24 - Atak Wspomnień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lotta

Po kilku godzinach obudziłam się i zobaczyłam biały sufit. Byłam w Skrzydle Szpitalnym. Niewiele pamiętałam z wydarzeń z minionej nocy, ale jednego jestem pewna, Syriusz żyje, a rodzice chyba jednak nie chcą, żebym skakała z wieży. Uniosłam się na łokciu i zobaczyłam jak pani Pomfrey biega między dwoma łóżkami. Kiedy tam podeszłam zobaczyłam Lupina i Black'a.
- Widzę, że już się obudziłaś. Dobrze, zaraz zaprowadzę cię do kuchni. Tam spokojnie zjesz obiad i pójdziesz do swojego dormitorium.
Podczas, kiedy kobieta mówiła ja się odwróciłam i spojrzałam na poczciwą twarz pielęgniarki. Powoli skinęłam głową i poprostu usiadłam na krześle obok łóżka, na którym leżał Syriusz. Spojrzałam na jego twarz. Była taka rozluźniona i spokojna, że bałam się poruszyć, żeby nie wybudzić go ze snu. Po kilku minutach pani Pomfrey dała mi znak i ruszyłam za nią, odwracając jeszcze się w drzwiach na chwilę. Po chwili jednak szybko poszłam za kobietą, która poprowadziła mnie w dół, w kierunku piwnicy Hufflepuffu. Kiedy doszłyśmy do obrazu, na którym znajdowała się miska z owocami, pielęgniarka połaskotała gruszkę, która po chwili zamieniła się w zieloną klamkę. Wprowadziła mnie do ogromnego pomieszczenia, gdzie na stołach znajdowały się jeszcze półmiski z potrawami.
- Siadaj i jedz. Potem wróć do swojego dormitorium i najlepiej się prześpij. To dla waszej trójki była ciężka noc.
Odeszła, a ja oszołomiona usiadłam. Podeszła do mnie skrzatka z wielkimi oczami.
- Czy coś podać?
- Nie, dziękuję.
Powiedziałam, a widząc strach w jej oczach zrozumiałam, że wypowiedziałam się odrobinę za szorstko.
- Przepraszam. Jestem zdenerwowana ostatnimi wydarzeniami. Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać.
- Nic się nie stało.
- Jak masz na imię?
- Kayka (czyt. Tak jak się pisze)
- Aha. Może poprosiłabym Cię o talerz i sztućce.
- Już przynoszę.
Oznajmiła szybko Kayka i zniknęła mi z polu widzenia. Ja w czasie jej nieobecności rozejrzałam się po różnych potrawach jakie leżały jeszcze na stołach.

W końcu przesunęłam do siebie półmisek z pieczenią w ziołach i warzywach, pieczone ziemniaki oraz dzbanek z sokiem dyniowym. Ku mojemu zadowoleniu Kayka pomyślała również o przyniesieniu szklanki. Grzecznie jej podziękowałam i nałożyłam dość sporą porcję jedzenia. Już trochę ostygło, ale nadal było pyszne. Zaczęłam żałować, że Voldemort nie przysłał mnie tu wcześniej. Teraz to pewnie tylko szuka sposobu, żeby się mnie pozbyć. Pomyślałam ponuro i westchnęłam. Po skończonym posiłku odstawiłam talerz i wyszłam machając jeszcze do uroczej, fiołkowookiej skrzatki. Zaczęłam się wspinać po schodach, które jednak postanowiły utrudnić mi wspinaczkę więc w efekcie końcowym, do celu doszłam około pół godziny później niż zamierzałam.
- Hasło?
- Wolność dobrym, chwała sprawiedliwym.
Obraz odsłonił przejście, a ja spokojnie tam weszłam. I wtedy się zaczęło.
- Lotta! Jesteś! Całe szczęście, że nic Ci się nie stało! Cała szkoła mówi o tym jak pokonałaś Sama Wiesz Kogo i jak uratowałaś Syriusza! Ja bym nigdy się nie odważyła na taki krok! A ty tak bez strachu skoczyłaś między niego, a to śmiercionośne zaklęcie i je tak poprostu odbiłaś! Jesteś niesamowita!
Wrzeszczała jakaś Gryfonka z drugiego roku, która nie mogła przestać odrywać stóp od podłogi i mnie obskakiwać naokoło.
- Tak jasne. Mogłabyś się odsunąć? Chciałabym pójść do pokoju.
- A wiesz, że jesteś prawdopodobnie jedyną osobą, która odbiła tą klątwę? Jeszcze rzuconą przez Sama Wiesz Kogo!
- Fajnie.
Mruknęłam. Nie znosiłam być w centrum uwagi, a poza tym moja szpiegowska natura i wychowanie odegrały swoją rolę. Nie miałam najmniejszej ochoty wysłuchiwać wrzasków Gryfonów. Zaczęłam przeciskać się w tłumie, żeby dostać się do schodów prowadzących do mojego dormitorium. Oczywiście, ponieważ mam niewiarygodnego pecha, ci wszyscy ludzie tak się pchali, że zepchnęli mnie do miejsca, którędy mogłam dostać się do sypialni chłopców. Jednak jak narazie to moja jedyna droga ucieczki więc pobiegłam prędko na górę otwierając drzwi do pokoju huncwotów. Kiedy już tam wpadłam zatrzasnęłam je i oparłam się o nie plecami. Chłopcy patrzyli się na mnie zaskoczeni.
- Hej. Macie coś gdzie mogłabym się schować?
- A po co?
- Bo za drzwiami jest mnóstwo ludzi, którzy koniecznie chcieliby mnie udusić.
Stwierdziłam zmęczona, a oni dalej się na mnie patrzyli. Uniosłam brew w niemym pytaniu. W końcu odezwał się James.
- Wiesz, mamy coś, ale musiałabyś obiecać, że nikomu nie powiesz.
- Jasne. Obiecuję.
- No dobra.
Westchnął Rogacz i podszedł do swojego plecaka. Wyciągnął z niego jakąś dziwną pelerynę i podał mi ją.
- Co to?
- Peleryna niewidka. Jeśli się pod nią schowasz nikt ani nic cię nie zobaczy.
Nie do końca przekonana okryłam się peleryną i wyszłam na środek pokoju. I wtedy wpadło przynajmniej dziesięciu uczniów.
- Hej! Widzieliście Lottę?
- Nie.
Odparł spokojnie Syriusz, a ja gapiłam się oniemiała. Gryfoni z pomrukiem wycofali się. Kiedy drzwi się zamknęły zsunęłam z siebie pelerynę i spojrzałam zaskoczona na chłopaków.
- Wow. Dzięki.
Mruknęłam cicho, ale oni to usłyszeli. Pomogli mi. Chyba muszę im powiedzieć. Ale tak z drugiej strony mogą się ode mnie odwrócić.

Oddałam Potter'owi jego własność i spojrzałam niepewnie na drzwi. Nie miałam ochoty teraz wchodzić w ten tłum. Remus, który musiał zobaczyć moją minę uśmiechnął się zachęcająco i poklepał miejsce obok siebie.
- Siadaj jeśli nie chcesz tam iść.
Uśmiechnęłam się do niego z wyraźną ulgą i klapnęłam na jego łóżko. Nie wiedziałam czy mówić im teraz czy zaczekać na Lily. W końcu ją też zdradziłam. Spojrzałam na sufit, a odgłosy za drzwiami nagle ucichły. Peter podniósł się zaniepokojony i wyszedł z pokoju. Po niespełna minucie wbiegł spowrotem z wielkimi z przerażenia oczami
- Rany, Glizdku. Co się stało?
- Dementorzy!
Wrzasnął blondyn, a wśród chłopaków natychmiast zapanowało poruszenie. Każdy bez wyjątku złapał za różdżkę i wybiegł z pokoju. No, może oprócz mnie. Ja doskonale wiedziałam, że ja jestem tam najmniej potrzebna. Mimo to zeszłam po schodach do Pokoju Wspólnego i rozejrzałam się. Wszyscy w panice biegali po pomieszczeniu, a prefekci zwoływali uczniów z szóstych i siódmych klas. To my mieliśmy stanąć w obronie młodszych.

Lily pociągnęła mnie za sobą. Pokręciłam głową.
- Lily! Z tego nic nie wyjdzie! Ja nie wyczaruję patronusa!
- Dasz radę! Uwierz mi!
- Jakby to było takie łatwe.
Mruknęłam cicho, żeby tego nie usłyszała. Dobiegłyśmy do Wielkiej Sali, kiedy poczułam przeszywające zimno. Voldemort, to on ich przysłał. Tak chce wykończyć Syriusza i przy okazji mnie załatwić. Po chwili zza rogu korytarza podleciał do nas najprawdziwszy dementor. Nie było widać jego twarzy, a całe jego ciało, o ile jakieś miał, pokrywały szare, postrzępione szaty. Był przerażający.
- Expecto Patronum!
Krzyknęło kilku uczniów i srebrzysta mgiełka trafiła w stworzenie. Założyłam prędko maskę obojętności, tak jak uczył mnie Voldemort. Jeśli dementorzy nie wyczują we mnie, żadnych uczuć nawet nie wezmą mnie za żywą istotę. Poprostu przelecą obok. Usłyszałam okrzyki radości, kiedy ten jeden uciekł. Nie wyrobiłam i krzyknęłam:
- Durnie! Ich jest więcej! Nie chwalcie dnia przed zachodem słońca! Czeka nas jeszcze ciężka walka!
Nas? Raczej ich. Uświadomiłam sobie. Oczywiście zaraz zaczęły nas otaczać przerażające stwory.

Po plecach przeszły mi ciarki. Teraz jak już oznajmiłam swoją obecność według większości to ja pierwsza powinnam stanąć do walki, która po chwili się rozpętała. Wokół siebie słyszałam niesamowitą wrzawę. Nie mogłam się skupić na ukryciu emocji i uczuć. Nagle poczułam jak dookoła mnie robi się pusto. Czułam, że nade mną wisi dementor, a wszyscy gapią się na mnie, oczekując, że załatwię go jednym ruchem.

Problem polegał na tym, że nie potrafiłam wyczarować patronusa. Miałam oczy mocno zaciśnięte, kiedy rozległ się krzyk przerażonej Margi.
- Lotta! Użyj patronusa!
To mnie na chwile rozkojarzyło, a kiedy uniosłam powieki zobaczyłam nad sobą szare cielsko. Wspomnienia napłynęły ze zdwojoną siłą:

- Lotta! Nie wchodź mi w drogę!
- Co ty robisz! Nie! Przestań!
- To już koniec ojcze. Twoja żona nie żyje, córka zaraz podzieli jej los. Avada Kedavra!
- Nie! Avada Kedavra!
- Lotta!

Szybko otrząsnęłam się z szoku.

Jednak za wolno.

Dementor zaczął wysysać ze mnie wszystko. Albo raczej to co ze mnie jeszcze zostało.

- Expecto Patronum!
Wielki pies pomknął w stronę potwora i odciągnął go ode mnie. Cofnęłam się. Nie. Czemu to wróciło?! Czemu akurat teraz?! Ja muszę odejść. Póki jestem w Hogwarcie wszyscy są narażeni. Szczególnie huncwoci.
Widziałam miny uczniów. Nie mogli uwierzyć, że dziewczyna, która odbiła Avadę tak po prostu dała się podejść dementorowi. Nawet nie próbowała z nim walczyć.

Miałam spuszczony wzrok. Oczywiście kto musiał to skomentować? Ashley!
- Rany Famous! Co cię trafiło!? Przez ciebie zginęło sześciu uczniów!
Większość zamruczała zgodnie.
- Sądzę, że ta akcja z Sami Wiecie Kim to lipa! Niby czemu ona miałaby odbić takie zaklęcie, a boi się nawet walczyć ze zwykłym dementorem!
I właśnie w tym momencie Whitney przegięła. Odwróciłam się do niej z żądzą mordu wymalowanej na twarzy. Znając życie ponownie moje oczy i usta przeszły metamorfozę.
- Nie odzywaj się Whitney jeśli nie wiesz co było prawdziwym czynnikiem!
Darłam się wkurzona.
- Naprawdę sądzisz, wy wszyscy sądzicie, że gdybym potrafiła wyczarować patronusa to stałabym tak z założonymi rękami! Myślicie, że dopuściłabym do śmierci uczniów!
- Przecież ty jesteś najlepsza! Ty wszystko potrafisz!
- Tak się składa, że nie! Sądzisz, że jak ktoś jest mądrzejszy od ciebie to ma szczęśliwe wspomnienia! - Po moich policzkach płynęły łzy - A nawet jeśli jakieś mam nie są wystarczająco silne by pokonać dementora! Czemu wy wszyscy oceniacie po okładce?!
Widziałam totalnie zaskoczoną minę Syriusza. Chyba nikt nie spodziewał się po mnie takiego wybuchu. A już napewno nikt się nie spodziewał, że mam jakąkolwiek słabość. Owszem mam. Są nią relacje z innymi ludźmi. Dziwne, że jeszcze jej nie dostrzegli. Rozglądając się po twarzach zgromadzonych ruszyłam biegiem do wieży Gryffindoru. Wszyscy rozstępowali się przede mną.

Kiedy byłam już przy schodach odwróciłam się i dodałam:
- Po za tym nie jestem jakąś cholerną maszyną, która ma wszystkim ratować dupy podczas gdy inni dłubią palcem w nosie!
Po wyżaleniu się ponownie zaczęłam biec, a kiedy wreszcie dotarłam do Pokoju Wspólnego zastanowiłam się gdzie pójść. Nie chciałam iść do mojego dormitorium, bo zaraz przylazłaby ta szarańcza Whitney. Z drugiej strony jeśli pójdę do chłopaków zaraz zrobią aferę. Optymalnym pomysłem jest usiąść na kanapie przy kominku licząc, że nikt mnie nie zauważy. Jednak oczywiście, ponieważ los nigdy się doniesienia nie uśmiecha, kiedy już usadowiłam się tak, że nie było mnie widać po obydwu moich stronach dosiedli się huncwoci. Najbliżej byli Syriusz i James, potem Remus i Peter, a Lily usiadła naprzeciwko mnie. Po chwili dołączyła do niej Marga.
- Lot, co jest?
- Nie słyszałeś? Sądzę, że jeśli się zwrócisz do Whitney to ona ci chętnie opowie jak to ją wyzywałam.
- No dobra. Ale dlaczego nie masz tych wspomnień? Przecież chyba, każdy ma.
- Właśnie, chyba. Ja jestem jakimś pieprzonym wynaturzeniem i odstaję od wszystkich. Moje dzieciństwo nie było najszczęśliwsze.
- Może jak powiesz to będzie Ci lżej?
Cicho zasugerowała blondynka.
Już miałam odmówić, kiedy przypomniałam sobie słowa mamy: musisz im powiedzieć...

- Dobrze, ale nie tutaj. Jest zbyt wiele uszu w pobliżu, a nie ma się czym chwalić.
Black skinął głową i dał wyraźny znak, że mamy pójść do jego pokoju.

Usiedliśmy na czerwonym dywanie w kole. Spojrzałam po ich zaciekawionych minach. Patrzyli na mnie z wyczekiwaniem, a mnie serce ściskało się ze strachu. Czułam wielką gulę w gardle. Nasuwało mi się miliony pytań:
Jak zareagują? Czy zrozumieją? Czy mnie odrzucą?
Bałam się wyznać im prawdę. Zabawne, że byłam w stanie skoczyć przed promień Avady, a nie jestem w stanie opowiedzieć tego co było. Ale to szpiegostwo? Wiem, nie powiem im o tym. Ten fragment zataję. Gdybym im powiedziała na pewno by mnie znienawidzili. Domyśliliby się, że to ja ich zdradziłam.

Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić.
- Może zacznijmy od faktu, że częściowo was okłamałam. Nie jestem mugolaczką, ale czarownicą czystej krwi.
Nie umknęło mojej uwadzę jak Lily i Syriusz wymienili spojrzenia.
- Mieszkałam sobie z rodzicami, siostrą i bratem, który był akurat na czwartym roku nauki w Hogwarcie. Była akurat przerwa świąteczna i zbliżały się moje urodziny. No i mojej siostry. Jesteśmy bliźniaczkami. Rodzice coraz częściej poruszali tematy Sami Wiecie Kogo, a brat wtrącał, że on nie jest taki zły. W końcu nam nic nie groziło, byliśmy czyjej krwi. A przynajmniej tak by było gdyby moi rodzice go popierali. W Wigilię siostra poszła odwiedzić koleżanki i życzyć im wszystkiego najlepszego. I to ją uratowało. Kilka minut po jej wyjściu przyszli. Jeden z nich zabił mamę. Został tylko jeden, powalony przez tatę. Ale wtedy do akcji wkroczył mój brat. Szydził z niego. A kiedy rzucał Avadą w niego ja złapałam różdżkę mamy i wycelowałam. Dopiero, kiedy krzyknął zrozumiałam, że go zabiłam. Użyłam najgorszego z zaklęć niewybaczalnych na własnym bracie. Moja siostra już nie wróciła. Z tego co wiem zabrała ją nasza sąsiadka do Francji.
- Ale jak ty przeżyłaś?
- Już nie wrócili. Myśleli, że wszyscy nie żyją. Potem, kiedy aurorzy zabierali ich ciała zobaczyli mnie siedzącą w kącie i zabrali do Bułgarii, żebym była jak najdalej od miejsca zdarzenia.
Wszyscy patrzyli na mnie w milczeniu. Pierwsza odezwała się Marga:
- Nie jest dobrze kłamać, ale teraz patrząc na twoją historię, to co przeżyłaś, nie winię cię. Ja pewnie też bym ukryła moją tożsamość. Rozumiemy cię Lotta. I żadne z nas cię nie potępia.
Mówiła z lekkim uśmiechem na ustach.
- Nikt cię nie wini za śmierć Hedvigi i tych sześciu uczniów. Ty poprostu nie miałaś na tyle szczęśliwych wspomnień, chociaż powiedz, ile miałaś lat?
- Osiem.
- I nie miałaś, żadnych dobrych chwil?
- Miałam, ale było ich bardzo mało. Rodzice nie bardzo się mną przejmowali. Bardziej ich interesowała sytuacja na świecie. I kłócili się z moim bratem.
- A w jakim on był domu?
- Slitherin. Obydwoje pałali nienawiścią do Ślizgonów. Nie mogli zrozumieć dlaczego ich syn tam trafił.
Potem zapadło milczenie. Błoga cisza sprawiła, że poczułam się lepiej. Nie próbowali mnie bez sensu pocieszać. Wiedzieli, że to nic nie pomoże. Współczucie nie wróci mi rodziców. I tak ich spotykam w tym sumieniu. Po kilku godzinach wyszłam i usiadłam przed kominkiem, a w ogniu zobaczyłam samą siebie.

Poczułam, że ktoś siada obok mnie.
- Lot?
- Hm?
- Skąd się wziął twój bogin? Dlaczego bałaś się dziecka?
- Nadal się boję. Jeśli pamiętasz ta dziewczynka rzucała Avadę i miała około ośmiu lat. To byłam ja. Boję się sama siebie, bo skrzywdziłam, ba zabiłam członka mojej rodziny.
- Dlatego tak mdlejesz?
- Co?
- Wątpię, żebyś tak poprostu traciła przytomność na środku korytarza. Ty masz to Rodzicielskie Sumienie. Dlatego tak odlatujesz. Mam rację?
- Tak.
Wyszeptałam i wtedy huknęło za oknem.
- Ja już pójdę.
- Jasne.

Hejka! Wreszcie skończyłam ten rozdział. Co o nim sądzicie? Jest najdłuższy jak na razie. Następny pojawi się tak do czwartku.
Pozdrawiam
Lighteagle15

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro