Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Melanie

Niespodziewany obiad z Johnathanem burzy moją harmonię. Gdy wczoraj wyszedł, by prawdopodobnie spotkać się z tą śliczną panienką, a potem wybawić na kluby, do których uwielbia chodzić, zrobiło mi się przykro. Chciałam, by mnie zrozumiał, jednak z drugiej strony nie dałam mu szansy na to zrozumienie, szczelnie zamykając się w swojej bańce chaosu. Nie wiem, co się wydarzyło wtedy w samolocie, lecz kiedy patrzyłam w jego ciemne oczy, tonęłam w nich jak na głębokim oceanie, ciągnięta w dół przez nogi przywiązane do ciężkich cegieł opadających coraz głębiej i głębiej. To się stało tak nagle, że nie zdołałam powstrzymać wybuchających emocji.

Nienawidzę mężczyzn. Nienawidzę tych zdradzieckich świń, które rządzą światem, skazując niewinne serca na zagładę. Nienawidzę większości pieprzonych mężczyzn, którym nie potrafię bezgranicznie ufać. Nawet własnym przyjaciołom tej płci nie ufam na sto procent. Po prostu nawyk. Może nawet trauma. Może obawa. Przestałam się angażować w związki, gdyż marnie mi to wychodziło. Gdy oddawałam swoje niewielkie serduszko pełne życzliwości, dobroci, troski i miłowania, ludzie to brutalnie wykorzystywali, depcząc po mojej duszy ciężkimi buciorami. Gdy więc przestałam być potulną owieczką, a zaczęłam stawiać na swoim, traktować wszystkich z dystansem, nie dawałam się ponieść falom uczuć, nagle już nikt nie był zainteresowany spotykaniem się z Melanie Ruth, nazywanej feministką od siedmiu boleści. Nikt nie ma bladego pojęcia, dlaczego zamieniłam się w największą sukę na świecie. Nikt nie ma bladego pojęcia, ile musiałam przejść, by zamknąć się w feministycznym świecie bez facetów łamiących kobiece serca. Wiem, że nie każdy taki jest, a wrzucanie wszystkich do jednego wora to szczyt głupoty, ale nie potrafię zapanować nad idiotycznymi myślami, idiotycznym postępowaniem, idiotycznym planem na życie, którym podążam z braku lepszego pomysłu. Jestem paranoiczką, jestem sceptykiem, analitykiem, jestem kiepską przyjaciółką, słabą panią domu, beznadziejną kochanką i jeszcze bardziej beznadziejną kobietą sukcesu, która mogłaby osiągać więcej, ale czasami boi się tego dużego kroku w nieznane.

Johnathan to spokojna oaza. To przystań, to koło ratunkowe i niezwykły człowiek pełen empatii, dobra, zrozumienia, troski oraz złotego serca. Przystojny, oczytany, wykształcony, bogaty, mądry, inteligentny, życzliwy mężczyzna, którego pragnie pół Atlanty. Ludzie lgną do niego jak pszczoła do miodu. Kochają jego zawziętość, erudycję, sposób traktowania drugiej osoby, zrozumienie oraz miły wyraz twarzy. Nie dziwię się więc, że wczoraj wyszedł na spotkanie z jakąś damą. Zapewne urzekł ją tym wszystkim, czym urzeka innych. Jakaś dziwna, nieznana mi iskra zazdrości rozpaliła się w nocy w sercu, nie pozwalając zasnąć ani jeść. A kiedy zobaczyłam go rano, takiego wypoczętego, rozanielonego, spełnionego, poczułam się jeszcze gorzej. Dopiero jego troska i krótka rozmowa sprowadziła mnie na lepsze tory, uświadamiając, że muszę skończyć z tym dziecinnym zachowaniem. Przeprosiłam, chociaż ledwo przeszło mi to przez usta. Nienawidzę przepraszać tak samo, jak nienawidzę pieprzonych raniących świń.

— Co słychać w świecie mediów? — zagaduje Clar, gdy siedzę przed laptopem, wystukując artykuł i jednocześnie sprawdzając najświeższe wiadomości.

Jako dziennikarka mam obowiązek wiedzieć, co się dzieje wokół mnie, ale i poza moją strefą. Fakty spoza kraju są równie ważne jak te w. Mimo wszystko, mimo przeglądania wiadomości, moim obowiązkiem jest siedzenie w świecie szerszej społeczności, wśród gwiazd, celebrytów, autorytetów, literatury, muzyki, ogólnie całego PR. Odkąd dostałam awans, mam jeszcze więcej pracy, ale nie narzekam, lubię ją, chociaż mogłabym wyciskać z siebie i z pracujących ze mną ludzi gorsze poty, mocniejsze artykuły, dużo prawdy, jak najmniej ściemy oraz własnych, bezsensownych opinii, które nie interesują nikogo poza nami samymi.

— Jedna wzmianka o prawniku Ricarda, oczekiwanie na wasz ostateczny projekt, gwałt na nastolatce w Irlandii i...

— Mel, żartowałam. Chciałam, żebyś na chwilę się oderwała. Praca pracą, w końcu sama jestem tu służbowo, ale może wyjdziesz gdzieś, rozerwiesz się? Rashid wczoraj pytał o ciebie, kiedy wspomnieliśmy, że zabraliśmy najbliższych przyjaciół — oznajmia Clarrie, chociaż doskonale wiem, co znów próbuje robić.

Przewracam oczami, zamykając laptopa. Posyłam jej kpiący uśmiech, krzyżując ręce na piersiach.

— Och, tak? Co ciekawego mówił?

— Że zna twoje artykuły. Wprawdzie nie interesuje się działem, w którym siedzisz, ale masz dryg do pisania.

— Puste słowa. Miały na celu zaimponować, jednak doskonale znam swoje teksty i ich wartość. Są zajebiste, tak jak mój styl — odpowiadam rozbawiona.

— Tak, definitywnie wracasz do siebie. — Przyjaciółka pokazuje mi kilka nowych zdjęć Jane uśmiechającej się do aparatu, oraz Corey z siostrzenicą tuż przed wejściem do Muzeum Naturalnej Historii w Nowym Jorku. Mała i siostra Clarissy wybrały się tam w odwiedziny do kogoś z rodziny, co nadal wzbudza we mnie szok. Corey kiedyś była nie do poznania. Pławiła się w luksusie, widziała tylko czubek własnego nosa; bezlitosna, okropna, fałszywa i narcystyczna uległa diametralnej przemianie. Przede wszystkim wyprowadziła się od Tate Rollos, największej zdziry świata, zaraz przede mną, rozstała się z Johnathanem w spokoju i przyjaźni, choć na początku chciała wydłubać mi oczy, bo śmiałam z nim tańczyć na jednej imprezie, którą właściwie zorganizowała Clarissa. Teraz Corey Rollos to miła, sympatyczna kobieta i wspaniała ciotka małej Jane. — Wychodzisz gdzieś, że się tak odstawiłaś? — pyta nagle przyjaciółka, lustrując mnie wzrokiem.

Cholera. Przesadziłam z tym ubiorem? Nie mam na celu wyglądać jak dziwka, zresztą zaraz zamknęliby mnie w areszcie, ale nie chcę przynieść wstydu facetowi, z którym idę do restauracji na obiad. Znając Johna, nie wybrał taniej jadłodajni, a coś drogiego i ekskluzywnego, czyli coś, do czego nie jestem przyzwyczajona. Postawiłam na letnią sukienkę przed kolana w kolorze pudrowego różu z delikatnym wycięciem na plecach, oraz sandały na niewielkim obcasie. Do tego chustka, by w razie czego okryć ramiona. To tyle i aż tyle.

— Idę... Na obiad — mamroczę niechętnie, czując, jak moje policzki płoną żywym ogniem.

Głupio mi tłumaczyć Clar po raz tysięczny, że z Johnem czasami spędzamy dużo czasu. Lubimy się. Lubimy swoje towarzystwo. Jak na faceta jest naprawdę świetnym przyjacielem, który od pewnego momentu wzbudza we mnie mieszane uczucia. Mimo to Clarissa wraz z Maiorem ubzdurali sobie, że ze sobą kręcimy. Owszem, zdarzyła się ta jedna fenomenalna przygoda, ale to wszystko.

— Sama?

— Z Johnem. Wy macie swoje zajęcia, a ja...

— Spokojnie, Mel, nie musisz się spowiadać. Na pewno takie wyjście dobrze ci zrobi. Piękna pogoda, piękne krajobrazy, gorące kąski. Ach, zapomniałam, z jednym wychodzisz.

— Clarisso! — wołam oburzona, klepiąc przyjaciółkę po ramieniu.

Kobieta wybucha głośnym śmiechem, wznosząc ręce w geście poddania. Piorunuję ją wzrokiem, by zaprzestała swoich głupich domysłów, gdyż przestają mnie bawić. Przestają, ponieważ uzmysławiam sobie, że naprawdę John jest gorącym kąskiem, który coraz bardziej wzbudza we mnie to, czego nie chcę. Na samą myśl przełykam ślinę, potrząsając głową. Nie, nie dam się wrobić w ten cały syf. Dalej będę szczęśliwą, niezależną kobietą pnącą się po szczeblach kariery, by dotrzeć jak najwyżej, osiągnąć same sukcesy, żyć wreszcie tak, jak mi się marzy.

Z dużej łazienki wychodzi właśnie Maior, poprawiając białą koszulkę opinającą twarde mięśnie brzucha. Uśmiecha się słodko do Clar, poruszając dwuznacznie brwiami. Przyjaciółka niczym nastolatka chichocze, wstając z sofy. Jeszcze przez chwile wpatruje się w moje oczy, dotykając ramienia.

— Wiesz, że jest coś na rzeczy, prawda? Ani ty, ani John nie umiecie tego ukryć, wredna jędzo — stwierdza cicho, bym tylko ja mogła ją usłyszeć, po czym wpada w ramiona męża, zawieszając się na nim jak małpka. W objęciach ruszają w stronę sypialni, po drodze mizdrząc się, jęcząc i całując. Boże drogi. Wolałabym obejrzeć porno, niż mieć porno na żywo.

Z opresji ratuje mnie śmiejący się John, który właśnie opuszcza swoją sypialnię. Spogląda na oddalającą się gorącą parę, a potem na mnie. Z jego twarzy odpływa całe rozbawienie. Zastępuje je powaga oraz tajemniczy błysk w oczach, którego nie potrafię rozpoznać. Szatyn lustruje mnie uważnym wzrokiem, zatrzymując się na moich lekko opalonych nogach. Speszona jego dwuznacznym spojrzeniem spuszczam wzrok na buty. Ostatnimi czasy zrobiłam się strasznie miękka, nawet jeśli jeszcze wczoraj odstawiłam niezłą scenkę. Definitywnie potrzebuję rozmowy, chociaż przyznawanie się do swoich słabości nie jest czymś, czego lubię dokonywać. W szczególności przed przyjaciółmi, którzy osiągają wspaniałe sukcesy, cieszą się sympatią wśród bliskich oraz społeczności i coś znaczą. Gdyby nie rozgłos śpiewającej pani architekt i jej męża, czyli Clarissy oraz Maiora, prawdopodobnie nikt nie wiedziałby, kim jestem. No, ewentualnie uważaliby mnie za ich służbę, asystentkę, kogokolwiek takiego. Mam cholernie niską samoocenę, z którą walczę już od kilku dobrych lat, jednak na razie nie widzę zadowalających rezultatów.

Kiedy John ogłasza swoją gotowość, zabieram z fotela chustkę i torebkę, podążając za eleganckim przyjacielem prosto do windy. W międzyczasie, póki idzie z przodu, podziwiam jego posturę oraz wygląd. Na zewnątrz jest tak gorąco, że John postawił na białą koszulę, szare spodnie w kratę i czarne mokasyny. Markowe okulary oraz srebrny sygnet to jedyne akcesoria, na które pozwala sobie niewiarygodnie przystojny pan prawnik.

— Przestań się na mnie gapić jak spragniona męskiego ciała kobieta, kochanie, bo uznam to za całkiem dobry znak — oznajmia odwrócony do mnie tyłem. Otwieram szerzej oczy, głupio się uśmiechając. Serwuję mu mocne uderzenie w biceps, które nie robi na nim żadnego wrażenia, pomijając śmiech.

— Nie gapiłam się na ciebie. Prawdę mówiąc, jesteś obrzydliwy, mało przystojny i w dodatku masz płaską dupę. Nie pociągasz mnie w żadnym stopniu — kłamię jak z nut, próbując zachować maksymalną powagę.

— Czyli jednak patrzyłaś na mój tyłek, co?

Automatycznie rumienię się po uszy, co przy mojej bladej cerze tylko pogarsza efekt. Kręcąc głową z politowaniem naciskam przycisk parteru, dzięki czemu winda wreszcie rusza w dół. Po drodze jeszcze kilkukrotnie docinamy sobie, dokuczamy i żartujemy. Znów wyglądamy jak dogadująca się ze sobą para przyjaciół, nie wrogów, o co prosił mnie Johnathan. Staram się zakryć zły humor szerokim uśmiechem, luźną, niezobowiązującą rozmową na bezpieczne tematy. Żadnej powagi, żadnych niewygodnych pytań, zero skrępowania. Z Johnem tak już właśnie jest. Gdy się go dobrze pozna, nie da się przy nim być nieśmiałą i cichą szarą myszką. Otwartość i rozgadanie to kluczowe elementy relacji z tym facetem. Choć niejednokrotnie wzbudza zupełnie inne uczucia, to i tak dobroduszny, pomocny i przyjacielski człowiek, którego nie mogłoby zabraknąć w moim życiu bez nowych wrażeń.

— Pamiętasz, jak wczoraj mówiłem coś o idiotycznych rzeczach do zrobienia?

— Tak. Jak na razie jedynie zgrywasz idiotę. Czy to się wlicza w ten twój szatański plan? — pytam ironicznie, za co dostaje mi się kuksańca w bok. John kpiąco się uśmiecha, wznosząc oczy do nieba. Zdecydowanie przejmuje nawyki Clarissy, która ochoczo w ten sposób wyraża swoją pogardę, arogancję czy kpinę. Należy się jej porządna bura za to dziecinne zachowanie, którym zaraża całe swoje towarzystwo. W tym mnie i Johna Bravo.

— Chciałbym, żebyśmy razem zrobili coś szalonego.

— Och, doprawdy? A czy wyjście na wspólny obiad nie jest iście szalony? Myślę, że mogą nas zamknąć w areszcie za przekroczenie granicy szaleństwa — oznajmiam rozbawiona.

Już raz dokonaliśmy tego. Poszliśmy do łóżka i było nam niezwykle cudownie. Zrozumieliśmy, że potrzebowaliśmy siebie nawzajem właśnie w takiej formie. Nasze zbliżenie było gwałtowne, szybkie, wręcz płomienne, ale tacy jesteśmy, kiedy się spotkamy. Mimo wspaniałego seksu, nie chcieliśmy być razem. W rzeczywistości, przy ciągłym kontakcie ze sobą, moglibyśmy zwariować. Nadajemy na zupełnie innych falach i choć dobrze się dogadujemy, to nie znaczy, że na gruncie związkowym bylibyśmy równie zgodni. Owszem, przeciwieństwa się przyciągają, jednak John doskonale zdaje sobie sprawę z mojego podejścia do facetów, do miłości, do partnerowania. On pragnie stabilizacji, a ja prawie nikomu nie ufam. Zaufanie to podstawa udanego związku, dlatego już na wejściu jestem spisywana do listy strat i złych kandydatek na żonę.

— Mówię poważnie, Melanie. Wczoraj stwierdziłem, że razem pozgrywamy idiotów, żeby było po równo, co? — To pytanie retoryczne, więc nawet nie zamierzam odpowiadać i wkopywać się w większe bagno, niż to, w którym utknęłam. Utknęłam na środku bagnistego jeziora niezrozumienia, a John próbuje zgrywać twardą, pomocną kłodę, która miałaby mnie wyciągnąć. Sama nie wiem, czy jest w stanie tego dokonać. Ja sama nie potrafię się do końca okiełznać, zrozumieć własnego toku myślenia, a co dopiero on. — Zaplanowałem na dziś dzień pełen wrażeń. Zrobimy to razem.

— Mmm... Co zrobimy razem? — pytam prowokacyjnie, zalotnie się uśmiechając.

Zwykle John śmiał się z moich prowokacji i insynuacji, jednak w tym momencie jego powaga stresuje nawet mnie. Podejrzewam, że zestresowałaby nawet biednego owczarka niemieckiego, gdyby tu był i z nami rozmawiał. Wcześniej nie brałam pod uwagi opcji, że ja nic nie czuję, ale Johny tak. Jeśli to to? Chryste. Czuję się, jakby zaraz miał przede mną uklęknąć i spytać o rękę, dlatego automatycznie odsuwam się na kilka kroków, głęboko oddychając. Nie lubię niewiedzy. Ani niespodzianek. Nigdy nie wiem, jak się zachowywać wobec takich spraw. Niespodzianki są podwójnie krępujące, a reakcja najczęściej wymuszona, dlatego to fałszywe zaskoczenie jest gorsze niż sto białych gołębi wypuszczonych dla młodej pary w dzień ich ślubu.

— Mel... — Cichy, lecz głęboki baryton przyjaciela sprowadza mnie na ziemię. Przyśpieszam kroku, by go dogonić, po czym wskakuję na miejsce pasażera w wypożyczonym samochodzie. Malujący się tu luksus jest równie krępujący co ten w apartamencie. Przymykam powieki, starając się niczego nie pobrudzić ani nie dotknąć. — Rozerwiemy się. Pobawimy niczym nastolatkowie, ale potem wszystko ma być tak, jak dawniej. Zero wrogości, rozumiesz? Przyjaźnimy się, a przyjaciele żyją w zgodzie, nie w kłótni.

— Mało ci rozrywek? Wydawało mi się, że w nocy dobrze się bawiłeś, nastolatku. — Prycham, puszczając mu oczko, żeby wiedział, że nie jestem nad wyraz poważna i nie obarczam go poczuciem winy, bo spędził wieczór z jakąś miłą dziewczyną. Miłą, normalną, bezproblemową, pogodną kobietą z lepszym planem na życie niż mój własny. — Za dnia ze mną, nocą z nią? To chyba trochę niesprawiedliwe w stosunku do twojej panny.

— Nie jestem głupi, Mel, rozróżniam zazdrość od żartów.

— A ja nie jestem zazdrosna, Johny Bravo. Nie o ciebie — odpowiadam z rezygnacją, wiedząc, że sama weszłam na niebezpieczne pole tematów. Kiwam w stronę panelu dotykowego, który służy za radio, dlatego przyjaciel posłusznie włącza losową stację nadającą arabską muzykę. Wzdycham, miękko opadając na skórzany fotel. Nasze luźne wyjście coraz bardziej mnie krępuje i sprawia, że wolałabym zaszyć się w ciemnym pokoju, aniżeli jechać do ekskluzywnej restauracji z przystojniakiem u boku. Z przystojniakiem, który zarzuca mi bycie zazdrosną. Owszem, było mi przykro z powodu jego wczorajszego wypadu na kolację ze śliczną damą z samolotu, ale to nie mój biznes. To życie Johna, który sam nim kieruje. — Proszę cię, spędźmy miło czas, bez żadnych...

— Przecież chcę spędzić z tobą miło czas. Z tobą, nie żadną panną. Dlatego nie wspominaj o moich wybrykach, bo to niesprawiedliwe wobec ciebie.

— Wobec mnie? Z jakiej racji? — pytam oniemiała.

Kompletnie nie rozumiem tego faceta. Myślałam, że jestem wszechwiedząca i potrafię odkryć każde karty, nawet najbardziej skomplikowanego samca alfy, jednak w tym momencie prawdopodobnie zgłupiałam bardziej niż zwykle. John wysyła mi sprzeczne sygnały, których zwyczajnie nie umiem odczytać.

— Dowiesz się wieczorem.

— Nie podoba mi się twoja tajemniczość, Johny Bravo.

— Musisz zacząć się do niej przyzwyczajać, Melly Cherry — odpowiada ze złośliwym uśmiechem, który sprawia, że moje serce wybija nierówny rytm.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro