Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Johnathan

 Cholera wie, co narobiłem. Nie mogłem się powstrzymać. Widziałem w oczach Melanie wściekłość, której nie chciała okazywać, zbyt wdzięczna za to, co ją spotyka. Znam ją na tyle, żeby wiedzieć, kiedy udaje radość, kiedy nie potrafi wydusić prawdy, lecz tym razem zaskoczyła mnie do tego stopnia, że możliwe, iż zrobiłem największą głupotę na świecie. Mimo to nie żałuję ani jednej sekundy. Może tak właśnie miało być. Może wcześniej tylko się oszukiwaliśmy, omijaliśmy, woleliśmy myśleć innymi kategoriami. Ja, wciąż zapatrzony w kancelarię i bezsensowne poszukiwanie żony, ona opętana wizją bez mężczyzn i miłości, która sprawia jedynie ból oraz zawód. Los nas połączył, byśmy oboje zrozumieli, jak głupi jesteśmy myśląc w podobny sposób. Życia nie da się przewidzieć czy perfekcyjnie zaplanować, co uświadamia nam ten dwutygodniowy wyjazd. Od dawna czułem, że między mną a Melanie coś się zmienia. Nie potrafiłem tego nazwać ani nawet dobrze określić, ale wszystko zawsze wychodzi w praniu. W tym przypadku również tak jest. Nie dało się przeoczyć tej iskry, tego przyciągania jak w typowych romansidłach. My to odczuwamy na własnej skórze.

 Sprawię, że jeszcze Mel wyzna, że się myliła i jest zdolna do związków. Wierzę, że ta zraniona kobieta da radę stawić czoła takiemu życiowemu wyzwaniu jak partnerstwo na stałe, nie na jedną, krótką noc. Może sam nie bywam idealnym kandydatem na chłopaka, mam swoje za uszami, ale chcę wierzyć mojemu sercu, które podpowiada, że dobrze postępuję i już wcześniej mogłem się za to zabrać.

***

 Powolnym krokiem podchodzę do kucającej Melanie, zabierając jej ręce z twarzy. Kilka pojedyncznych łez skapuje po lekko zaróżowiałych policzkach, dlatego ścieram je kciukiem, posyłając dziewczynie delikatny, uspokajający uśmiech. To, co się między nami dzieje, to nie koniec świata, by musiała się załamywać. Owszem, znam jej przyzwyczajenia, jej życie bez facetów, bez związków, bez zaangażowania, ale jeśli coś czuje, niech odpuści. Ten jeden jedyny raz niech pozwoli, by życie toczyło się swoim tempem, na jego własnych zasadach.

— Nie powinniśmy...

— Ostatnio też to powiedziałaś, gdy poddaliśmy się emocjom — stwierdzam, marszcząc brwi.

 Parę miesięcy temu pozwoliliśmy sobie na mały wyskok. Byliśmy lekko podpici, zdenerwowani, a przy sobie tylko własne towarzystwo oraz kolejne drinki. To się po prostu stało. Rano obudziliśmy się w jednym łóżku zupełnie nadzy i prawdopodobnie niesamowici skrępowani. Prawdopodobnie, ponieważ ten wieczór w moich wspomnieniach jest niczym za mgłą, ledwo go dostrzegam przez ilość wypitego alkoholu. Aż dziwne, że Melanie nie uciekła z płaczem do domu z powodu krzywdy, którą mogłem jej zrobić. Od tej pory bardzo ograniczam się z procentami w towarzystwie przyjaciółki. Nie chcę dopuścić do sytuacji, w której nie pamiętam naszych gorących, nocnych schadzek.

— Bo poddawanie się emocjom to jak okazywanie słabości. Nie jest dla mnie, John.

— Według twojej opinii prawie wszystko nie jest dla ciebie. Skąd te ograniczenia, Melanie? Ciągnie cię do mnie, mnie do ciebie. Tak maluje się rzeczywistość. Czy tego chcesz, czy nie, nie zmydlisz mi oczu tanimi kłamstwami. Może należę do głupszej rasy, wedle oczywiście pani profesor od siedmiu boleści, ale idiotą nie jestem.

Blondynka wzdycha, wznosząc oczy do nieba. Pomagam jej wstać z kucek, jednak nie pozwalam na odejście w stronę reszty towarzystwa. Najpierw priorytety, potem cała paleta przyjemności i innych głupstw, które zaplanowałem na dziś. Melanie spogląda w moją stronę z irytacją i czymś, czego wcześniej nie widziałem. Akceptacją. Akceptacją zaistniałych faktów. Uśmiecham się, podając jej dłoń.

— Powieszę cię za kutasa, jeśli zrobisz mi krzywdę.

Przełykam głośno ślinę, potakując głową. Oczywiście, że to zrobi. Jest do tego jak najbardziej zdolna i wcale nie musi mi grozić jej przyjaciółka czy ojciec. Wystarczy, że zrobi to ona sama.

— Wezmę sobie to do serca — mówię bez cienia ironii, prowadząc ją w stronę specjalnej loży, w której będziemy mogli spokojnie obejrzeć wyścigi konne, jedno z ulubionych zajęć rodowitych Emiratczyków oraz wielu Arabów. 

 Wiem, że konie były kiedyś pasją Melanie, dlatego w planach uwzględniłem uszczęśliwienie jej, chociaż mam świadomość, jak ogromną nienawiścią pała do wszelkich niespodzianek. Zwłaszcza drogich lub niecodziennych niespodzianek. Cóż, myślę, że do mojej rozrzutności oraz chęci sprawiania jej przyjemności musi się przyzwyczaić. Nie zmienię nawyków, bo Melanie ma problem ze swoim statusem, który również niebawem ulegnie zmianie. O wszystko skrupulatnie zadbam, by w końcu dziewczyna była w pełni szczęśliwa i usatysfakcjonowana. Może nie mówi o tym otwarcie, jednak każdy z jej bliskich doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co kobiecie siedzi w głowie. Przede wszystkim niezadowolenie zawodowe. Zazdrość o to, czego sama nie może mieć i nie może sobie pozwolić. Pragnę ją uszczęśliwić, to normalne, ale wiem, że i tak niczego by nie przyjęła. Jest zbyt dumna i niezależna, by to zrobić. To ciężki typ człowieka, lecz nie z takimi się mierzyłem. 

 Melanie Ruth sprawia, że jeszcze bardziej się nakręcam. Do pomocy, do wsparcia, do uczuć. Od zawsze ich poszukiwałem, ponieważ moi rodzice nie dali mi zbyt wiele miłości oraz ciepła. Nasz dom nie przypominał normalnego domu z normalną, kochającą się rodziną. Byliśmy bandą maszyn stworzonych do konkretnych zadań. Ojciec do rządzenia, przekraczania granic moralności, nieuczciwego zarabiania pieniędzy, matka do pokazu rodzinności i naszej wielkiej miłości, która nawet nie istniała, do siedzenia i nic nie wnoszenia do życia. Ja miałem być tym, co zastąpi ojca po jego śmierci, ale nigdy nie chciałem przejąć tych obrzydliwych nawyków. Mój tata był największą świnią, jaką kiedykolwiek poznałem, łącznie z Tate Rollos, bo ona także należy do najgorszych osób świata.

— Masz ochotę na after party z księciem i jego świtą? — pytam swobodnie, jakby nigdy nic. Nie uważam, że to, co zaproponował Hay było czymś złym, może nawet dopełniłoby mój dzisiejszy plan, ale wszystko zależy od królewny po mojej prawej. Nie mógłbym przytłoczyć jej bardziej, jeśliby tego nie chciała. Faktycznie, za dużo wrażeń jak na jeden dzień, ale najchętniej odpokutowałbym jeszcze na wiele możliwych sposobów, bez mrugnięcia okiem wydając pieniądze.

— Zdecydowanie nie, Johny Bravo. Nie należę do tego typu ludzi i dobrze o tym wiesz. Wolałabym frytki z pieprzonego Dubaju niż kluby z arystokracją.

 Oczywiście. Przecież mogłem się domyślić. Kiwam głową w zrozumieniu, sprawdzając spokojne knajpy w Google Maps. Może i znam Dubaj, wiele z jego brudnych tajemnic jest w mojej pamięci, jednak jeśli chodzi o tańsze wersje tak bogatego miasta, jestem w tym prawdziwym laikiem. Stołuję się w najlepszych restauracjach, śpię w najlepszych hotelach, pływam najlepszymi jachtami. Melanie należy do zupełnie innej grupy. Nie musi otrzymać bransoletki za tysiąc dolców, by być szczęśliwą. Nie musi nocować w pięciogwiazdkowym hotelu ani jeść w lokalu najbardziej znanego szefa kuchni. Dziewczyna to bardzo skromna osoba, od której niektórzy, na przykład ja, mogliby się uczyć szacunku do pieniądza. Tych, których kocham, najchętniej oddałbym wszystko, co mam, jednak wiem, że sam sobie również nie żałuję, wydając swoją pensję na wymyślate głupoty, które nie są potrzebne do życia.

 Kątem oka spoglądam na bardziej radosną Melanie, unosząc kąciki ust, gdy tylko widzę zalążek szczęścia na jej pięknej twarzy. Ostatnimi czasy Mel była zaznajomiona ze smutkiem, złością i marudzeniem, dlatego możliwość obserwowania jej radości, jest dla mnie pocieszające i napawające dumą, że to ja się do tego przyczyniłem. Nie będę składał obietnic bez pokrycia, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by częściej ją uszczęśliwiać, dążąc do tego, aby wreszcie się przekonała, iż związki są w porządku i ona również może stworzyć coś zdrowego, stabilnego i wytrzymałego. Zbudowanego na trwałych fundamentach.

 Dziewczyna z zapałem obserwuje wyścig, podczas gdy ja, dość znudzony tym mało pasjonującym zajęciem, grzebię po Internecie w poszukiwaniu czegoś bardziej ciekawego, czegoś, co mogłoby sprawić frajdę również Melanie. W momencie, kiedy wyszukuję kolejne atrakcje, mój telefon się rozdzwania, dlatego przepraszam dziewczynę, na chwilę udając się w stronę cichego miejsca.

— John, dziś jesteś nam potrzebny. Umowa ma dojść do skutku, ale czuję, że bez ciebie i Melanie koleś się wycofa.

— Jak to? Przecież oboje nie mamy nic wspólnego z architekturą. Melanie jest dziennikarką, a ja prawnikiem. Do czego...

— Spodobała mu się Mel, stary. Musi ją zobaczyć, inaczej facet nie chce się spotkać. W tym cholernym kraju to on stawia warunki, nie my. My jako goście mamy to respektować albo zbierać manatki. Porozmawiasz z Melanie? Dotrzecie do hotelu do dwudziestej?

 Wzdrygam się, zastygając z telefonem w dłoni. Znam wielu wpływowych Arabów oraz inwestorów, zawsze mogę polecić przyjaciołom kogoś zupełnie innego, byleby Rashid trzymał się z dala od mojej blond piękności, ale mam również świadomość, jak ważny jest ten projekt dla Clarissy i Maiora. Po aferze z Ricardem odbudowanie renomy ich firmy trwało wystarczająco za długo, by teraz zaprzepaścić kolejny deal, który może pomóc. Zaciskam usta w cienką linię, zgadzając się na warunki Maiora i Rashida. Mimo to mam zamiar być blisko Melanie dla zapewnienia jej stu procentowego bezpieczeństwa. Nie ufam mężczyźnie, z którym Preinowie mają zamiar zawrzeć umowę. Od początku wydawał się podejrzanym człowiekiem. Który inwestor robi z podpisu paru dokumentów szopkę na dwa tygodnie w słonecznym Dubaju? Jeśli będzie próbował czegoś wbrew woli któregoś z nas, prawdopodobnie jakakolwiek reakcja z naszej strony skończy się deportacją i dożywotnim zakazem wjazdu na teren Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wzdycham, chowając telefon do kieszeni spodni. Rzucam szybkie spojrzenie Melanie, obserwując, jak pochłania wzrokiem białego rumaka. Jej oczy wręcz świecą radosnym blaskiem, jakby wspominała stare dobre czasy, gdy sama dosiadała konia, mknąc ku zachodowi słońca. Uśmiecham się, wyobrażając sobie tę szczęśliwą nastolatkę, bez zmartwień, bez cienia smutku i rozczarowań.

— John, jeśli nie przestaniesz się gapić, będę musiała cię uderzyć — szepcze Melanie, nawet nie odwracając wzroku. Wywołuje we mnie lawinę śmiechu, którą dyskretnie staram się okiełznać. W skrócie opowiadam jej o Rashidzie, o czekającym nas spotkaniu i przełożeniu planów na wspólne szaleństwa. Dziewczyna przystaje na to, a po wyścigu od razu się zbiera, nie patrząc na arabską elitę, która, zwykle, wszystkim imponuje i zaciekawia. Prawdopodobnie wiele dziennikarzy oddałoby rękę za spotkanie dubajskiego księcia oraz jego świty, a co dopiero rozmowę z samym Hay'em, ale na Melanie nie robi to żadnego wrażenia. Jestem pewien, że nawet nie piśnie słówka w redakcji o tym spotkaniu, chociaż mogłaby zarobić krocie za taki artykuł.

 Uszczęśliwieni wracamy do hotelu sporo przed czasem. Nieświadoma niczego, co może się wydarzyć Melanie krząta się między łazienką a sypialnią, dopełniając strój na wieczór. Wiem, że chce pomóc przyjaciołom, dlatego zrobi wszystko, byleby Rashid był zadowolony. Mimo to wolałbym, aby zachowała wrodzoną skromność i porzuciła wymuszoną sympatię dla faceta, którego nie zna, który wydaje się podejrzanym inwestorem. Dzięki znajomości z Amirem odkryłem wiele brudnych tajemnic tego kraju, dlatego świadomość, kim może być Rashid, jest nieco przytłaczająca i zagrażająca naszemu wspólnemu projektowi. Jeśli mężczyzna spróbuje swoich niebezpiecznych gierek, sprowadzę Amira albo skontaktuję się z Hay'em. Oni na pewno pomogą bardziej niż ja, amerykański prawnik – ktoś mało szanowany w Dubaju. Największa elita słonecznego raju woli zaufanych ludzi, którzy zajmują się sprawami rodu od wielu wielu lat, dlatego zawsze nie mogę się nadziwić księciu, że stale korzysta z moich usług. W Atlancie robię wrażenie, ale tutaj? Jestem niczym kolejny niewidzialny turysta.

Spotykam się z Maiorem w jadalni. Brunet sączy sok pomarańczowy, rzucając mi spojrzenie spod przymrużonych powiek. Zauważywszy mój rozanielony stan, głośno prycha i odkłada szklankę na marmurowy blat ze złotymi wykończeniami.

— Udało ci się.

— Co masz na myśli? — pytam zdezorientowany.

— Wyrwałeś naszą niewyrywalną Melanie. Coś ty jej nagadał, że tak nagle zmieniła nastawienie? Po powrocie zamknęła się z Clarissą w łazience. John, w łazience... Jak nastolatki.

 Uśmiecham się szeroko, jednocześnie próbując uspokoić szalejącą w moich żyłach krew. Adrenalina rozkazała mi zrobić krok, którego nie powinienem żałować. Pocałowanie i rozmowa z Mel była czymś potrzebnym dla nas obojga. Powiedziałem samą prawdę i mam cichą nadzieję, że się nie pomyliłem, że dobrze obserwowałem swoją przyjaciółkę, dostrzegając ledwo zauważalne znaki. Nie od razu skoczymy na głęboką wodę związków, miłości oraz całego tego żałosnego syfu. Mamy ten plus, że trochę się znamy, trochę razem przeszliśmy i nie musimy zaczynać tej relacji od podstaw.

— Nie chcę się wtrącać, ale pamiętam jak ostatnio narzuciłeś sobie tempo, by znaleźć żonę. Co z priorytetowym planem?

— To życie weryfikuje plany, a te mają do siebie, że lubią się zmieniać — oznajmiam, wzruszając ramionami.

 Nie wszystko stracone. Nikt nie powiedział, iż nie mogę zaplanować najbliższej przyszłości z piękną blondynką u boku. Blondynką, którą naprawdę pragnę poznać jeszcze bliżej. Oboje zasługujemy na szczęście. Zwłaszcza Melanie. Uwielbia mówić, jakby była ze stali, jakby nic jej nie ruszało, a emocje wcale nie grały na jej duszy bolesnej pieśni, jednak prawda bywa brutalna i Mel nie potrafi się do niej przyznać. Pierwszy raz, gdy się zobaczyliśmy, od razu wiedziałem, że ta kobieta to wyjątek od tych, które znałem wcześniej. Nie działał na nią mój urok osobisty, wszystkie podteksty zlewała, a z żartów się nie śmiała. Popijała wtedy słodkie wino od Clarissy, posyłając mi złośliwy uśmieszek. Z nawyku nawijała kosmyk blond włosów na palec, poruszając głową w rytm granej melodii. Siedzieliśmy przy wspólnej kolacji, kiedy jeszcze byłem związany z Corey, młodszą siostrą Clarissy. Melanie wyśmiewała ten związek, otwarcie z niego kpiąc. Nigdy nie zapomnę jej wyrazu twarzy, gdy Clar mnie przedstawiała.

— Ach, nowy pionek twojej siostry? Szkoda chłopaka. No, chyba że jest tak głupi jak ona.

— Wciąż tu stoję, panno Ruth.

— A ja wciąż mam tylko dwadzieścia trzy lata, Johnathanie. Nie musisz zwracać się do mnie nazwiskiem jak w szkole. Myślę, że ten etap skończyliśmy dawno temu — odparowała, omiatając mnie ciekawskim spojrzeniem. — Nie wiem, czy powinnam dobrze cię potraktować, ponieważ nie potrafisz upilnować narzeczonej, kiedy ta obrzuca błotem swoją niewinną siostrę. Znieczulica ludzka cię podnieca, czy co?

— Nie wtrącam się w cudze sprawy — odparowałem.

— Niedługo będziecie rodziną. Faktycznie, obco.

 To spotkanie nie wyglądało najlepiej, ale dzięki bezpośredniej rozmowie z Melanie, polubiłem ją. Była taka inna. Nie poddawała się, walcząc o swoje zdanie. Chciała, by wszystko wyglądało tak, jak ona mówi. Oczywiście, ta blondwłosa bezwstydna złośnica bywa nieco irytującą osobą, ale mój świat nie mógłby istnieć, gdyby nie ona. To właśnie Mel oraz reszta bliskich nadaje mojemu życiu więcej sensu. Nie samymi sprawami, kodeksami i luksusami człowiek żyje. Uwielbiam swoją pracę, jednak bez całej reszty nie byłbym szczęśliwy. Do dziś nie ociekam w czystą postać radości, lecz staram się dążyć do samospełnienia. Zarówno tego zawodowego, jak i prywatnego. Zarówno z jednym jak i drugim zadaniem idzie mi... dość przeciętnie.

 W pewnym momencie naszej rozmowy z Maiorem do jadalni wchodzą gotowe Melanie wraz z Clarissą. Obie prezentują się niezwykle elegancko i z klasą. Mel postawiła na czarną sukienkę przed kolano, marynarkę oraz niewysokie buty na obcasie, korzystając jedynie ze złotego zegarka i delikatnych kolczyków jako dodatków. Włosy upięła w ciasnego koka, którego związała ozdobną gumką, a oczy podkreśliła czarną kredką. Tak, jak często robią to rodowite Arabki. Trzymając w dłoni kopertówkę, okręca się wokół własnej osi, posyłając mi pytające spojrzenie. Z aprobatą kiwam głową, puszczając jej oczko. Nie musi znać wszystkich moich krnąbrnych myśli, kiedy widzę ją w tej obcisłej sukience. Ma naprawdę piękne kształty, które dodają jej atrakcyjności. Byleby Rashid nie był tego samego zdania, bo możemy się pogniewać, gdy sprawy zajdą za daleko. Zwłaszcza że Clarissa nie odbiega urodą od przyjaciółki. W pofarbowanych na kasztanowy kolor włosach, w dłuższej, zwiewnej sukience z delikatnym dekoltem w serek prezentuje się równie dobrze co Melanie. Jej kwiecista sukienka podryguje z każdym ruchem, gdy ciągnie Maiora w stronę wspólnego salonu, gdzie chce poprawić jego, rzekomo, źle zawiązany krawat. W jadalni pozostajemy z Melanie sam na sam, dlatego przestaję się powstrzymywać i przyciągam ją bliżej siebie, wdychając ten słodki zapach. Choć na ogół nie przepadam za taką słodyczą w perfumach, Mel ponownie stanowi wyjątek od normy.

— Wyglądasz... apetycznie. Nie wiem czy dobrze robimy, że oboje się tam pokażemy. Rashid nie będzie mógł się zdecydować, któremu pierwszemu zrobić...

— Johny Bravo. Jesteś cholernym narcyzem — mówi rozbawiona, unosząc kąciki pomalowanych błyszczykiem ust.

 Chciałbym wybuchnąć śmiechem, ale zwołałbym tu naszych przyjaciół, a to teraz niepotrzebne. Uprzednio sprawdzając czy nie stoją w progu pomieszczenia, nachylam się nad niższą od siebie Melanie. Przez chwilę jedynie zaciągam się uzależniającym zapachem, jednak dłużej nie potrafię. Dłońmi dotykam jej rozgrzanych policzków, obdarowując pocałunkiem lekkim jak piórko. Czuję, jak blondynka się uśmiecha, powoli odsuwając ode mnie.

— I tak to wygląda? Związki? Czułości, schadzki i romantyczność? Kwiatuszki, buziaczki i ładne słówka? — pyta cicho.

— Nie wiem, Melanie. Robię to, co uważam za słuszne. W naszym przypadku będzie to prawdziwa mieszanka wybuchowa wszystkiego. Przygotuj się na przejście przez czyściec, niebo, a nawet piekło.

— Gdzie miejsce na moją niezależność i cały pakiet bycia damską świnią?

 Teraz nie mogę się powstrzymać. Śmieję się, opierając plecami o blat. Odgarniam pojedynczy kosmyk włosów z twarzy dziewczyny, wzdychając.

— Nigdy bym cię tego nie pozbawił. Ten twój pakiet to cała ty. Pragnę mieć Melanie Ruth w całości, nie w kawałkach i drobnych fragmentach. Dajmy sobie szansę, Melly. Jeśli nie wyjdzie, w porządku, najwidoczniej nie jest nam pisane bycie razem, ale jeśli wyjdzie, będziemy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.

— I nie ma żadnego haczyka? Mam ci tak po prostu zaufać? — dopytuje, przełykając ślinę tak głośno, że nawet ja to słyszę.

— Po prostu zaufać.

***

 Prywatny rolls royce Rashida czeka na naszą czwórkę przed wejściem do hotelu. Szofer w białej kandurze wychodzi nam na spotkanie, podaje wszystkim dłoń na powitanie i przedstawiając się jako Farid. Zaskoczeni jego sympatycznym zachowaniem wsiadamy do podstawionego samochodu, rozsiadając się wygodnie. Droga do pałacu gospodarza imprezy zajmuje nam prawie czterdzieści minut. Ogromny budynek ukryty jest za wysoką żelazną bramą, do której prowadzą niemalże pustynne krajobrazy. Przed beżową fasadą, na środku niezwykle przestrzennej powierzchni tryska woda z dużej, prostokątnej fontanny, wokół której rozrastają się palmy. Poprzez wyłożone kaflami podłoże obcasy naszych drogich dam stukają głośniej niż my oddychamy. Sam nie mogę wyjść z podziwu dla ekstrawagancji tego człowieka. Do wejścia do monumentalnego budynku w typowym arabskim stylu prowadzą szerokie schody, których zwieńczeniem jest kamienny łuk współgrający z podwójnymi drzwiami. Do środka wpuszcza nas kolejny mężczyzna, kłaniający się wszystkim niczym arystokratom. Długi, przestronny i barwiący się w złocie korytarz świeci bogactwem i luksusem, ale nie pozostajemy w nim długo, ponieważ służba Rashida pomaga nam dotrzeć do głównej sali, w której zagościmy na resztę wieczoru.

 Melanie patrzy na mnie oniemiała, zbliżając się do Clarissy na ciche plotki związane z wystrojem pałacu. Obie dziewczyny rozglądają się po wnętrzu jak po najpiękniejszej galerii sztuki, chociaż dom ma niewiele wspólnego z jakąkolwiek sztuką. Więcej tu przepychu, aniżeli domowego zacisza. Pałace bogatych Emiratczyków rzadko kiedy przypominają urokliwe mieszkania, w których czuć rodzinną atmosferę. Na każdym kroku stoi gotowa do pomocy służba, nie widać śladów po dzieciach, małżeństwie czy jakichkolwiek znajomościach. Na ścianach wiszą drogie obrazy, często kopie najważniejszych oryginałów lub portrety przodków albo głów rodziny. Nigdzie nie widać zdjęć obitych w ramy, żadnych powieszonych fotografii – nic.

— Facet zarabia tygodniowo grube miliony i postawił na architekta z Atlanty? Coś mi tu śmierdzi — oznajmia zaniepokojony Maior, stukając mnie ramieniem. Przenoszę wzrok na przyjaciela, przyznając mu rację. Choć nie ubliżam talentowi i zdolnościom Preina, to naprawdę niesłychane, że Rashid sam z siebie znalazł firmę Maisa i postanowił, że akurat on i jego ekipa będą włączeni w jego nowy projekt. Moi znajomi są znani z niebywałej mieszanki, jaką jest modernizm oraz staroświeckie elementy dawnych epok. Znowuż pałac ich nowego klienta nie przypomina żadnego z tych stylów. Wręcz przeciwnie, to coś, czym Clarissa wraz z Maiorem się nie zajmują. — Co ja mam mu za projekty zrobić? Palmę przerobić na szklaną czy, kurwa, zmienić basen na kształt penisa?

 Próbuję się nie zaśmiać, dlatego posyłam przyjacielowi głupi uśmiech. Rozmyślania Maiora przerywa otworzenie białych podwójnych drzwi prowadzących do sporych rozmiarów sali. W środku znajduje się długi szklany stół zastawiony na więcej niż sześć osób. Staram się zachować względny spokój, ale coraz bardziej nie podoba mi się, dokąd zmierza ta cała impreza Rashida. Wygląda na to, że nie będziemy sami. Jeśli mężczyzna sprowadził podejrzanych ludzi, od razu zbiorę znajomych i opuszczamy to miejsce. W drodze do pałacu zdążyłem wysłać wiadomość do Amira w związku z moim niepokojem. Zaznaczyłem mu, że nawet nie wiem, w jakim kierunku jedziemy i potrzebuję awaryjnego wsparcia. Przyjaciel zaoferował swoją pomoc, dlatego włączyłem mojego GPS'a w telefonie, by mógł mnie namierzyć, a sam sprawdziłem lokalizację, która nijak mi pomogła w odczycie, co to za miejsce. Na pewno wiele mil za Dubajem.

— Johny... — Zdenerwowana Melanie pod stołem stuka mnie palcem wskazującym w udo, tym samym zwracając na siebie uwagę. Od razu podnoszę na nią wzrok. Jej pogodny wyraz twarzy zmienił się na zestresowany i zaniepokojony. Delikatnie ściskam jej dłoń, posyłając uspokajający uśmiech. Pocieszanie nie jest moją mocną stroną, ale nie wiem, co mógłbym powiedzieć. Sam nie pałam radością na pobyt w pałacu nieznajomego. — A jak nas sprzeda za wielbłądy?

— Prędzej za tonę koksu — odpowiadam, zanim zdążę się ugryźć w język. Na szczęście Melanie bierze to jako żart, cicho chichocząc.

— Tak, zdecydowanie jestem warta więcej niż jeden wielbłąd.

— Ceń się wyżej, moja droga. W tym kraju takie zwierzęta są tanie w porównaniu z narkotykami czy chociażby koniem — dodaje ironicznie Clarissa, puszczając oczko przyjaciółce. Obie sarkastycznie komentują tutejszy rynek kupna i sprzedaży, kiedy do pomieszczenia wchodzi rosły, potężny mężczyzna odziany w czarny, dopasowany garnitur. Jego ciemna karnacja, włosy oraz zarost ewidentnie wskazują na rysy typowego Araba, a sposób, w jaki się porusza, sprawia, że domyślam się, kim jest. Rashid we własnej postaci, bez kandury, bez tradycyjnych szat.

— Rashid ibn Hamdan al Bahraou, miło mi państwa gościć w moim domu. Czy mieliście wygodną podróż, a Farid zadbał o wasz komfort? — pyta po angielsku z bardzo wyczuwalnym akcentem.

 Chyba jedynie Maiorowi nie odebrał mowy, ponieważ od razu wstaje z miejsca, podając gospodarzowi dłoń. Sam pewnie nie zna dokładnie tutejszej kultury, ale nie zamierzam go poprawiać. Rashid, jeśli jest nowoczesnym facetem, a raczej jest, nie będzie miał problemu z naszymi powitaniami. Zwłaszcza że przy dwóch pięknościach prawie w ogóle nie zwraca uwagi na mnie czy na mojego przyjaciela. Skupia całą uwagę na wyróżniającej się kolorem włosów Melanie. Serce podchodzi mi do gardła, gdy widzę jego pożądliwy wzrok mówiący więcej niż jakby używał słów. Po chwili przenosi spojrzenie na żonę Maisa, a dopiero potem na nas, płeć męską.

— Proszę wybaczyć brak obecności mojej żony Almy, ale musiała zostać u rodziny z dziećmi. Obowiązki matki, sami rozumiecie, prawda? — Rashid z naturalną gracją lawiruje między kobietami, posyłając im swój, rzekomo, zniewalający uśmiech. Widząc, że nie przynosi to odpowiednich rezultatów, siada na miejsce pana i władcy domu, rozkoszując się usługami służby. Na ogół nie powinien pić alkoholu, jednak zauważam, że Rashid ma gdzieś nałożone zasady czy zakazy. Wznosi toast za spotkanie oraz niemal gotową umowę, po czym proponuje przejście do spożywania przygotowanej kolacji. Nie ruszam nalanego szampana. Nie ufam temu facetowi ani temu, co mógł uczynić. Prawie niezauważalnym gestem daje znać Maiorowi, by pilnował tego, co pije. Przyjaciel potakuje głową, doskonale wiedząc, o co mi chodzi.

To będzie ciężki wieczór...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro