19. Ewa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Obudziwszy się, nie pamiętałam nawet swojego nazwiska, nie wspominając już o wydarzeniach ubiegłej nocy. Otworzyłam tylko oczy, nie wykonując innych zbędnych ruchów, i skupiłam wzrok na plecach chłopaka, siedzącego na parapecie i wydychającego dym papierosowy do uchylonego okna.

    Zmarszczyłam brwi, a potem wszystko mi się przypomniało.

    — Wiesz, że nie lubię zapachu papierosów. Nie mógłbyś tego rzucić? — zapytałam zrzędliwie. Michaił wzdrygnął się, zgasił szybko niedopałka i odwrócił do mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

    — Skarbie, przymknij na to oko. Najchętniej upiłbym się do nieprzytomności, ale fajki muszą wystarczyć.

    Westchnęłam. Wiedziałam, że jemu też było z tym wszystkim źle i musiał się jakoś wyładować, z drugiej strony martwiłam się o niego. Zdrowie ma się jedno, a on jakoś zapominał o swoje zadbać. Postanowiłam jednak nic na ten temat nie mówić.

   — Zaglądał tu już Robert? — zapytałam, zastanawiając się, w jakim stanie był mój ojczym. Jednocześnie zrobiło mi się nieco lżej, że nie byłam z tym wszystkim sama, że Rob i Misza przeżywali wszystko i cierpieli razem ze mną.

   Cóż za egoizm z mojej strony.

   — Tak, nim wyszedł do pracy — wyjaśnił chłopak. Zmarszczyłam brwi.

   — Myślałam, że dziś ma na czternastą.

   — Bo ma. Dochodzi trzecia po południu. — Michaił zadrżał z zimna i, zatrzasnąwszy nieco zbyt raptownie okno, odsunął się od niego czym prędzej. Poklepałam zachęcająco materac obok siebie, a kiedy opadł na niego ciężko, przygarnęłam go pod kołdrę. — Dzięki.

   Dzisiaj byłam już spokojniejsza i jego dotyk przestał mi przeszkadzać. To znaczy, nie wyobrażałam sobie kolejnego zbliżenia z nim i raczej nieprędko miało się to zmienić — miałam nadzieję, że chłopak jakoś to przeżyje — ale jego czułość już nie przerażała, a wręcz była sporym ukojeniem. Przyjęłam więc z wdzięcznością, kiedy pogłaskał mnie po policzku; starałam się ignorować kwaśny zapach nikotyny, wydobywający się z jego ładnie skrojonych warg.

   — Nie jadłam nic od wczoraj — uświadomiłam sobie, wypowiadając to na głos. Przypomniała mi się kanapka zjedzona przed wyjściem i aż wzdrygnęłam się na samą myśl. Z pewnością nic podobnego nie tknę w najbliższym czasie.

    — Pomyślałem o tym. — Misza uśmiechnął się ciepło, tak, jak dawno się nie uśmiechał. — Chodź.

   Wstał pierwszy i zarzucił sobie koc na ramiona. Wyglądał nieco śmiesznie w przydużej koszulce Roberta i jego cienkich, dresowych spodniach, w bosych stopach, mając na sobie coś na kształt różowej peleryny z polaru. Też wychyliłam się spod kołdry, ale stwierdzając, że dla mnie było dość ciepło, wsunęłam tylko kapcie. Poczłapałam za nim do kuchni, zaintrygowana, co też przygotował.

   Natychmiast zwolniłam kroku, czując nieznośne uczucie szarpania między udami. Skrzywiłam się, co nie uszło uwagi mojego towarzysza.

   — Wszystko dobrze? — zapytał, choć przecież doskonale wiedział, że nie. Głupio było mi się przyznać przed nim do bólu spowodowanego tak błahymi obrazeniami, przecież on przeżył coś dużo gorszego i codziennie znosił wielokrotnie większe cierpienie.

   Nie odpowiedziałam, tylko wyprzedziłam go w korytarzu. Przez chwilę zastanawiałam się nad zajęciem krzesła przy blacie, ale mebel wybrany podczas remontu przez mojego ojczyma wydał się nagle wyjątkowo twardy i niewygodny na sam widok. Zadowoliłam się więc oparciem plecami o parapet, a przez głowę przemknęła mi myśl, że w innych okolicznościach śmiałabym się sama z siebie. Teraz jednak nie było mi do śmiechu.

   Patrzyłam z ciekawością, jak otwierał szarą torbę i zaglądał do środka.

   — Jeszcze trochę ciepłe, ale na chwilę wsadzę do mikrofalówki — ocenił. 

   Dziwnie było mi z tym, że to on się o mnie troszczył. Zwykle to ja zamartwiałam się o niego, zastanawiając się, jak mu pomóc. Była to jednak dość miła odmiana; pomimo wielu negatywnych uczuć, jakie mną targały, troskliwy — a przede wszystkim znowu mój — Misza wywoływał przyjemne ciepło w okolicy serca.

   Ze smakiem zabrałam się za kartonowe pudełko z chińską potrawą, zastanawiając się, skąd wiedział o moim zamiłowaniu do orientalnej kuchni. 

    — Kiedy byłam mała i nocowałam u dziadków, przypadkiem zobaczyłam kilka scen z horroru — przerwałam ciszę.

    Przypomniałam sobie, jak wstałam z łóżka i stanęłam w drzwiach, patrząc z przerażeniem na ekran, podczas gdy staruszek dawno już zdążył zasnąć na kanapie. Michaił przyglądał mi się z ciekawością, chociaż mówiłam bardziej do siebie, niż do niego. 

    — Pobiegłam potem do babci z płaczem, bo nie umiałam sobie z tym wszystkim poradzić. Tak się bałam, że sam korytarz wydał mi się przeszkodą nie do pokonania — kontynuowałam, uśmiechając się lekko. — A babcia zapewniła mnie, że rano wszystko wróci do normy. Że duchy, strachy, potwory i zmartwienia wydają się dużo mniejsze, kiedy wstanie słońce.

   — I co, miała rację? — zapytał, wyraźnie poruszony.

   — Tak — odparłam, zaraz jednak westchnęłam ciężko. — Aż do kolejnej nocy. Gdy zostałam sama w ciemnym pokoju, znowu byłam tak samo przerażona... Zostań ze mną przez kilka dni — poprosiłam nagle. W końcu udało mi się wydusić z siebie to, do czego dążyłam.

   — Nie chcę nadużywać gościnności Roberta. Jeszcze wczoraj nie życzył sobie mojej obecności w swoim domu — przypomniał mi z zawahaniem.

   — Zajmę się nim — mruknęłam pobłażliwie. Byłam pewna, że w takiej sytuacji ojczym nie odmówiłby mi niczego, co miało sprawić, bym poczuła się lepiej, i zamierzałam bezczelnie to wykorzystać. — Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale...

   — Jeżeli tego właśnie potrzebujesz — przerwał mi z uśmiechem. — Daj mi tylko ze dwie godzinki.

   Zerknęłam na niego pytająco, ale znałam odpowiedź ułamek sekundy przed tym, zanim się odezwał. No cóż, przez to wszystko zapomniałam, że nie byłam całym jego światem, miał jeszcze rodzinę, przed którą wypadało mu się wytłumaczyć.

  — Muszę zajrzeć do rodziców. Strasznie mi głupio, że znowu napędziłem im strachu.

   Zarumienił się na potwierdzenie swoich słów. Wyglądał w tej chwili niezwykle słodko, jak mały chłopiec, który coś przeskrobał. Trwało to jednak tylko przez krótką chwilę, po której na jego policzki znów wrócił blady — zbyt blady — kolor. Przynajmniej na widoczną spod zarostu część.

   — Przy okazji pogódź się, proszę, ze swoją golarką. — Przerwałam na chwilę, by wpakować sobie do ust porcję jedzenia i ją przełknąć niemalże bez gryzienia. — Nie bój się, dam sobie radę, dopóki nie wrócisz. Nie zamierzam się pociąć, czy coś.

    Widziałam, że mu się to nie spodobało. Skrzywił się tylko nieznacznie, ale widocznie uciekł myślami w głąb siebie. Przyjrzał mi się badawczo, jakby analizując, czy mówiłam prawdę. Do końca posiłku już się nie odezwał, a i mnie było głupio przerywać ciszę po tak durnej uwadze z mojej strony.

   — Myślisz, że twój tata będzie miał coś przeciwko, jeżeli pożyczę jeszcze na chwilę jego ciuchy? Wypiorę i oddam — odezwał się beznamiętnie, kiedy posprzątaliśmy za sobą.

   — Weź — mruknęłam lekceważąco, myśląc zupełnie o czymś innym. — Miszka, przepraszam, jeśli cię przestraszyłam. Chciałam rzucić suchym żartem na rozładowanie atmosfery.— Postawiłam na szczerość. 

   — To nie jest temat do żartów — odburknął, narzucając na siebie bluzę i kierując się do przedpokoju. 

   To dziwne. Wiedziałam, że Michaił miał raczej ponure usposobienie, ale składałam to raczej na karb licznych kłopotów. Zdążyłam się zorientować, że lubił czarny humor i podobne, niesmaczne dowcipy poprawiały mu zwykle nastrój, więc nie podejrzewałam go o posiadanie kija w tyłku. 

   Na pożegnanie przyciągnęłam go do siebie i mocno wtuliłam się w opatulony puchową kurtką tors, wciągając w nozdrza znajomy zapach dezodorantu i potu, pomieszany teraz z nikotyną. 

   — Zamknij się na klucz i nikogo nie wpuszczaj, dopóki nie wrócę — zaczął szorstko, lecz natychmiast złagodniał, kładąc mi dłoń w zagłębieniu u dołu pleców. — Przepraszam, po prostu... — Przerwał, wyraźnie się wahając. — Boli mnie noga od tych nocnych eskapad, i do tego się o ciebie martwię. Powinienem jakoś cię pocieszyć, a nie mieć pretensje.

   Przytaknęłam mu z bladym uśmiechem, który zniknął, gdy tylko zamknęłam za nim drzwi. Kiedy zostałam sama, wróciły demony, spotkane — o ironio — przed kościołem.

   Rozum podpowiadał, że znajdowałam się w swoim domu, zupełnie bezpieczna, ale ja niemalże fizycznie czułam uścisk na nadgarstkach. Kolano, rozpychające drogę między moimi nogami do zadania mi bólu i uczynienia największej krzywdy, jaka mnie w życiu spotkała. Tamto poczucie upokorzenia, obrzydzenia i obezwładniającego strachu.

   Oparłam się plecami o ścianę, jak przez mgłę dostrzegając zdjęcia moje i Roba przed sobą. Osunęłam się po niej, siadając na lodowatej podłodze, a pod powiekami poczułam łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro