26. Ewa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   — Może byłam tam tylko chwilę, ale dużo mi lepiej. Doktor Banaś powiedział, że mojej uczucia są normalne, że nie mam się czego wstydzić i że to wszystko przejdzie z czasem. Patrz, polecił mi spotkania dla ofiar przemocy seksualnej — trajkocząc, podsunęłam Michaiłowi ulotkę pod nos. Szliśmy powoli w kierunku samochodu. — Zamierzam tam pójść, myślę, że to mi może pomóc. Doktor powiedział, że jego zdaniem nie potrzebuję psychiatry, tylko czasu, więc nie muszę umawiać się na kolejną wizytę, jeśli nie będę czuła takiej potrzeby.

   Milczał i zastanawiałam się, czy w ogóle mnie słuchał. Włosy opadły mu na czoło, więc nie widziałam nawet jego oczu, by cokolwiek z nich wyczytać, ale gdy się przyjrzałam, postawa jego ciała wskazywała, że był smutny. A może po prostu zmęczony.

   — Spakuję swoje rzeczy i wrócę do domu — powiedział beznamiętnie, kiedy zajęliśmy miejsca w samochodzie. Miałam już przekręcić kluczyk, ale zamarłam w pół ruchu.

   — Czy coś się stało? Zrobiłam coś nie tak? — zapytałam z paniką.

   — Nie, no co ty. — Wreszcie się do mnie odwrócił i posłał mi słaby uśmiech. — Po prostu wiem, że już sobie beze mnie poradzisz, a ja też muszę odciąć pępowinę i nauczyć się wstawać rano z łóżka z motywacją wewnętrzną, a nie tylko dlatego, że ty się budzisz. Nie zrozum mnie źle, ale jesteśmy dopiero w klasie maturalnej. Chyba jeszcze za wcześnie na zamieszkanie ze sobą. Poza tym, nie mogę nadużywać gościnności twojego taty. — W ostatnim zdaniu usłyszałam ironię.

   — Ale będziemy się jeszcze spotykać? — Poczułam narastającą panikę na samą myśl, że odpowiedź mogłaby być odmowna. Nie po to tyle razem przeszliśmy, żeby to ot tak kończyć... Chociaż, czy jakiś czas temu ja nie zrobiłam tego samego w szpitalu?

   — Oczywiście, że będziemy. Kocham cię — szepnął i nachylił się, by cmoknąć mnie przelotnie w policzek. 

   — I pojedziesz ze mną na weekend do dziadków? — upewniałam się. Widziałam w jego oczach zawahanie. — Tym razem ja będę prowadzić i wyjdziemy z tego suchą stopą — zażartowałam. Poskutkowało, skinął głową. 

   Wreszcie odpaliłam silnik i wyjechałam z miejsca parkingowego. Pojechaliśmy najpierw do mnie, a później, gdy Michaił pozbierał do sportowej torby swoje rzeczy, ruszyłam pod jego blok. Wzdrygnąłam się na samo wspomnienie wydarzeń, które miały miejsce po imprezie powitalnej jego brata. 

   — Odprowadzę cię na górę — zaproponowałam, ale pokręcił głową. — W takim razie pozdrów ode mnie Pavla.

   Wysiadłam i stanęłam obok samochodu, patrząc z troską, jak blondyn wyciągał z tylnego siedzenia swój bagaż, a później kuśtykał ostrożnie w kierunku wejścia do budynku. Żałowałam, że tak łatwo mu ustąpiłam, bo najchętniej odprowadziłabym go wprost do łóżka, a przynajmniej do drzwi mieszkania. Wiedziałam jednak, że potrzebował trochę samodzielności, aby poczuć się lepiej, bardziej męsko. Nie zamierzałam naruszać jego ego, jeśli nie było to konieczne.

   Kiedy zniknął mi z oczu, stałam jeszcze chwilę, wpatrując się w zamknięte drzwi. W końcu wsiadłam do auta i kilka minut później zaparkowałam przed swoim domem. Kiedy weszłam do środka, okazało się, że mój ojczym wrócił już z pracy i odgrzewał sobie w mikrofalówce przygotowany przeze mnie wcześniej obiad.

   — Gdzie Michaił? — Uniósł brwi, widząc, że wróciłam sama.

   — U siebie w domu. Zdecydowaliśmy, że najwyższy czas, by wszystko wróciło do normy. — No cóż, nie było to kłamstwo, co najwyżej półprawda, to chłopak tak zdecydował. Widząc, że w ekspresie było jeszcze trochę ciepłej kawy, wlałam ją sobie do kubka.

   — Nareszcie. — Robert teatralnie wzniósł oczy ku niebu, a ja równie teatralnie uderzyłam go pięścią w ramię.

   — To mój chłopak. Mógłbyś przynajmniej udawać, że go lubisz. 

   — Nigdy w życiu. Za to, że posuwa mi córkę? — wypalił, a ja zakrztusiłam się napojem, który miałam właśnie w ustach. — Jezu, przepraszam, Ewuniu. — Natychmiast się zreflektował i poklepał mnie po plecach. — Po tym, co przeszłaś, nie powinieniem mówić do ciebie w ten sposób.

   — Nie, nie szkodzi — odparłam, próbując opanować chrypkę. Gorąca kawa podrażniła mi gardło. — Mówiłam już, że wszystko powinno powoli wracać do normy, więc nie  musisz się ze mną obchodzić jak z jajkiem. 

   — Przepraszam, jeśli robię coś nie tak. Naprawdę, trudno mi w ogóle ogarnąć to, co ci się stało, a jako facet pewnie nigdy nie będę tego umiał zrozumieć — powiedział Rob cicho.

   — Wiem. 

   — Strasznie wkurza mnie to, że nie umiem ci pomóc — kontynuował.

   — Wiem. 

   — A co w ogóle powiedział ci lekarz.

   — Że jestem normalna. — Roześmiałam się. — Żartuję, nie jestem i nigdy nie byłam, w końcu to ty mnie wychowałeś. — Nawet nie próbował udawać oburzenia. Spoważniałam. — Dobrze, że tam poszliśmy. Doktor polecił mi mitingi, coś w stylu AA, tylko dla zgwałconych kobiet, i chyba z tego skorzystam.

   — A... — zawahał się. — A Michaił?

   — Och, z nim sprawa jest dużo poważniejsza. — Westchnęłam. — Ale zrobił pierwszy krok i umówił się na kolejną wizytę. Myślę, że będzie się leczył.

   — To dobrze. Depresja to suka i jeżeli on nie będzie walczył, to wykończy was oboje.

   Wzdrygnęłam się, słysząc donośne popiskiwanie mikrofali. Rob wyciągnął z niej talerz z lasanią, ale nim sam zaczął jeść, podsunął go w moją stronę. Pokręciłam głową, więc sięgnął po widelec. 

   Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Że też wcześniej na to nie wpadłam!

   — Ty tak nie lubisz Miszy — zaczęłam, mrugając oczyma z oszołomienia tym, co sobie właśnie uświadomiłam — bo widzisz w nim siebie.

   Robert zamarł z widelcem uniesionym w połowie drogi od talerza do ust. Nie patrzył na mnie, lecz studiował wzrokiem powierzchnię stołu. Spodziewałam się zaprzeczenia, ale nic takiego nie nastąpiło. 

   — Kiedy byłam dzieckiem, myślałam, że po prostu jesteś smutny i zmęczony, że masz wieczną grypę, ale nie. Po odejściu mamy miałeś depresję, prawda? — zapytałam wprost, starając się zabrzmieć możliwie jak najbardziej łagodnie.

   — Nie tylko po jej odejściu. Walczyłem z tym kilka lat, choroba odchodziła i nawracała — przyznał niechętnie.

   — I zamiast nas wesprzeć, dać jakieś wskazówki, to wolałeś go gnębić?! — Obydwoje wiedzieliśmy, o kim mówiłam.

   — Liczyłem, że chłopak się zniechęci i cię zostawi. Sam przez to przeszedłem, więc wiem, że z kimś takim nie czekałoby cię nic dobrego, że facet z depresją to najgorszy możliwy materiał na partnera.

   — Za to na ojca idealny — mruknęłam ironicznie.

   — A co, jak ona nas porzuciła, to miałem cię oddać do domu dziecka? — Robert nie panował już nad głosem, nad sobą. Krzyczał i drżał na całym ciele. — Kurwa, chyba nie myślisz, że było mi łatwo. Musiałem na nas zarobić, a najchętniej nie wstawałbym nawet do toalety. I chyba jedyne, co ciągnęło mnie wtedy ku powierzchni to myśl, że nie mogę cię oddać obcym ludziom.

   — Przepraszam. — Otarłam spływające już po brodzie, palące skórę łzy. Kiedy ja w ogóle zaczęłam płakać?

   — Nie mówię tego, żebyś miała wyrzuty sumienia. Tylko żebyś... No nie wiem, choć trochę mnie zrozumiała. — Wreszcie spojrzał mi w oczy i dostrzegłam w nim nieme błaganie. Skinęłam głową.

   — Dobrze, ale ty też nas zrozum. Spróbuj chociaż okazać trochę wsparcia. 

   — Nie chcę, żeby ktoś sprawił, że będziesz nieszczęśliwa.

   — Chryste, przestań się tak o mnie martwić! Nie jestem już małą dziewczynką — teraz to ja krzyczałam.

    — O tak. — Uśmiechnął się, ku mojemu zdziwieniu, choć wciąż jeszcze był trupioblady. — Ciągle zapominam, że jesteś już dorosła i nie potrzebujesz niańki, tylko ojca-przyjaciela, który cię wysłucha i zrozumie. 

   Nie odpowiedziałam nic, tylko go objęłam. Wciąż nie mogłam przestać płakać, ale jemu nie przeszkadzały moje łzy, ani podpuchnięte oczy, rozczochrane włosy i wilgotny odgłos pociągania nosem. Choć nie łączyły nas więzy krwi, w tej chwili czułam, że był moim Tatą, takim stuprocentowym, przez wielkie T. 

   Przynajmniej jeden problem z głowy — pomyślałam, kładąc się wieczorem do łóżka. — Rob już nie będzie robił nam pod górkę.

   Wciąż pozostawała jeszcze kwestia choroby Michaiła, ale i z tym teraz powinniśmy sobie poradzić, w końcu mieliśmy profesjonalne wsparcie. Najbardziej niepokoiła mnie jednak nierozwiązana sprawa wypadku. Im więcej się dowiadywałam, tym większe miałam wątpliwości i nabierałam przekonania, że nie było w tym ani grama przypadku. Że Michaił i jego brat padli ofiarą zaplanowanej z zimną krwią próby morderstwa. Pozostawało jeszcze ustalić, kto i dlaczego chciał ich sprzątnąć.

   Pewnie byłoby łatwiej, gdyby Michaił mówił mi całą prawdę, ale czułam w głębi serca, że coś ważnego przede mną ukrywał.

   

 *** 

   — Zrobiłem te badania, które zalecił mi doktor Banaś, i byłem dzisiaj na wizycie. Dostałem tabletki, zobaczymy, czy zadziałają. Doktor mówi, żeby nie robić sobie na razie wielkich nadziei, bo często leki pierwszego rzutu nie są dobrze dobrane, no i na efekt trzeba poczekać kilka tygodni, ale mam dla kogo walczyć. — Głos Miszy płynął ciepłym strumieniem, a ja z przyjemnością zerkałam znad kierownicy, jak siedział odprężony w fotelu pasażera. 

   Po raz kolejny Robert musiał przeze mnie dotrzeć do pracy komunikacją miejską, ale nie miałam jakoś wyrzutów sumienia z tego powodu. Była sobota przed południem i zamiast myśleć o jego drodze do roboty, cieszyłam się ładnym krajobrazem i perspektywą weekendu na wsi.

    Miło było widzieć Antonowa w dobrym nastroju. Wiedziałam, że wiele jeszcze upłynie czasu, nim chłopak pokona dręczącego go potwora, pewnie zaliczy po drodze wzloty i upadki, mimo wszystko jego czarujący uśmiech bardzo mnie cieszył. Zauważyłam też nie bez satysfakcji, że starannie się ogolił i jego twarz pozostawała idealnie gładka.

   Kiedy zbliżaliśmy się do miejsca, w którym miał wypadek, zwolniłam i przyglądałam się uważnie jego reakcji, nie zwracając zbytnio uwagi na drogę. Chłopak jakby trochę przygasł, ale był spokojny, obojętnie spoglądając za okno, gdzie w łagodnym słońcu śnieg powoli zamieniał się w wodę. Do wiosny wciąż jednak jeszcze było daleko.

   — Poczekaj, zatrzymaj się — wypalił gwałtownie i wyprostował się w fotelu.

   — Nie sądzę, żeby był to dobry... — zaczęłam, lecz nie dane mi było dokończyć.

   — Zatrzymaj się, proszę. — Jego twardy, nieznoszący sprzeciwu ton sprawił, że wrzuciłam kierunkowskaz i zjechałam do krawędzi jezdni. — Cofnij trochę. 

  Wykonałam polecenie. Nim jeszcze zdążyłam zaciągnąć ręczny, chłopak już wyskoczył z samochodu, zaskakująco zręcznie, biorąc pod uwagę stan jego nogi. Nie zaprzątał sobie głowy kulą, spoczywającą za jego siedzeniem, tylko pokuśtykał pomału w stronę drzew, wyznaczających granicę jezdni. Za nimi był tylko rów i przez chwilę nawiedziła mnie absurdalna myśl, że będzie próbował go przeskoczyć, by z jakiegoś powodu dostać się na pole, znajdujące się za nim. 

   Ale nie, Michaił doszedł do miejsca, gdzie asfalt stykał się z blotnistym poboczem i przystanął, uporczywie się w coś wpatrując. Stanęłam obok niego, podążając za jego wzrokiem, a mimo to dłuższą chwilę trwało, nim też to zauważyłam. Chyba zlało mi się po prostu z szaro-brązowym tłem.

   — To... krzyż? — zapytałam retorycznie, byle tylko przerwać ciszę, tak gęstą i pełną napięcia, że można by ją kroić nożem. 

   W istocie, pomiędzy pniami ktoś ustawił dwie oszlifowane i polakierowane deski, zbite w kształt krzyża. Na tej poprzecznej wyryto jakiś napis, jednak alfabet był mi obcy; domyśliłam się, że to cyrylica. 

   — Czyżby ktoś tu zginął? To możliwe, żeby w tym samym miejscu zdarzył się drugi wypadek, tym razem śmiertelny, co nie? — powiedziałam bez przekonania. Michaił milczał uparcie. — Wiesz, co tam jest napisane?

   Wciąż nie odpowiadał. Wyciągnął z kieszeni komórkę, zrobił zdjęcie, wychylając swe niestabilne ciało w kierunku fotografowanego przedmiotu, i jak gdyby nigdy nic, pokuśtykał z powrotem do samochodu. Automatycznie poszłam za nim. Wsiedliśmy, lecz nie ruszałam.

   — Co tam jest napisane? — powtórzyłam. Wydawał się taki spokojny, lecz zaciskające się w pięści ręce i zbielałe kłykcie podpowiadały mi, że to tylko pozory.

   — "Tak kończą konfidenci" — przetłumaczył w końcu.

   

***
Przepraszam za przerwę, ale bardzo wciągnął mnie nowy projekt! Dlatego, korzystając z okazji, zapraszam do mojego nowego dziecka, Ani kropli prawdy. Nowe rozdziały publikuję w każdy piątek. Podobnie jak Szron, jest to opowieść z wątkiem romatycznym i kryminalnym, przy czym ten drugi będzie mocniej zaznaczony, niż tutaj. Bohaterowie są nieco starsi, a cała afera luźno oparta na faktach. Mam nadzieję, że się spodoba. Pamiętajcie, że jestem wdzięczna za wszystkie komentarze, bardzo pomagają mi one w pisaniu! Buziaki ♥️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro