16. Michaił

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Zbliżała się godzina druga w nocy, a mimo to nie spałem. Nie potrafiłem zasnąć, zresztą nic w tym dziwnego: większość dnia przeleżałem w łóżku bezczynnie, balansując na granicy jawy i snu, a także drzemiąc od czasu do czasu. Teraz zająłem się więc przeglądaniem internetu w telefonie. Bezmyślnie, od niechcenia, byle nie wpatrywać się bezczynnie w sufit.

   W ogóle uświadomiłem sobie, że od pewnego czasu moje życie to jedno wielkie wpatrywanie się w sufit, poprzetykane krótkimi epizodami euforii. Czego jednak mogłem od siebie wymagać, kiedy każdy oddech kosztował tyle wysiłku? Nie mówiąc już o wstaniu z łóżka. Wzięcie prysznica czy umycie zębów wydawało się przebiegnięciem maratonu bez uprzedniego treningu, a nawet słodko-gorzka perspektywa samobójstwa odeszła w niepamięć z powodu braku sił. Najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się nawet szukać sposobności do tego, aby pozbawić się życia.

   Telefon zabrzęczał, a ekran poinformował, że dzwoni nieznany numer stacjonarny. Miałem go odrzucić, jednak kusiło mnie, aby wyładować swoje emocje na niewinnym, niczego niepodejrzewającym rozmówcy, którego jedynym przewinieniem była pomyłka poczas wybierania numeru.

   — Słucham — powiedziałem szorstko.

   — To ja, Ewa — usłyszałem w odpowiedzi i wstrzymałem oddech. Wszystko wróciło z podwójną siłą. — Potrzebuję... podwózki, a Robert ma wyłączony telefon.

   Chciałem natychmiast zakończyć połączenie. Co ona sobie myślała? Że tak po prostu zadzwoni i zrobi sobie ze mnie taksówkę, jak gdyby nigdy nie zrobiła mi krzywdy? Nie pasowało do niej takie zachowanie, nie była typem kobiety, traktującej innych instrumentalnie, ale jej prośba zabrzmiała cokolwiek źle. Było jednak coś... W jej głosie, jakaś nuta, która uruchomiła mój szósty zmysł i wprowadzała niepokój. To właśnie ona sprawiła, że kontynuowałem rozmowę.

   — Jesteś bezpieczna? — zapytałem.

   — Chyba tak... Nie... Nie wiem. — Ewa brzmiała, jakby była bardzo zagubiona. Chyba zaczynała popłakiwać. Włosy zjeżyły mi się na karku. — Dzwonię z budki telefonicznej za drobniaki, które znalazłam w jeansach. Wysadzili mnie niedaleko, ale nie wiem, czy zaraz nie zmienią zdania i po mnie nie wrócą.

   — Kto taki? — próbowałem się dowiedzieć. Jednocześnie układałem w głowie plan, jak do niej dotrzeć. Taksówka odpadała, za długo by trzeba było czekać.

   — Nie wiem nawet, gdzie jestem — kontynuowała, jakby mnie nie słysząc. 

   — Nic się nie martw, zaraz to ustalimy — zapewniłem i wstałem, by pokuśtykać do biurka. Włączyłem laptopa, a w przeglądarce wszedłem na Google Maps. — Co widzisz?

   Przez chwilę panowała cisza; Różańska zapewne rozglądała się, poszukując charakterystycznych punktów otoczenia.

   — Żabkę i pocztę — odpowiedziała w końcu. — Kawałek dalej, drogą w dół.

   — To już coś — starałem się mówić spokojnie, aby nie potęgować jej strachu, bijącego z głosu. — Są gdzieś tabliczki z nazwami ulic?

   — Tak! — wykrzyknęła z nagłym entuzjazmem. — Skrzyżowanie Sienkiewicza z... czekaj, nie widzę... — Usłyszałem sygnał zakończonego połączenia. Serce mi zamarło, ale po krótkotrwałej panice wpadłem na to, by po prostu oddzwonić na aparat, podejrzewając, że dziewczynie skończyły się pieniądze.

   — Misza? — usłyszałem i odetchnąłem z ulgą. — Sienkiewicza z Krętą.

   Wstukałem nazwy ulic do komputera. Okazało się, że w okolicy było takich kilka, ale tylko jedno skrzyżowanie tych dwóch konkretnych. Rzeczywiście niedaleko znajdowały się sklep i poczta, byłem więc już pewien, że dobrze trafiłem.

   — Wiem już, gdzie jesteś. To jakaś wiocha na wschód od miasta. Schowaj się pod Żabką i na mnie czekaj.

   — Dlaczego pod Żabką? — zapytała, jakby było to teraz istotne.

   — Bo tam są kamery. Idź — poleciłem już w biegu, a przynajmniej w czymś, co miało być pośpiesznym kuśtykaniem. Rozłączyła się, a ja po cichu założyłem kurtkę i buty. Zdjąłem z haczyka w przedpokoju klucz do samochodu mojego ojca.

   Popełniałem ten sam błąd kolejny raz — miałem zamiar wsiąść za kółko. Tym razem byłem jednak trzeźwy, a taka decyzja nie została podyktowana moimi głupimi zachciankami, lecz realną potrzebą. Jak już wspomniałem, taksówką byłoby za wolno, poza tym nie chciałem mieszać w to wszystko obcego człowieka. Ojca też nie zamierzałem budzić, nie wiedząc tak naprawdę co się stało, szczególnie że ostatnio mieliśmy ze sobą niezbyt dobre stosunki. 

   Zająłem miejsce za kierownicą i odetchnąłem głęboko, aby się trochę uspokoić. Wcisnąłem sprzęgło, sprawdzając, czy w ogóle jestem w stanie to zrobić. Mój ojciec, amator motoryzacji, gardził wszystkim, co nie miało manualnej skrzyni biegów, więc nie mogłem liczyć tu na takie udogodnienia, jak w skasowanym samochodzie pana Różańskiego. Sprawiło mi to trochę bólu, ale uznałem, że powinienem dać radę. Odpaliłem i ruszyłem, początkowo powoli, lecz stopniowo przyspieszałem, uświadamiając sobie, że na końcu trasy wskazywanej przez nawigację w telefonie czeka śmiertelnie przerażona Różańska.

   Sprzyjały mi puste o tej porze drogi, ale jak na złość co rusz łapało mnie czerwone światło. Po którymś z kolei razie zignorowałem je i przejechałem. "Całe szczęście, że życie to nie GTA, bo miałbym już jedną gwiazdkę policji na karku" — pomyślałem z przekąsem. Jakoś nie było mi do śmiechu. Z jednej strony bałem się o nią straszliwie, a z drugiej byłem na nią zły: zachowała się trochę tak, jakbym był jej potrzebny tylko kiedy wpadła w kłopoty.

   Wszystko to minęło, gdy wjechałem na parking i ujrzałem ją, siedzącą na krawężniku pod sklepem. Słysząc samochód, trwożnie uniosła głowę. Otworzyłem szybę i pomachałem do niej. Rozpoznawszy mnie, wstała i ruszyła w moim kierunku.

   Krok miała niepewny, zupełnie inny, niż zazwyczaj. Utykała, do tego nie szła wyprostowana, lecz lekko zgięta, szeroko stawiając nogi, zupełnie jakby coś ją bolało. Ostrożnie, z trudem otworzyła drzwi i usiadła obok mnie, a ja włączyłem światełko na dachu, aby przyjrzeć się jej badawczo.

   Zakręciło mi się w głowie, kiedy zobaczyłem jej twarz. Pod okiem, na wysokości zazwyczaj pięknie zarysowanych kości policzkowych, miała ogromnego sińca, pokrytego tu i ówdzie charakterystycznymi zadrapaniami, jakby otrzymała cios pięścią z dużą siłą.

   — Co się stało? — zapytałem ostro, lecz milczała. Odetchnąłem i postanowiłem mówić do niej nieco łagodniej. — Jedziemy do szpitala.

   — Nie! — zaprotestowała. — Chcę do domu — dodała tonem małej, skrzywdzonej dziewczynki. Po namyśle postanowiłem się zgodzić. Jej ojczym będzie wiedział, co robić, w końcu miał doświadczenie ze sprawami kryminalnymi. Tylko czy w obliczu krzywdy własnej córki człowiek jest w stanie myśleć na tyle racjonalnie, aby skorzystać z tegoż doświadczenia?

   — Kto ci to zrobił? — spróbowałem jeszcze raz po chwili, patrząc to na nią, to na drogę. Jechałem już zdecydowanie mniej brawurowo, nie mogłem się jednak powstrzymać od zerkania w lusterko wsteczne, czy aby nikt nas nie śledził. Jezdnia za nami świeciła jednak pustką.

   — Znasz ich — odpowiedziała tylko. Zamarłem.

   — Czy to z mojego powodu ci to zrobili? — Może pytanie to było nie na miejscu, ale musiałem wiedzieć.

   — Nie... On powiedział, że zawsze dostaje to, czego chce, a wtedy w Republice go wystawiłam, mimo że miał na mnie ochotę... — Łzy popłynęły po jasnych, nieco przybrudzonych policzkach, jednym gładkim, a drugim opuchniętym i poturbowanym. Próbowałem coś z tego zrozumieć.

   — On, czyli kto? — mówiłem cicho i powoli, ale stanowczo.

   — Adam. Brat Artura... Daria napisała mi SMS-a i tam poszłam, bo myślałam, że naprawdę chce się pogodzić, a oni już czekali — wybełkotała przez szloch.

   — Poczekaj, poczekaj. Czy mam rozumieć, że Daria cię im wystawiła? — upewniłem się, choć nie mieściło mi się to w głowie.

   — Nie wiem, chyba tak. Na to wygląda. — Otarła łzy rękawem i wbiła we mnie wzrok. Zamrugała kilka razy, jakby dopiero teraz to sobie uświadomiła. W międzyczasie dotarliśmy pod jej blok. Zaparkowałem przed bramą. — Dzięki, Misza. Po tym wszystkim... Zachowałeś się wspaniale.

   Zaczęła wysiadać i chyba chciała pożegnać się w ten sposób i wejść do środka. Nie pozwoliłem jej na to, powstrzymując ją gestem. Zaciągnąłem ręczny, wyjąłem kluczyki ze stacyjki i również wysiadłem w przejmująco chłodną noc. Sięgnąłem po kulę, rzuconą niedbale z tyłu pod siedzenia.

   — Muszę cię odprowadzić — wyjaśniłem, naciskając symbol zamkniętej kłódki na pilocie do samochodu. — Chcę mieć pewność, będziesz bezpieczna. 

   — Zostań ze mną tę jedną noc — wyszeptała błagalnie, gdy przekroczyła próg, a ja chciałem wrócić do auta. Pomyślałem o wściekłym panu Różańskim, o gniewie mojego ojca, gdy dowie się, że "pożyczyłem" jego samochód. Powinienem wracać natychmiast, ale chrzanić wszystko, kiedy ona mnie potrzebowała. Zbliżyłem się, by ją przytulić, ale gdy tylko jej dotknąłem, wzdrygnęła się ze strachu. Skrzywiłem się, jakby zabolało mnie to fizycznie, w istocie cierpiałem razem z nią.

   — Musimy obudzić twojego tatę. — W końcu sprowadziłem swój mózg na zdroworozsądkowe tory. — Trzeba cię zbadać i zgłosić wszystko na policję.

   — Nie! — podniosła głos. — Chcę się tylko wykąpać i iść spać, zapomnieć o tym całym koszmarze.

   — A rano będzie za późno i lekarze nie zdołają już pobrać żadnych dowodów! — również podniosłem głos, wzburzony. — Chcesz, żeby pozostali bezkarni? 

   — Chcę po prostu zapomnieć — powtórzyła, drżąc na całym ciele. — Muszę się umyć, jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak brudna. Nie dam rady tego przeżywać drugi raz na policji, i kolejny w sądzie. Nie chcę ich już nigdy więcej zobaczyć... Najchętniej bym umarła...

   — Pieprzenie — zdenerwowałem się, zaczynając już naprawdę krzyczeć. —A jak zrobią to innej dziewczynie? Albo już zrobili, a ona też się bała, albo nie miała tyle szczęścia, co ty? Twój ojczym musi się dowiedzieć i skoro ty nie chcesz go obudzić, to ja to zrobię.

    — Proszę cię, nie! Nic mu nie mów — krzyknęła, kiedy ruszyłem do drzwi, które, jak przypuszczałem, prowadziły do sypialni pana Różańskiego. Próbowała mnie odepchnąć, zatrzymać, ale parłem do przodu. Zaspany mężczyzna w samych bokserkach wyszedł na korytarz, obudzony zapewne naszą kłótnią, i zastał nas szamoczących się w korytarzu. Pewnie z jego perspektywy nie wyglądało to dobrze.

   — Co się tu, do cholery, dzieje? Co ty jej robisz? Mówiłem, żebyś się nie pokazywał u mnie w domu! — wysyczał ze złością, idąc w moim kierunku, zapewne po to, aby siłą wyrzucić mnie za drzwi.

   — Ewa została zgwałcona — rzekłem pośpiesznie, nim do mnie dotarł. Zamarł w pół kroku, otwierając usta i patrząc to na mnie, to na dziewczynę. Najpierw w jego oczach pojawiło się niezrozumienie, zaraz potem błysnęła rozpacz.

   — To prawda? — rzucił do szlochającej Różańskiej, która tylko kiwnęła głową. — Kurwa! Pewnie ty i twoi koledzy mieliście z tym coś wspólnego!

   — To nie przez niego, tylko przez Darię... — szepnęła ona, po czym pobladła jeszcze bardziej, osuwając się na podłogę bez przytomności. Rzuciłem się do niej, ale mężczyzna był szybszy. Wziął ją na ręce, przytulił, jakby wciąż była jego małą, kilkuletnią dziewczynką, którą nosił dawno temu w taki właśnie sposób, i zawył jak ranne zwierzę.

   Nie lubiliśmy się, ale chyba po raz pierwszy nadawaliśmy na tych samych falach. Śmiertelnie baliśmy się o tę kruchą, rudowłosą istotę, i obaj tak potwornie cierpieliśmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro