Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Jechałem niemal na oślep. Przy drodze, którą przyszło mi pokonywać, nie było latarni czy choćby domostw, z których okien padałaby na asfalt poświata, a reflektory mojego samochodu pozostawały wyłączone. Mijałem ledwie widoczne w ciemności pochmurnej nocy drzewa, sięgające do mnie niczym upiory swoimi gałęzami, modląc się przy tym, aby spomiędzy nich nie wyskoczyła zbłąkana sarna.

    Gdyby ktoś obserwował mnie z boku, pomyślałby, że oto jedzie szaleniec - samobójca, nie wiedząc, że mam swój cel. Że nie narażam się bezsensownie, a każde moje pozorne uchybienie coś znaczy. Milion myśli mknęło mi przez głowę, skupiłem się dopiero, słysząc odległy warkot.

   Zaraz wyłoni się zza zakrętu - pomyślałem. I rzeczywiście, między drzewami niemal natychmiast dostrzegłem światło jadącego z naprzeciwka jednośladu. O dziwo, w przeciwieństwie do mnie, jego kierowca przestrzegał ograniczenia prędkości, co przeczyło utartemu stereotypowi dawcy organów. Na nic się to chłopakowi jednak zdało.

   Dostrzegł mnie chyba wcześniej, niż przypuszczałem, bo zatrąbił. Jeszcze mocniej wcisnąłem w podłogę pedał gazu, wyciągając ze starego rzęcha, ile fabryka dała. W ostatniej chwili, gdy już mieliśmy się minąć, skręciłem kierownicą, a on spróbował zjechać do krawędzi jezdni, kładąc motocykl na asfalcie. Przez ułamek sekundy widziałem białka jego przerażonych oczu w ciemności, gdy znajdował się blisko, coraz bliżej... Jednak coś poszło niezgodnie z planem, bo zamiast jednego kasku, dostrzegłem dwa.

   Rozległ się huk, zadzwoniło mi w uszach. Posypały się na mnie kawałki szkła, które jeszcze przed chwilą były przednią szybą, a ja machinalnie osłoniłem się przedramieniem, puszczając kierownicę. Drobne odłamki były wszędzie, na moim ubraniu, we włosach, brwiach, nawet w rękawie. Szok sprawił, że dopiero kilka metrów dalej wcisnąłem pedał hamulca.

   W nocnej ciszy motor warczał niepokojąco. Zamrugałem oczyma, patrząc tępo przed siebie, czując w nozdrzach mdły zapach krwi i płynów eksploatacyjnych. Kurwa, nie sądziłem, że to będzie takie trudne. Że mimo wszystko gdzieś w umyśle odezwie się mały, złośliwy chochlik, podpowiadający, że oto właśnie zabiłem dwoje ludzi. Odebrałem im życie.

   Wysiadłem ze swojego szrota i trzasnąłem drzwiami. Noc była rześka, wręcz chłodna, a pobocze pokrywał przymrozek. Może to temperatura, a może jednak upiorna atmosfera tamtej nocy sprawiła, że po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Postanowiłem jednak zignorować wszystkie te naiwne uczucia i wątpliwości. Wyrzuty sumienia? Jakiego sumienia? Gdzież ono było, kiedy przyjmowałem zlecenie za zleceniem, żeby trzepać jak najlepszą kasę?

   Okrążyłem samochód i, w niewielkiej odległości, dostrzegłem najpierw motocykl, a później dwa ludzkie kształty w przydrożnym pyle. Z każdym krokiem zapach krwi zdawał się wyraźniejszy. Nie wiedząc co począć, lekkim kopniakiem sprawdziłem, czy kierowca motocykla się poruszy, dostrzegając przy okazji nogę wygiętą pod nienaturalnym kątem. Kilka metrów dalej znajdowała się sylwetka dużo drobniejsza od niego. Z bliska dostrzegłem, że pasażer ubrany był, w przeciwieństwie do swego towarzysza, nie w specjalny kombinezon, a zwykłe jeansy i sweter. Jego lewy but leżał nieopodal. 

   Rzuciłem okiem na kask i zobaczyłem, że twarz mojej nieplanowanej ofiary była bardzo młoda, wręcz dziecięca. Zebrało mi się na wymioty, pobiegłem więc przebytą chwilę wcześniej trasą i znów zająłem fotel kierowcy. 

Odpaliłem silnik, włączyłem światła i ruszyłem gwałtownie, aby jak najszybciej oddalić się z tamtego miejsca. Ze trzy, może cztery kilometry dalej skręciłem w leśną dróżkę, starając się ignorować wyboje niewyasfaltowanej powierzchni. Widząc jezioro przed sobą, otwarłem lekko drzwi i dodałem gazu. Wyskoczyłem w ostatniej chwili, patrząc bez żalu, jak śmiercionośna chwilę wcześniej maszyna znika w czarnej tafli. Wyciągnąłem z plecaka latarkę, by oświetlić sobie drogę powrotną, tym razem pieszą. Otuliłem się mocniej szalem, czując nadchodzący mróz.

    Tak się zarabiało pieniądze. Duże pieniądze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro