Rozdział 14 (1/2)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kawa z Katlyn skończyła się tym, że znalazłyśmy się na sali kinowej z kilogramami popcornu i litrami niezdrowych napojów, oglądając nowy film grozy. Zrobiłyśmy także przedświąteczne zakupy w postaci uroczych uszy renifera, obrzydliwego sweterka dla Maiora oraz siebie, a także kapci ze świątecznymi motywami. Całość tego dnia dopełniła kolejna kawa z bitą śmietaną i cynamonem oraz pyszne brownie. Szczerze mówiąc już dawno się tak nie objadłam i nie uśmiałam jak dziś z wesołą Katlyn, która energii ma jak ze trzech wyszkolonych żołnierzy. Wreszcie przed godziną czwartą popołudniu wracamy do domu, gdzie na niewielkim parkingu już zdążyły pojawić się dwa, nieznane mi samochody. Z przestrachem, któż jeszcze mógł zawitać w te progi, powoli wychodzę z samochodu, niosąc swoje siatki z zakupami. Katlyn zatrzaskuje drzwi czerwonej mazdy, delikatnie obchodząc się ze szklaną kulą, która trzyma w jednej ręce.

– Kurczę, Fran, jak na kobietę nienawidzącą zakupów, bijesz rekordy w bieganiu po sklepach – stwierdza Katlyn, posyłając mi szeroki uśmiech. Odwzajmniam go, wchodząc do domu. Od progu wita nas zapach herbaty i czegoś słodkiego, chyba czekoladowego. Pachnie również drogimi, damskimi perfumami, dlatego na to przewracam oczami. To oczywiste, że goście Corey nie będą należeć do niższej grupy społeczności.

Wzdycham, ruszając za Katlyn, która zmierza do salonu. Widać, że czuje się w tym domu jak u siebie, a ja się nie dziwię. W końcu przyjaźń z Corey wymaga wiecznego przesiadywania w posesji jej cudownej matki, Tate.

– Dasz ten kochany sweterek Maiorowi? Ja pójdę przekazać tę kulę Johnathanowi. Obiecałam, że spełnię jego dziecięce marzenie.

– To było marzeniem Johathana? Kula ze śniegiem i reniferem w środku? – pytam zaskoczona, na co dziewczyna chichocze, potakując głową. – Cóż... w takim razie dołącz do tego jedne uszy Stefana, przydadzą mu się do kompletu – oznajmiam, podając jej jedną parę uszu renifera, którego nazwałyśmy Stefan. Katlyn z głupim uśmieszkiem zabiera rzeczy i żwawym krokiem ucieka gdzieś w oświetlone korytarze. Przez długi moment stoję nieruchomo po środku salonu, przyglądając się rozpalonemu kominkowi i zdjęciom, które widnieją w ozdobnych ramkach. Nie zauważam swojej radosnej buźki na żadnej fotografii, przez co w okolicach sercach odczuwam małe ukłucie żalu i ledwo widocznego bólu. To przykre, że matka, dla której tak ważny jest wizerunek cudownej rodzicielki, nie trzyma w domu, na widoku, zdjęcia swojej drugiej córki, mnie.
– Jak ci minął dzień?

Moją uwagę od ramek i kominka odwraca męski głos gdzieś za mną. Natychmiastowo odwacam się, a widząc Maiora Preina, odzianego w elegancką, czarną, odpiętą przy szyi koszulę, uwydatniającą jego muskularną budowę, otwieram szerzej usta, które szybko zamykam, gdy uświadamiam sobie, co robię. Na twarz Preina wypływa szeroki uśmiech, kiedy zdaje sobie sprawę, co właśnie wyczyniałam. A przecież podziwiałam jego... cóż, ciało ukryte pod warstwą ubrań.

– Świątecznie, bym rzekła. Razem z Katlyn postanowiłyśmy sprawić ci prezent.

– Nowy tort z kondomów o smaku truskawkowym? Podziękuję. Wyobraźnia Katlyn potrafi mnie rozłożyć na łopatki, dlatego z góry zakładam, że to coś sprośnego i głupiego, aczkolwiek nie raz przydatnego – mówi, puszczając mi oczko. Przymykam powieki, po czym gromię go wzrokiem. – No dobrze, dobrze, pamiętam twoją zasadę. Zero foliowych paczuszek w twojej obecności, madame. W takim razie co to za prezent?

– A schowałeś już swój zboczony umysł?

– W miarę możliwości, Stefan.

– Podsłuchiwałeś! – wołam, klepiąc go w tors. Maior śmieje się, łapiąc mnie za nadgarstki. Przybliża się do mojej twarzy, zostawiając pomiędzy nami odległość paru centrymetrów. Zaciągając się jego zapachem, prawie zapominam, że muszę używać mięśni nóg, by samodzielnie stać. Pachnie... czekoladą, cynamonem i pomarańczą. Naprawdę zrobiło się wyjątkowo świątecznie, co niezbyt mnie raduje. – Odsuń się – szepczę, ale na tyle, by to usłyszał.
– Nie rozkazuj mi, Stefan, bo mogę sprawić, że odlecisz szybciej, niż święty Mikołaj wpadnie przez komin.

– Nazwij mnie Stefanem jeszcze raz, a sprawię, że foliowe paczuszki nie będą ci potrzebne przez resztę życia, gdyż nie będziesz miał, na co ich zakładać – warczę, przy czym posyłam mu jeden ze swoich najsłodszych uśmiechów. Korzystając z okazji, iż uwagę Maiora odciągają głośne wrzaski z kuchni, zabieram z podłogi siatkę z prezentem i wpycham ją brunetowi w ręce, po czym udaję się do siebie na górę. Nie będę nawet zerkać i pytać, o co chodzi, gdyż mało mnie to obchodzi. Gdybym ja zaczęła krzyczeć na cały dom, prawopodobnie byłoby tak samo jak poprzedniej nocy, kiedy moja matka przesadziła ze swoimi słowami. Na samą myśl wzdycham, podążając do sypialni. Otwieram drzwi, a jeszcze szerzej od drzwi otwieram oczy. Na moim łóżku leży wyprasowana i nowa, czarna sukienka, której nigdy na oczy nie widziałam. Obracam się po pokoju, zastanawiając, kto ją tu podrzucił i czy to przypadkiem nie jest jakaś pomyłka. Z zaciekawieniem chwytam cienki, delikatny, wręcz aksamitny materiał w dłonie. Kreacja ma schludny dekolt, ale dość głębokie, lecz piękne wycięcie na plecach. Sama w sobie powinna sięgać mi mniej więcej przed kolana. Owszem, sukienka jest zachwycająca i w moim stylu, lecz nie rozumiem, kto mi ją dał, ani po co. Zaciągam się jej oszałamiającym zapachem wanilii i... cynamonu.

Dopiero po chwili zauważam na prześcieradle niewielką, białą karteczkę. Z zaciekawieniem od razu ją zabieram i czytam krótki, jasny w przekazie tekst.

"Załóż ją na kolację. Ładnie proszę"

Po sposobie pisma nie rozpoznaję nikogo znajomego, dlatego mogę podejrzewać, że dała mi ją Katlyn, która na punkcie sukienek ma prawdziwego hopla, a gdy dowiedziała się, iż na dzisiejszy wieczór raczej ubiorę spódnicę lub obcisłe spodnie, dostała palpitacji serca, polecając mi zaopatrzenie się w coś gustownego. Nie rozumiem, dlaczego wszystkim tak zależy na tej cholernej kolacji Corey, gdyż ani to ślub, ani zaręczynowe przyjęcie. Niechętnie zabieram cienki materiał do przylegającej do sypialni łazienki. Puszczam do wanny wodę i zapalam zapachowe świece ustawione po wszystkich kątach. Gaszę światło, rozkoszując się klimatem, który sama sobie stworzyłam. Bo gdy nie ma, dla kogo się starać, powinniśmy starać się dla samych siebie.

Po długiej, relaksującej kąpieli postanawiam skorzystać z rady Katlyn, by zadowolić przede wszystkim osobę, którą widzę w lustrze. Robię delikatny, ale podkreślający oczy makijaż, a nawet w starej komodzie odnajduję moją zapomnianą biżuterię, w tym także prezenty od Archera. Postanawiam skorzystać z tej okazji i przyozdabiam się klasycznie w dość długie, srebrne kolczyki oraz delikatną bransoletkę. Wyjątkowo nie wyglądam jak bożonarodzeniowa, święcąca swym blaskiem choinka. Przez chwilę obserwuję sukienkę na wieszaku i mimo że nie wiem, kto ostatecznie mi ją podarował, ubieram ją. W lustrze przeglądam się chyba z parenaście razy, nim wychodzę z łazienki. Od razu zabieram z komody telefon i kontaktuję się z przyjacielem.

– Spokojnie, laleczko, już prawie jestem.

– Prowadzisz, rozmawiając ze mną? Zabić cię, Danny? – pytam oskarżycielsko, na co mężczyzna jedynie się śmieje. Wzdycham, ponieważ ten kretyn nie zdaje sobie z zagrożenia, jakie powoduje. Rozumiem, czasami przepisy są dość rygorystyczne i przesadzają z zakazami, ale nie rozmawianie przez telefon, który wymaga trzymania go w dłoni, to naprawdę prawidłowe rozporządzenie.

– Przesadzasz, Clarrie. Zaraz będę, więc szykuj czerwony dywan.

Uśmiecham się pod nosem i rozłączam, odrzucając komórkę gdzieś na łóżko. Przed wyjściem z pokoju jeszcze raz zerkam w lustro. Nie jestem pewna, czy nie zaskoczę tym strojem pozostałych domowników, jednakże i tak nie obchodzi mnie ich zdanie, więc po co w ogóle się przejmować. Podnoszę dumnie głowę, prostuję plecy, a po drodze, w pośpiechu, zakładam dość wysokie, wręcz zabójcze czarne szpilki. Są wygodne, dlatego potrafię w nich nawet biegać po schodach, gdy pędzę otworzyć przyjacielowi drzwi. Wyjątkowo udaje mi się tam dotrzeć w jednym kawałku, przy okazji omijając nieznaną mi kobietę, zmierzającą w stronę głównego salonu.

Czekając na holu, próbuję się zrelaksować, ale wcale nie podoba mi się wizja tej całej kolacji, zapraszania przyjaciela i strojenia się. Nie wiadomo, po co, nie wiadomo dla kogo.

– Och... Clar? Cóż za zmiana.

Obracam się za siebie, a widząc Corey, również odstawioną na całego, wzruszam ramionami. Nie sądziłam, że ten strój zrobi aż taką furorę wśród domowników.

– Ładnie wyglądasz – oznajmia i naprawdę brzmi to szczerze.

Stoję nieruchomo, nie wiedząc, co powiedzieć. Pochwały od Corey to nowość, której rzadko można doświadczyć. Tym bardziej, kiedy jej słowa są tak miłe i w jej ustach brzmią pozytywnie, a nie ironicznie, jak to w zwyczaju mówi. Kiwam jej głową, nadal nie potrafiąc wydusić z siebie ani jednego mądrego słowa. W moim umyśle siedzą same wstrętne komentarze, od których wolałabym się powstrzymać. To nie czas na sprzeczki, jeśli moja siostra postanowiła zmienić się na dobrą, grzeczną dziewczynkę.

– Słuchaj, ostatnio... źle wszystko ubrałam w słowa. Chciałabym, abyś dzisiaj dobrze się czuła na tej kolacji. Wiem, jaką jestem zołzą, ale pragnę to jakoś... naprawić – mówi cicho, spuszczając wzrok.

Przełykam głośno ślinę, nie spodziewając się usłyszeć takich słów. Czy ktoś mi podebrał siostrę? Czy ją przypadkiem jakiś piorun nie trzasnął w tę śliczną główkę? Pamiętam, jak ostatnim razem Corey zapewniała mnie o tym samym. O jej rzekomej zmianie, lecz wyszło, jak wyszło. Okropnie.

– Nie wierzysz mi i wcale się nie temu nie dziwię. Jestem młodsza, a zachowuję się, jakbym pozjadała wszystkie rozumy i miała więcej doświadczenia w życiu niż ty. Gówno prawda, jak mówi Katlyn. Wiesz, może to dziwnie zabrzmi w moich ustach, ale byłam taka, bo ci zazdrościłam, Clar.

– Zazdrościłaś? – Prawie krztuszę się, wypowiadając te słowa. Że co, proszę? – Czego, Corey? Śmierci bliskiej osoby? Utraty pamięci, choroby czy może lęków i fobii? Bo ja, gdybym miała wybór, nie wybrałabym czegoś takiego.

– Nie chodzi mi o to. Widzisz, Clar, ty jesteś... inna. Masz własne plany, własną ścieżkę, którą podążasz, masz pasje i hobby. Ludzie lubią cię za twoje poczucie humoru, ambicje i charyzmę. Uwolniłaś się od matki, potrafisz się jej postawić. Mam wymieniać dalej? Bo jest tak dużo rzeczy, które w tobie podziwiam i zazdroszczę, że to doprowadza mnie do wściekłości.

– Corey...

– Nie. Po prostu spotkajmy się w weekend za tydzień gdzieś w jakimś spokojnym miejscu i porozmawiajmy. Teraz chociaż postaraj się dobrze bawić. Specjalnie poprosiłam, byś zaprosiła Dana, bo wiem, że to twój przyjaciel i powinnaś się dobrze przy nim czuć. Prawda? Maior to przecież inna bajka – stwierdza. – Chociaż po waszym zachowaniu mogę twierdzić, że coś się zmieniło... – Jej domysły przerywa dzwonek do drzwi. Corey posyła mi wesoły uśmiech i zaprasza Dana do środka. Przez podmuch wiatru, który za sobą pociągnęła, jej czerwona sukienka unosi się nieco do góry, a ona sama speszona ucieka gdzieś do kuchni. Na boso. Bez, kurna, szpilek i pełnego makijażu. Chryste Panie, ona naprawdę musiała porządnie się uderzyć w ścianę, gdy próbowała nakleić sztuczne rzęsy.

Razem z Danem udajemy się na szklany taras, jak go często nazywałam. Niby jest na podwórzu, jednak pod szklanym zadaszeniem, także żadne zimno tu nie przybędzie. Wszystko jest oszklone tak, że widać pięknie czyste, ciemno niebo i spory księżyc wraz z przyświetlającymi małymi gwiazdami. Uśmiecham się, zerkając na ten widok, po czym siadam na swoim miejscu zaraz obok przyjaciela. Ten przez cały czas zabawia mnie pytaniami, po co w ogóle ta kolacja i z jakiej okazji zaprosiłam właśnie jego.

– Mówiłeś, że spędzam z tobą mało czasu, więc spróbuj się teraz czepiać, a więcej nie ujrzysz mnie na oczy. Nie, po prostu ci je wydłubię, palancie – dodaję na koniec, wiedząc, co sobie pomyślał. Dan chichocze, potakując głową.

– Wyglądasz dziś zjawiskowo, Clar. Mógłbym pomyśleć, że to ty jesteś panią tego przyjęcia.

Komplement Danny'ego powoduje, iż przerywam przyglądanie się Katlyn rozmawiającej z Maiorem, obróconym do mnie tyłem. Danny nigdy nie komplementuje. Nigdy. Jest zbyt wstydliwy na tego typu wyznania. Mimo że dość długo się przyjaźnimy ani razu nie powiedział, że jestem ładna albo dobrze wyglądam. Wolał, jak na przyjaciela przystało, powiedzieć o moim brzydkim swetrze albo podziurawionych skarpetach. Lecz ani słowa o pozytywnych aspektach mojego wyglądu. Otwieram szerzej oczy, spoglądając wprost na niego. Nadal luźno siedzi na krześle, bawiąc się nóżką kryształowego kieliszka.

– Dzięki...?

– Czemu się tak dziwisz? To źle, że cię chwalę i mówię prawdę? – pyta niewzruszony, nadal wlepiając wzrok w naczynie. Wzdycham, nie wiedząc właściwie, dlaczego się czepiam. Nie otwarcie, ale w umyśle już mam pełno tych swoich teorii. Oczywiście niepotrzebnych teorii. Posyłam mu blady uśmiech, nie wiedząc, co mogłabym odrzec. Jestem zbyt przewrażliwiona.

W momencie, gdy mam napić się soku, na szklany taras wchodzi Maior Prein, który zwala mnie z nóg swoim wyglądem. Zamieram ze szklanką przy ustach i szeroko otwartą buzią. Prein ubrał się jak zwykle, w czarne spodnie oraz czarną koszulę, ponownie rozpiętą przy szyi, ale włosy ułożył tak, że wydają się gęstsze i tak jakby... zmienił delikatnie kolor na jaśniejszy brąz. Jego złośliwy uśmiech oznajmia mi, iż zauważył, co wyprawiam. Zaciskam usta w cienką linię, wstając od stołu. I on wtedy zamiera, zatrzymując się w połowie drogi. Puszczam mu oczko, szczerząc się jak skończona kretynka. By jeszcze bardziej zaszaleć, obracam się wokół własnej osi na końcu lekko dygając.

– Gdybym miała opisywać twoją minę, użyłabym samych ciekawych słów – oznajmiam, pokazując mu język. Przewraca oczami, wreszcie czyniąc kilka kroków do przodu. Podchodzi bliżej mnie, nachylając się i, dosłownie, wąhając moje włosy. Śmieję się, odpychając go do tyłu. – Ty sobie, koleś, nie pozwalaj – burczę.

– No co, musiałem sprawdzić teorie Katlyn. Twierdzi, że kobiece włosy zawsze ładnie pachną. Nie dodała, że posiadaczki takich włosów, prezentują się tak ślicznie – mówi dość głośno, zerkając ponad moje ramię. O cholera jasna. Danny... – Cóż to za niespodzianka! – woła Maior, chwytając mnie za dłoń i prowadząc prosto do stolika. Próbuję się wyszarpać, na co ten kretyn tylko wydaje z siebie niemy śmiech. Piorunuję go wzrokiem, serwując lekki kopniak w kostkę. Z racji posiadania szpilek, Maior od razu się prostuje i odwraca głowę w moją stronę. – Co ty robisz?

– A ty? Puszczaj mnie. Sama potrafię doskonale chodzić.

– Nie przesadzaj, tak tylko się droczę, złośnico. I nie strój min, bo tak ci zostanie – dodaje szeptem, stykając się swoimi ustami z moim policzkiem. Podejrzewam, że jego głupie zachowanie to tylko próba zdenerwowania lub wprawienia w zakłopotanie Dana. Panowie zapewne się znają z dawnych czasów, lecz ja tego nie pamiętam i nawet nie potrafię sobie odświeżyć ich relacji. Nie wyglądają, jakby mieli być przyjaciółmi, więc dziwnie mi teraz stać pomiędzy tymi dwoma facetami. Dan marszczy brwi, wstając z krzesła. Niepewnym krokiem podchodzi do nas, podczas gdy Maior nadal trzyma swoje łapy zbyt blisko mojego ciała. Wzdycham, bo wiem, że robi to specjalnie. Jedyne, czego nie znam, to cholernego powodu jego dziecinnego zachowania. Zagryzam dolną wargę, żeby przypadkiem nie wypuścić z ust jakichś nieprzyjemnych zdań.

– Cóż za zaszczyt mnie spotkał. Maior Prein we własnej osobie stoi na tym samym podłożu co ja – Danny wypluwa kolejne słowa z takim jadem, że otwieram szerzej oczy, próbując dyskretnie zgromić go wzrokiem. Co to ma znaczyć?

– Danny Cloud, po twoim tonie wnioskuję, iż nie zasiądziemy obok siebie ani nie pójdziemy do kina? Jaka szkoda, bo planowałem zaprosić cię na randkę – oznajmia ironicznie Maior, na co mam ochotę się zaśmiać. Nie chcę nic mówić, ale Prein ma chyba odpowiedź na każdą docinkę w jego stronę. Zakrywam dłonią usta, by ukryć malujący się na mojej twarzy uśmieszek. Nie należę do osób kpiących... Chociaż, co ja mówię. Oczywiście, że należę i nie powinnam tego ukrywać, jednakże Danny to mój przyjaciel i nie chciałabym, aby poczuł się niekomfortowo w tak doborowym towarzystwie.

– Nigdy nie przestaniesz być dzieciakiem, Prein?

– Mówią, by próbować dostosować się do swojego towarzystwa, panie Cloud. Właśnie to czynię – odpowiada mu brunet, po czym, ignorując Dana, obraca się w moją stronę. Jego zadowolony wyraz twarzy wyraża więcej niż jakiekolwiek słowa. Myślę, że on po mej minie również wie, co sądzę o całej tej sytuacji. – Francesca, nie podziękowałem za ten wspaniały sweterek. Chętnie bym go założył, ale wolałem poczekać, aż sama zechcesz mi pomóc w...

– Schowaj sprośne klepki!

– Stefan, mówiłem ci, żebyś nie rozkazywał, bo mam wtedy ochotę...

– Boże, Prein, ale z ciebie palant – burczę, na co mężczyzna chichocze. – Siadaj i przestań mnie prowokować. – Maior uśmiecha się szeroko, przy czym nachylając się nade mną, serwuje mi szybki całus w policzek, a dopiero potem przemyka między krzesłami i postawionymi lampkami. Gdy na niego zerkam, puszcza mi oczko, zasiadając obok Johathana, który swoją drogą macha w moją stronę. Odwdzięczam się tym samym, trafiając z powrotem do towarzystwa Dana, Katlyn, Corey i paru innych osób, które absolutnie nie kojarzę ani nawet nie pamiętam, jeśli kiedykolwiek miałam okazję ich poznać. Na pozór wydaje się, że to będzie całkiem miły wieczór, jednak obawiam się, co może być dalej...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro