4. Michaił

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Było mi tak strasznie głupio, że wylałem przed Różańską swoje żale. Starałem się robić wszystko, by nie pozwolić sobie na kolejną rozmowę, która mogła przynieść kolejną chwilę słabości i kolejne wyznania, prowadzące do wstydu. 

   Czułem się rozdarty: z jednej strony przyzwyczaiłem się już do tego, że moje emocje były moją sprawą i powinienem sobie sam z nimi radzić, toteż wywlekanie ich na światło dzienne oznaczało słabość — a przecież słabi przegrywają. Z drugiej jednak, po raz pierwszy miałem wrażenie, że zostałem zrozumiany i wysłuchany; było to bardzo przyjemne uczucie. Przez to wszystko bałem się własnych emocji, więc nie chcąc ich ponownie doświadczyć, unikałem Różańskiej, jak tylko mogłem.

   Mimo wszystko wciąż zerkałem na nią ukradkiem. Dostrzegłem jej nietypową urodę — w końcu byłem facetem, miałem swój typ dziewczyny, obok której nie mogłem przejść obojętnie... i ona się w ten typ wpisywała. Nie była może klasycznie piękna, na pewno nie miała szans w konkursie na miss Polski, ale było w niej coś wyjątkowego. Taka spójność urody — długie, rude włosy idealnie komponowały się z zielonymi oczyma i bladą cerą, pokrytą obficie piegami, które nieudolnie (i niepotrzebnie) próbowała zakrywać makijażem.

   Fascynował mnie jej sposób poruszania się. Bardzo szczupła, chuda wręcz, lekko niezgrabna, jakby miała za długie kończyny, przypominała mi spłoszoną sarenkę. Może i los nie obdarzył jej wydatnymi atrybutami kobiecości, takimi jak biust czy pośladki, lecz miała w sobie coś fascynującego, co mnie przyciągało.

   Tak, kiedy na mnie patrzyła, uciekałem przed nią, ale gdy nie zwracała na mnie uwagi, przyglądałem się i słuchałem, by jak najwięcej się o niej dowiedzieć. Tak było również w piątek, kiedy zagadała się z tą swoją cholerną papużką-nierozłączką tak bardzo, że słychać je było chyba nawet po drugiej stronie ulicy, nie musiałem się więc wysilać.

   — Do Republiki — usłyszałem Darię i poczułem, jak każdy włosek na ciele stanął dęba. Znałem ten klub i jego stałych bywalców jeszcze z czasów sprzed wypadku. — Artur... — Również i to imię było mi znane. Próbowałem sobie tłumaczyć, że byłem przewrażliwiony, przecież mężczyzn o takim imieniu są w mieście tysiące, jednak miałem złe przeczucia. Nawet mój wewnętrzny Terapeuta milczał, wiedząc, że intuicję miałem dobrą i rzadko się myliła. 

   Gdy Różańska weszła do sali, pociągnąłem ją za sobą wolną ręką, nie pozostawiając jej drogi ucieczki. Może zrobiłem to zbyt gwałtownie, ale miałem przed oczyma wszystkie naćpane małolaty, a wyobraźnia płatała mi figle, podstawiając w ich miejsce tę naiwną sarenkę.

   — Nigdzie nie pójdziesz — syknąłem, przytrzymując jej rękę, by na mnie spojrzała. Udało się, uzyskałem jej uwagę.    — Nie pójdziesz z tą lalą do Republiki, rozumiesz?

   — Nie, Michaił, kompletnie nie rozumiem. Najpierw nie odzywasz się do mnie przez miesiąc i chowasz się przede mną w kiblu, a potem mi czegoś zabraniasz, obrażając moją przyjaciółkę.

   — Republika to nie jest miejsce dla ciebie, więc tam nie pójdziesz.

   — A ty skąd to możesz wiedzieć? Nikt cię nie zaprasza na imprezy. Pójdę i będę się doskonale bawić. — Mówiąc to, uniosła dumnie brodę. Chciałem coś dodać, lecz bałem się sam siebie. Gotowało się we mnie i gdybym się odezwał, mógłbym wybuchnąć.

   Co ja mogłem wiedzieć o Republice? Jeszcze rok wcześniej bywałem tam co tydzień, wymieniając towar na kasę, całkiem ładną kasę. Miałem wejście i alkohole za darmo, używałem życia. Czasem zdarzył się przygodny seks, czasem jakiś odlot, ale nigdy nie dałem się głębiej wciągnąć w zażywanie tego gówna. Widziałem jednak, co robią dilerzy, aby wcisnąć to dziewczynkom takim jak Różańska. Nie chciałem tego dla niej.

   Dlatego po przyjściu ze szkoły do domu, mimo nieznośnego bólu nogi, zmieniłem ciuchy, wezwałem taksówkę i pojechałem do Republiki. Czułem mdłości na myśl, że miałbym tam wejść, stałem więc tylko obserwując drzwi obstawione bramkarzami z odległości i mając nadzieję, iż dzieczyna wzięła sobie moje rady do serca. Niestety, kilkanaście minut później zobaczyłem znajome sylwetki, podążające od strony parkingu. 

   Wyglądała nieco śmiesznie w balerinach, słodkiej, ołówkowej mini i bluzeczce z kołnierzykiem, odkrywającej ramiona. To znaczy, strój był całkiem przyjemny dla oka, ale kontrastował z czerwonymi szpilkami, odkrywającymi pośladki szortami i crop topem jej koleżanki, idącej za rękę z dużo starszym od niej mężczyzną. 

   Na jego widok zacisnąłem pięści. Oto zjawił się mistrz we wciskaniu dzieciakom jak najbardziej chujowego towaru i uzależnianiu ich od swoich dostaw. Zawsze śmiał się, że skończył marketing i zarządzanie, ale na szczęście nie wyszła mu praca w zawodzie, bo w tej branży zarabiał dużo lepiej. Był tylko nieco wyżej postawionym w całej machinie żuczkiem niż ja, a mimo to zachowywał się jak niekoronowany król życia. Już wtedy irytowało mnie jego dupkowate zachowanie, lecz teraz po prostu go nienawidziłem.

   Kiedy weszli, odczekałem chwilę i ruszyłem za nimi. Zapłaciłem za wejście, podsunąłem dłoń do pieczątki i wszedłem na salę. Błyski świateł oraz głośna muzyka w pierwszej chwili sprawiły, że zakręciło mi się w głowie, jakby ktoś mnie ogłuszył. Mało brakowało, a wypuściłbym z dłoni kulę, upadając na podłogę jak długi. Pomyśleć, że do niedawna tak wyglądało moje życie — w takich warunkach się relaksowałem i z własnej woli spędzałem weekendy. 

   Wiedziałem, że muszę zachować przytomność umysłu, postanowiłem się więc maksymalnie skupić.

   — Stary, jaką przytomność? — zakpił mój Terapeuta. — Spójrz na siebie, jesteś żałosny. Przyczłapałeś tu za laską, z którą rozmawiałeś ze dwa razy i co, czekasz na to, żeby ją uratować jak jakiś pieprzony superhero? 

   — Zamknij się — odpowiedziałem w myślach sam sobie, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu znajomych twarzy. Słaniając się na nogach, jakbym był już nieźle wstawiony, pokuśtykałem do baru, by zamówić chociaż colę dla niepoznaki.

   — Na koszt firmy — usłyszałem nieprzyjemnie znany mi głos za plecami, kiedy miałem właśnie płacić. Odwróciłem się powoli. — Cóż to, Gorbaczow, wracasz na stare śmieci?

   — Tylko przelotem. — Uśmiechnąłem się sztucznie do otyłego mężczyzny w garniturze, wartym pewnie więcej, niż moi rodzice zarobią razem przez miesiąc. On również wyszczerzył zęby w uśmiechu, pokazując przy tym złote kły.

   — Nie chcesz wrócić do roboty? Chyba nie byłem takim złym szefem, hę? — Kiedy patrzył tymi swoimi kaprawymi oczyma, przywodził na myśl rekina, osaczającego swoją ofiarę.

   — Rozmawialiśmy już o tym, wiesz, że nie ma szans. Poza tym, słyszałem, że bardzo szybko znalazłeś zastępstwo.

   — W dzisiejszych czasach ciężko o dobrego pracownika — westchnął. — Wania niby też govorit po russki, ale nie ma tego czegoś, no wiesz. Ty wszystko umiałeś załatwić i wszystkich przegadać, nawet prokuratora załatwiłeś wzorcowo...

   — Nie chcę o tym rozmawiać — przerwałem mu.

   — Gorbaczow, ja ciebię lubię generalnie — ściszył głos. — Wiem, że dzieciak ma szanse niedługo wyjść do domu, hę? Pewnie będzie potrzebował remontu mieszkania, specjalnego wózka i łóżka, a to kosztuje, co nie? Ostatni raz z dobrego serca pytam, przyda ci się przecież kasa...

   — Jakoś sobie poradzimy — uciąłem, niby to obojętnie, lecz w środku poczułem, jak się gotuję. Ta hiena była na bieżąco z moim życiem, ze stanem zdrowotnym mojego brata? Musiał się wciąż mną interesować, a przecież niedługo przed wypadkiem powiedziałem mu wyraźnie, że nasze wspólne interesy skończone. Że mam prokuratora na dupie i nie chcę mieć kłopotów, spieprzyć sobie życia dla paru koła.

   — Dobra, dobra. Pamiętaj, że moje drzwi są zawsze dla ciebie otwarte. Miłego wieczoru... O, spójrz, Arczi idzie, będziesz miał towarzystwo starego kompana!

   Zakląłem w duchu widząc, że Artur rzeczywiście szedł w moją stronę. Co gorsza, nie sam, gdyż za nim grzecznie gęsiego poruszali się Daria, laluś w naszym wieku lub niewiele starszy i Różańska.

   — Kopę lat, Gorbaczow! — Artur klepnął mnie w plecy z udawaną serdecznością. — Masz ochotę na coś mocniejszego niż drink? — dodał znacznie ciszej. Pokręciłem stanowczo głową.

   Spojrzenia moje i Różańskiej się spotkały. Dziewczyna poczerwieniała, wyrwała swoją dłoń z ręki wypacykowanego lalusia i podeszła do mnie szybkim krokiem.

   — Śledzisz mnie? — wykrzyczała, a jej oczy ciskały gromy. Artur uniósł brwi z zaskoczeniem. Zmieszałem się, nie wiedząc, co odpowiedzieć, co widocznie go rozbawiło. Wykrzywił usta w pobłażliwym uśmiechu i poszedł zamówić drinki.

   — Wyjdźmy na zewnątrz, w tym hałasie nie da się rozmawiać — zaproponowałem. Po części była to prawda, dyskotekowa muzyka i stroboskopy otumaniały mnie tak, że nie potrafiłem zebrać myśli. Ale znacznie ważniejsze było to, iż chciałem pomówić z nią na osobności.

   — Nigdzie z tobą nie pójdę — odrzekła najpierw, poprawiając zsuwające się bo białej skórze ramiączko stanika. Chyba jednak przemyślała sprawę, bo zaraz pociągnęła mnie w stronę drzwi.

   — Za szybko — jęknąłem, czując, że nie nadążam przebierać kulą i coraz częściej niefortunnie stając nogą od strony urazu. Przy każdym takim kroku czułem, jakby ktoś wbijał mi nóż w biodro i rozpruwał od stopy, przez miednicę aż po pępek. Na szczęście podziałało, Różańska zwolniła.

   Widziałem w jej oczach, że co nieco wypiła. Włosy miała w  delikatnym nieładzie, ubranie lekko pomięte, nie była już taką idealną, pod linijkę, grzeczną dziewczynką. Modliłem się tylko w duchu, by nie okazało się, że Artur zdążył jej wcisnąć "coś mocniejszego".

    — Dlaczego chłopak Darii mówi do ciebie "Gorbaczow"? — Była to najmniej istotna w tamtej chwili sprawa, ale dziewczyna okazała się tak oszołomiona, że zapytała o to na początku.

   — To przez imię. — Przekrzywiła głowę, nie rozumiejąc. — Jak ten radziecki polityk, Michaił Gorbaczow. Posłuchaj mnie, Artur jest dilerem narkotyków i kobieciarzem, a Republika pralnią brudnych pieniędzy, w której przy okazji pociskają nastolatkom towar...

   — A ty skąd to niby wiesz? — Chłodne powietrze jakby ją otrzeźwiło, wydawała się przytomniejsza, a jednocześnie zaczęła drżeć z zimna.

   — Nie jestem z tego dumny, ale też tu pracowałem, i bynajmniej nie było mojego nazwiska na oficjalnej liście płac — wyznałem. — Skończyłem z tym szambem, ale wiem, że to nie jest świat, w który chciałabyś wejść.

   Potrząsnęła głową, a ja z zafascynowaniem przyglądałem się, jak cień i światło ulicznych latarni malowały na jej smukłej twarzy niezwykłe obrazy. Doprawdy, niezwykła uroda, która wywołała absurdalną myśl, że chciałbym ją sfotografować — tu i teraz. Taką lekko wstawioną, nieidealnie uczesaną, kulącą się z zimna, oszołomioną moimi słowami. Z nieba nad nami posypał się śnieg, co jeszcze dopełniło malowniczości sceny.

   — To dla mnie ważne, żebyś zrozumiała. — Wyciągnąłem do niej rękę, a moje myśli gnały jakby po dwóch płaszczyznach. — Pomogłaś mi, więc chciałbym też tobie pomóc, tylko musisz mi pozwolić.

    — Michaił, ja nie wiem... — Robiło się coraz chłodniej, a w naszych włosach plątały się wielkie jak pięść, białe płatki. Mimo że trzeźwy, to ja chwiałem się lekko na nogach: zmęczenie i ból robiły swoje. Wciąż stałem, jedną dłoń opierając na kuli, a drugą wyciągając w jej stronę. — Chodźmy po nasze rzeczy i zabierz mnie do domu — powiedziała cicho, poddając się w końcu.

Rozdział dziś wpadł wcześniej (zazwyczaj będę publikować w czwartki), bo jutro nie będę miała czasu. Przy okazji wskoczyła nowa okładka, myślę, że bardziej estetyczna i lepiej dopasowana do historii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro