22. Michaił

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Ciągle spoglądałem z troską na Różańską, starając się siedzieć tak blisko niej, jak tylko pozwalała przyzwoitość w obecności nauczycieli. Ubrana w za dużą bluzę z szafy Roberta i wyciągnięte na kolanach dżinsy, wydawała się ukrywać swoją seksualność za odzieżą. Udawała, że wszystko było w porządku, a gwałt spłynął po niej jak po kaczce, tymczasem zdradzały ją takie drobiazgi, bo w końcu świadczyły o tym, że bała się powtórki z rozrywki.

   Pochyliłem się nad zeszytem, udając, że skupiam się nad meandrami matematyki, podczas gdy tak naprawdę co rusz zerkałem w twarz dziewczyny, zapatrzonej tępo w tablicę. Znałem to spojrzenie aż za dobrze, wiedziałem, że się wyłączyła, wpadła w głęboką studnię własnej rozpaczy, z której bardzo trudno samodzielnie się wydostać. Makijaż, który zrobiła rano, zdążył się już zetrzeć, kiedy ukradkiem ocierała łzy, by nikt poza nią ich nie zauważył — odsłaniając tym samym brutalne ślady przemocy.  

   Krąg współczujących spojrzeń skupił się tym razem na niej, nie zaś na mnie. Rozglądając się po klasie, miałem wrażenie, jakby wszyscy doskonale wiedzieli, co stało się przed weekendem. Nawet pani Górna, która wyraźnie nie przepadała za Różańską, dziś wyjątkowo dawała jej spokój, nie zawołała jej do odpowiedzi, ani nawet nie kazała odczytywać wyników działań, które wykonywaliśmy w ciszy na lekcji. Czyżby wieści rozchodziły się aż tak szybko? A może to tylko mój umysł płatał mi figle i dostrzegałem rzeczy, których nie było, tylko dlatego, że ich właśnie się spodziewałem.

   Spodziewałem się, że pierwszy dzień w szkole będzie mi się niesamowicie dłużył, tymczasem lekcje godzina za godziną uciekały mi przez palce. Chyba zbyt skupiony byłem na odbieraniu każdej emocji Różańskiej, każdego zakłócenia, wskazującego, że potrzebowałaby ona pomocy — chociaż nie okazywała słabości. Musiałem też przyznać, że mimo długiej przerwy zajęcia wciągnęły mnie jak nigdy, może dlatego, że wymagały ode mnie ciężkiej pracy umysłowej.

   Długa przerwa była czasem pozwalającym na głęboki oddech. Niby dwadzieścia minut to nie tak znowu dużo czasu, lecz wystarczyło, żeby zjeść obiad w szkolnej stołówce, zaszyć się w wyludnionej części korytarza i przytulić, a na koniec skoczyć do toalety. Różańska, jak to dziewczyna, spędzała tam zdecydowanie więcej czasu ode mnie, więc po załatwieniu swoich potrzeb czekałem na nią przed drzwiami z namalowanym białą farbą kółeczkiem.

   — Jak tam? — usłyszałem gdzieś z boku znajomy głos. Brzmiał lekko, jakbyśmy nasze dotychczasowe rozmowy prowadzili o pogodzie, nie zaś o samobójstwie i proboemach życiowych. 

   Wzruszyłem ramionami, odwracając się w stronę Gabi. Wyglądała zupełnie inaczej, niż w szpitalu. Może to przez pokrywającą jej twarz grubą warstwę makijażu, a może z powodu obcisłej bluzki z wyzywającym dekoltem. Zastanawiałem się, dlaczego tak ładna w gruncie rzeczy dziewczyna szpeci się grubą tapetą i strojami licującymi z regulaminem szkoły. O wiele bardziej wolałem ją w wydaniu po godzinach.

   — Chyba lepiej.

   — Jak twój brat?

   — Wychodzi do domu. A twój dziadek?

   — Trafił do ZOL-u. — Skrzywiła się nieznacznie, a na jej twarzy przez chwilę odmalował się ból. Była to tylko impresja, bo zaraz znów przybrała maskę obojętności, może nawet lekkiego rozbawienia. — Dalej chcesz to zrobić?

   Mógłbym grać na zwłokę, udając, że nie mam pojęcia, co takiego miałbym zrobić, ale przecież doskonale wiedziałem. Wciąż pamiętałem, jak wparowała wtedy do szpitalnej sali i nie zamierzałem się przed nią zgrywać. Miałem wewnętrzne poczucie, że winien jej byłem szacunek, w końcu gdyby nie ona, pewnie by mnie już teraz nie było.

   — Gdybym to zrobił, popełniłbym największy błąd swojego życia — mruknąłem. 

   — To dobrze. Masz dla kogo żyć — mruknęła, patrząc ponad moim ramieniem. Podążyłem za jej wzrokiem i ujrzałem zamykającą za sobą drzwi Różańską. Rudowłosa dziewczyna podeszła bliżej, przypatrując się nam ze zdziwieniem. — Pozdrów swojego brata.

   Gabi uśmiechnęła się przez ramię i poszła w swoją stronę. Ewa natomiast ruszyła w przeciwnym kierunku, do klasy, w której mieliśmy za pięć minut zaczynać lekcję. Szła dość szybko, stawiając długie, choć jeszcze trochę niepewne kroki. Mimo że pewnie obolała, i tak wygrywała ze mną, jeżeli chodziło o tempo. Po kilkunastu metrach nie wytrzymałem i, zostając daleko z tyłu, przystanąłem, dysząc ciężko.

   — Poczekaj! Gdzie się tak spieszymy? — zawołałem za nią. Nawet się nie odwróciła.

   — Ja idę na historię, nie wiem, jak ty — mruknęła tylko tak cicho, że z ledwością w ogóle ją usłyszałem. Zrobiłem jeszcze tylko kilka szybkich kroków, nie zważając na nieznośne rwanie w nodze, aż zrezygnowawszy, zacząłem się zastanawiać, o co jej mogło, do cholery, chodzić. Dalszą drogę pokonałem powoli, zaciskając zęby z powodu bólu zbyt obciążonych przed chwilą mięśni.

    — Skarbie, co się stało? — wyszeptałem czule, tłumiąc w sobie złość. 

   Jej reakcja wydawała mi się zupełnie nieadekwatna, ale biorąc pod uwagę to, co przeszła, musiałem odkryć w sobie dotychczas nieznane pokłady cierpliwości i zrozumienia. Przypomniałem sobie, jak jeszcze niedawno to ona dawała mi siłę. Zdawała się być jak Midas, zamieniający wszystko dotykiem w złoto, tyle że ona miała zgoła inny dar — obdarzając ludzi wokół siebie uśmiechem, dawała im radość. Choć na krótką chwilę, ale jednak, wszystkim, bez wyjątku. Teraz zacząłem się zastanawiać, czy nie obróci się to przeciw niej, jak w przypadku mitycznego króla. Każdy będzie oczekiwał od niej czegoś, czego ona nie może teraz dać. Przyzwyczajeni do jej pozytywnej energii, zamiast nieść jej pocieszenie, dalej będziemy próbowali żerować na tych dobrych emocjach, które ona nam przyniesie, rozszarpiemy ją jak sępy, wydzierając ostatnie kawałki światła.

   Nie mogłem do tego dopuścić. Choćbym miał stanąć na rzęsach, musiałem wykrzesać z siebie coś, co ja będę mógł jej podarować.

   — Ty mi powiedz. — Na całe szczęście odwróciła się plecami, bo nie zdołałem się powstrzymać, by nie przewrócić oczyma. Jak typowa baba, "domyśl się".

   — Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Coś się stało w toalecie? — mówiłem spokojnie, jak pieprzony kwiat lotosu na środku gładkiej tafli jeziora. Prychnęła, spoglądając na mnie z niedowierzaniem.

   — Robiłeś z siebie świętego męczennika, którego nikt w klasie nie lubi, a tymczasem widzę, że za moimi plecami zdążyłeś się zakręcić wokół najładniejszej laski — powiedziała w końcu oskarżycielsko. Cieszyłem się, że nie widziałem w tej chwili swojej miny, bo musiałem wyglądać niewyobrażalnie głupio.

   — Ewa... — zacząłem, choć dobrze wiedziałem, że nie będzie mi dane dokończyć.

   — Ją też przeleciałeś, czy dopiero zamierzasz? Wyjaśnij mi jedno, skoro tak wysoko celujesz, w dodatku chyba podobają ci się zgrabne, pewne siebie blondynki, po co w ogóle wziąłeś się za mnie? — Podniosła głos, sprowadzając na nas kilka ciekawskich spojrzeń. Chyba byliśmy na nie odgórnie skazani. 

   Wobec takich oskarżeń nie pozostało mi nic innego, jedynie wybuchnąć śmiechem. Może to było nie w porządku, lecz tak właśnie zareagował dręczony nerwami umysł — wysłał ciału sygnał do śmiechu. Zbiłem tym Różańską z pantykału, teraz to ona wyglądała, jakby nie wiedziała, co się w ogóle wydarzyło.

   — Naprawdę myślisz, że podoba mi się Gabi? — wyszeptałem, kiedy udało mi się nad sobą zapanować. — Nie obrażając jej, bo obiektywnie może i jest ładną dziewczyną, ale przy tobie może się schować. Nie wiem, co ci przyszło do głowy, przecież nigdy nie dałem ci powodów, żebyś myślała w ten sposób.

   — Wiem. — Wyglądała na zawstydzoną. — Ale skąd widziała o Pavlu?

   — Dwa razy przypadkiem spotkaliśmy się w szpitalu. — Przez moment wahałem się, czy opowiedzieć jej, jak Gabi uratowała mnie od próby samobójczej. Zaraz jednak wybiłem sobie to z głowy, nie zamierzałem ją przy tym wszystkim jeszcze martwić.

   — Jasne. Mnie przez długi czas zbywałeś, gdy chciałam dowiedzieć się o nim czegoś więcej, a jej tak po prostu powiedziałeś po pierwszym spotkaniu?

   — Po pierwsze, znam ją tak samo długo, jak ciebie. A po drugie, naprawdę masz o mnie takie złe zdanie? Myślałem, że znasz mnie trochę lepiej. — Moje słowa zabrzmiały nieco poważnie, ale nie starałem się ukryć rozbawionego wyrazu twarzy, chyba jeszcze bardziej ją tym drażniąc.

   Różańska prychnęła, lecz widziałem w jej oczach, że ją przekonałem. Bo dlaczego nie? Skoro wierzyła mi, gdy nie mówiłem całej prawdy, dlaczego miałaby mi nie ufać, kiedy byłem szczery?

   Nawet gdybym chciał coś dodać i ostatecznie ją udobruchać, nie zdążyłbym tego zrobić, bo zadzwonił dzwonek na lekcję.

   *** 

   Do tematu blondynki już nie wróciliśmy, ale zauważyłem, że Różańska nie była już wobec niej tak przyjazna, jak wcześniej. Od czasu zerwania znajomości z Darią, Ewa i Gabi zaczęły zbliżać się do siebie, sądziłem nawet, że zawiązuje się między nimi przyjaźń, a tymczasem jedno ukłucie zazdrości wystarczyło, że znów się od siebie oddaliły.

   Tydzień upłynął zaskakująco szybko, może dlatego, że miałem wyjątkowo dużo pracy w domu. Poza odrabianiem bieżących zadań, całe wieczory spędzałem nad chaotycznymi notatkami, ramię w ramię z ich rudowłosą autorką. Kiedy się nie uczyłem, starałem się coś ugotować czy posprzątać, żeby nie czuć się w towarzystwie Roberta jak piąte, niechciane koło u wozu.

   W piątek po lekcjach mogliśmy wreszcie odetchnąć. Mieliśmy przed sobą ponad dwie doby wypoczynku, w tym kameralną imprezę powitalną u moich rodziców. Wychodząc z budynku szkoły bocznymi drzwiami, prowadzącymi na ulicę Różańskiej, czułem narastającą euforię z powodu powrotu brata do domu, a i moja towarzyszka wydawała się zdecydowanie radośniejsza. Może nie w sposób taki, jak dotychczas, to znaczy wciąż nie była dawną sarenką, jednak czas i codzienna rutyna działały na jej korzyść: siniaki znikały a otarcia goiły się. Z jej psychiką nie było już tak kolorowo, jednak Ewa zachowywała się coraz swobodniej, nie wydawała się już tak zaszczuta, co dawało mi nadzieję na odzyskanie przez nią dawnej wesołości i werwy.

   Tak naprawdę tylko noce dawały smutne świadectwo tego, co się wydarzyło i jak to wpłynęło na kruchą psychikę nastolatki. Dopóki nie zapadł zmierzch, robiła to, co zwykle, czasem się nawet uśmiechała czy rzuciła od niechcenia jakimś żartem. Ale kiedy kładła się spać... Praktycznie co noc budziło mnie jej popłakiwanie przez sen. Kuląc się w sobie, z przerażonym wyrazem twarzy i wciąż mocno zaciśniętymi powiekami szlochała cichutko jak przerażone niemowlę, a ja nie umiałem zrobić nic, by odgonić koszmary. Kiedy się budziła, nie pamiętała ich, ja jednak wiedziałem, że ją dręczyły. Mogłem ją tylko przytulić i szeptać uspokajająco "ćśśśś".

   Mimo to mogłem powiedzieć, że odzyskała równowagę, dość chwiejną jednak, przez co cały czas miałem z tyłu głowy przeświadczenie, że jeden fałszywy ruch i odbudowywana powoli psychika runie jak domek z kart. 

   Ale oto wyjeżdżaliśmy samochodem zastępczym Różańskiego w kierunku mojego mieszkania, przebrawszy się uprzednio w odświętne ciuchy. Nie przeszkadzała mi nawet wyjątkowo paskudna aura za oknem, przyglądałem się w zamyśleniu szaremu błotu pośniegowemu na krawędziach chodników. W świetle latarni i świątecznych dekoracji, z ciepłego wnętrza auta wydawało się mniej odpychające, niż kiedy musiałem nad nim niezdarnie przeskakiwać, wsiadając do autobusu.

   — Trochę się stresuję — wyznała nagle Różańska, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy. Odwróciłem wzrok od krajobrazu miasta, nad którym zaczął właśnie padać deszcz ze śniegiem, by popatrzeć na nią z zaskoczeniem.

   — Czym?

   — No wiesz, poznam twoją rodzinę. Może będą o coś pytać. Wiedzą, co mi się stało, prawda?

   — Tak, mówiłem o tym rodzicom — przyznałem. — Ale niczego się nie bój, oni tacy nie są. Potrafią zachowywać się dyskretnie.

   — No to będą patrzeć ze współczuciem. Będą mnie oglądać z góry na dół, w poszukiwaniu czegoś, co sprowokowało tamtych chłopaków do gwałtu, jak wszyscy — mówiła tak cicho, że jej słowa wydawały się tylko złudzeniem. Nie wiedziałem, że tak odbierała spojrzenia innych ludzi. Nie sądziłem też, by miała rację, chodziło raczej o zwykłą ciekawość, może nawet cień empatii.

   — Naprawdę będą mieli lepsze zajęcia — zapewniłem ją ze śmiechem, zamiast przekonywać do tego, że tkwiła w błędzie. — To okrutne, co powiem, ale ich najmłodszy syn właśnie zakończył etap leczenia szpitalnego. Będą cieszyć się własnym szczęściem i martwić tym, co ich czeka, a nie zajmować cudzymi dramatami.

   — Ty jakoś wciąż się zajmujesz moim dramatem — zauważyła. — Chociaż to twój brat.

   Westchnąłem.

   — Powrót Pavla bardzo mnie cieszy, ale twoje dramaty, to też moje dramaty. Jak wpadasz w gówno po uszy, to ja ściągam ubranie i wskakuję razem z tobą, na tym właśnie polega miłość.

   Oderwała wzrok od szosy, uśmiechając się wreszcie łagodnie. Dodała więcej gazu i już po chwili parkowaliśmy na miejscu dla niepełnosprawnych pod budynkiem, a ja zadzierałem głowę, by spojrzeć z radością na rzęsiście oświetlony salon i balkon, doskonale widoczne z tej perspektywy.

    — Chodźmy. — Śmiało pociągnąłem ją za sobą, prowadząc do głównego wejścia. — Będziemy się dobrze bawić, zobaczysz.

   Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że otwierając przed nią drzwi mieszkania, wpuściłem lodowaty podmuch, który miał zdmuchnąć domek z kart.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro