Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na prośbę @atriabooktok tłumaczenia znajdziecie w komentarzu. Enjoy <3


Silas

Po raz kolejny się zamyśliłem. Wpatrywałem się w sufit, a ciemność nocy otulała moje ciało i umysł. W głowie wciąż odtwarzałem swój pocałunek z Blue. Boże, jej usta były ciepłe i przyjemne, co okazało się zupełną odwrotnością spojrzenia, którym potrafiła mnie obdarzyć. Puste, martwe, chłodne.

Przekręciłem się na bok, bo poczułem, jak kończyny mi zdrętwiały. Wypuściłem sfrustrowany oddech, kiedy po raz kolejny w ciągu ostatnich godzin ze sobą walczyłem. Miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu. Dłużyły mi się nawet sekundy, a ja tylko mogłem zaciskać szczęki i modlić się o przetrwanie. W głowie powtarzałem słowa terapeutki. Nie wiadomo kiedy, sekundy zamieniły się w minuty, a minuty w godziny. Otworzyłem zaciśnięte mocno powieki i dostrzegłem wschód słońca.

Zwlekłem się z łóżka i usiadłem na jego skraju. Przetarłem twarz dłońmi i znowu ulotnił się ze mnie wydech pełen niezadowolenia. Patrzyłem na budzący się do życia Nowy Jork z nadzieją, że ja też kiedyś obudzę się z tego koszmaru, który sam sobie zafundowałem.

Wziąłem szybki prysznic, założyłem idealnie wyprasowany garnitur i ruszyłem na dół. Odnalazłem na parkingu swoje Porshe. Po kilku minutach, byłem już w galerii. Kiwnąłem na powitanie Matyldzie, która zerwała się ze swojego krzesła, aby, jak co rano, przygotować moją ulubioną kawę.

Usiadłem za biurkiem i odpaliłem laptopa. Odczytałem kilka maili. Sekretarka w tym czasie przyniosła mi ciepły, kofeinowy napój. Tylko to było w stanie mnie dziś uratować po kolejnej nieprzespanej nocy. Przypomniałem sobie, że jak biegałem naćpany, to potem aż tak drastycznie nie odczuwałem skutków bezsenności. Potrząsnąłem głową, chcąc wyrzucić te wspomnienia. One nie były nic warte. Wolałem się teraz męczyć, niż znów wrócić do tego, co było.

Rozdzwonił się wewnętrzny telefon, co wyrwało mnie z zamyślenia.

– Szefie, przyszedł pański ojciec. Mam go wpuścić? – zapytała uprzejmie Matylda.

– Tak.

Minęła raptem minuta, po której w progu mojego gabinetu stanął Dorian Montague, we własnej osobie.

– Czemu zawdzięczam tę wizytę? – zapytałem uprzejmie.

Naprawdę darzyłem ojca wielkim szacunkiem i nigdy nie wyrażę tego, jak bardzo wdzięczny mu jestem za pomocną dłoń, którą do mnie wyciągnął. Teraz jednak nie wstałem nawet z miejsca. Czułem się tak cholernie zmęczony i przygnieciony kotłującymi się, sprzecznymi uczuciami.

– Nie zgadniesz kto mnie wczoraj odwiedził – wycedził przez zęby i rozpiął guzik marynarki.

Po samym jego tonie wnioskowałem, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Gdy podszedł do barku i nalał sobie drinka z mojej najdroższej Whisky, spojrzałem na zegarek. Ledwo dochodziła jedenasta. Cholernie chciałem mu wytknąć jego własne słowa, że gentelmani nie piją przed dwunastą, ale chociaż raz zrobiłem dobry uczynek i ugryzłem się w język. Wolałem poczekać, aż mu się uleje samemu.

– Violet Bloom – wypowiedział z obrzydzeniem i usiadł po drugiej stronie biurka.

Wychylił całą zawartość szklanki na raz. Uniosłem brew, bo wiedziałem, że to gówno mocno pali w przełyk. Dostrzegłem, jak usta staruszka nieznacznie się wykrzywiły, gdy z głośnym stuknięciem odstawił szkło na blat. Dopiero wtedy zdecydowałem się przemówić.

– Czego chciała? – Mój ton pozostawał pozbawiony wszelkich emocji.

Ojciec zgromił mnie wzrokiem i miałem dziwne wrażenie, że zaraz wstanie i dopije resztę alkoholu prosto z butelki. Złość buchała od niego niczym dym z ogniska samego szatana, gdzie piekł niewinne duszyczki.

– Poskarżyła się – warknął i uderzył otwartą dłonią w biurko. – Przeleciałeś ją na bankiecie Huntera Blacka, jej narzeczonego, a potem zerwałeś z nim współpracę? Wiesz, jak to będzie wyglądało w oczach ludzi i prasy, jeśli się rozejdzie?!

Zacisnąłem mocniej szczękę. Ta zdzira nieźle zaczęła mieszać w moim życiu i coraz bardziej zacząłem żałować, że jej wtedy nie potrafiłem odmówić. Jednak nie mógłbym przyznać się do przelecenia jej przed ojcem, bo wtedy naprawdę rozpętałoby się piekło i nawet sam szatan by z niego spierdolił, gdyby władze nad moim ojcem przejął gniew.

– Nic takiego nie miało miejsca – odpowiedziałem spokojnie, chociaż kłamałem.

Po tylko latach wciskania mu przeróżnego kitu, mam to opanowane do perfekcji. Nie byłem jednak z tego powodu dumny, a wręcz przeciwnie. Od tych kilku lat, kiedy wyszedłem na prostą, nie chciałem mu tego robić. Nasze relacje polepszyły się, przekazał mi pieczę nad galerią, mówiłem mu o wszystkim, gdy sobie nie radziłem. Dopiero później zrozumiałem, że nie mogę go całe życie obarczać swoimi problemami i zataiłem tę część z seksoholizmem. To nie tak, że nie wiedział, ale myślał, że wyszedłem z tego gówna. Nie chciałem już dłużej sprawiać mu przykrości.

– Dostanę jakieś argumenty i powody, czemu miałaby kłamać?

Mój mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Z całych sił próbowałem wymyślić wymówkę, ale do głowy przyszła mi tylko jedna i za nic w świecie nie chciałem tego wypowiedzieć. Zanim zdążyłem to w ogóle przemyśleć, z moich ust mimowolnie wydostały się słowa:

– Jest zazdrosna.

– Zazdrosna? – ojciec parsknął. – Niby o co.

– O Blue. – Kurwa. Co ja, do cholery, robię? Co za głupoty zaczynam wygadywać?!

– O Blue? – Chyba niedowierzał.

– Tak.

– Blue? Blue Frost? – dopytał i zmrużył podejrzliwie oczy.

– Tak, Violet jest zazdrosna o Blue Frost. Próbowała mnie zaciągnąć do toalety, ale jej odmówiłem, dlatego do ciebie przyszła. Próbuje mnie udupić. Wiesz, jakie są kobiety, kiedy wejdzie w nie diabeł – warknąłem i nerwowo przeczesałem dłonią włosy.

To już w tym momencie zaszło za daleko i mogłem mieć tylko nadzieję, że ani Blue, ani Violet nie dowiedzą się o tej rozmowie, a usatysfakcjonuje ona Doriana, który zrobi wszystko, żeby te informacje nie wyciekły do prasy. Jasny szlag, sam zrobię wszystko. Miałem zamiar złożyć wizytę tej różowowłosej szmacie.

– Co do tej zazdrości ma panna Frost?

– Spotykamy się – bąknąłem pod nosem.

Trudno, słowo się rzekło i teraz musiałem ciągnąć ten teatrzyk. Mimo to, nie mogłem powstrzymać uśmiechu na myśl, że gdyby Blue tu była i usłyszała to gówno, które mu wciskam, dostałbym po mordzie. I nie mogłem także powstrzymać myśli, że dostanie od niej z liścia to zaszczyt. Mogłaby mnie bić codziennie, gdyby tylko chciała być moja na zawsze.

Ojciec uważnie mi się przyglądał, próbując wyłapać jakikolwiek fałsz, gdy o tym mówiłem, ale mój uśmiech, kiedy o niej myślałem, powiedział mu wszystko.

Nie byłem zaskoczony, gdy wstał i ponownie nalał sobie brązowego płynu, który znowu wypił za jednym razem, tylko na stojąco. Jedną dłoń trzymał na pasie, a drugą kurczowo ściskał szklankę.

– Czy ty zawsze musisz wchodzić w takie gówno? C'est votre employée, bon sang!*

Oho, przechodzimy na francuski, jest źle.

Oparłem się wygodniej w fotelu, przyjmując nonszalancką pozycję. Położyłem złączone dłonie na brzuchu i wpatrywałem się we własnego ojca, który może i kipiał wściekłością, ale to nie było takie apogeum, jakie mogłoby tutaj być, gdybym przyznał się do seksu z Violet.

– Po pierwsze, pragnę zaznaczyć, że Blue nie jest moją pracownicą. – Podniosłem jeden palec do góry. – My tylko współpracujemy. Sprzedajemy jej obrazy, dzielimy się kasą i być może będziemy tak działać przez długi czas, jeśli wszystko wypali. Ba, możliwe, że przyznamy jej jednego z naszych managerów, żeby pomógł jej wszystko wypromować. Ale nie pracuje dla mnie. Tak w gruncie rzeczy, to ona nam dała pracę i chyba o tym zapomniałeś, ojcze. – Spojrzałem na niego, żeby się upewnić, czy przyjął to do wiadomości. Kiedy nie usłyszałem żadnego protestu, dodałem: – A po drugie, naprawdę nieźle się dogadujemy. Nie znasz jej. Jest miła, troskliwa i ciepła, wbrew temu, co nam pokazała na pierwszym spotkaniu. – JA. PIERDOLĘ. Będę się palił w piekle za te kłamstwa.

Tak naprawdę, byłem pewien, że za to, co się między nami ostatnio wydarzyło, miała ochotę mnie zabić. Minęło kilka dni, a kobieta nie odezwała się ani razu, zupełnie tak, jakbym nie istniał. I dałbym sobie rękę uciąć, że właśnie to próbuje wmawiać sobie samej – że Silas Montague nie istnieje, a pocałunek był wymysłem jej wyobraźni.

Ja myślałem z kolei przeciwnie. Pocałunek był tak realny, że wyrył swoje piętno w moim umyśle. Mogłem go odtwarzać w kółko i nigdy by mi się to nie znudziło.

– Tak? W takim razie to świetna wiadomość! – Klasnął w dłonie, uprzednio odstawiając z hukiem szklankę a tacy. – Przyprowadź ją na moje przyjęcie zaręczynowe z Manon w przyszłym tygodniu. Z chęcią poznam wybrankę twojego serca.

Złapałem się za przegrodę nosową, kiedy zaczął zmierzać ku wyjściu. Co ja najlepszego odjebałem? To było wiadome, że mi nie uwierzy w ani jedno słowo, skoro ostatnio brałem od niego jej numer telefonu. Przecież, gdybyśmy się spotykali, miałbym go. Dorian doskonale wiedział, że to wszystko to pic na wodę, fotomontaż. Miałem przesrane, bo byłem na tyle dumny, że w życiu bym się nie przyznał, że kłamałem. Prędzej Sahara stałaby się morzem.

Ne joue pas avec le feu ou tu te brûleras** – warknął na odchodne.

Nie miałem tak do końca pojęcia, o co może mu chodzić. Jeśli o te mydlenie oczu, to jasne, miał rację. W końcu nie da się kogoś oszukiwać w nieskończoność. Natomiast, jeśli chodziło o Blue... Tam przydałby się jakiś ogień, który wykrzesałby z tej kobiety chociaż odrobinę jakichś emocji. Jeśli miałbym się nawet sparzyć, nie demotywowało mnie to.

Gdy tylko dostrzegłem, że samochód ojca zniknął z parkingu wraz z kierowcą, wstałem z miejsca i sam ruszyłem ku wyjściu.

– Matyldo, odwołaj wszystkie spotkania z artystami do końca dnia i poupychaj je w wolnych chwilach. Dziś już nie wrócę do biura – powiedziałem trochę nazbyt oschłym tonem, ale miałem to gdzieś.

Mój humor po wizycie ojca sięgnął dna i musiałem znaleźć się jak najszybciej u Blue, żeby powiedzieć jej prawdę, zanim plotki w naszych kręgach ujrzą światło dzienne. Wtedy to już na pewno mógłbym wybierać sobie nagrobek.

Problem polegał jednak na tym, że nie miałem bladego pojęcia, gdzie mogła się ona znajdować w chwili obecnej. Wybrałem jej numer kilka razy, ale za każdym razem przerzucało mnie na automatyczną sekretarkę, co nie było żadnym zaskoczeniem. Mogłem śmiało przed sobą przyznać, że naruszyłem pewną granicę, której ona nie do końca chciała przekraczać. Kiedy jednak tak sobie pyskowaliśmy, w moim żołądku wybuchł jakiś dziwny płomień, którego nie potrafiłem ostudzić. Gdy nasze wargi się zetknęły, to uczucie rozeszło się po każdym zakończeniu nerwowym w organizmie i to było tak piekielnie cudowne uczucie, że mógłbym to czuć przy niej za każdym razem, a najlepiej codziennie.

Blue Frost jednak była całkowicie wycofana i łamanym francuskim kazała mi się po prostu wynosić. Nawet jeśli nie mówiła w poprawny sposób, to było to cholernie seksowne i z trudem udało mi się wykonać ten rozkaz. Z jakiegoś powodu ciągnęło mnie do niej i chciałem spędzać z tą drobną blondynką każdą chwilę. Pragnąłem dowiedzieć się, co kryje się pod tą maską bezuczuciowości. I co najgorsze – z miłą chęcią bym pomógł kobiecie ją ściągnąć.

Pierwszym miejscem, które odwiedziłem, było jej mieszkanie. Po raz kolejny nie jestem zszokowany faktem, że nie otworzyła mi drzwi i jej nie ma. Nasłuchiwałem kilka minut, czy przypadkiem nie krząta się po domu, żeby mieć pewność, ale nie. Cisza była tak głęboka i przenikająca, że musiałem się stamtąd jak najszybciej zawinąć.

Więc ruszyłem do garażu, gdzie spotkaliśmy się ostatnim razem. Gdy zaparkowałem i dostrzegłem lekko uchylone drzwi, złapał mnie delikatny stres. Próbowałem powtarzać sobie, że to przecież nic takiego i może, ten jeden raz, Blue zgodzi się, żeby wyświadczyć mi przysługę.

Nie wiedziałem, czy powinienem po prostu wejść, czy zapukać, ale ze względu na kulturę i to, że blondynka była nieobliczalna i wiecznie poirytowana, zrobiłem to pierwsze. Moje knykcie spotkały się z zardzewiałą blachą, ale nikt nie odpowiedział. Ściągnąłem brwi, a serce zaczęło wybijać nierówny rytm. A jeśli coś się stało? Pchnąłem je mocno i w towarzystwie głośnego skrzypnięcia wszedłem do środka.

Mój wzrok od razu ją odnalazł, jakby była przyciągającym mnie magnesem.

Siedziała na białej, umazanej farbą płachcie z kolanami przyciągniętymi do brody. Oplatała je rękami i tkwiła w tej pozycji, wpatrując się w czyste, białe płótno. Kątem oka dostrzegłem dwa obrazy, które stały i się suszyły. Jeden był mi bardzo dobrze znany, ale nie miałem czasu, aby przyglądać się drugiemu.

– Blue? – zapytałem cicho, niepewnie.

Mój głos jednak odbił się echem od ścian, a kobieta odwróciła się do mnie ze zmarszczonymi brwiami. Wyglądała przepięknie z wpadającymi do oczu kosmykami przydługiej grzywki. Postawa jej ciała mówiła, że coś się stało, ale te błękitne oczy kompletnie nic nie mówiły, jakby wszystko, co w nich tkwiło, schowało się pod warstwą grubego lodu.

– Straciłam ją – powiedziała po prostu i odwróciła się do płótna.

Stanąłem tuż za nią.

– Kogo? – zapytałem cicho, nie chcąc zaburzać jej żałoby.

Ona jednak tylko parsknęła w odpowiedzi.

– Nie kogo, a co.

– Chyba nie rozumiem – mruknąłem, drapiąc się po skroni.

Blue wstała i pomimo że górowałem nad nią wzrostem, patrzyła na mnie z dziwną wyższością, która jasno określała, kto tu rozdaje karty.

– Wenę. Straciłam każdą jej cząstkę. Mogłam namalować swój smutek, złość, czy to, jak przebiegła moja emocjonalna rekonwalescencja, ale nie potrafię wyobrazić sobie, co będzie dalej. Wiesz dlaczego?

Kręcę przecząco głową.

– Bo już od dawna nie wiem, co to jest radość, czy szczęście. Nie ma tego w moim życiu. Jestem obumarła, Silas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro