31. Ewa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Byłam tak roztrzęsiona, że Robert z trudem wydobył ze mnie całą historię przez telefon. Kiedy tylko wszystko mu opowiedziałam, przełożył resztę sekcji, jakie mu na ten dzień pozostały, wsiadł w samochód i wrócił do domu.

   Bał się, że nie wytrzymam kolejnego po gwałcie ciosu, jakim było zatrzymanie mojego chłopaka za morderstwo. Może miał rację. Ufałam Michaiłowi i byłam przekonana, że znam go na tyle, by wiedzieć, że tego nie zrobił... Ale czy można przez kilka miesięcy tak dobrze poznać drugiego człowieka? Czy w ogóle, przez całe życie można kogoś poznać na tyle dobrze, by nie mieć absolutnie żadnych wątpliwości i powiedzieć z pełnym przekonaniem "on nie jest zdolny do takiego czynu"?

   Rob od razu uruchomił swoje kontakty, a przez to, że wielokrotnie pomagał policji przy różnych dochodzeniach, miał ich sporo. Na początek załatwił Miszy obrońcę, na pewno lepszego, niż ten z urzędu, później zaś próbował się czegoś dowiedzieć. 

    Wreszcie wparował do mojego pokoju z triumfalnym uśmiechem. Wciąż jeszcze trzymał w ręku swój smartfon, którego ekran dopiero co przygasał po odbytej przed chwilą rozmowie. Siedziałam na łóżku, opierając brodę na pociągniętych kolanach, bo nie potrafiłam na niczym innym się skupić. Kiedy go zobaczyłam, natychmiast podniosłam się z nadzieją.

   — Pamiętasz tego kolegę, którego spotkaliśmy na komisariacie tej nocy, gdy cię... — przerwał, wahając się nad własnymi słowami — gdy składałaś zeznania?

   — Kapral Dowcipniś, jak mogłabym zapomnieć? — burknęłam, a mój ojczym uniósł brwi z zaciekawieniem. Nie skomentował jednak tego ani słowem, zbyt zajęty czymś zupełnie innym.

   — Właśnie do mnie dzwonił w sprawie Antonowa. Wypuszczają go — oznajmił, a ja natychmiast poczułam, że kamień spadł mi z serca i niepokój, duszący mnie od aresztowania chłopaka, osłabł nieco.

   — Dlaczego tak szybko zmienili zdanie? — zapytałam ostrożnie, starając się pohamować swoją radość, by nie okazała się ona przedwczesna.

   — Bo zgłosił się do nich prawdziwy morderca.

   Zamilkliśmy oboje, trawiąc przez chwilę tę informację. No cóż, to wydawało się niepodważalnym dowodem.

   — To ktoś z Republiki? — zapytałam z powątpiewaniem. Bardzo mało prawdopodobne było, by ktoś z półświatka, jaki utworzył się wokół tego lokalu, sam z siebie zgłosił się na policję i przyznał do zabójstwa. Oni tak nie działali.

   — Nie. — Robert ściszył głos. — Nie powinniśmy tego wiedzieć, więc nie mów nawet Antonowowi. To ojciec dziewczynki, która rok temu zmarła po przedawkowaniu narkotyków kupionych od tej zamordowanej kobiety. Miał żal, że uszło jej to na sucho, bo dochodzenie umorzono z braku dowodów, i postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość.

   — To straszne — westchnęłam. Nie powiedziałam tego głośno, ale cieszyłam się, że Michaił nie należał do tego świata. Już nie. Pewnie gdyby było inaczej, nigdy nie zostalibyśmy parą. 

   — Rozumiem go bardzo dobrze. Mam nadzieję, że sąd potraktuje go łagodnie — odparł Rob, a w jego oczach zauważyłam niebezpieczny błysk. Nie wątpiłam, że gdyby coś podobnego spotkało mnie, nie wahałby się ani chwili. A kto, jak kto, ale lekarz medycyny sądowej potrafiłby popełnić zbrodnię doskonałą. — Rodzice Antonowa wiedzą o jego zatrzymaniu?

   — Raczej nie. — Zastanowiłam się. — Gdyby wiedzieli, pewnie by już do mnie zadzwonili, żeby dowiedzieć się więcej. 

   — W takim razie pojedziemy po niego, żeby nie tłukł się przez miasto autobusem w takim stanie. — Skrzywił się, jakby zaproponował to wbrew sobie, i tak pewnie właśnie było, więc pocałowałam go w policzek w ramach podziękowania. — Zadzwonisz do niego z samochodu, chodź.

   Rozmowa z Miszą była krótka, ale odniosłam wrażenie, że mówił jakoś dziwnie. Nie chodziło o ten w pełni usprawiedliwiony smutek, po prostu w jego głosie kryło się coś, co sprawiło, że jadąc na siedzeniu pasażera na drugi koniec miasta, miałam bardzo złe przeczucia. Jak się okazało, całkiem słusznie.

    — Gdzie Antonow? — Kiedy nie mogliśmy znaleźć Michaiła, Rob skontaktował się z Kapralem Dowcipnisiem i ten zszedł do nas, do hallu. — Miał na nas czekać.

   — Wyszedł pół godziny temu. Jak chcecie, mogę sprawdzić na nagraniu z monitoringu, czy opuścił budynek — zaproponował policjant. Widząc moją kwaśną minę, postanowił jeszcze zażartować. — Nie bój się, w jego tempie daleko nie uciekł.

   Kolejnych piętnaście minut minęło, nim mężczyzna przyszedł z informacją, która nas interesowała.

   — Wyszedł zaraz po tym, jak odebrał rzeczy — oznajmił.

   — Miał na nas czekać — powtórzyłam za swoim ojczymem, rozglądając się wokół z rozpaczą, jakbym miała nadzieję, że to nieprawda. Dowcipniś wzruszył ramionami.

   — Jakoś się dogadajcie, to wasza sprawa. Ja już muszę lecieć. — Uniósł na pożegnanie dłoń.

   — Dzięki za wszystko. — Rob powtórzył gest z roztargnieniem. Kiedy jego kolega zniknął za załomem korytarza, a my przekroczyliśmy drzwi komendy i wyszliśmy prosto w nadchodzący, zimowy wieczór, zwrócił się do mnie. — Zadzwoń do niego.

   Zatrzymałam się i z kurtki wyciągnęłam telefon. Wybrałam numer Miszy, lecz nie odebrał. Odnalazłam więc telefon do jego mamy.

   — Dzień dobry, tu Ewa Różańska — przedstawiłam się na wszelki wypadek. — Czy Michaił wrócił już może do domu?

   — Nie, podobno cały wieczór miał być u ciebie. Czy coś się stało? — Śpiewny akcent nie pasował do niepokoju w głosie kobiety. 

   — Nie, zupełnie nic — siliłam się na beztroski ton, by nie zauważyła, że kłamię. — Dopiero co wyszedł, a czegoś zapomniał i zastanawiałam się, czy jeszcze zdążę go zawrócić z drogi.

   Prędzej czy później pani Antonow dowie się prawdy i może będzie miała do mnie pretensje, wiedziałam o tym doskonale. Teraz jednak nie chciałam jej jeszcze dobijać, no i bałam się, że tylko zaszkodzę swojemu chłopakowi wszczęciem niepotrzebnego alarmu. 

   Serce wciąż miało nadzieję, że to niewinne nieporozumienie, ale rozum podpowiadał co innego. Michaił musiał mieć swoje powody, aby zniknąć i w głębi podświadomości czułam, że mogło mu grozić niebezpieczeństwo. Nie okłamałby mnie, gdyby tam, dokąd poszedł, nic mu nie groziło, tylko wyruszyłby tam ze mną. 

   Na razie wiedziałam tylko tyle, że wyszedł z komendy policji sam, przybity i wciąż w szoku, i nie pojechał do domu. Nie oznaczało to nic dobrego.

   Robert zapiął płaszcz pod samą szyję i mocniej otulił się szalikiem wydzierganym przez babcię. Spojrzał na mnie pytająco.

   — On jest w niebezpieczeństwie — powiedziałam z pełnym przekonaniem. — Cholera, tylko jak go znaleźć.

   — Zgłośmy to na policję, oni już się tym zajmą — zaproponował. Miałam zamiar zaprostestować, ale mężczyzna sam zrozumiał swój błąd. — Nie, za wcześnie na to. Nikt od nas nie przyjmie zgłoszenia o zaginięciu dorosłego, zdrowego intelektualnie chłopaka tylko dlatego, że nie wiemy, gdzie jest.

   W milczeniu zrobiliśmy kilka kroków w stronę parkingu, na którym pozostał nasz samochód. Myślałam tak intensywnie, że z moich uszu niemal wydobywał się dym.

   — Mam pewien pomysł — odezwałam się, gdy usiedliśmy w samochodzie. Przypomniałam sobie szczupłą dłoń Michaiła, trzymającą jego smartfon. — Misza ma taki sam telefon jak ty.

   — Nie zwróciłem uwagi — zdziwił się. — A co to ma do rzeczy?

   — Pamiętasz, jak zgubiłeś telefon i nie wiedziałeś nawet, czy został w pracy, gdzieś w terenie, czy jest w domu? — przypomniałam mu, ale wciąż wyglądał, jakby nie wpadł na mój tok rozumowania.

   — Tak, w końcu okazało się, że zostawiłem go w samochodzie...

   — A żeby się tego dowiedzieć, użyłeś opcji lokalizowania urządzenia na stronie producenta — dokończyłam. W końcu zaskoczył.

   — Jeśli telefon jest włączony, możemy dzięki niemu uruchomić GPS w telefonie i go zlokalizować. Punkt dla ciebie. — Uśmiechnął się z podziwem, zaraz jednak spochmurniał. — Ale do tego musimy znać jego e-mail i hasło. 

    — Masz rację — przytaknęłam. — Ale z tego, co kojarzę, na tamtej stronie nie ma limitu, który blokowałby możliwość zalogowania się, gdy określoną liczbę razy wpiszesz niepoprawne hasło? — postanowiłam się upewnić, a Rob pokiwał głową.— Istnieją programy łamiące hasła do kont poprzez automatyczne wpisywanie wielu możliwych kombinacji. Daria z takiego korzystała, kiedy zmieniła sobie hasło do Facebooka po pijaku. — Skrzywiłam się, wypowiadając imię byłej przyjaciółki, która tak mnie skrzywdziła.

   — A e-mail? — Mężczyzna odpalił silnik i spojrzał na mnie ostatni raz przed ruszeniem z miejsca parkingowego. Na zewnątrz zdążył zapaść mrok.

   — Michaił wszędzie używa tego samego, z tego, co zdążyłam zauważyć. Zapisałam sobie go kiedyś na wszelki wypadek.

   — Zuch dziewczynka — pochwalił mnie ojczym i ruszyliśmy do domu, by skorzystać z laptopa.

   Okazało się, że wcale nie musiałam ściągać łamacza haseł. Nim spróbowałam skorzystać z tego narzędzia, wpisałam pierwsze, co przyszło mi do głowy: swoje imię i datę, kiedy po raz pierwszy rozmawialiśmy ze sobą, wtedy, gdy Michaił źle się poczuł w szkole i przyprowadziłam go do swojego domu. Ślepy strzał okazał się trafiony, a ja pomyślałam nawet, że to dość słodkie.

   — Mam to! — wykrzyknęłam, wskazując palcem wyraźnie zaznaczony punkcik na wirtualnej mapie. 

   — Jedziemy tam — zadecydował.

   Nie odezwałam się, ale byłam mu wdzięczna. Tak zaangażował się w tę sprawę, chociaż nie lubił Michaiła, bo wiedział, że to dla mnie ważne, że nie zaznałabym spokoju, gdybym nie odegnała swoich złych przeczuć. Cokolwiek by powiedzieć o Robercie, nie pozostawiał mnie z problemem samej.

   Miejsce, wyplute przez stronę do lokalizowania telefonu, znajdowało się na zupełnych obrzeżach miasta. Nie było daleko, lecz przez korek i roboty drogowe trasa trochę nam zajęła.

   Dojechaliśmy samochodem najdalej, jak się dało. Miejsce wyglądało na odludne, w dodatku mocno podejrzane i moje złe przeczucia jeszcze się nasiliły. GPS podpowiadał, że powinniśmy skierować się ciemną ścieżką w stronę ponurego magazynu, majaczącego w ciemności.

   — Co robimy? — zapytałam szeptem. — Może powinniśmy wezwać policję? 

   — Nie mamy żadnych dowodów, że dzieje się tu coś nielegalnego. Spróbujmy się najpierw czegoś dowiedzieć — odparł Rob, również szeptem.— Trzymaj się za mną i bądź ostrożna. Jeżeli każę ci uciekać, to to zrób.

   Skinęłam głową i ruszyliśmy gęsiego. Każdy trzask patyka i chrzęst kamieni na ścieżce przyprawiał mnie o mocniejsze bicie serca, aż zbliżyliśmy się do otwartych drzwi magazynu na odległość kilku kroków. 

   Nagle zamajaczyła w nich jakaś postać. Rob spanikował i się cofnął, a ja straciłam równowagę. Usiadłam z impetem na zmarzłej trawie, szykując się do ucieczki. Mój ojczym już próbował podnieść mnie z ziemi i pociągnąć za sobą, kiedy zauważyłam, że nieznajoma postać podpiera się kulą i porusza w znajomy sposób.

   — Miszka! — rzuciłam się w jego stronę, nie zastanawiając się, czy zza jego pleców nie wyskoczy zaraz napastnik. Miałam go już na wyciągnięcie ręki, kiedy zatrzymałam się wpół kroku, zamierając jak słup soli.

   Po prawej stronie klatki piersiowej Michaiła tkwił wbity po rękojeść nóż sprężynowy. Chłopak uniósł szklisty, półprzytomny wzrok na mnie, później zaś na nóż w jego ciele. Rozchylił usta w grymasie zaskoczenia i, nim zdążyłam go powstrzymać, wyciągnął ostrze, a krew pociekła po jego ciemnej kurtce, niemal niezauważalna w mroku.

   — Nie! — krzyknął Rob i puścił się biegiem.

   Wciąż bardzo dobrze pamiętałam, jak ucząc mnie pierwszej pomocy, mówił, by nigdy nie wyciągać ciała obcego, tkwiącego w ranie. Twierdził, że w przypadku uszkodzenia dużych naczyń krwionośnych działa ono jak naturalny opatrunek, tamując krew.

   Michaił właśnie się tego opatrunku pozbawił i osunął się na kamienistą ścieżkę.

   — Dzwoń pod sto dwanaście! — wykrzyknął mój ojczym, padając przy nim na kolana. — Najpierw podaj adres — rzucił jeszcze, nim rozsunął suwak kurtki chłopaka.

   Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Cholera, brak zasięgu! Czemu te pierdolone urządzenia nie mogą działać akurat wtedy, kiedy są najbardziej potrzebne?

   — Muszę iść do samochodu — oznajmiłam z rozpaczą w głosie.

   — Idź i czekaj tam na ratowników, żeby wiedzieli, gdzie nas znaleźć — polecił twardo Robert. 

   Wiedziałam, że to tylko pretekst, żeby się mnie pozbyć. Tak naprawdę chciał, bym znalazła się daleko od drzwi magazynu. Nie wiedział, czy w środku nie znajduje się ktoś jeszcze, kto mógłby nam zagrozić, i był gotowy poświęcić własne życie — ale nie moje. Powinnam się była z nim kłócić, jednak byłam zbyt roztrzęsiona i przerażona.

   Po raz pierwszy w życiu poczułam ulgę, słysząc zbliżające się syreny. Wkrótce ścieżka prowadząca do magazynu nie była już ciemna, oświetliły ją jasne reflektory ambulansu, a po chwili również samochodów policyjnych. Błyskające na dachach pojazdów światła dawały surrealistyczne wrażenie.

   Patrzyłam odrętwiała, jak ratownicy wpakowali nieprzytomnego Michaiła do karetki i zatrzasnęły się za nimi drzwi. Odjechali w asyście jednego z radiowozów.

   — Jak myślisz, przeżyje? — zapytałam Roba, czując obezwładniające zmęczenie. Spojrzał na mnie dziwnie.

  — Pewnie, nic mu nie będzie. Za kilka dni wyjdzie ze szpitala — zapewnił mnie ojczym. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, pewna, że kłamał, abym poczuła się lepiej. Przecież Misza miał wpakowane w ciało kilka centymetrów małego noża sprężynowego, wyciągnął go wbrew temu, czego mnie uczono i był nieprzytomny, kiedy go zabierano. — Naprawdę, nie martw się. Paradoksalnie, uratowała go jego słabość.

   — Co masz na myśli? — zapytałam. Podszedł do nas młody posterunkowy i bez słowa wręczył nam papierowe kubki z kawą. Przyjęłam napój z wdzięcznością, od razu pociągając solidny łyk na rozgrzanie. Rob czekał, aż policjant się oddali.

   — Antonow miał na sobie grubą, puchową kurtkę i wełniany sweter — wyjaśnił w końcu. — Dzięki temu nóż wszedł w ciało bardzo płytko, a krwawienie nie było zbyt silne i udało mi się je łatwo zatamować. Gdyby rozpiął kurtkę, kiedy wszedł do magazynu... — Nie dokończył zdania, pokręcił tylko głową.

   — To dlaczego stracił przytomność? — drążyłam, wciąż nieufna.

   — Tylko zemdlał. Z bólu, szoku, wyczerpania; możesz sobie wybrać, bo ja nie wiem.

   Przytulał mnie, poklepując łagodnie po plecach wolną od kubka ręką, kiedy usłyszałam za plecami głos policjanta.

   — Panie doktorze, w środku mamy truposza. Byłby pan łaskaw zerknąć? 

   Odwróciłam się i zobaczyłam tego samego starszego mężczyznę, który przyszedł do mnie kilka godzin wcześniej w sprawie morderstwa Zaborowskiej.

   — Nie jestem tu służbowo. — Rob się zawahał. — Obawiam się, że jestem zaangażowany w sprawę osobiście i nie powinienem nad nią pracować.

   — Tak, słyszałem, że ta młoda dama to pana córka. — Komisarz wskazał na mnie, po czym machnął lekceważąco dłonią. — Nie proszę pana o pełną współpracę, ale może chociaż zerknie pan na ciało in situ i podzieli się spostrzeżeniami, nim je zabiorą. Bardzo nam pan tym pomoże.

   — Zostań w samochodzie — poprosił Rob niepewnie i ruszył za funkcjonariuszem. Usiadłam na siedzeniu pasażera, pozostawiając drzwi otwarte. Otulając dłońmi kubek z parszywą, ale przynajmniej ciepłą kawą, patrzyłam w zamyśleniu na policjantów i techników kryminalistycznych, uwijających się jak w ukropie. 

   — Możemy jechać. Jutro rano mamy stawić się na przesłuchanie, ale teraz możemy wrócić do domu odpocząć — oznajmił Robert, wróciwszy po dłuższej chwili. Obszedł samochód i zajął miejsce na siedzeniu kierowcy.

   — Chcę jechać do szpitala — zaprotestowałam słabo.

   — Zły pomysł. I tak nie wpuszczą cię do Antonowa, zresztą, on też musi się przespać. Obiecuję, że pojedziemy tam prosto z komendy.

   Myślałam, że tego wieczoru nie zdołam zasnąć. Myliłam się — nastąpiło to niemal od razu, gdy przyłożyłam głowę do poduszki. Zmęczenie zrobiło swoje.

   Następnego dnia o dziesiątej było już po przesłuchaniu i zgodnie z obietnicą Roberta zaparkowaliśmy pod szpitalem. Pielęgniarka w recepcji pokierowała nas na właściwy oddział, kolejna wskazała izolatkę, w której leżał Michaił. Zresztą, trafilibyśmy i bez jej pomocy: na zewnątrz, na plastikowym krześle siedział posterunkowy, opierając się o lamperię pamiętającą zapewne czasy komuny.

   — Pani nazwisko? — Wyprostował się na krześle i zatrzymał mnie gestem, gdy dojrzał, że zbliżam się do drzwi.

   — Różańska. Komisarz mówił, że mogę go odwiedzić. 

   — Tak, bardzo proszę. — Znów się oparł, a Robert zajął miejsce obok niego, nie chcąc nam przeszkadzać. Zapukałam do drzwi.

   Pani Antonow miała podkrążone, zapuchnięte od płaczu oczy, ale uśmiechnęła się na mój widok. Zamknęła mnie w niemym uścisku, z którego biła wdzięczność, ale i bezsilność.

   — On mnie wykończy nerwowo. — Popatrzyła oskarżycielsko na syna. Ja jeszcze nie odważyłam się spojrzeć w jego kierunku. — Nie będę wam przeszkadzać, chyba pojadę na chwilę do domu. Zadzwonię później — rzuciła, wychodząc.

   Dopiero wtedy przeniosłam wzrok na Miszę. Leżał, wsparty o poduszki. Do wysokości pach przykryty był grubym kocem, powyżej zaś nagi. Jego twarz była tak blada, że niemal stapiała się kolorem z bandażem na jego głowie. 

   Nic nie mówił, tylko patrzył mi w oczy. Widziałam w nim niepewność, jakby bał się odezwać pierwszy.

   — Idiota — wydusiłam w końcu. — Robert miał rację, pierdolona autodestrukcja! — Uderzyłam go w lewe ramię.

   — Przepraszam, wiem, że cię zawiodłem. Nie chciałem cię w to mieszać.

   — Sam też nie powinieneś się w to mieszać! — podniosłam głos, ale natychmiast nad nim zaplanowałam. Nie chciałam tu przecież sprowadzić policjanta, pilnującego drzwi. — Co ci przyszło do głowy?

    — Chciałem dowiedzieć się prawdy. — Spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa, wcale nie gasząc tym mojej wściekłości. — O tym, co stało się rok temu, i o Kaśce. Puściły mi nerwy, kiedy zaczęli kłamać, że nie mieli z jej śmiercią nic wspólnego.

    — Bo nie mieli, idioto. — Usiadłam na brzegu łóżka. — Zabił ją jakiś mężczyzna, którego córka przedawkowała kupiony od niej trefny towar. 

   Natychmiast zbladł jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Przez kilka minut trawił tę informację.

   — Wiem, o kogo chodzi. — Gdy to powiedział, uniosłam brwi, zaskoczona. — To ja przemyciłem ten towar z Rosji — dodał cicho. — Właśnie dlatego postanowiłem zrezygnować z tej pracy. Zżerały mnie wyrzuty sumienia.

   Straciłam na chwilę wątek, po czym pokręciłam głową.

   — Nie chcę wiedzieć więcej. To już przeszłość. — Dłonią zsunęłam nieco koc z jego torsu i przesunęłam palcami po opatrunku na żebrach. Michaił się skrzywił. — Nie rób mi tego więcej, dobrze?

   — Więc będzie jakieś więcej? — Uniósł podbródek i spojrzał z nadzieją. Uśmiechnęłam się. W odpowiedzi położyłam dłoń na jego policzku, czując niewielki, ale już kłujący zarost, i musnęłam jego wargi w delikatnym pocałunku.

    

    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro