Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Melanie

Wyjazd do Dubaju. Za parę dni. Boże drogi, po co mi to było? Musiałam być kompletnie pijana, godząc się na taką opcję. Pamiętam tylko spojrzenie Clar, która zaczęła opowiadać o planach Johnathana, a potem wyskoczyła z nowym kontraktem i problemach z umową, którą muszą oficjalnie i osobiście przedyskutować w kraju klienta. Klient mieszka w Dubaju, więc państwo Prein dostało specjalne zaproszenie na dwutygodniowy wyjazd do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Dlaczego i z jakiego konkretnego powodu zgodziłam się uczestniczyć w tym cyrku, skoro z architekturą i prawem mam tyle wspólnego, co nic?

— Posłuchaj, jesteś dobrą przyjaciółką, prawda? — pyta Clarissa, kiedy dzwonię do niej po raz drugi, po co mnie namawiała na jakieś wyjazdy do Dubaju, kiedy nie stać mnie nawet na wycieczkę do Nowego Jorku. Przecież nie wypłacę się w takim wielkim pustynnym mieście.

— Powiedzmy. Nie zawsze dobra przyjaciółka to określenie, którym powinnaś mnie szczycić. Clar. Po prostu to naprawdę kosztowny wyjazd. To, że zarządzam sporą grupą osób w prasie, nie znaczy, że zarabiam kokosy —oznajmiam, omiatając wzrokiem moje skromne mieszkanie w kamienicy nieopodal centrum tętniącego życiem. Kiedyś się odkuję, ale na razie jestem prawdziwym kolekcjonerem dolarów na koncie oszczędnościowym, które mogą mi pomóc za parę miesięcy, gdy postanowię się wyprowadzić, znaleźć coś korzystniejszego i wreszcie kupić lepszy samochód. Nie mogę wydać tych pieniędzy na atrakcje w Dubaju, który nie należy do tanich kierunków turystycznych. Nawet dla takich ważnych szych jak ja. Poza tym jestem cholerną blondynką, a to podobno dobra pożywka dla Arabów. Nie oceniam ich, nie śmiem być nawet choć trochę nietolerancyjna, ale czasami kieruję się w życiu głupimi, nic niewartymi i utartymi stereotypami, które zasiało społeczeństwo. W Atlancie żyje sporo emigrantów z różnych stron świata, dlatego przywykłam do oglądania kobiet w hidżabach czy burkach, natomiast wyjazd na Bliski Wschód wiąże się ze stałą kontrolą, którą trzeba mieć w takich krajach. Jezu Chryste, to totalnie nie dla mnie. Schowanie wyuzdania i mojej walki o prawa kobiet w Zjednoczonych Emiratach może skończyć się tym, że znajomi będą wyciągać mnie z aresztu za liczne manifesty, okrzyki czy przypadkowe łamanie zasad.

— Kochanie, ale czym ty się przejmujesz? To sponsorowany wyjazd. Nie płacisz za przelot, nocleg ani wyżywienie.

— Clar...

— Melly, proszę cię. Rzadko to robię, a to jest dla mnie ważne. Wyjazd z samym Maiorem i Johnem skończy się tak, że oni zajmą się swoimi sprawami, zostawiając mnie samą w hotelu. Przyda mi się babskie towarzystwo.

— Przestaję cię rozumieć. Już dawno nie byłaś nigdzie sam na sam z Maiorem, a teraz, gdy masz okazję, ciągniecie ze sobą całą ekipę — mamroczę, w międzyczasie wyrzucając do śmietnika stare rzeczy z lodówki. Definitywnie muszę wybrać się na zakupy spożywcze.

— Melanie, cholera, zgodziłaś się, więc po co ta dyskusja? Nie proszę cię o kredyt na wielbłąda. Proponuję ci wyjazd do pięknego, słonecznego i ciepłego miejsca z przyjaciółmi. Dwa tygodnie odpoczynku od pracy. Nie pragniesz się wyrwać z tej monotonii, w której zaczęłaś egzystować? — pyta wyrzutem Clarissa, wołając przy okazji do kogoś, z kim przebywa w pomieszczeniu. Prawdopodobnie to ciekawska mała Jane, dziewczynka, która w większości odziedziczyła cechy po Clar. Oby nie wdała się w swoją babcię, bo sama nie zdzierżę tego dzieciaka.

Mimo wszystko zastanawiam się nad zadanym przez przyjaciółkę pytaniem. Czy nie pragnę wyrwać się z monotonii? Czy moje życie naprawdę wieje taką nudą? Wprawdzie dużo pracuję, rzadko wychodzę, a kluby i randkowanie to coś, czym nie zawracam sobie głowy. Wolę dłużej posiedzieć w biurze, popracować nad nowym artykułem, zredagować inny, sporządzić plan, prezentację, cokolwiek, byleby nie wracać wcześniej do pustego, smutnego domu. Cieszyłam się, mając u boku Clarissę, która na jakiś czas zamieszkała ze mną, jednak po jej wyprowadzce znów zrobiło się strasznie cicho i pusto. Przyjaciółka wprowadziła tu życie, nie wegetację, której poddaję się z dnia na dzień. Zwykle to ja tryskam energią, jestem pełna mobilizacji oraz optymizmu, jednak od pewnego momentu nie poznaję samej siebie. Chciałabym wyjechać razem z nimi do Dubaju, lecz obawiam się, że nie wytrzymają ze mną dłużej niż dwa dni. Ostatnimi czasy zrobiłam się nieznośna, marudna i bardzo nostalgiczna. Wracam wspomnieniami do dawnych lat, odtwarzam sceny, które kiedyś były bez znaczenia, śnię o niespełnionych marzeniach, myślę nad utraconymi chwilami.

— Wredna jędzo, jesteś tam jeszcze?

— Tak, po prostu... Nie wiem, co się dzieje, Clar. To wszystko mnie przytłacza, a ja nie potrafię zlokalizować problemu — mówię niechętnie, coraz bardziej przekonując się do wyjazdu.

— Dlatego lecisz z nami. Potwierdziliśmy przybycie czterech osób, więc nie ma odwrotu. Będziemy miały okazję porozmawiać, przedyskutować i poszukać źródła twoich kłopotów. Koniec smętów, rozumiesz? Gdzie podziała się moja radosna Melanie? — pyta przyjaciółka, na co głośno wzdycham.

— Sama chciałabym wiedzieć.

Trzy dni później siedzę w taksówce zmierzającej w stronę tłocznego lotniska. Nienawidzę podróży samolotami. Te latające maszyny śmierci przyprawiają mnie o ciarki na całym ciele. Nienawidzę zarówno ekspresowych startów, jak i powolnego lądowania. Nienawidzę wbijania się w gęste białe chmury, które trzęsą samolotem, a skrzydła wyglądają, jakby zaraz miały odpaść od całego tułowia wielkiej maszyny. Mam jeszcze większą traumę po tym, co stało się z Archerem kilka lat temu. Ten samolot, ta katastrofa... Przymykam powieki na samą myśl o Clarissie i o tym, co ona czuje za każdym razem, kiedy wsiada na pokład. Ile scenariuszy widzi przed oczami? Jak bardzo boli ją fakt, co się stało przez pieprzone latające gówno? Zaciskam ustą w cienką linię, obserwując zmieniający się krajobraz. Z daleka widzę duży kompleks budynków składających się na całe lotnisko, dlatego z przerażenia zaczynam obgryzać paznokcie. Dopiero zdziwiony wzrok kierowcy sprawia, że wymierzam sobie mentalnego policzka, zerkając w telefon w celu uspokojenia buzujących emocji.

Taksówkarz zatrzymuje się pod samym wejściem na terminal, dlatego szybko mu płacę, zabierając z bagażnika swoją jedyną walizkę oraz torebkę. Miałam wziąć także torbę z laptopem, by móc potajemnie pracować, ale ostatecznie spakowałam go wgłąb bagażu, żeby Clarissa nie wydzierała się na mnie na środku lotniska. Niechętnie wchodzę do dużego obiektu, lustrując wzrokiem całą przestrzeń. Tablica odlotów wskazuje na numer mojej bramki, a kierując się tam, w kolejce napotykam trójkę dobrze znanych mi twarzy. Przewracam oczami, taszcząc swój ciężki bagaż prosto do wielkiego tłumu, również kierującego się do słonecznego Dubaju. W Atlancie pogoda niezbyt dopisuje, przez co wyglądam jak mokry szczur, mimo że jedynie wsiadałam do taksówki i z niej wysiadałam.

— Melanie!

Wołanie Clarissy sprowadza mnie na ziemię. Pieprzyć fryzurę. Nie muszę się dla nikogo stroić, a nikt nie ma prawa zwrócić mi na to uwagi. Uśmiecham się promiennie, chcąc zamaskować stres oraz zdenerwowanie. Nie ma sensu obarczać winą przyjaciółkę, która stara się jedynie pomóc i być troskliwa. To kochana osoba ze złotym sercem i tylko to mnie powstrzymuje, żeby czasami nie przywalić jej w ładną buźkę. Gdy Johnathan, nasz wspólny przyjaciel, odwraca się w moją stronę, od razu podchodzi, by zabrać ode mnie ciężkie graty. Dziękuję mu skinieniem głowy, przy okazji cmokając jego lekko zarośnięty policzek na powitanie.

— Humor nie dopisuje? — pyta cicho.

— Jak zawsze, Johny Bravo, jak zawsze — odpowiadam znużona, puszczając mu oczko.

Johnathan jako jedyny z całej tej rozweselonej trójki potrafi zrozumieć sens mojego bezsensu i poczucia beznadziejności. Sam nie prowadzi szalonego życia, mimo że robi wszystkie te szalone rzeczy. Drogie wycieczki, nielegalne wyścigi, kasyna czy skoki ze spadochronem nie dają mu takiego szczęścia, na jakie liczy. To właściwie smutny człowiek, który kryje się za maską wiecznie optymistycznego kawalera kochającego piękne kobiety, najlepszy alkohol i oczywiście kodeksy karne. Nie raz odzywa się w nim ten elokwentny pan prawnik, którego również uwielbiają wszystkie damy Atlanty. To dupek jak się patrzy, ale ma ciepłe i dobre serce. Całkowicie nie mój typ. Całkowicie, dlatego że jest facetem, a ja mam ich po dziurki w nosie, więc żaden typ nie będzie mi pasował. Pomijając moją szybką przygodę z kutasem Johna, nie łączy nas nic więcej. Wypiliśmy, poszliśmy do łóżka, a następnego dnia sami z siebie się śmialiśmy. Nie było żądnej niekomfortowej ciszy czy speszonych spojrzeń.

— Kogo ostatnio obsmarowałaś w pisemku? Słyszałem, że zrobiłaś furorę wśród męskiej populacji — stwierdza, głupio się uśmiechając.

Wzruszam ramionami, chociaż doskonale wiem, o co mu chodzi. Richarda Felicita, pieprzonego instruktora pieprzonych kursów na prawo jazdy. Pieprzonego porywacza i chorego skurwiela, który popełnił w życiu zbyt wiele błędów, aby nic o nim nie powiedzieć. Niech dziady wiedzą, jak postępuje się z popaprańcami, a ja z przyjemnością wzięłam ten artykuł pod swoje skrzydła.

— Zasłużył — odpowiadam, dołączając do Clarissy oraz Maiora, z którymi ciepło się witam. Maior wyciska ze mnie siódme poty, wypytując o napisanie tego długiego tekstu. Wzdycham, grożąc mu palcem, że jeszcze jedno pytanie, a wydłubię mu oczy. Przyjaciel wybucha śmiechem, poklepując mnie po ramieniu.

— Przyda ci się bzykanko, Melanie. Jesteś ostatnio strasznie spięta. — Moje mordercze spojrzenie chyba nie działa na tego dupka, bo śmie kontynuować swój żałosny wywód. — Ale spójrz, John też ma jakieś spięcia. Może by tak...

— Zamknij się, frajerze — warczę. — Zajmij się swoim bzykankiem, nie wtrącając w czyjeś.

— Ja nie narzekam, kochanie.

— To się ciesz i przymknij, bo znając Clarissę i jej solidarność jajników, możesz zacząć narzekać już po pierwszej nocy w Dubaju. — Posyłam mu słodki uśmiech, przybijając piątkę z Clar, równie rozbawioną, co sam Johnathan. Cholera. Ten wyjazd naprawdę może mi przynieść więcej kłopotów, niż się spodziewam. Z tą zbyt ubawioną trójką idiotów, będzie na pewno interesująco...

W luksusowym samolocie, który należy do linii Emirates, rozsiadam się wygodnie, od razu zakładając duże, różowe słuchawki. Odłączam się od całego świata na dokładnie trzy minuty, gdyż po nich odwiedza mnie śliczna młoda stewardessa, pytając o mój komfort. Fałszywie wzruszona jej troskliwością uśmiecham się, grzecznie przytakując i dziękując za nie wiadomo co, skoro to jej praca. Gdy więc ponownie puszczam głośno muzykę, licząc na odrobinę relaksu z samą sobą, mój czas postanawia zająć nie kto inny jak Johnathan Towards. Jesteśmy wysoko nad ziemią, przed nami długi lot. Niczego innego nie pragnę jak przystojnego, seksownego faceta u boku. Z pewnością. Ostatnio naprawdę zaniedbałam moje życie seksualne, przez co czuję pociąg do każdego mężczyzny pokroju Johna. Przełykam głośno ślinę i na chwilę zamykam oczy, by odgonić niesforne myśli. Żadnych. Facetów.

— Chcesz o tym porozmawiać? — pyta, wskazując na mnie.

Wiem, że Clarissa musiała mu coś nagadać, w dodatku na lotnisku zauważył mój beznadziejny humor, a John należy do bardzo inteligentnych wzrokowców. Nie jest z tych gości, którym trzeba mówić „domyśl się", bo Johnathan zwyczajnie wszystkiego się domyśla. Wystarczy jego chwilowa obserwacja, aby wiedział, że coś jest nie tak. Czasami zastanawiam się, dlaczego wybrał profesję prawnika zamiast psychologa, skoro tak bardzo lubi tę dziedzinę. Czy naprawdę rodzinne koneksje zmusiły go do edukacji w tym, a nie innym, kierunku?

— Nie ma o czym, serio. Zawracanie głowy głupotami to ostatnia rzecz na mojej liście „jak wkurzyć Johna".

— Przestań. Fran co nieco mi szepnęła. Nie miej jej tego za złe, bardzo się o ciebie martwi. Jak my wszyscy zresztą. Jeśli dzieje się z tobą coś niedobrego, możesz powiedzieć. Nikt cię za to nie ukamieniuje, Melanie.

— Dlaczego się martwisz? Przecież mówię, że jest dobrze.

— Kłamanie już dawno wyszło ci z wprawy, musiałabyś sporo poćwiczyć. Posłuchaj, Mel. Unikanie przyjaciół, spotkań towarzyskich, samotne zamknięcie się w czterech ścianach, praca, blog, a w szczególności odmawianie Clarissie sponsorowanego wyjazdu, mówi samo za siebie.

— Widzę, że szepnęła ci znacznie więcej nic „nieco" — kwituję to, patrząc na przyjaciela spod ukosa. Ten wzrusza ramionami, posyłając mi delikatny, nieśmiały uśmiech tak bardzo niepodobny do niego. Choć chciałabym przetrzepać zarówno jego, jak i Clar, ta przyjacielska miłość powstrzymuje mnie od wszystkich złych rzeczy, które robię im w mojej wyobraźni. — Nie należę do waszej elity. Nie śpię na pieniądzach, nie chciałam nikogo naciągać na jakiekolwiek koszta. Poza tym mam sporo pracy.

— Melanie, czy ty borykasz się z jakimiś problemami finansowymi?

— Jezu Chryste, Johny Bravo, wal się — burczę, po raz trzeci chcąc założyć słuchawki, jednak silna ręka mężczyzny powstrzymuje mnie. Posyłam mu pytające spojrzenie, unosząc brwi. Naprawdę nie mam cholernego ochoty na rozmawianie o moich finansach. Nie stanowią one problemu, aczkolwiek ostatnio faktycznie... Zresztą, nie jego biznes, i koniec dyskusji.

— Przestaniesz udawać tę twardą kobietę dwudziestego pierwszego wieku? Zacznij wreszcie rozróżniać próby poniżania pomiędzy próbami niesienia pomocy. Zadając to pytanie nie miałem niczego złego na myśli. Pytam o to w trosce, Melanie Ruth.

— Nie mów do mnie pełnymi danymi jak pieprzony ojciec.

— To przestań się zachowywać jak pieprzone dziecko — odpowiada.

Spuszczam z tonu, wiedząc, że ta rozmowa zaprowadzi nas donikąd. Biorę kilka głębokich wdechów, uspokajając buzujące emocje, po czym zerkam w piwne oczy szatyna. Poprawia ciemne włosy opadające na czoło, co wzbudza we mnie dziwne, nieznane wcześniej instynkty. Sięgam dłonią, by odgarnąć mu je do tyłu, zatrzymując rękę na jego lekko zarośniętym policzku. Głośno wciągam powietrze do płuc, wytrzymując to ciemne, magnetyczne spojrzenie. Serce niemal wyskakuje mi z piersi, kiedy wpatrujemy się w siebie niczym zahipnotyzowani. Przez moje ciało przebiega delikatny prąd, gdy czuję palec Johnathana na dolnej wardze.

Jedno spojrzenie.

Jeden oddech.

Nierówny rytm serca.

— Może chcieliby państwo dolewkę szampana?

Cały czar pryska, gdy młoda stewardesa z wymalowanymi na czerwono ustami przechodzi tuż obok. Zrywam się na równe nogi, taranując piękną Arabkę i pozostawiając ją na łaski przyjaciela. Zamykam się w łazience na pokładzie, siadając na zamkniętym sedesie. Nie wiem, co to było. Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co to było. Nigdy więcej nie chcę czuć tego, co poczułam przed chwilą. To prowadzi do złamanych serc, pustych obietnic bez pokrycia i całej gamy smutnych, zimnych barw. Wiem, że nie podniosłabym się po kolejnej porażce. Nie jestem wcale taka twarda, jak wszystkim pokazuje... Bardzo łatwo złamać moje wrażliwe, lecz ukryte pod skorupą serce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro