało błękitny materiał, z którego wykonana była sukienka. Nie była jakoś specjalnie wyszukana, ale i tak spędziłyśmy z Flo wiele godzin w galerii, żeby znaleźć coś odpowiadającego naszym wymaganiom. Lekki, obcisły materiał sięgał mi prawie do kolan, jedynym wymyślnym elementem był brak lewego rękawa. Prawy natomiast łagodnie okalał moje ramię, skrzętnie ukrywając przy tym pozostałości po bliznach.

Z pozoru nie były one widoczne, ale dla własnego spokoju i komfortu starałam się zawsze je zasłaniać. Tak było prościej. Wystarczyło, że ja sama widziałam je codziennie stając przed lustrem.

- Mamo - zdyszana trzylatka wpadła do pokoju i od razu przylgnęła do mojej nogi. - Wyglądasz jak księżniczka z mojej bajki - rzuciła nieco przy tym przekręcając niektóre literki, co w jej wykonaniu było nad wyraz urocze.

- Ty też skarbie. - Schyliłam się i cmoknęłam ją w odkryte czoło. - Będziesz błyszczała na przyjęciu cioci, jak prawdziwa gwiazdka. Rozweselisz całe towarzystwo.

- Nie mamo - skarciła mnie natychmiast odchylając się do tyłu w moich obejmujących ją ramionach. - Ciocia Flo będzie najfajniejsza - powiedziała z takim przekonaniem wymalowanym na swojej dziecięcej twarzy, że nie potrafiłam powstrzymać cisnącego się na moje usta uśmiechu. Komplementy od dzieci były i zawsze będą najszczerszymi jakie nam dorosłym przyjdzie usłyszeć. Dzieci są tak kruche i niewinne, przez co są jednocześnie najszczerszymi istotami na ziemi.

- Oczywiście, że tak - przytaknęłam jej. - To co idziemy księżniczko? - Zapytałam chociaż dobrze wiedziałam jaka padnie odpowiedź. Claire uwielbiała nie tylko Florence ale też Williama, czasami miałam nawet wrażenie, że woli przebywać z nimi niż ze mną.

Na szczęście przygotowałam się już wcześniej więc mogłam uniknąć jej krzyków podczas ostatnich poprawek. Claire z zasady była strasznie niecierpliwa co zapewne odziedziczyła po mnie, więc każde moje opóźnienie spotykało się z jej oburzeniem.

Zabrałam swoją torbę, która leżała na komodzie pod jedną ze ścian i nie spiesząc się ruszyłam na parter gdzie miała czekać na nas przyszła para młoda ze swoim samochodem, którzy mieli bezpiecznie dostarczyć nas do celu.

- Nie jestem pewna czy powinnam tu być -rzuciłam ze sceptyczną miną gdy w końcu spojrzałam na dom starszego z braci, swoją drogą dlaczego ich przyjęcie odbywało się właśnie u niego. Nie mieli do dyspozycji lepszego miejsca.

- No chyba żartujesz - powiedziała z wyrzutem i zmroziła mnie wzrokiem. - Nie po to tyle dni to organizowałam i planowałam, żeby ostatecznie iść tam sama. Oprócz moich rodziców zostałaś mi tylko ty, nawet nie mam kogo zaprosić na głupie przyjęcie zaręczynowe, a ty się wykręcasz na ostatniej prostej. Jesteś dla mnie jak siostra San, jesteśmy rodziną, ja, ty i Claire. Zresztą Will też was uwielbia. No nie zostawiaj mnie tak świadkowo. - Chwyciła mnie za ramię i je ścisnęła, skąd w tej kobiecie tyle krzepy i zdecydowania. Odwróciłam się do niej ze zdziwieniem w oczach. - Nie patrz tak, nie myślałaś chyba, że wybiorę kogoś innego. Mieliśmy ci to powiedzieć jak już ustalimy termin, ale widzę, że inne argumenty nie zadziałają.

- Właśnie tak myślałam - odparłam natychmiast czując się przytłoczona tą informacją, przecież mogła wybrać lepiej prawda? Ja sama bym siebie nigdy nie wybrała na świadka.

- Już się tak nie krzyw, William popiera mój wybór, po jego stronie stanie Wes, bo tylko was chcemy mieć obok siebie tego dnia, nikogo innego, no i jeszcze moje słoneczko. - Dłonią wygładziła materiał sukienki Claire. - Jesteśmy rodziną, San, a rodzina trzyma się razem. Dlatego teraz wejdziesz tam ze mną i pokażesz wszystkim, że mam najlepszą świadkową na świecie.

Po tych słowach chwyciła mnie za dłoń i bezceremonialnie pociągnęła w stronę drzwi, przez które chwilę wcześniej przeszedł brunet. Zanim jeszcze zdążyłyśmy do nich podejść, ciężka tafla się otworzyła a zza niej wyłonił się uśmiechnięty William. Pocałował swoją narzeczoną i zabrał ode mnie małą. Blondynka wyraźnie zadowolona takim obrotem sytuacji zaczęła opowiadać mu coś w nie do końca zrozumiałym języku i pociągała za jego skrupulatnie zawiązany krawat.

- Witam panie ponownie i zapraszam do środka, wszystko jest już gotowe. - Uśmiechnął się szeroko, a jego oczy błyszczały gdy tylko jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Flo. Wiedziałam, że będzie im razem dobrze, na pierwszy rzut oka było widać jak bardzo się kochają, jak szanują siebie nawzajem. - San w salonie są wszyscy goście i właśnie tam zabieram Flo i twoją córkę, możesz do nas dołączyć albo nie wiem przejść się po ogrodzie i dołączyć do nas po oficjalnej części. Wiem jak tego nie lubisz, a potem nikt nie zwróci tak dużej uwagi, że przyszłaś z dzieckiem. Chyba, że... - zawahał się patrząc na mnie z zakłopotaniem. Miał rację nie lubiłam bankietów, przyjęć i żadnych oficjalnych spotkań, bo za bardzo kojarzyło mi się to z poprzednim życiem, a poza tym tłumy mnie przytłaczały. Ale obiecałam Flo, że jej nie zostawię i chyba po raz pierwszy nie zamierzałam się poddać w swoim postanowieniu.

- Zostanę z wami. - Posłałam im nieco niepewny uśmiech co oboje przyjęli z entuzjazmem.

Brunet w skupieniu oprowadzał nas po całym domu i przedstawiał każdej napotkanej osobie. Poświęcał się temu całkowicie, jakby to było jego główne i najważniejsze zadanie tego dnia. Podczas całej naszej wycieczki zapoznawczej trzymał Claire na rękach co jakiś czas robiąc do niej głupie miny przez co w pomieszczeniu rozbrzmiewał głośny, dziecięcy śmiech, a mi aż ściskało się serce na myśl jak oboje z Flo dużo dla nas robili. Gdyby nie to pewnie już dawno bym się poddała.

Nagle koło nas rozległ się perlisty śmiech, a zaraz za nim usłyszałam ziejący entuzjazmem kobiecy głos wołający Williama. Alice we własnej osobie wolnym krokiem schodziła po schodach prowadzących na piętro uczepiona ramienia Wesley. Chwilę później oboje stali tuż obok nas. Brunet skanował mnie uważnym wzrokiem, ostatecznie napotykając moje spojrzenie, ale jak najszybciej skupiłam się na córce, która teraz uważnie przyglądała się sytuacji. Oczy Wesa jak zwykle mieniły się tym szmaragdowym blaskiem zdając się przeszywać mnie na wskroś.

- Williamie - brunet w końcu zdecydował się na przerwanie panującej między naszą piątką ciszy i zwrócił się do młodszego brata. - My się chyba jeszcze nie znamy - oznajmił odwracając się w stronę rudowłosej. - Jest pani z rodziny narzeczonej mojego brata? - Spytał, a my jednocześnie zawarliśmy i skupiamy się tylko na tym co co powiedział, chyba żadne z nas nie rozumiało co się działo. Wesley nie wiedział kim jest narzeczona jego brata? Co prawda nie odbyło się między nimi jakieś oficjalne zapoznanie, ale powinien chociaż wiedzieć jak się nazywała.

- Wes - William zaczął z niekrytym rozbawieniem. - To jest Florence, moja narzeczona, kochanie to mój brat - informuje dziewczynę, która również lekko się uśmiecha, mimo wszystko starając się ukryć rozbawienie.

- To wy nie? - Zapytał zmieszany jeżdżąc wzrokiem ode mnie do swojego brata i z powrotem, na co zgodnie zaprzeczyliśmy. - Nie mówiłeś, że ma dziecko - dodał wyglądając na zagubionego, bynajmniej to do niego nie pasowało.

- Dziecko akurat jest moje - w końcu postanowiłam się odezwać, chcąc ratować niezręczną sytuację. - William z Flo często nam pomagają, ale na pewno nie zostanie jej ojczymem. - Will nie wytrzymał i po raz kolejny parsknął śmiechem, rozbawiony konsternacją swojego brata. Niby taki z niego prezes, a prostej sytuacji nie ogarnął. Chociaż to by wyjaśniało naszą ostatnią rozmowę, miałam wybrać, któregoś z nich. Ta sytuacja wydawała mi się tak abstrakcyjna.

- W takim razie przepraszam, miałem pewne powody aby wysnuć te jakże pochopne wnioski, ale mam nadzieję, że nie uraziłem tym żadnego z was.

- W żadnym wypadku, miło mi cię w końcu poznać osobiście. - Florence podeszła do niego i delikatnie objęła w akcie powitania co od razu odwzajemnił.

Ta sytuacja pozwoliła mi zauważyć jak bardzo się od siebie różnili. William był prosty, prawie zawsze był radosny, pełen energii i otwarty, Wes natomiast wydawał się zamknięty w sobie, na pewno był też stanowczy, surowy. Zimny, czego doświadczyłam na własnej skórze. Myślał zerojedynkowo coś było albo czarne albo białe, nie było nic pomiędzy. Co prawda wyglądał jak jakiś grecki bóg i tego nikt nie mógł mu odebrać, ale na tym jego dobre cechy się kończyły. I choć coraz bardziej miałam go za najgorszą z opcji, te jego oczy mimo wszystko robiły sieczkę z mojego mózgu.

Cały czas podczas rozmowy miał spojrzenie utkwione w mojej osobie, taksował mnie wzrokiem jednocześnie co jakiś czas marszcząc swoje równiutkie brwi co zauważałam kątem oka.

- Ile lat ma mała? - W moich uszach rozbrzmiał melodyjny głos Alice.

- Trzy - odpowiedziałam od razu, zaciskając dłoń na pasku swojej torby. Nic się nie dzieję San, próbowałam uspokoić swoje myśli, ale zawsze po pytaniu o Claire ktoś pytał o Aidena. Zazwyczaj z czystej ciekawości dlaczego nie ma go obok.

- A gdzie ojciec małej, twój mąż prawda? - Zapytała a na jej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech (a może tylko mi się wydawało). Florence odchrząknęła zapewne chcąc ratować mnie z opresji, ale tym razem tego nie potrzebowałam, chociaż byłam jej bardzo wdzięczna. Skinęłam na nią głową, pokazując w ten sposób, że wszystko jest w porządku.

- Były mąż - podkreśliłam. - I nie utrzymujemy z nim kontaktu - powiedziałam ze spokojem w głosie, ale w moim wnętrzu właśnie rozpętała się burza.

- Więc wychowujesz ją sama? - Tym razem pytanie padło z ust Wesley, który zerkał na moją małą kopię.

- Tak, z drobną pomocą twojego brata i Flo, a mała ma na imię Claire - rzuciłam na wdechu i spojrzałam po zebranych.

- Nie wiem jak dajesz sobie radę, kiedyś zajmowałam się synkiem mojej kuzynki i to była najtrudniejsze zadanie jakie przyszło mi wykonywać. Mały non stop płakał i się brudził. Dzieci zdecydowanie nie są dla mnie, co prawda są urocze i je uwielbiam, ale na pewno nie na pełen etat. - Alice wypowiedziała to z takim przekonaniem, że ani przez moment nie miałam wątpliwości co do prawdziwości jej słów. Miała rację opieka nad dziećmi nie była dla każdego i ona sama najwidoczniej należała do tej grupy.

Po tym temat rodzicielstwa ucichł, a ja zauważyłam, że Wes nieco rozluźnił się z tego powodu. Podczas przesłuchania na temat Claire wydawał się napięty jak struna, stał obok nas z nietęgą miną i chyba tylko czekał aż ktoś zmieni temat co nastąpiło nad wyraz szybko, bo parę nowo przybyłych gości podeszło do narzeczeństwa składając im życzenia.

Claire znudzona ciągłym przebywaniem na rękach zaczęła się wyrywać, więc Will odstawił ją na ziemię. Chodziła wkoło i dotykała wszystkiego co stało na jej drodze, przez co już dwa razy musiałam łapać wazon z kwiatami, który prawie wylądował na kawałkach pokrywających podłogę. Próbowała też zaczepiać Wesleya, ale ten stawał się wtedy jeszcze bardziej niedostępny. Nagle w rogu pomieszczenia zaczęła przygrywać orkiestra. Delikatne dźwięki instrumentów rozbrzmiewały tworząc atmosferę idealną do tańca.

William od razu zabrał swoją partnerkę na środek, gdzie powstał prowizoryczny parkiet, a Claire jak ten cień pobiegła za nimi. Najpierw chciałam ją zatrzymać, ale zapewnili mnie, że będą mieć na nią oko. Ten fakt mnie uspokoił, ale dalej nie potrafiłam się całkowicie rozluźnić.

- Zatańczysz? - Nie wiedzieć skąd u mojego boku pojawił się Wesley. W pierwszej chwili chciałam mu odmówić, ale przeczuwając to od nie pozwolił mi na to. - Proszę Santano, jeden taniec i jeśli tylko będziesz tego chciała dam ci spokój.

- Jeden taniec - powtórzyłam po nim i pozwoliłam, żeby objął mnie w talii i wciągnął w tłum tańczących ludzi.

- Przepraszam - wyszeptał niemal niesłyszalnie, pochylając się nad moim uchem. - Ostatnio zachowałem się nieodpowiednio, powinienem był wytłumaczyć ci moje wątpliwości. Założyłem jednak, że nawet bez wyjaśnień będziesz wiedziała o co mi chodzi i może by tak właśnie było gdyby nie to, że myliłem się prawie we wszystkim. - Westchnął i przyciągnął mnie bliżej do swojej klatki piersiowej. - Jak się czujesz, dajesz sobie ze wszystkim radę?

Nigdy wcześniej nikt oprócz niego nie zapytał jak tak naprawdę się czułam. Nie o to jak sobie radzę. Większość pytała, ale nie chciała znać odpowiedzi zbywając mnie nic nie znaczącym gestem dłoni, czy mówiąc, że nic się nie stało i wszystko się ułoży. Może mieli rację, dla nich właśnie tak to wyglądało, a dla mnie to było moje prywatne piekło, z którego mimo upływu czasu nie potrafiłam się wygrzebać. Nikt nie słyszał mojego błagalnego wołania o pomoc, za każdym razem gdy po moim policzku spływała pojedyncza łza, a może nikt nie chciał tego słyszeć, bo bał się tego co może usłyszeć. Ale nie Wesley. On po prostu zapytał i coś w jego słowach było szczere, do tego stopnia, że chciałam mu odpowiedzieć.

- Czułeś się kiedyś jakbyś umierał od środka, a jednocześnie wszystko wokół mówiło ci, że wciąż żyjesz i masz się dobrze? - Zapytałam nieco drżącym od emocji głosem, brunet spojrzał na mnie i pokiwał twierdząco głową. To mi wystarczyło nie musiałam wiedzieć nic więcej. - Ja czuję się tak od ponad czterech lat. Nie jestem jakoś specjalnie wierząca, ale wielokrotnie modliłam się o wolność i spokój. Mój były był specyficznym człowiekiem, z zewnątrz wyglądał na ideał, ale w środku był zepsuty, jak większość z nas. Jednak on to zepsucie przekładał na mnie, uważał, że należę do niego i tylko to się liczyło. Od dnia kiedy to zrozumiałam, starałam się to zrozumieć i chyba zrozumiałam to za bardzo. Uwierzyłam w to. A teraz... Teraz po prostu trwam jak ta skorupa i nie zawsze potrafię iść naprzód, bo moje demony ciągną mnie w tył. Dlatego jestem sama i nie chcę niczyjej pomocy.

- Ale nie jesteś sama, przecież masz mojego brata, swoją przyjaciółkę - odpowiedział z wyczuwalnym zawodem w głosie.

- To nie zawsze jest dobrym wyjściem, nie chcę ich wykorzystywać i tak już robią dla mnie bardzo dużo - rzuciłam zażenowana tym zdaniem. - Twój brat jest z moją przyjaciółką, Wes. Dlatego czasami mi pomaga i mnie wspiera, a Flo znam od prawie zawsze. To jest zbyt wiele, żeby wymagać od nich czegokolwiek więcej.

- Dlaczego więc dalej mówisz, że jesteś sama.

- Bo tak jest łatwiej, jeśli powiem, że nie mam znikąd pomocy to nie obwiniam siebie o to, że jej potrzebuję. Tak samo ty myślałeś, że jestem niedostępna i mnie unikałeś, a ja nie musiałam się tym martwić. Bo nie wiedziałeś, że mogę potrzebować wsparcia - Zerkam na niego niepewnie, a na jego twarzy maluje się delikatny uśmiech.

- Możesz potrzebować pomocy Santano, każdy z nas jej potrzebuję, ale niektórzy tak jak my udają, że jest wręcz przeciwnie. - Chwycił mnie za jedną rękę i okręcił wokół własnej osi, żeby zaraz ponownie mnie do ciebie przyciągnąć. - Ostatnio myślałem, że grasz ze mną i Williamem w jakąś grę, że szukasz atrakcji, ale teraz wiem, że to ja byłem arogancki - oznajmia, a ja nie wiem jak mam na to zareagować. - Ty od początku byłaś ze mną szczerą i nie ukrywałaś nic poza córką, gdybym był tobą nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Ale proszę żebyś dała mi drugą szansę. Pustą stronę, którą będziemy mogli zapełnić na nowo.

- Nie mam czego ci wybaczać, po prostu się nie dogadaliśmy, bo oboje znamy się zbyt słabo. Ale już teraz wiem, że jedno wypowiedziane przez ciebie zdanie było prawdziwe bez względu na okoliczności. - Oparłam czoło na jego piersi, nie chcąc patrzeć w jego oczy. - Czuję, że tak naprawdę nigdy nie będziesz w stanie zrezygnować ze swojego obecnego życia. Wiem, że nie zaryzykujesz Wesley, bo teraz twoje życie jest poukładane, gdy będziesz próbował coś w nim zmienić przestanie takie być.

- Masz rację, ale mimo tego chciałbym drugą szansę, żeby udowodnić nam obojgu, że jestem gotów zmienić wszystko.

Nic nie odpowiedziałam, w tamtym momencie nie były potrzebne słowa. Mimo, że coś we mnie sprzeciwiało się wszystkiemu co mówił, pojawiała się też myśl, że powinnam się zgodzić. Pytanie tylko, która z tych opcji była dla mnie bezpieczniejsza.

- To jak Santano, dasz mi jeszcze jedną szansę?

***
Dzień dobry/ wieczór kochani <3
Dziękuję, że tu ze mną jesteście. Jeśli macie ochotę to zachęcam do gwiazdkowania i komentowania, z przyjemnością poodpowiadam na wasze wiadomości ;) Jak wam się podoba?
Kocham,
Wasza, M.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro