17 - Nie Jesteśmy W Indiach Ashley

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Syriusz

Dzisiaj upragniona sobota! Wybieramy się do Hogsmeade. James zmusił do wyjścia Lily, a ta do towarzystwa wzięła sobie Famous. Serio, nie mogła już zabrać Wonson?
- Evans!
- Co Black!?
- Nie mogłaś pójść z nami do Hogsmeade z Wonson!?
- Nie! Marga idzie już z kimś innym!
- A musiałaś brać Famous!?
- Nie marudź, tylko się zbieraj.
Warknęła ruda, a ja ciężko stoczyłem się z kanapy i z cierpiętniczą miną ruszyłem za ukochaną mojego przyjaciela. Kiedy on wreszcie zobaczy, że to potwór, a nie człowiek? Lotta już na nas czekała siedząc sobie obok Luniaka na fontannie. Przechodząc obok nich mruknąłem:
- Zdrajca.
Temu tylko się zaśmiał i wraz z tą pieprzoną brunetką poszedł za mną. Miałem już serdecznie dość, kiedy ta idiotka wtrącała się w nasze życie. Gdyby jej nie było wszytko byłoby tak jak dawniej, spokojnie skończylibyśmy Hogwart, Rogaś ożeniłby się z Evans, Luniak chodziłby z Tonks, Glizdek zaprzyjaźniłby się z Margą... A teraz ta dziewczyna się pojawiła i namieszała w całym naszym życiu! Dobra, żarcik miała zabawny, trzeba przyznać, że jej wyszedł, no ale bez przesady! Ile jeszcze będzie się kręciła w naszym towarzystwie!? Już nie mogłem się doczekać, kiedy ten jej opiekun ją stąd zabierze.

Kiedy doszliśmy do pubu zasiedliśmy do sporego stołu w rogu pomieszczenia, a błękitnooka poszła zamówić nam wszystkim po kremowym piwie. Kiedy już miała do nas wrócić do środka wyparowała Whitney i zaczęła drzeć mordę.
- Famous! Wspaniale cie widzieć! Pewnie czujesz się zaszczycona faktem, że się do ciebie odezwałam, prawda!?
- Tak oczywiście. Bo nie marzę o niczym innym.
Stwierdziła sarkastycznie.
- Słuchaj Lotta. Ja tutaj rządzę, kapujesz?!
- Wybacz, ale nie jesteśmy w Indiach, Ashley.
- A co tu mają Indie do rzeczy?
Spytała mocno zdziwiona blondynka. Zresztą ja też nie bardzo kapnąłem o co jej chodzi.
- A to, że tylko w Indiach krowy są święte, więc spasuj.
Dziewczynie szczęka odjechała, a wszyscy w tym my zaczęliśmy się śmiać jak opętani. Nie ma co, załatwiła ją w pięknym stylu. Wróciła do naszego stołu i usiadła na wolnym miejscu między Lily, a Remusem. Po kilku minutach dostaliśmy nasze zamówienie, a kiedy już chciałem płacić barmanka odezwała się:
- Nie trzeba. Ta cała Whitney mnie tak denerwowała, że dzięki Loćcie raczej nie będzie tu już częstym gościem. Nic nie płacicie. Zapraszam was częściej.
Uśmiechnęła się radośnie i wróciła do lady, żeby pozmywać naczynia, a my poszliśmy do Miodowego Królewstwa. Tuż przed wejściem Lupin zatrzymał się i zaczął biec w stronę zamku.
- Luniak! Gdzie idziesz!
- Do dormitorium! Zapomniałem odrobić pracy domowej na eliksiry!
Wrzasnął i już go nie było. Potem wszystko się rozlazło: James zaciągnął Lily w jakieś jego zdaniem bardzo romantyczne miejsce, a Peter już wychodził z workiem słodyczy i skierował się do Hogwartu.
- Wygląda na to, że jesteśmy sami.
Westchnąłem ciężko. Nie chciałem z nią łazić, ale nie uśmiechała mi się też myśl zostawić ją tak poprostu. Miałem więc nadzieję, że sama sobie gdzieś pójdzie. Jednak ta oparła się o framugę i spojrzała mi w oczy.
- Wiesz co Black? Chyba źle zaczęliśmy. Może zostaniemy względnie znajomymi, którzy nie skaczą sobie do oczu?
- To ty chciałaś mnie udusić.
Stwierdziłem udawanie obrażonym tonem, a brunetka uniosła brew.
- Doprawdy? A kto wylał mi ścieki na głowę?
- Pomysł Rogacza.
- W twoim wykonaniu.
- Ale to nie ja jak księżniczka mdleję na schodach!
- To nie ja łamię serca całej szkole.
- Pewnie dlatego, że nikomu się nie podobasz.
- Wmawiaj sobie. Jak wam idzie kolejny żart?
- A dobrze. A twoje przygotowanie do sprawdzianu? - Mogłabym Cię spytać o to samo, ale bardziej mnie ciekawi czy oddaliście tego głupiego kota Filchowi.
Spojrzałem na nią rozbawiony.
- Tak myślałem, że to ty nas w to wkręciłaś.
- Nie byłabym sobą gdybym tego nie zrobiła.
Tak żartobliwie się przekomażając dotarliśmy pod obraz Grubej Damy.
- Szczęście sprzyja głupcom, odwaga walecznym.
Powiedziała hasło, a potem weszliśmy do PW. Może nie jest taka zła jak się wydaje? Tylko czemu robiła wrażenie ponurej i wrednej. Śmialiśmy się, kiedy wpadł na mnie Peter.
- Syriusz! Chodź szybko do naszego dormitorium!
- A co się stało?
- Remus!
Ruszyłem biegiem do schodów łapiąc przy okazji Lottę za nadgarstek. Otworzyłem z hukiem drzwi i zobaczyłem Lunatyka leżącego z książką po środku pokoju w planie krwi. McGonagall próbowała zaklęciem zaszyć mi rany i krew na powrót oddać do ciała. Jednak nic z tego. Czerwona posoka dalej wylewała się z umierającego chłopaka. Doskoczyłem do niego z rozpaczą wymalowaną na twarzy.
- Remus? Remus obudź się!
Profesorka spojrzała na mnie ze współczuciem.
- Obawiam się, że to już jego koniec.
Wyszeptała cicho.
- Nie! On nie może zginąć!
Wtedy podeszła do mnie Lotta i uklękła obok mnie. Położyła mi rękę na ramieniu, a po chwili wyciągnęła różdżkę.
- To nic nie da.
Odezwała się nauczycielka transmutacji. Jednak dziewczyna machnęła magicznym patykiem, z którego wypłynął złocisty promień i trafił w pierś Remusa. Rany zaczęły się zasklepiać, a krew zaczęła sunąć by zniknąć w ciele Luniaka. Chłopak zamrugał kilka razy powiekami i po chwili już patrzył na mnie zaskoczony. Wszyscy zgromadzeni w pokoju gapili się na brunetkę włącznie ze mną. Ona szybko schowała różdżkę i wstała z miną jakby nic się nie stało.
- Co to za zaklęcie?
Spytała kobieta.
- Et Dabo Tini Animam*.
McGonagall patrzyła z otwartymi ustami, a potem szybko się odwróciła i niemalże wybiegła z pokoju. Wszystkich zatkało. Nikt nie miał pojęcia co to za zaklęcie, nawet Evans. Lotta popatrzyła na nas wszystkich by wzruszyć ramionami i wyjść. Żadne z nas jeszcze przez dość długi czas nie mogło się ogarnąć.

***

McGonagall szła korytarzami do gabinetu dyrektora Hogwartu. Zwołała zgromadzenie ciała pedagogicznego, żeby porozmawiać o użytym przez Lottę Famous zaklęcia. Kiedy wpadła do obszernego pomieszczenia wszyscy byli już zgromadzeni. Dippet spojrzał na nią wyczekująco.
- Chodzi o panienkę Famous - powiedziała bez ogródek. - A raczej o zaklęcia, których używa.
Na te słowa wszyscy wyraźnie się zainteresowali.
- Co z nimi nie tak?
- Użyła zaklęcia Et Dabo Tini Animam. Bardzo podobnego do
Dabo Pars Animae Meae*.
Profesorowie zawarli na słowa kobiety.
- To bardzo mało znane zaklęcia. Uważane za wytwór czarnej magii.
Powiedział Albus Dumbledore.
- Trzeba coś z nią zrobić. W Diaquond* wbrew pozorom nie uczą takich rzeczy. To nawet u czarnoksiężników nie jest powszechne znane.
Armando Dippet zmarszczył brwi z uwagą.
- Chyba będę musiał wyrzucić ją z Hogwartu. Jej wiedza jest niebezpieczna dla uczniów. - po chwili dodał - Nie wiem gdzie ona się tego dowiedziała, ale ta dziewczyna nie może dłużej przebywać w tych murach! Jutro na śniadaniu ją o tym uświadomię.

No to się porobiło... Tym razem rozdział pisany z pomocą ShaDowPalpatine. Spójrzcie na podkreślone słowa. Teraz czas na wyjaśnienia:

Et Dabo Tini Animam - zaklęcie użyte przez Lottę. Całkowicie wymyślone przeze mnie. Z łac. Podaruję ci życie.
Leczy wszystkie choroby i zasklepia rany. Może nawet przywrócić do życia jeśli uzdrawiana osoba była bliskim przyjacielem lub ukochaną/ym. Uważane za wytwór czarnej magii.

Dabo Pars Animae Meae - kolejne zaklęcie wymyślone przeze mnie. Z łac. Oddam ci część mojej duszy. Jest całkowicie oddane czarnej magii. Niewrbalne. Używa się go do zrobienia horkrusów. Zabija się osobę i wycelowuje różdżkę w dany przedmiot, który ma zostać horkrusem.

Diaquond - szkoła dla czarownic w Bułgarii, do której chodziła Lotta zanim przeprowadziła się do Hogwartu.

Piszcie swoje opinie na temat tego rozdziału i możecie dawać kolejne propozycje słów.
Pozdrawiam
Lighteagle15

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro