2. Michaił

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Zawsze kochałem motocykle. Już jako kilkuletni chłopaczek podzielałem pasję taty, który po pracy, zajmującej mu większość czasu, relaksował się w garażu lub na trasie. Zakładał mi nieco przyduży kask, pozwalał wybrać jedną z maszyn i ruszaliśmy na przejażdżkę.

   Kiedy tylko osiągnąłem odpowiedni wiek, zamarzyłem o własnym motorze. Zrobiłem najpierw prawo jazdy na samochody, potem szybciutko zdałem kategorię A i mogłem spełnić swoje pragnienie. Co prawda, nim wszedłem w posiadanie własnego pojazdu, musiałem sobie na niego zapracować — nie było w stylu moich rodziców, wykładać pieniądze na nasze zachcianki, choć przecież byli całkiem zamożni — ale nic to nie szkodziło, szybko zarobiłem potrzebną kwotę i już na początku trzeciej klasy liceum mogłem się pochwalić własnym motorem. 

   Pavlo, mój trzynastoletni brat, również wykazywał żyłkę do motoryzacji. Dlatego kiedy w grudniowy wieczór poprosił mnie o przejażdżkę, podałem mu zapasowy kask bez wahania — trochę jak tata, kiedy ja byłem łebkiem. Pożegnaliśmy się z rodzicami, wsiedliśmy na motor i odjechaliśmy niezbyt uczęszczaną drogą przez las. Zazwyczaj wybieraliśmy ją do wspólnych wypadów, gdyż była bezpieczna i spokojna.

   Nie byłem typowym dawcą organów, o nie. Miałem zwyczaj jeździć przepisowo. Jeżeli przekraczałem prędkość dozwoloną przez znaki, to nieznacznie i z rozsądkiem. Tylko co z tego, skoro kierowca tamtego samochodu nie dał mi szans na jakąkolwiek reakcję? Nie widziałem go, musiał jechać bez świateł. Zresztą, nawet gdybym dojrzał go prędzej niż sekundę przed zderzeniem, nie mogłem przypuszczać, że znienacka skręci na nasz pas ruchu, jakby specjalnie chcąc w nas uderzyć.

   Z wypadku nie pamiętałem zbyt wiele. Tylko huk, szok, potem cisza. Musiałem na chwilę stracić przytomność, bo gdy się ocknąłem, było dużo ciemniej, jakby zimowy wieczór ustąpił miejsca głębokiej nocy. Usiadłem. Najpierw adrenalina zrobiła swoje i zdołałem przeczołgać się kilkadziesiąt centymetrów w kierunku leżącego nieopodal małego Pavla, ale później pojawił się on — wszechogarniający ból, który sprawił, że zawyłem jak zwierzę. Padłem znów jak długi w pył pobocza, płacząc i modląc się na przemian, by ktoś nas znalazł.

   Robiło się okrutnie zimno, temperatura spadła poniżej zera. Chyba traciłem świadomość, to znów ją odzyskiwałem. Niedługo po tym, jak ściągnąłem kask, w moich mokrych od potu włosach pojawił się szron.

   Nie wiem, ile minęło godzin, przepełnionych bólem i umieraniem ze strachu o mojego młodszego braciszka, gdy modlitwy zostały wysłuchane, a jakaś kobieta zauważyła nas i wezwała pogotowie.

   Krzyczałem i kląłem z bólu, kiedy ratownicy ładowali mnie na nosze. Z ulgą przyjąłem zastrzyk, który uciszył nieco bodźce o niewyobrażalnej dotąd skali, i pozwolił mi odpłynąć w ciemność. 

   Obudziłem się dopiero w szpitalu. Obudziłem... Za duże słowo. Odzyskałem minimum kontaktu z rzeczywistością. Nie potrafiłem się poruszyć, nie mogłem też mówić, bo przeszkadzała mi rurka do intubacji w gardle. Całymi dniami leżałem, oglądając wnętrze swoich powiek i umierając w ciszy, w swoim wnętrzu. Nie mogłem spać, bo ciągle słyszałem pikanie aparatury, do której prowadziła ode mnie plątanina kabli. Nie mogłem spać, bo śmiertelnie martwiłem się o Pavla. Rodzice odwiedzali mnie codziennie, ale nic mi na jego temat nie mówili, a ja nie byłem w stanie zapytać. Nie mogłem spać, bo przeszkadzało mi wszystko, było mi niewygodnie i nudno, a nie mogłem nic na to poradzić. I byłem ciągle głodny — niby założono mi żywienie pozajelitowe, ale tak bardzo chciałem poczuć smak normalnego jedzenia w ustach...

   Trochę lepiej zrobiło się, kiedy zacząłem samodzielnie oddychać i przeniesiono mnie z OIOM-u na normalny oddział. Powoli, z każdym dniem zaczynałem robić coraz to nowe rzeczy: poruszać głową i rękoma, jeść, mówić. Niestety, miało to też swoje wady; przestano mi podawać morfinę, zastępując ją innymi lekami przeciwbólowymi, które okazały się niewystarczające. Złamanie miednicy — to brzmiało tak zwyczajnie, ot, kolejna pęknięta kość i tyle, a okazało się gehenną. Tym większą, że w moim przypadku kość przebiła nie tylko skórę, ale drugą częścią uszkodziła dodatkowo otrzewną i narządy wewnętrzne. Tata opowiedział mi później ze łzami w oczach, że gdy tamtej nocy dotarł na oddział, zawiadomiony o wypadku, wyglądałem prawie jakbym był w ciąży — a to za sprawą krwi zbierającej się w moim brzuchu.

   Jednak ból fizyczny był niczym w porównaniu z tym, co przeżywałem w głowie, kiedy dowiedziałem się, jak skończył Pavlo. Początkowo rodzice odpowiadali wymijająco na pytania o jego stan, nie chcąc mnie denerwować — w końcu sam byłem w nie najlepszej kondycji — jednak nie mogli tego ukrywać w nieskończoność. Kiedy się dowiedziałem, chciało mi się wyć. Czułem się, jakbym zamordował własnego brata i obwiniałem się o to, co się z nim stało. Mama i tata pewnie też, ale nie dawali mi tego odczuć, dusząc negatywne uczucia w sobie.

   Miesiąc na OIOM-ie. Kolejne trzy miesiące na różnych oddziałach szpitalnych, i jeszcze dwa rehabilitacji, nim wreszcie mogłem wrócić do domu. Początkowo tylko spałem lub patrzyłem tępo w ścianę swojego pokoju, ale ileż można tak żyć?

   Kiedy rodzice zaproponowali mi, bym od nowego roku szkolnego wrócił do szkoły, ukończył liceum i zdał maturę, popatrzyłem na nich jak na kosmitów. Po tym wszystkim miałem wrócić do normalnego życia? Chodzić codziennie do szkoły, spotykać się z ludźmi, którzy nie mieli pojęcia o gehennie, jaką przeszedłem? A jednak, z czasem dojrzałem do tej decyzji.

   Problem w tym, że kiedy przekroczyłem szkolne mury, okazało się, że to już nie mój świat. Dawni przyjaciele zdążyli ukończyć ten etap i rozpierzchli się a to na studia, a to do pracy, z daleka od swojej alma mater. Nowa grupa natomiast... Cóż, zawsze w klasach humanistycznych było więcej dziewcząt, ale tym razem trafiłem do takiej, w której byłem jedynym osobnikiem płci męskiej. Poza tym, koleżanki wydawały mi się dość naiwne, funkcjonujące myślowo na zupełnie innym poziomie. Rozmawiały o przystojnych aktorach, serialach, make-upie, i cóż ja miałem z nimi wspólnego? Przecież cały czas żyłem wypadkiem.

   Ta dziewczyna... Różańska... nie wydawała mi się w żaden sposób mądrzejsza, bardziej dojrzała czy potencjalnie ciekawsza od innych, a przynajmniej nie do tego listopadowego popołudnia.  Może na własne życzenie zamknąłem się w twardej skorupie samotności, której nikt nie miał ochoty rozbić?

   Tak bardzo chciałem jej podziękować, że potraktowała mnie jak człowieka, po prostu. Kolejnego dnia po tym, jak mi pomogła, musiałem zostać w domu, bo paskudne zatrucie wciąż nie ustąpiło, ale w piątek kupiłem w drodze do szkoły kwiaty. I czułem się jak idiota, licząc, że wpadnie do klasy spóźniona, gdy po czwartej lekcji na oczach wszystkich wyrzucałem bukiet do kosza. Różańska postanowiła mnie unikać.

   Leżąc w szpitalu, miałem zapewnioną pomoc psychologiczną. Przychodził do mnie świetny facet, taki terapeuta przez wielkie T. Naprawdę, gość irytował mnie jak nikt inny, ale to dlatego, że perfekcyjnie potrafił zgadnąć, co przeżywałem i wbić mi szpilę tak, bym się nad tym zastanowił. Po wyjściu z placówki nie szukałem już tego typu wsparcia, bo wiedziałem, że tylko bym się rozczarował, ale w głowie wciąż nawijał mi mój wewnętrzny Terapeuta, sprowadzając mnie na ziemię, gdy w swoich ponurych myślach puściłem się poręczy.

   — Nie cały świat kręci się wokół ciebie — mruknął teraz jego głos w mojej głowie. — Pewnie coś jej wypadło i nawet nie pamięta rozmowy z tobą.

   Stojąc lekko na uboczu pod salą, w której mieliśmy mieć zajęcia, obrzuciłem spojrzeniem koleżanki z klasy. Wszystkie wydawały się takie same, jak w mundurkach. Każda z nich sądziła pewnie, że jest wyjątkowa, niepowtarzalna i ma swój własny styl, a tak naprawdę, wyglądały jak klony, różniące się jedynie wzrostem, kolorem oczu czy włosów. Makijaż, niby to naturalny, lecz skrzętnie ukrywający jakąkolwiek niedoskonałość, która dodawałaby twarzy uroku. Niżej sportowy top, ramoneska, super obcisłe jeansy, do tego air maxy albo inne conversy i oto jest, dziewiętnastoletnia miss indywidualności!

   Może byłem zbyt surowy. Różańska w zasadzie nie odstawała od nich, a jednak okazała się sympatyczna i inteligentna. Może to właśnie ja byłem płytki, oceniając koleżanki nie przez pryzmat ich wnętrza, a wygląd zewnętrzny. Mimo to na samą myśl, że miałabym do nich podejść, normalnie pogadać, robiło mi się jakoś... niekomfortowo. Wręcz fizycznie czułem ich spojrzenia, mówiące "jesteś inny, nie nadajesz się do nas", szczególnie odczuwalne, kiedy zabierałem głos na zajęciach. Czasem miałem wręcz wrażenie, że są na mnie złe, że uważały, iż powinienem się dostosować do ich — niezbyt wysokiego — poziomu, zamiast wyróżniać się dobrymi ocenami.

   O czym ja miałbym im opowiedzieć? O nieprzespanych nocach? O bólu? O strachu, który towarzyszył mi zawsze, gdy zmuszony byłem poruszać się jakimś pojazdem? Może na rozkręcenie small-talk rzucić opisem obrażeń lub pochwalić się, jak wybrakowaną mam rodzinkę, odkąd co dzień po powrocie ze szkoły nie zastaję w domu Pavla? Bez sensu, funkcjonowaliśmy w zupełnie innych światach. One były szczęśliwe, ja — cierpiałem. 

   Może i byłem tendencyjny oraz uprzedzony, ale za to świat był cholernie niesprawiedliwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro