Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Melanie siedzi wpatrzona w ekran laptopa, robiąc kolejną korektę tekstu, który ma wylądować w gazecie. Popija kawę, je jakieś ciastko, na nosie ma okulary, a włosy związała w niedbały koczek. Wygląda uroczo, nawet jeśli denerwuje się, waląc palcami w klawiaturę. Gdy tak stoję, obserwując ją, wreszcie podnosi na mnie wzrok, posyłając ironiczny uśmiech.

– Nienawidzę, kiedy tak cicho się skradasz... Chociaż powiem ci, że wyglądasz olśniewająco. Czyżby kolejna randka? – pyta, ale chyba zdaje sobie sprawę, iż wczorajszy wypad nie był aż taka cudowny. A raczej to, co było po nim. Brunetka przymyka powieki i wstaje od stołu. – Przepraszam, nie powinnam wspominać, prawda?

– Nie, nie w tym rzecz. Nie bądźmy jak dzieci. Spotkałam się z Corey i przyznam, to było jedno z tych szokujących i dziwnych spotkań. Naprawdę nie wiem, co się dzieje z tą dziewczyną, ale podejrzewam magiczne zmiany w jej umyśle.

– To znaczy, że powinnam rezerwować jej miejsce w zakładzie psychiatrycznym?

Śmieję się, patrząc jak złowieszczy uśmiech Melanie krąży po jej ładnej twarzy.

– To znaczy, że najpierw wygadywała, iż dokucza mi z miłości, a potem palnęła o wychodzeniu za mąż za normalnych, porządnych ludzi. Wnerwiona wyszłam, więc zadzwoniła, aby przekazać, że jestem lepsza niż ona i zjawię się w czwartek na święcie oraz w piątek na jej kolacji. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem emocjonalnie rozebrana.

  Melanie lustruje mnie od góry do dołu, dlatego wpadam w głośniejszy śmiech. Sprośne myśli mojej przyjaciółki chyba od zawsze towarzyszyły naszej relacji. Jeszcze raz na spokojnie tłumaczę brunetce wszystko to, co przekazała mi Corey. Melanie słucha uważnie, gdyż rzadko kiedy rozmawiamy na temat mojej siostry. Przyjaciółka ewidentnie jest zszokowana jej dziwnym i nietypowym zachowaniem. Chociaż Corey nigdy nie była wielce miła, to na pewno nie mówiła mi, że jestem lepsza od niej, w jakimkolwiek miało to być znaczeniu. Lepsza w pracy, w marzeniach, w życiu? Nie rozumiem, co dokładnie miała na myśli siostra, lecz nie chciałabym teraz rozpoczynać tego tematu od nowa.

– Jej główny problem to fakt, że nie potrafi dobierać słów do okazji. Nie jest empatyczna, więc ciężko jej zrozumieć, co czujesz, gdy oznajmia ci te wszystkie rzeczy. Ona nie uważa tego za obelgi, bo nie ma świadomości, co właściwie oznacza obelga. Czy ją ktoś obraził tak na poważnie? Pomijając ciebie, oczywiście.

– Nie... Raczej nie. Ojciec nigdy nie powiedział jej ani jednego złego słowa. Matka rozpieszczała ją od początku, traktując jak księżniczkę, a John nie wygląda na takiego, co wyzywa kobiety od najgorszych.

– No właśnie, więc sama widzisz, w czym leży leżą problemy Corey. W braku świadomości, co to empatia, co to obelga, upokarzanie i... ból. Ona nie rozumie cierpienia, bo nigdy go nie doświadczyła. Nie wiem właściwie, czy powinnyśmy ją winić w tej kwestii – oznajmia Melanie, marszcząc czoło. Również główkuję nad tym, czy mam prawo obarczać Corey winą, skoro faktycznie nigdy nie doświadczyła tego co ja, i nie ma pojęcia, z czym wiążę się mój ból. Jest tak strasznie nieświadoma tylu emocji i spraw, że to aż przerażające jak na dwudziestojednoletnią kobietę. – Słuchaj, a czemu zaproponowała ci zabranie Danny'ego na tę kolację? Czemu nie... Maiora? – pyta przyjaciółka, więc automatycznie się wzdrygam. Zapomniałam jej powiedzieć, co zasugerowała Corey w związku z moim szefem.

– Ponieważ... eee...

– Clarisso Rollos, natychmiastowo się tłumacz i lepiej, aby Maior Prein nie miał z tym nic wspólnego.

– W tym problem, że ma. Podczas obiadu Corey zasugerowała mi, iż sypiam z Preinem za posadę, którą mi dał. Ciągle próbowała mnie utwierdzić, że ma rację, dlatego wyśmiałam ją. To było tak cholernie niedorzeczne! Zadzwoniła od razu, jak wyszłam i zaproponowała Dana, bo, podobno, go lubi. To oni się, kurna, znają? – dopytuję zszokowana. Z tego, co chodzi mi po pamięci, nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek zabrała przyjaciela do Corey, przedstawiając jej go. Unikałam przyprowadzania znajomych do rodzinnego domu z powodu wstydu za matkę i siostrę.

– Ja pierniczę, co za... przepraszam, to twoja rodzina, ale ona jest małą zdzirą, Clar. Gdzie jakiś szacunek?

  Naszą rozmowę przerywa dzwonek mojego telefonu. Z zaciekawieniem wyjmuję go z torebki, zerkając na ekran. O wilku mowa. Przełykam głośno ślinę, bo wiem, że nie dam rady unikać tej konwersacji w nieskończoność. Klikam na zieloną słuchawkę, oczekując... właściwie nie wiadomo czego. Pretensji, dziwnych sugestii, prośby o zakończenie naszej relacji?

– Taaak?

– Francesca. – Słodki głos Maiora powoduje nagłe, szybsze bicie serca. Czuję, jakbym miała zaraz eksplodować, siedząc na kanapie. Posyłam Melanie głupi uśmieszek i znikam za drzwiami swojej sypialni. Nigdy nie lubiłam prowadzić rozmów przez telefon w obecności innych osób. To mnie strasznie krępowało i do dziś krępuje. Czuję to, nawet jeśli tego nie pamiętam. – Nie odbierałaś moich telefonów. Nie odpowiadałaś na wiadomości. Zaczynałem się poważnie martwić.

– Przepraszam, miałam parę spraw do załatwienia i doszedł do tego obiad z Corey... Zapomniałam oddzwonić.

– Obiad z Corey? Czy ty przez noc uległaś jakiejś potężnej zmianie? Od kiedy gdziekolwiek chodzisz ze swoją siostrą? – pyta zaskoczony Maior.

– Dłuższa historia. W każdym razie żyję i mam się dobrze, a co u ciebie?

– Potrzebna mi twoja pomoc. Wiem, dziś sobota, ale ten projekt... on nie daje mi spokoju. Wpadłabyś na chwilę do firmy? Postaram się nie zająć ci dużo czasu. Chyba że sama będziesz chciała, bym go zajął.

– Nie próbuj mnie uwodzić – burczę, z powrotem zakładając szpilki. Nie mam zamiaru tysiąc razy się przebierać, dlatego chwytam, co trzeba, posyłam Melanie drugi, ten bardziej prowokujący uśmiech, po czym w szybkim tempie opuszczam mieszkanie. Słońce nadal góruje, dlatego zwalniam trochę i skręcam we właściwą uliczkę.

– Próbować zawsze można – stwierdza mężczyzna, więc przewracam oczami. – Próby mogą zaprowadzić mnie w bardzo ciekawe miejsca.

– Och, doprawdy? Nawet nie jestem zainteresowana poznaniem tych miejsc. Poza tym zamknij się, bo idę.

– Francesca wydająca rozkazy. To... bardzo seksowne.

– Boże, czy ty masz jakieś inne myśli od tych sprośnych? – pytam, chichocząc.

 W sumie, czemu ja się dziwię? To w końcu facet. Chociaż nawet jako kobieta też mam te chwile, gdzie takie myśli zajmują większą część. Uśmiecham się pod nosem, przechodząc przez ulicę. Maior również chichocze do telefonu, po czym żegnam się, tłumacząc tłumem ludzi, zmierzającym w moją stronę. Właściwie to nie wiem, czy w Atlancie jest dziś jakaś zbiorowa impreza, ale sporo osób przemierza zwykle mało uczęszczaną drogą. Chowam komórkę do torebki, nie zawracając sobie głowy głupotami.

Po piętnastu minutach szybkiego tempa chodzenia docieram do firmy Preina. Wchodząc do środka spodziewam się radosnej, gadatliwej Andie, Marco, siedzącego za biurkiem i próbującego uwieźć główną sekretarkę, Octavii, bijącej ekspres do kawy albo nucącego Jeronima, jednakże w biurze panuje idealna cisza. Nieco zawstydzona swoim nagłym, głośnym wejściem, powoli zamykam drzwi i kieruję się do gabinetu Maiora. W tle słyszę znane Last Christmas, dlatego marszczę czoło, nie spodziewając się świątecznej piosenki pod koniec listopada. Właściwie nawet Święta Dziękczynienia nie było, więc skąd ta muzyka? Czyżby Preina pochłonął bożonarodzeniowy klimat? Głupi banan nie chce zejść mi z twarzy, gdy pukam do jego drzwi i wchodzę do środka. Nigdzie nie widzę szefuńcia, więc siadam na prezesowskim fotelu, obracając się w stronę okna. Czekam teraz tylko, aż spadnie śnieg, a po niebie przelecą sanie Mikołaja. To będzie idealne dopełnienie piosenki, która tak mnie porywa, że zaczynam ją śpiewać.

  W pewnym momencie ktoś delikatnie i cicho klaszcze, dlatego podrywam się z fotel. Maior Prein jakby świeżo po prysznicu natychmiast zaprzestaje czynności, rzucając mi szokujące spojrzenie. A raczej rzuca to spojrzenie moim nogom. Również na nie zerkam, ale nie zauważam, bym się poplamiła albo uwaliła czymś jeszcze gorszym. Patrzę na niego pytająco, lecz ten tylko wzrusza ramionami, uśmiechając się szeroko.

– Założyłaś cholernie wysokie szpilki – oświadcza na wejściu, więc nagle rozumiem, o co mu chodzi. – Czyżby specjalnie dla mnie?

– Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego, Prein. Już ci mówiłam, byłam na spotkaniu z Corey.

– I dla siostry się tak... odstawiłaś? – pyta głębokim głosem, dlatego nawet się nie powstrzymuję. Po prostu chichoczę, ponownie siadając na jego fotelu. Mężczyzna zamyka za sobą drzwi, rozkładając się na krześle naprzeciwko. Muzyka w tle nieco przycisza się, nawet nie wiem, jakim cudem. Wdycham słodki, karmelowy zapach, przy okazji kątem oka obserwując Maiora. – Zaraz przejdziemy do projektu, ale najpierw chciałbym porozmawiać. John napisał do mnie i... zaprosił w piątek na jakąś kolację z nim, Corey i ich znajomymi. Zgodziłem się, na co dostałem nagłą informacją, bym przyszedł z partnerką. Nie uwierzysz, kogo mi zaproponował.

– No nie wiem, twoją ulubioną przyjaciółkę od doradzania w sukienkach? – burczę, wyobrażając sobie, że ta zdradziecka świnia też będzie na tym przyjęciu. Jeśli tak, moja siostra na pewno tam mnie nie ujrzy. Esme Winters nie jest osobą, którą darzę choć minimalną sympatią. Maior gwiżdże, posyłając mi rozbawione spojrzenie.

– Nie. Ciebie, ptysiu.

– Nazwij mnie tak jeszcze raz, a następnym razem ptysiem to oberwiesz w tą swoją piękną buźkę. I nie, Maior, nie możemy iść razem jako partnerzy. Nie po tym incy... – milknę, kiedy zdaję sobie sprawę, co bym musiała mu wyznać. Wolałabym nie poruszać tematu, który omawiałam wraz z Corey. Jej sugestie nikomu, oprócz niej samej, by się nie spodobały.

  Biorę kilka wdechów, by zaraz czegoś tu nie rozwalić na wspomnienie tej przeklętej rozmowy z cholernie głupiutką siostrą. Rozumiem, że całkowicie wdała się w matkę i choć gdzieś tam wewnątrz czuję, iż może faktycznie ona ulega zmianie, w takich momentach jak tamta, mam ochotę rzucić ją pod pędzący pociąg. Nie jestem idealną siostrą. Nigdy nie byłam i nie będę, ale w życiu nie mówiłam jej tego wszystkiego, co ona z uśmiechem mówi mnie.

– Francesca, co tym razem działo się na spotkaniu? – dopytuje Maior, mrużąc oczy. Gdy się nie odzywam, przechyla głowę na jedną stronę, zaciskając usta w cienką linię. – Miałaś mi zaufać...

– Ufam – wypalam nagle. Jasny gwint, nie przemyślałam słów, które właśnie wyszły z moich ust. – Stwierdziła, że sypiam z tobą w zamian za posadę w twojej firmie. Dlatego nie możemy iść tam razem jak partnerzy. Nie chcę przez cały wieczór słuchać spekulacji na nasz temat. Rozumiesz? To może sprawić ci wiele problemów.

– Boże, Fran, naprawdę patrzysz na moje dobro, a nie na swoje? Wiesz, że miałbym głęboko gdzieś, czy ktoś zarzuci mi takie rzeczy? Nie wykorzystuję pracowników, to raz. Dwa, nigdy nie zaproponowałbym ci takich układów. Nie oczekuję niczego w zamian prócz uśmiechu na twarzy i dobrych stopni na studiach. To wszystko, Francesca.

  Choć słowa Maiora sprawiają mi radość, nie mogę zgodzić się na nasze partnerstwo na tej kolacji. Po prostu wolę zadbać o nasze reputacje, skoro Prein miałby to w czterech literach. Jedno z nas powinno być bardziej rozsądnym. Posyłam mu delikatny uśmiech, ponieważ jestem wdzięczna za to, co powiedział. Wiedziałam, że to, co palnęła Corey o Preinie to tylko głupoty i ani przez chwilę nie pomyślałam o nim jak o wykorzystującym pracownice szefie. Fakt faktem Maior jest zboczonym palantem, ale nie do przesady.

– W porządku, nie będę cię namawiał. Ważne, że mimo wszystko dotrzymamy sobie tam towarzystwa, nie będąc swoimi partnerami, tak? – pyta z nadzieją.

– Oczywiście. Nikt nie zabroni nam rozmawiać...

– Przytulać się, obmacywać pod stołem, w altanie, na koryta...

– Jeszcze jedno słowo, Prein, a skrzywdzę cię. Rzucaj na stół projekt, bo chciałabym wcześniej wyjść. Planuję choć jeden dzień pooglądać beznadziejne programy w telewizji, najeść się naczosów z sosem meksykańskim i zasnąć na kanapie aż do następnego dnia.

– Jeśli uwzględniłabyś w tych planach mnie, mnie albo... mnie, wszystko brzmiałoby ciekawiej – mówi ironicznie, sięgając ręką do szuflady. Nie patrzę na niego, ale mogę sobie wyobrazić ten złośliwy uśmieszek. Przewracam oczami, siadając przy stole, gdzie zwykle pracujemy nad jego projektami lub nowymi pomysłami. Omawiamy, pijemy zimne kawy, kłócimy się, wyzywamy, ogólnie nie dałoby się poznać, że w pomieszczeniu znajduje się pracownik i jej szef, zwykle zwyzywany od buców, palantów i zboczonych dziadyg.

  Myślenie o wczorajszym Święcie Dziękczynienia sprawia, że czuję jedynie mdłości. Zostałam na noc w rodzinnym domu, a to wszystko przez Johnathana, którego rano mam ochotę zabić. Ale tak brutalnie i powoli. Mężczyzna zrobił nam po, wyjątkowo spokojnym, obiedzie parę drinków. Pojawił się również Maior z jakąś kobietą. Dopiero potem, po licznych spekulacjach czy jest jego kochanką, narzeczoną, a może jednak żoną, okazało się, iż ładna, niska dziewczyna to jego młodsza siostra Katlyn. Sympatyczna, miła i słodka dwudziestolatka przyjaźni się z Johnem, dlatego przytargała na święto również Maiora. Wszyscy razem, jak jedna szczęśliwa rodzina, siedzieliśmy przy stole, podczas gdy ja rzadko kiedy się odzywałam. Erick nawet na mnie nie spoglądał, więc widocznie przystosował się do moich ostatnich gróźb. Mama również nie przeprowadzała ze mną długich konwersacji. Ograniczyłyśmy się do prostych, niewymagających wymian zdań na zwykłe tematy. Praca, studia i moje rzekome szczęście oraz żałobę. Oczywiście wszystko byłoby piękniejsze, gdyby nie wątek żałoby, dlatego rodzina znów mogła doświadczyć mojego gniewu. Tuż pod wieczór. W głowie momentalnie pojawia mi się obraz z godziny jedenastej w nocy.

– Wyglądasz na radosną, Clarisso. Wreszcie zaczęło się układać, prawda? – pyta mama, więc przewracam oczami. – Rany boskie, czyżbyś się zakochała?

– Nie powiedziałam ani słowa, więc skąd te głupie wnioski?

– Na taką wyglądasz. Cóż, jeszcze ostatnio zrobiłaś nam awanturę, że jesteś w żałobie, a teraz już znalazłaś sobie kogoś nowego? Corey wspominała o twoim szefie, ale nie sądziłam, iż to prawda. Dziecko, już zapomniałaś o Archerze? Nie poznaję cię.

– Skończyłaś czy zechcesz dorzucić jeszcze kilka słów? – warczę, zaciskając dłonie na barierce przy schodach.

Trzymajcie mnie, po prostu trzymajcie, bo zaraz wybiję mamusi te piękne, białe, proste ząbki. Z jej twarzy zniknie zdradziecki uśmieszek, a fałszywą radość wręcz wyciągnę z  cholernie pustej duszy. Jak ona może nazywać się moją matką? To wredna jędza, która najwidoczniej pragnie dla mnie tylko złego. W pewnym momencie wyczuwam czyjąś obecność, jednakże spojrzenie mojej matki całkowicie mnie rozprasza.

– Wiedziałam, że wreszcie znajdziesz sobie kogoś wyższej klasy niż tamten wypłosz. Nigdy go nie lubiłam i nie mogłam zrozumieć, co w nim widzisz. Zapatrzony w siebie, żyjący w chmurkach artysta. Wyświadczył światu i tobie przysługę, że umarł, Clarrie.

– Czy ty, kurwa, kobieto jesteś niespełna rozumu? – krzyczę, rzucając się w jej stronę. Nagle silne, męskie ramiona otaczają moją talię, odciągając od matki. Serce podskakuje w nierównym tempie, krew w żyłach buzuje, a ja sama mam ochotę poszarpać gębę mamy. – Jak śmiałaś?! To był mój mąż, rozumiesz? Mówisz o zmarłym człowieku! – drę się, nie zważając na ciche protesty wygłaszane do ucha przez... Właściwie sama nie wiem kogo.

– Clarisso, nie tak emocjonalnie. Staraj się myśleć jasno i wyraźnie. Joga ci pomoże. Zapisać cię?

– O Boże, ty naprawdę nie widzisz w sobie problemu. Nie rozumiesz żadnych uczuć. Jesteś... zimna.

– Mówisz jak on.

– Mówię jak artystka, którą jestem, mamo. Ty za to jesteś podłą... – Nie potrafię skończyć tego zdania, chociaż milion słów ciśnie mi się na język. Nie potrafię jej zwyzywać, powiedzieć, co tak właściwie myślę o niej, o jej cholernym sercu, którego prawdopodobnie nie ma. Gdy matka wydaje z siebie coś na kształt chichotu, nie wytrzymuję. Rzucam się w ramionach Maiora Preina, kopiąc go w odkryte kostki. Mężczyzna burczy pod nosem przekleństwo, przerzucając mnie sobie przez ramię. Kiedy ja drę się wniebogłosy, on spokojnym krokiem idzie na górę. Krzyczę na niego, na matkę, podejrzewam, że na cały świat. – Puszczaj mnie, palancie! Bo uderzę cię jeszcze raz i będzie bardziej bolało!

  Ostatecznie przestaję przypominać sobie poprzedni wieczór i po prostu wstaję z łóżka. Nie mam zamiaru rozmawiać z kimkolwiek w tym domu. Wczoraj, gdyby nie późna pora i targający moje ciało do góry Maior, wróciłabym do Melanie. Niestety, alkohol, emocje i adrenalina zrobiły swoje. Dziś nie kacuję, jednakże odczuwam wściekłość. Corey nie powiedziała ani słowa na temat Archera ani naszej ostatniej rozmowy, była wyjątkowo cicho. Zachowywała się... po prostu dobrze. Rozmawiałyśmy na temat jej ślubu, planów na przyszłość i o schronisku dla zwierząt, które ostatnio odwiedziła. Postanowiła zaadoptować psa. Bez rodowodu, bez żadnych wcześniejszych szczepień, brudnego i opuszczonego. W tamtej chwili nie poznawałam jej. Dziś również siedzi spokojna obok Johnathana, jedząc jajko na twardo. Posyła mi delikatny uśmiech, lecz ja nie potrafię odwdzięczyć się tym samym. Nie po tym, co usłyszałam od mamy. Liczę, iż nie pojawi się na śniadaniu i będę miała święty spokój. Poza tym powinnam przeprosić Maiora za to, że trochę go pobiłam. Jezu, jeśli narobiłam mu siniaka, będzie bardzo źle.

Niechętnie siadam przy stole, zabierając kromkę chleba i truskawkowy, dobrej jakości dżem. Ja nie widzę różnicy między tym sklepowym, które kupuje Melanie, ale Corey na pewno czuje całkowicie inny smak. Smak bogactwa i luksusu. Wzdycham, nalewając sobie do filiżanki ciepłej herbaty zrobionej przez Eleonorę. Kobieta nadal wie, co uwielbiam jadać i pić na śniadania. W tle słyszę cichą piosenkę Rock Mafia, The Big Bang w akustycznej wersji, dlatego rozluźniam ramiona, rozkoszując się muzyką i pyszną kanapką. Corey i John siedzą w ciszy, co jakiś czas posyłając mi ciekawskie spojrzenia. Przestaję ignorować otoczenie, kiedy w jadalni pojawia się Maior Prein i Katlyn. Dziewczyna czule i radośnie wita się z resztą, machając do mnie z daleka. Choć mam ochotę zgromić ją spojrzeniem, odwdzięczam się tym samym, od razu wstając od stołu. Podchodzę do Preina, zerkając na jego ranę na policzku. Wzdrygam się, patrząc na zadrapanie.

– Boże, przepraszam. Nie chciałam ci tego zrobić. Naprawdę... – szepczę, patrząc w jego duże oczy. Brunet uśmiecha się, kręcąc głową. Łapie mnie za ramiona, przesuwając pod spore okna, parę kroków dalej od stołu i reszty osób w jadalni. Serce łomocze mi jak oszalałe, nie chcąc w ogóle zastopować swojego szybkiego rytmu. Obwiniam się o to, co zrobiłam mu na twarzy, bo nie powinnam podnosić ręki. Powinnam kontrolować moje agresywne zachowanie, ale przestałam brać leki, więc nie potrafię. Dopóki nie wrócę na terapię do doktor Estery, nie będzie lepiej.

– Nie przejmuj się. Miałaś większe zmartwienia, a ja to rozumiem. Jeśli nie dasz rady dłużej tu być, zbierz rzeczy, zawiozę cię do domu. – Kiedy wymawia słowo "dom" jako mieszkanie Melanie, od razu robi mi się cieplej. – Francesca, wiem, że proszę o wiele, ale postaraj się nie przejmować słowami twojej matki. Ona nigdy nie będzie w stanie pojąć, czym są prawdziwe uczucia – oznajmia Maior, mrużąc oczy i zaciskając usta w cienką linię. Marszczę czoło, nie spodziewając się po nim takich rad. Dopiero potem przypominam sobie, że przecież... że ja go kiedyś zraniłam. Nadal nie mam pojęcia, co takiego uczyniłam, ale nie mogło być to coś miłego. Sprawiłam Preinowi ból, więc on ma świadomość, czym są prawdziwe uczucia i emocje. Zamykam oczy, próbując odepchnąć te myśli. One są tu niepotrzebne.

– Dam radę. Jeśli pojadę, pokażę słabość.

– Raczej oszczędzisz sobie nerwów. Twoja matka wczoraj...

– Nie powinnam się tak zachować. Po prostu o pewnych sprawach i ludziach trzeba ze mną rozmawiać trochę inaczej niż zrobiła to Tate Rollos, wybitny psycholog w kwestiach żałoby swoich najbliższych – burczę.

– Nie rozmawiajmy o tym. Spędź dziś czas z siostrą i Katlyn. Ona naprawdę chciałaby cię bliżej poznać – szepcze Maior, chwytając moją dłoń. – I daj spokój z tą raną. Wiesz, mogę się chwalić, że zadała mi ją słynna Francesca Rollos, niezrównoważona bokserka.

Śmieję się, klepiąc go w ramię, po czym odwracam wzrok na jadalnię. Dosłownie zamieram, gdy zauważam, że wszyscy obecni, łącznie z matką i Erickiem, wpatrują się we mnie i Maiora. Przełykam głośno ślinę, spoglądając na bruneta. Jego złośliwy uśmieszek w ogóle nie potrafi zejść z twarzy, dlatego resztkami odwagi podnoszę dumnie głowę i zaciągam Preina do stołu. Zabieram swoją kanapkę, palcem z dżemu dotykając jego nosa, a potem, jak głupi dzieciak, wybiegam prosto na korytarz.

Po krótkim czasie dzwonię do swojego przyjaciela, by zaproponować mu tę dzisiejszą kolację. Nie dam Corey satysfakcji, że nie potrafię przyprowadzić do domu kogoś innego niż Maiora Preina, mojego rzekomego kochanka. Nie obraziłabym się, gdyby faktycznie nim był, ale to nie pora na takie rozważania, kiedy na głowie mam o wiele więcej innych spraw. I to nie byle jakich. Muszę uspokoić buzujące emocje po wczorajszym wybryku w nocy. Nie zamierzam tego komentować, jednakże słowa matki wywołały potężną lawinę bólu po stracie tak bliskiej osoby, jaką stanowił dla mnie Archer. Wiem, to nie była miłość jak z bajki, ciągle mieliśmy jakieś kłopoty, ciągle rozważaliśmy czy nasze małżeństwo ma sens, lecz miłość zwyciężyła. Pokochaliśmy się tak mocno, jak było to możliwe. Rozłączyć mogła nas tylko śmierć, która... niestety zawitała dość szybko. Nigdy w życiu nie zapomnę Archera Wilde, mojego ukochanego przyjaciela i męża. Wierzę, że teraz, będąc w dobrym, ciepłym i artystycznym miejscu, chciałby, abym była w pełni szczęśliwa, zachowywała się jak dawna ja, nie zważając na okrutną rodzinę bez serca i skrupułów. Archer to po prostu cud świata, który zbyt szybko odszedł, pozostawiając po sobie wspomnienia, piękne chwile oraz muzykę. O tak, ten utalentowany pilot niewielkich samolotów był cholernie utalentowany i pozwalał mi przy nim rozwijać swój talent. Dziś oczywiście tego nie kontynuuję, rzadko kiedy śpiewam. Wolę zaszyć się gdzieś w kącie i poczytać książki lub prasę.

Po niedługim czasie i namowach Danny obiecał zjawić się w moim rodzinnym domu tuż przed rozpoczęciem tej feralnej kolacji. Dziwnie będę się czuła w obecności zarówno przyjaciela, jak i Maiora Preina, z którym łączy mnie dość skomplikowana relacja. Z jednej strony próbujemy odbudować przyjaźń z dawnych lat, z drugiej całujemy się w jego samochodzie. To w ogóle nie przypomina zmierzania we właściwym kierunku. Raczej zaburza moje wstępne plany zwykłego kumplowania się ze sobą. Pomijając zbędne fakty, postanawiam wreszcie wyjść z pokoju i porozmawiać z Katlyn, która rzekomo bardzo chce mnie poznać. Siostra Preina to istna zagadka, gdyż absolutnie jej nie pamiętam, a jeśli ją poznałam, to nie wyczuwam tego swoim instynktem. Z pozoru wygląda na niewinną, słodką istotkę, ale gdy pomyślę, że zaprzyjaźniła się z Corey, że zadaje się z tak... obłudną, fałszywą i zimną osobą, aż ciarki mnie przechodzą. Nie mogę dać się ponieść zaufaniu, ponieważ Katlyn zaraz coś wygada mojej perfidnej siostrze.

  Biorąc głęboki wdech opuszczam korytarz na górze i schodzę do salonu, gdzie na kanapie siedzi Katlyn, czytając jakieś czasopismo. Przez chwilę po prostu stoję i się jej przyglądam. Brązowe, długie loki opadają jej na plecy, ręce chude jak u kościotrupa ułożone na nogach i ta gazetka leżąca na kolanach. W końcu podnosi głowę, a jej wzrok ląduje wprost na mnie. Z delikatnym uśmiechem, i gracją, wstaje z kanapy, odrzucając na bok magazyn.

– Francesca, jak miło, że wreszcie tu wpadłaś! – woła uradowana, ściskając mnie za dłonie. Zerkam na nią zszokowana, nie spodziewając się usłyszeć imienia, którego na ogół używa Maior. Dziewczyna chyba rozumie mój zbity z tropu wzrok, ponieważ chichocze i tłumaczy. – Mój kochany brat stwierdził, że jeśli nazwę cię Clarissą, nie będzie się do mnie przyznawał. Cóż, nie powiem... ma talent do szantażowania.

– Powinnaś go za to przynajmniej skopać po kostkach – stwierdzam ironicznie, na co Katlyn znów się śmieje. Pogodna, radosna, uśmiechnięta i pełna energii dziewczyna. Jakim cudem może przyjaźnić się z Corey, tak różną od niej kobietą? Najwidoczniej powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają, jest prawdziwe. Przez chwilę analizuję jej wiek. Maior ma dwadzieścia siedem lub osiem lat. A jego siostra jest pięć lat młodsza, więc z tego wynika, iż Katlyn to bardzo młoda osoba, która najwidoczniej nie poznała prawdziwej natury Corey. Z chęcią zapytałabym ją, co widzi w mojej siostrze, ale powstrzymuję się, gdyż byłoby to niegrzeczne.

– Wiesz... bałam się, że nie przyjdziesz. To znaczy przyjdziesz do mnie. Poprosiłam Maiora, by przekazał ci, iż chciałabym spędzić z tobą trochę czasu, ale wciąż miałam obawy, że odmówisz.

– Dlaczego miałabym to zrobić? Nie jestem jak moja... – W ostatniej chwili gryzę się w język. Wolałabym nie poruszać tematu Corey w trakcie pierwszych minut naszej rozmowy. Przegięłabym na całej linii, rozpoczynając konwersację od narzekania, marudzenia i porównywania się do kogoś innego. Zasady początkowych faz znajomości raczej zabraniają pokazywania swej marudliwej strony.

– Jak twoja siostra? Owszem, jesteście całkiem inne, Fran, ale to chyba nic złego, prawda? Nie lubię oceniać ludzi na wejściu. Nie chcę również oceniać twoich stosunków z Corey, to wasza sprawa i nie wtykam w to nosa, dlatego nie myśl, że cokolwiek mi powiesz, przekażę twojej siostrze. To gówno prawda – oznajmia Katlyn, zaskakując mnie swoim słownictwem. Z potulnej i grzecznej dziewczynki nie pozostało już nic prócz pozorów. – Lubię cię, Francesca. Zawsze lubiłam. Imponowałaś mi swoją charyzmą, odwagą, radością z życia i małych rzeczy. Dążyłaś do spełnienia własnych marzeń, nie patrząc na zdanie rodziców. To było godne podziwu, więc kiedy przyjaźniłaś się z Maiorem, byłaś mi bliska.

– Przykro mi, Katlyn, ale kompletnie tego nie pamiętam... – mówię niechętnie, odwracając wzrok. Naprawdę mi przykro. Ta dziewczyna długimi miesiącami, może nawet latami mnie podziwiała, byłam dla niej kimś ważnym, jednakże ja w ogóle nie potrafię jej sobie przypomnieć. A przecież taką śliczną buźkę musiałam pamiętać. Skoro przyjaźniliśmy się z Maiorem, na pewno poznałam także jego siostrę. To niemożliwe, by było inaczej.

– Wiem, mam tego świadomość, ale to nic. Zawsze wszystko można nadrobić, prawda? – pyta z uśmiechem, więc nie pozostaje mi nic innego, jak przytaknąć i dać się zaprosić na kawę, którą Katlyn proponuje. Gdy obracam się, by wyjść z salonu, ktoś miga mi w korytarzu. Tak, jakby pewien osobnik stał w progu i podsłuchiwał. Od razu przeczuwam kto, dlatego z głupim uśmieszkiem wychodzę na główny hol, a stamtąd na górę. Cóż, może dziś nie będzie tak źle, jak się obawiałam z rana...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro