7. Ewa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   — Odprowadzę cię do domu — zaproponował Michaił, gdy skończyliśmy lekcje. Spojrzałam z powątpiewaniem na jego kulę, ale on tylko machnął ręką i uśmiechnął się łagodnie. Uświadomiłam sobie, że coraz częściej widzę go rozpromienionego, a kiedy tak było, naprawdę zaczynał mi się podobać. — To niedaleko.

   Po kilku jego niepewnych krokach, postanowiłam chwycić go pod ramię. Wydawał się lekko zakłopotany, chyba myślał, że to coś w rodzaju litości, a ja przecież nawet nie tyle chciałam mu pomóc, co szukałam po prostu pretekstu, by jeszcze raz nawiązać z nim kontakt fizyczny.

   — Mam nadzieję, że lubisz kawę, albo chociaż kakao — rzuciłam lekko, by zmienić tor jego myśli. — Muszę ci się jakoś odwdzięczyć za tę matmę.

   — Przypominam, że ja nie zdążyłem ci jeszcze porządnie podziękować za to, jak się mną zaopiekowałaś, kiedy byłem chory... — Znów się zmieszał. Cholera, nie o to mi chodziło. Ten facet chyba uważał, że idąc przez życie, powinien wszystkich przepraszać i całować po rękach za każdą, nawet drobną pomoc.

   — Wyciągnąłeś mnie w porę z Republiki, zanim zdążyłam zrobić coś, czego bym żałowała — odpowiedziałam cicho. — Myślę, że to dużo większa przysługa.

   — Przeze mnie pokłóciłaś się z przyjaciółką — zauważył.

I z ojczymem — pomyślałam, ale nie chciałam obciążać go jeszcze tym.

   — Nie chcę teraz o tym rozmawiać. Mam ochotę na jakieś pyszności z ekspresu w dobrym towarzystwie — rzekłam tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zaśmiał się cicho i wzruszył ramionami na znak, że będzie już posłuszny.

   Zrobiłam jemu i sobie belgijskiej czekolady, postawiłam na stole także ciasto, kupione dzień wcześniej przez Roberta. Najpierw zamierzałam usiąść w fotelu naprzeciwko niego, tak, że dzieliłby nas stolik, ale po namyśle wybrałam miejsce blisko, na kanapie.

   — Kiedy wreszcie zrobi się ciepło? — Zapytał retorycznie.

   — Pewnie jakoś w kwietniu, maju — wypaliłam, śmiejąc się.

  — Nie pocieszasz — skrzywił się. — Nie wiem, czego najbardziej nienawidzę po wypadku, ale ciągłe uczucie zimna jest w zdecydowanej czołówce. 

  Zamrugałam, zaskoczona. Nie sądziłam, że odczuwanie temperatury może zmienić się wskutek wypadku. Zainteresowało mnie to, ale nie chciałam dopytywać, bo nie wydawało mi się to zbyt stosowne. Już i tak za bardzo ciągnęłam go za język, cały czas balansując na granicy urażenia go, lecz liczyłam, że znajomość bolesnych momentów z jego przeszłości pozwoli mi go lepiej zrozumieć.

   — Hipotermia — wyjaśnił, spuszczając wzrok. Widocznie wyczytał nieme pytanie z mojej twarzy. — Pamiętasz, miałem wypadek w grudniu, akurat zaczynały się mrozy, a my leżeliśmy z Pavlem kilka godzin na poboczu. Kiedy człowiek odmrozi sobie palce, a temperatura jego ciała spada do trzydziestu dwóch stopni, to zostaje rysa na ciele, ale też psychice. Nie cierpię zimna, boję się go i nie umiem na to nic poradzić. Dopiero przy jakichś dwudziestu pięciu stopniach przestaję się trząść.

   — Mogę ci zaproponować kocyk — odezwałam się po chwili, zakłopotana.

   — Mówisz koc w kratę na kolana i będę takim stereotypowym inwalidą — zażartował. Nie wiedziałam, czy powinnam się śmiać, ale rozbawił mnie.

   — No nie wiem, czy stereotypowy inwalida byłby taki przystojny — również postanowiłam wejść w konwencję żartu. Michaił zarumienił się, a ja narzuciłam mu na ramiona pled, który już znał. — Obejrzałabym jakiś film — rzuciłam lekko, sięgając po pilota.

   — Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś się zakocham, ale chyba to się właśnie stało — usłyszałam w odpowiedzi. Zdecydowanie nie była to reakcja na moją propozycję, jakiej się spodziewałam; zastygłam wpół ruchu. Wlepiłam w niego wzrok żądający wyjaśnień. — Chyba nie powinienem tego mówić głośno.

   Zamrugał gwałtownie, aż zatrzepotały jego długie, ciemne rzęsy. Uśmiech znikł z jego twarzy, zastąpiony przez... No właśnie, co? Smutek, wstyd, żal, a może wspomnienia, o których jeszcze nie wiedziałam? Nie potrafiłam odgadnąć. Nagle potrząsnął głową, jakby próbując zaprzeczyć temu, co chwilę wcześniej powiedział, i wstał z trudem.

   — Michaił. — Pociągnęłam go za rękę, by na powrót usiadł obok mnie. — Jak zdrabnia się twoje imię? — zaciekawiłam się nagle.

   — Misza — odparł machinalnie ze wschodnim akcentem.

   — Ładnie. Misza — powtórzyłam powoli, delektując się każdą głoską. Opuszkami palców pogłaskałam jego policzek, a później ścisnęłam lodowate, chude palce. — Posłuchaj mnie. Też mi się podobasz, ale nie uważasz, że na tak wielkie słowa jak zakochanie jest jeszcze za wcześnie? Znamy się raptem ile, trzy miesiące? Nic o mnie nie wiesz, ja niewiele wiem o tobie.

   — Jasne — szepnął, odwracając się do okna, ale i tak zdążyłam zarejestrować na jego twarzy grymas bólu. — Nie przejmuj się tym, co powiedziałem, tak jakbyś nigdy tego nie usłyszała.

   — Ale ja powiedziałam tylko, że musimy się lepiej poznać, zanim zaczniemy mówić o miłości — uściśliłam, samej cierpiąc, widząc jego smutek. Tak jakby ktoś go już kiedyś porzucił: chłopak zamiast walczyć, przy pierwszych oznakach zwiastujących niepowodzenie wycofywał się, by nie dać się bardziej zranić. Tamta chwila chyba była dla mnie za trudna, by ją udźwignąć tak ot, bo łzy wzruszenia popłynęły po moich policzkach. — Proszę cię, nie bądź smutny — dodałam, przytulając go po raz kolejny tego dnia.

   Mocno przycisnęłam jego ciało do siebie, pozwalając mu schować twarz w miejsce, gdzie moja szyja spotykała się z ramieniem. Nie miałam już na sobie swetra, jedynie koszulkę z dużym dekoltem, więc czułam, że jego ledwie widoczna broda kłuła mnie we wrażliwą skórę. Mimo lekkiego bólu, który temu towarzyszył, wrażenie było całkiem przyjemne, bo sprawiało, że odbierałam go jeszcze mocniej. Pomyślałam wtedy, że mogłabym tak trwać do końca świata.

   — Dzień dobry, młodzieży — usłyszeliśmy za sobą głos Roberta i odskoczyliśmy od siebie. Grzbietem dłoni szybko otarłam policzki z resztek łez. Cholera, nawet nie zauważyliśmy, że mój ojczym wszedł do domu.

   — Pójdę już — zmieszał się Michaił i sięgnął po kubek, by szybko dopić pozostałą w nim czekoladę. Gdy zaczął się podnosić, Robert doskoczył do niego i podał mu podniesioną z podłogi kulę. Niby uprzejmy gest, ale w uśmiechu mojego opiekuna widziałam coś sztucznego.

   — Odwiozę cię do domu — powiedział. Może tylko mi się wydawało?

  — Nie chciałbym robić kłopotu — zaoponował Michaił, ubierający już buty w przedpokoju.

  —  Z tego, co mówiła Ewa, wracasz do domu autobusem. Nie puszczę cię w taką pogodę, w dodatku robi się ciemno. Jeszcze się gdzieś poślizgniesz i połamiesz.

   — Nie pierwszy raz — niepewnie zażartował chłopak.

   — Lepiej, żeby poprzedni pozostał ostatnim. Nie chciałbym, żebyś był moim pacjentem. — Robert zrobił śmiertelnie poważną minę, ale ja nie zdołałam powstrzymać wybuchu śmiechu.

   —  Polubilibyście się, poziom czarnego humoru macie podobny. Rob jest lekarzem sądowym, bada zwłoki — wyjaśniłam totalnie zagubionemu Michaiłowi. Po chwili zrozumiał i również się uśmiechnął.

   — Pewnie potrafiłby pan popełnić morderstwo doskonałe? Zatem takim osobom się nie sprzeciwiam.

   —  Cieszę się, że w końcu się dogadaliśmy. —  Robert założył zimowe buty, które przed chwilą musiał ściągnąć, i zdjął kluczyki do samochodu z haczyka w przedpokoju.

   —  Do zobaczenia w szkole, Misza — rzuciłam niewinnie, przelewając całą czułość, którą chciałam mu okazać, w zdrobnienie jego imienia. Skinął mi głową, a w jego oczach dostrzegłam karuzelę emocji.

   — Całkiem miły "ten Ukrainiec", co? — zapytałam lekko ironicznie, gdy mój ojczym wrócił i rozbierał się przy drzwiach.

   — Nie życzę sobie, żebyś się z nim widywała — powiedział twardo, a ja poczułam, jakby przywalił mi w twarz.

   — Dlaczego?

   —To nie jest towarzystwo dla ciebie. — W szarych oczach mężczyzny błyszczała determinacja. — Mam znajomych tu i tam, popytałem o niego w policji. Gość był podejrzany o przemyt narkotyków i udział w zorganizowanej grupie przestępczej, a w zeszłym roku został na niego wydany wyrok śmierci przez jakiegoś gangstera. Nie dość, że jest zdemoralizowany, to spotykanie się z nim może być niebezpieczne.

  — Sprawdzasz tak wszystkich chłopaków, z którymi rozmawiam, czy tylko tych, do których jesteś uprzedzony? — podniosłam głos. — Nie znasz go, więc go nie oceniaj.

  — Znam ciebie. — Podszedł bliżej i położył mi dłoń na ramieniu, jakby chcąc mnie uspokoić, lecz go odtrąciłam. — Jesteś ufna i naiwna. Wziął cię na litość, jaki to on nie jest poszkodowany przez los, a tak naprawdę to młodociany kryminalista, który mataczeniem uniknął skazania.

  — Nie mów tak o nim. — Zagotowało się we mnie, a dłonie same zacisnęły się w pięści. Nawet gdyby Robert miał rację, nie przyjęłabym jej do wiadomości, zamroczona złością i własnym, idealnym wyobrażeniem o chłopaku.

  — Nie chodzi mi o to, by was krzywdzić. Martwię się o ciebie — zniżył głos jeszcze bardziej. Paradoksalnie, jego spokój i opanowanie jeszcze podsycały mój gniew.

  — Próbujesz na każdym kroku mnie kontrolować i układać moje życie, a nawet nie jesteś moim prawdziwym ojcem, nigdy nim nie będziesz. Nie masz do mnie żadnych praw — rzuciłam. Zastygł w bezruchu, otwierając usta ze zdziwienia. Jego twarz stała się nagle trupioblada, a w oczach dojrzałam smutek. Instynktownie zareagowałam ucieczką, zamykając się w swoim pokoju.

  Opadłam na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Łzy pewnie przyniosłyby mi ulgę, ale nie potrafiłam się rozpłakać. Po kilku chwilach złość spłynęła ze mnie, ustępując miejsca wyrzutom sumienia. Kiedy się z kimś kłóciłam, za wszelką cenę chciałam mu wbić raniącą szpilę, a opamiętanie przychodziło dopiero po wszystkim. Tymczasem szpilę można było wyjąć, ale bolesna rana po niej pozostawała na długo.

   Zajrzałam do jego sypialni — nie było go, więc skierowałam się do gabinetu. Zapukałam i weszłam, mimo braku odpowiedzi. Siedział po ciemku, przymykając oczy, a jego policzki w bladym świetle, cisnącym się z korytarza przez otwarte drzwi, wydawały się wilgotne.

   — Robert... — powiedziałam miękko. Nie poruszył się.

   — Pamiętam, jak miałaś pięć lat, a twoja mama jeszcze była z nami. Jechaliśmy nad morze i nauczyłem cię śpiewać "Koła autobusu kręcą się". Ona po godzinie śpiewów nie umiała już wytrzymać i sarkała na wszystkich, a ja byłem taki dumny. Pomyślałem wtedy, że chciałbym zastąpić ci tatę. — Uśmiechnął się łagodnie przez łzy, jakby otulony tym dobrym wspomnieniem, mającym mu wynagrodzić cierpienie, które teraz mu zafundowałam. A może wcale nie różniłam się od swojej rodzicielki i podobnie jak ona, szłam tylko przez życie, krzywdząc innych?

   — Rob, przepraszam, wcale tak nie myślę. Po prostu potrzebuję trochę zaufania i... No nie wiem, zrozumienia. Pierwszy raz jestem zakochana — przyznałam się. 

   — Nie zniósłbym, gdyby coś ci się stało. Miałem na swoim stole naprawdę wiele bezsensownych, niewinnych ofiar gangsterskich porachunków, którym oberwało się rykoszetem — mówił bardziej do siebie, niż odpowiadając na moje słowa. Miałam wrażenie, jakby wcale mnie nie słyszał.

   — Michaił z tym skończył. Teraz żyje zgodnie z prawem, dobrze się uczy, a nawet pomógł mi dzisiaj z zadaniem z matmy. — Zmarszczyłam brwi, gdyż jakaś myśl z tyłu głowy nie dawała mi spokoju. — Powiedziałeś, że ktoś zlecił jego morderstwo?

   — Tak, w dark webie, ale śledczy nie dotarli do tego, czy ktoś podjął wyzwanie.

   — I nikt nie powiązał tego z wypadkiem?

   — No, chyba nie. Może dlatego, że nikt się tym wyrokiem za specjalnie nie przejmował, ot, tylko jeszcze jedna okoliczność w przegranej dla wydziału antynarkotykowego sprawie. — Mój ojczym wyglądał na zaskoczonego, w każdym razie odciągnęłam jego myśli od kłótni. — Sądzisz, że to ma jakiekolwiek znaczenie? Kto w ogóle ten wypadek spowodował?

   — Problem w tym, że nie wiadomo — oznajmiłam. — Ktoś wjechał w chłopaka i jego czternastoletniego brata bez śladów hamowania, nie zatrzymał się, by udzielić pomocy, a auto i kierowca zapadli się jakby pod ziemię.

   — Faktycznie, dziwne — przyznał mi Robert. — Przy okazji delikatnie zasugeruję to kryminalnym, a jak się uda, to spróbuję uzyskać dostęp do akt obu spraw — obiecał. Bez słów zrozumieliśmy się, że musimy coś z naszym podejrzeniem zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro