Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Johnathan Towards to wydawałoby się facet twardy, nieemocjonalny, pełen rezerwy, elegancji i szyku. Natomiast człowiek, który siedzi przede mną to krucha, porcelanowa lalka. Ledwo ją dotkniesz, już pęka. Tak właśnie jest z nim. Kiedy opowiada o przyjacielu, mówi uczuciami. Widocznie jego historia nie należy do łatwych, jednakże ja już straciłam litość dla Maiora w momencie, kiedy on stracił ją dla mnie. Niektórzy uwielbiają wołać "nie potrzebuję twojego współczucia!", tym samym właśnie o to prosząc, natomiast ja otwarcie mówię, że tak, czasami to współczucie jest mi potrzebne. Widocznie Johnathan wreszcie to zrozumiał, prowadząc ze mną tę szczerą rozmowę.

— Jest trudnym człowiekiem, ale to dlatego, że stracił coś bardzo cennego. I nie mam tu na myśli żadnych pieniędzy świata. Stracił o wiele więcej, a tracąc to, stracił wszelkie zahamowania, wartości i uczucia. Oczywiście, posiada je, lecz bardzo głęboko schowane. Zapomniał, jak ich używać.

— Nie wierzę w takie bajki, John. Każdy wie, kiedy sprawia komuś ból, a kiedy wywołuje radość i uśmiech na twarzy. Maior ma pełną świadomość, co mi wyprawia, jednakże nie przestaje. Wciąż jest dupkiem.

— Proszę, postaraj się go usprawiedliwić. Facet przeszedł sporą drogę, by przestać opłakiwać to, co miał, a stracił w kilka chwil. Jest zmęczony życiem bez uczuć, ale wie, że jeśli je obudzi to to, co było, wróci. Tym bardziej teraz.

— I tym sposobem próbujesz mi dać do zrozumienia, że mam dla niego pracować? Po co? Żeby mógł wyładowywać na mnie swoją frustrację związaną z prywatnymi sprawami? Przepraszam, jego sferami? — pytam, robiąc łyk ciepłej herbaty. Johnathan przeczy ruchem głowy, wzdychając. Ta rozmowa trwa już dobre dziesięć minut, lecz nie dowiedziałam się, co właściwie  stało się Maiorowi, że jest takim dupkiem. Przeszłość przeszłością, ale każdy powinien mieć odrobinę szacunku do drugiej osoby. Tym bardziej, kiedy się ją wcześniej znało. A podobno Maior mnie znał.

— Przy ludziach z przeżyciami Maior potrafi wyrobić sobie pewien nawyk. Wyrabiając nawyk powracają mu ludzkie odruchy uczuciowe i emocjonalne. Proszę o dużo, Clarisso, mam tego świadomość, ale może razem się w jakiś sposób dopełnicie? Oboje nosicie ciężkie brzemię, macie liczne problemy, lecz jako dwie, połączone nienawiścią dusze uda wam się... wyzwolić?

— Masz rację, John. Prosisz mnie o zbyt wiele i mogę obiecać ci jedynie tyle, że przemyślę. Ja, w porównaniu z Maiorem, częściej wykazuję te ludzkie odruchy. Nie zmienię jedynie decyzji o wyprowadzce. No i oczywiście rezygnuję z wszelakiej pomocy finansowej. Nie chcę tego — oznajmiam twardo, po czym zeskakuję ze stołka, pośpiesznie wychodząc z kuchni. Przed moją sypialnią zauważam białą kopertę bez żadnych znaczków ani napisów. Zabieram ją spod drzwi i wchodzę do pokoju. Szybko zapinam ostatnią walizkę i trzy sportowe torby. Znajdując taśmę w pracowni taty, zaklejam dwa ciężkie pudła, po czym siadam na miękkie łóżko, nadal piastując w dłoni białą kopertę bez nadawcy ani adresata. Jednym ruchem rozrywam papier, wyciągając zwiniętą kartkę.

Jestem Twoim sprzymierzeńcem, Clarisso. Nie wrogiem. Pragnę Ci pomóc, ale z racji tego, że za dobrze nie dogadujemy się mówiąc ustnie, napisałem ten krótki liścik. Pod spodem podaję Ci adres i numer telefonu do Twojego przyjaciela, który nadal mieszka w Atlancie. Przyjaźniłaś się z nim we trójkę z Melanie. Wspominałaś o nim jako o bracie z innej matki. Danny Cloud wie ode mnie, że jesteś w Atlancie, jednak powiedziałem, iż sama się z nim skontaktujesz, jeśli będziesz tego chciała.

Możesz na mnie liczyć,

Johnathan"

Spoglądam na kartkę z nie do wierzeniem. Johnathan kontaktował się z moim przyjacielem. Owszem, mam wspomnienia z Dannym, lecz przez liczne problemy z rodziną, cholernym Maiorem Preinem, nie miałam czasu na rozmowę z Melanie o dawnym kumplu. Szeroko się uśmiecham, widząc jego dane i numer telefonu. Johnathan naprawdę się stara, więc nie mogę tego tak zostawić. Zapakowuję ostatnie rzeczy, znoszę je na dół i jeszcze raz zerkam do kuchni, gdzie wciąż siedzi mężczyzna, sącząc jakiś napój. Zerka w moją stronę, marszcząc brwi.

— Dziękuję... — mówię cicho, wskazując na kartkę, którą trzymam zwiniętą jak najcenniejszy skarb na świecie. Szatyn również posyła mi delikatny uśmiech, kiwając głową.

— Drobiazg, Clarisso. Pomóc ci z pakunkami? Albo nie, nie odpowiadaj. I tak byś zaprzeczyła — stwierdza, szybko przechodząc obok mnie i zabierając po drodze ciężką walizkę. Bez słowa idę za nim, targając dwie sportowe torby i torebkę na ramieniu. Johnathan wpakowuje moje graty do bagażnika swojego samochodu, wykonuje jeden telefon, po czym otwiera mi drzwi od strony pasażera. Przez chwilę się waham. Nie powinnam znowu wsiadać z nim do samochodu. Ostatnio skończyło się to cholernie źle. — Spokojnie, tym razem będę ostrożniejszy — oznajmia, jakby czytając mi w myślach.

Wsiadam do auta, szybko zapinając się pasem. Tak, jak obiecał, na miejsce docieramy w jednym kawałku, cali i zdrowi. W trakcie jazdy nie rozmawialiśmy dużo, jednak on wie... wie, jak bardzo jestem mu wdzięczna za rozmowę i informacje na temat dawnego przyjaciela, z którym akurat wiąże pozytywne emocje. Posyłam Johnathanowi delikatny uśmiech, zabierając swoje pakunki. Z kamienicy wybiega Melanie, ubrana w różowy dresik i kapcie jednorożce. Z radością na twarzy mocno mnie ściska, po czym podaje rękę narzeczonemu Corey. Szybko wymieniają niepotrzebne uprzejmości, podczas gdy ja obserwuję to z niemałym zainteresowaniem. Wyglądają, jakby się znali, i to nawet bardzo dobrze. Wiem, że Melanie skrywa wiele tajemnic, o których nie ma zamiaru mówić, jednakże ja uwielbiam wyciągać z ludzi pewne informacje.

— Mam nadzieję, że jutro będzie lepszy dzień, Clarisso... — Johnathan dotyka mojego ramienia, dwuznacznie poruszając brwiami. Mam pełną świadomość, o czym właśnie mówi. Chodzi oczywiście o powrót do biura Maiora, gdzie powinnam zacząć jeszcze raz, na trochę innym poziomie. Nie chcę wgłębiać się w problemy tego pękniętego (chociaż ja nazwałabym po prostu stukniętego) faceta. Potrzebuję pieniędzy i jakiegoś doświadczenia w branży, dlatego jego rekomendacja dobrze wpłynie na mój późniejszy wizerunek. Wystarczy, że trochę tam przepracuję, a potem ucieknę gdziekolwiek, byleby z dala od niego.

— Tak, ja też mam taką nadzieję. Dziękuję, John. Nie musiałeś niczego dla mnie robić, dlatego jestem podwójnie wdzięczna.

— Nie jestem jak większość twojej rodziny. I zapewniam, że Maior również. Wystarczy lepiej go poznać. Miłego dnia, dziewczyny — woła na odchodne, wsiadając do srebrnego samochodu. Po Johnathanie pozostaje tylko woń jego wody kolońskiej i dym spod kół przez zbyt gwałtowne ruszenie.

— No, no, fajnego ma tego narzeczonego. Nie wiem, co widzi w Corey, skoro ma przed sobą taką ciebie. Nie obrazisz się, jeśli wyznam, że nieco pasujecie do siebie? — Moją uwagę zwraca wesoły głosik przyjaciółki. Natychmiastowo robię obrót w jej stronę, piorunując ją wzrokiem. Nie wolno tak nawet mówić! To Johnathan, a Johnathan to ukochany Corey. Nieważne, jaką zołzą nie jest moja siostra, nie zrobiłabym jej takiego świństwa jak podrywanie tego faceta na półtora miesiąca przed ich ślubem. — Okej, nic nie słyszałaś!

Obie chichoczemy, targając do góry moje ciężkie bagaże. Gdy wchodzę po schodach dość obskurnej kamienicy, czuję tylko ulgę i radość, że to już koniec męczarni w rodzinnym domu. Koniec poniżania, licznych intryg oraz sekretów. Koniec tej fałszywości, wymuszonych uśmiechów, wymuszonej uprzejmości i miłości, która powinna łączyć każdego członka Rollosów. Koniec. Nareszcie.

Gościnność Melanie nie zna granic. Gdyby tak codziennie robiła domową pizzę, wlewała do różowych lampek niezliczone litry dobrego wina, wydobywała z tajnych szuflad paczki Haribo i czekolady Oreo mogłabym uznać jej mieszkanie za Niebo, z którego w ogóle nie będę wychodzić. Jednak rzeczywistość kończy się następnego ranka, gdy dziewczyna budzi mnie swoim popisem talentów na trąbce. Wzdycham, otwierając oczy. Znajduję się w przestronnej, niezbyt ciekawie urządzonej sypialni. To jedna z dwóch na cały dom. Moja ma białe ściany, jedną, czarną szafę, półkę nocną i spore lustro. Brakuje tu wielu elementów, dlatego po pracy mam zamiar zrobić zakupy za pieniądze, które zostały jeszcze na koncie. Siostra stwierdziła, że potrzebne mi nowe ubrania, jednak wykorzystam je całkowicie inaczej. W końcu ciuchów mam niemało.

— Obiecałam, że to ja postawię cię na nogi, bo inaczej nie pójdziesz do Maiora. Więc postanowiłam wykorzystać dość rygorystyczne środki pobudki.

— Jesteś potworem, Melanie. To, co mówię po alkoholu, zazwyczaj mija się z prawdą. Poza tym jak mogłaś mnie upić przed pracą! — wołam, nagle trzeźwiejąc. Cholera jasna. Jeśli Prein wyczuje alkohol, nie dostanę więcej szans, a na szybko nie znajdę innej roboty. Szybko wyskakuję z łóżka, potykając się o leżące na podłodze ubrania. Wbiegam do łazienki pod zimny prysznic, który niemal natychmiastowo wydobywa ze mnie resztki procentów, przywracając tym samym zdrowe myślenie. W kilka minut osuszam się ręcznikiem, wciskając na spore biodra wąską, czarną spódnicę. Dobieram do tego ciemną, nieprześwitującą koszulę, a w siatce z butami odnajduję nie za wysokie szpilki. Z ręcznikiem na głowie poszukuję kosmetyczki, ale w panującym chaosie całkowicie się gubię.

— Melanie! — krzyczę na cały dom, zwołując do łazienki przyjaciółkę. Dziewczyna w błyskawicznym tempie pojawia się z moją paletą cieni, tuszem i szminką w delikatnym odcieniu. — Chyba zapomniałam, jak dobrze mnie znasz.

— I jak fatalnie robisz makijaż. Nie, tego się nie zapomina, Clar. Dawaj oko, machniemy ci kreskę — oznajmia rozweselona, wyciągając z niewielkiego pudełeczka czarny eyeliner. Z odrazą spoglądam na produkt, wiedząc, jak zawsze źle wyglądałam, gdy sama sobie to robiłam. Melanie zadbała, by odświeżyć mi pamięć przy amnezji, podsyłając liczne zdjęcia mojego nieudolnego makijażu. — No! Teraz się jakoś prezentujesz. Wyprostować ci włosy? — pyta, wyciągając z wiklinowego koszyka czarną prostownicę. Kiwam głową, siadając na stołek przed lustrem. Dopijam przyniesioną przez przyjaciółkę kawę, a ona w tym czasie zajmuje się moimi włosami.

— Wiesz, że jestem twoim dłużnikiem?

— Od lat. Spokojnie, do śmierci masz czas na spłatę długu. Przydałaby się nam jakaś randka w kinie albo może w SPA, co ty na to? — Wybucham śmiechem, krztusząc się napojem. Wymownie zerkam na dziewczynę, która wzrusza ramionami, posyłając mi złośliwy uśmieszek. — Dobra, dobra, wyjazd do Paryża także może być!

Piękna i pomalowana zerkam w lustro, nie dowierzając, że ta zielonooka blondynka to ja. Już dawno nie wyglądałam tak dobrze jak dziś. Szczerze się uśmiecham, zabierając pusty kubek i odkładając go na blacie w kuchni. Łapię czarną torebkę, zakładam buty i jeszcze raz prezentuję się przyjaciółce. Po jej licznych pochwałach dumnie wychodzę z mieszkania. Po licznych ulewach i burzach, wreszcie wyszło słońce, dlatego wyciągam okulary przeciwsłoneczne i ruszam chodnikiem do biura Preina, po drodze wysyłając Johnathanowi wiadomość.

Ja: Ten dzień zaczął się lepiej niż każdy wcześniejszy. Jestem szczęśliwa, John.

Z jeszcze szerszym uśmiechem zerkam na czyste, niebieskie niebo, wysyłając tam całuska. To dla ciebie, Archer, bo dziś jestem cholernie szczęśliwa i nawet posłucham twojego ulubionego AC/DC. Radośnie podłączam do telefonu słuchawki, włączając playlistę Archera. Ten facet kochał klasycznego rocka, dlatego dziś, ku jego chwale, klikam w Highway To Hell, twardym krokiem krocząc wśród mieszkańców tłocznej Atlanty.

Johnathan: Jestem szczęśliwy razem z Tobą, Clarisso. Miłego dnia w pracy i po. :)

Z zaciekawieniem wpatruję się w ten uśmieszek w wiadomości, ale olewam go w momencie, gdy moim oczom ukazuje się budynek, w którym powinnam od wczoraj pracować. Wzdycham, ściągając słuchawki. Długo nie posłuchałam ani się nie odprężyłam, ale muszę tu wejść, pokazać, że niektórzy nie poddają się tak łatwo, mimo krzywd, które ich spotykają. Łapię za klamkę, po czym wchodzę do środka, gdzie od progu witają mnie delikatne zapachy świeżej kawy i bułeczek. Wdycham to, czując nagły głód. Cholerny brak czasu spowodował, że zapomniałam o śniadaniu.

— Pani Rollos? — pyta ta sama kobieta co wczoraj. Potakuję jej głową, na co ta wskazuje mi również to samo miejsce na końcu korytarza. Idę tam niepewnie, w głębi pragnąc wrócić do ciepłego mieszkania Melanie. Ostatni głęboki wdech i jazda. Po zapukaniu otwieram drzwi, wlepiając spojrzenie w Maiora Preina, stojącego dosłownie przede mną. Głośno przełykam ślinę, ponieważ nie spodziewałam się takiego nagłego, bliskiego kontaktu z moją dużą zmorą. Bez słowa wpatrujemy się w siebie, próbując wzajemnie odgadnąć nasze emocje. Wstrzymuję oddech, kiedy Maior Prein bez spuszczenia ze mnie wzroku zamyka białe drzwi, ocierając się o moje ramię. W tej chwili jego oczy wydają się jeszcze większe niż wczoraj, niż ostatnio; jego twarz wykrzywia się w grymasie, usta zaciskają w wąską linię, a mięśnie napinają. Czuję, jak powietrze wokół nas robi się ciężkie, gęste i ledwo tu wytrzymuję. Jest źle. Jest kurewsko źle.

— Przepraszam, Francesca... — Te dwa, naprawdę ciche słowa są takim zaskoczeniem, że torebka zsuwa mi się z ramienia. Z szoku brakuje mi jakiejś normalnej odpowiedzi jak „w porządku" albo „wybaczam". Ten człowiek nie wygląda na kogoś, kto często przeprasza lub okazuje skruchę. Całkowicie i bezapelacyjnie odbiera mi mowę, aż wreszcie nie wytrzymuję tego ciągłego kontaktu wzrokowego, i spuszczam głowę. Obserwuję małą, jasną kropkę na moich butach, nie wiedząc, co mogłabym powiedzieć. — Miałaś rację. Jestem bucem, ale nie zapominaj, że ty jesteś bucką. Od teraz musimy tworzyć zespół, więc znośmy się przez te kilka godzin dziennie, a potem żyjmy własnym życiem według naszych zasad. Zgadzasz się? — pyta spokojnie, jakby nigdy nic. Nie mam pojęcia, czy próbuje rozluźnić napiętą atmosferę, jakoś mnie do siebie przekonać, lecz to nie zmienia faktu, że usłyszałam od niego przeprosiny. Oczywiście co racja to racja. Oboje jesteśmy jednymi, okropnymi bucami, a ja sądzę, iż nie damy rady wyzbyć się tej cechy, dlatego pójdę za radą Maiora. Wytrzymam kilka godzin dziennie w pracy, po czym wyjdę stąd i zajmę się ważniejszymi sprawami.

— Zgadzam się — oznajmiam poważnie, wyciągając przed siebie dłoń. Mężczyzna posyła mi słaby uśmiech, przytrzymując moją dłoń. Wskazuje na fotel naprzeciw biurka, a sam siada na swoim, wyciągając plik dokumentów. Zapewne tych samych, co wczoraj. Szybko je wertuje, zatrzymując wzrok na białej kartce z drobnym tekstem, którego bez okularów nie potrafię przeczytać. Oprócz amnezji, która mi się napatoczyła do życia, mam również wadę wzroku i małą wadę wymowy. Niestety, według mojej opinii, cała składam się z licznych wad, natomiast Melanie uwielbia je wykorzystywać w pozytywny sposób, bym mogła nauczyć się dystansu.

— Profesor Cavaggio. Sprawdziłem go i faktycznie wystawił ci tę rekomendację. To nie zmienia faktu, że nie mogę ot tak przyjąć cię na stanowisko architekta. Nie posiadasz takiego doświadczenia, na jakie liczę, dlatego na razie będziesz się szkolić przy moim boku. Z racji tego, iż wracasz na studia, dam ci różne taryfy ulgowe. Uznasz tę pracę również jako swoje praktyki.

— W porządku, dzięki — mówię cicho, rozglądając się wszędzie wokół, byleby nie patrzeć na Maiora Preina, autorytet wszystkich pracowników z jego biura, studia czy jakkolwiek to nazwać. Mężczyzna naprawdę wydaje się dobrym, przykładnym szefem, który wie, co robi, dlatego, choć ciężko mi to przyznać, cieszę się, że mogę u niego pracować. Lubię doświadczonych, wyuczonych ludzi z wiedzą. On tę wiedzę ma i chyba dobrze przekazuje, skoro zatrudniło się u niego tyle osób, a kolejne zgłoszenia wciąż dochodzą.

— Twój pełny grafik ustalimy w momencie, kiedy dostaniesz plan zajęć na studiach. Przyjęli cię? Dowiadywałaś się czegoś, czy jesteś jeszcze w lesie?

— Uznajmy, że przekroczyłam las i powoli wstępuję w obszary pięknej łąki.

— Czyli nic nie poczyniłaś. Francesca, naprawdę muszę cię pilnować jak dziecka? Proszę, zawieź jutro papiery, zadzwonię do paru osób, powinni przyśpieszyć proces rekrutacji. Będzie to ciężkie ze względu na rozpoczęty semestr, ale cóż, trzymaj kciuki.

— Wiesz, że nie musisz tego robić? To moje prywatne sprawy, Maior — oznajmiam twardo. Nie lubię wysługiwać się innymi, tym bardziej do takich osób należy Prein. Nie chcę, by mieszał się w moje sfery życiowe, skoro ja nie mogę mieszać się w jego. Mieliśmy trzymać się zasad, podczas gdy on już pragnie mi ofiarować swoją dobroduszną pomoc. Nie na takie układy się pisałam.

— Twoje prywatne sprawy trochę kolidują z moimi. Im szybciej zaczniesz studia, tym większą wiedzę będziesz posiadać, tym szybciej rozpoczniemy poważniejszą współpracę. Wiem, że przerobiłaś cztery lata na swoim kierunku, ale teraz skupisz się na magisterce, a ja mogę ci załatwić dobrego promotora.

— Nie potrzebuję tego. Naprawdę poradzę sobie sama. Zajmijmy się pracą, dobra? Moje sfery życiowe zostaw mnie. Od czego mogę zacząć? — pytam zniecierpliwiona, spoglądając na zegar. Dziesiąta trzydzieści. I jak mam tu wytrzymać z tym pajacem do czwartej? Na dodatek pracując przy jego boku, jak to sam określił. Na twarz mężczyzny wypływa cwaniaczki uśmiech, po czym wstaje z czarną teczką w ręku, pokazując mi wyjście z gabinetu. Niepewnym krokiem ruszam za nowym szefem, w myślach przewracając kolejną kartkę mojej własnej książki. Czas chyba też dopisać świeży rozdział, zapisując go jak najlepiej. A przynajmniej warto spróbować zapisać go w miarę dobrze. Bez łez, bez smutków, bez koszmarów i złych wspomnień. Z zapałem do powrotu do życia pełnego pasji, nauki, marzeń i celów.

Szósta trzydzieści. Godzina, podczas której zostałam niemało zaskoczona. Melanie przed piątą podjechała pod biuro Preina, zabierając mnie na zakupy, a potem z uroczym uśmiechem na twarzy oznajmiła, iż jedziemy świętować moją wytrzymałość prosto do knajpy, gdzie sprowadziła jakąś niespodziankę. Niespodzianką okazuje się Danny Cloud, mój najlepszy przyjaciel za czasów studiów. Przez wypadek urwałam nasz kontakt, chcąc odciąć się od wszystkiego, co miało związek z Atlantą. Teraz oczywiście żałuję tego, lecz to ten czas, kiedy można naprawiać zepsute relacje.

Knajpka wcale nie okazuje się być knajpką, ale dość ekskluzywnym klubem, gdzie na wejściu zakładali nam opaski na ręce. Danny postarał się i wykupił nam bilety VIP, dzięki czemu weszliśmy bez kolejki, a teraz możemy siedzieć w miarę spokojnym miejscu, w loży. Zawsze lubiłam dobrą zabawę, szczególnie na studiach, dlatego zaczynanie nowego "startu" od miejsca, w którym kiedyś się rozpoczynało, jest dla mnie ważnym przeżyciem. Melanie doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego zamówiła mi drinka, który, jak twierdzi, uwielbiałam dawno temu. Nie pamiętam tego, ale wierzę jej na słowo.

— Clar, twoja piosenka! — woła nagle Danny, klepiąc mnie w ramię. Nasłuchuję się utworowi, próbując go jakoś skojarzyć. Mam w głowie pustkę, nic nie przychodzi. Żadne wspomnienie, żadne ważne wydarzenie. Tak, jakby ta piosenka wcale nic nie znaczyła, chociaż po wzroku przyjaciela wnioskuję, że kiedyś było inaczej.

— Już wcale nie jej — oznajmia poważnie Melanie. — Clarissa woli czysty rock, nie ballady jak kiedyś...

— Czemu miałabym nie lubić ballad? — pytam zaciekawiona słowami brunetki.

— Bo potem kojarzyły ci się z n... ze... złem. — Melanie szybko odwraca wzrok, szukając tym samym drogi ucieczki od niewygodnych pytań. Trafiłam w sedno. Moja przyjaciółka ewidentnie coś ukrywa i o czymś nie mówi, co wcale a wcale mi się nie podoba. Przełykam ślinę, lustrując ją wzrokiem. Liczę, że zaraz dokończy swoją wypowiedź, jednak nic takiego nie ma miejsca. Postanawiam zrobić jej na złość i udowodnić, iż niekoniecznie rock to jedyny gatunek, do którego lubię się bawić. Wstaję z loży, chwytając za ręce przyjaciela. Z uśmiechem na ustach daje się prowadzić na parkiet, okręcając mnie dookoła.

— Nie słuchaj tej dzikuski. Ona zapomniała, jak się dobrze bawić.

— I kto ma tu zepsutą pamięć — mruczę pod nosem, na co Danny prycha, biorąc mnie w obroty. Tańczymy przez kilka piosenek, trącając się ciałami, wzajemnie chichocząc z naszych wygłupów i pokazów tanecznych umiejętności. Nie są to może najwyższe loty, ale zabawa to zabawa, tu nie trzeba zachwycać ludzi giętkim ciałem, płynnymi, idealnie wyćwiczonymi ruchami. W pewnym momencie podskakiwania na parkiecie wraz z wesołym, uśmiechniętym szatynem o niebieskich oczach, w granatowej koszuli, zauważam kogoś bardzo znanego. Znanego w moim małym świecie, jednak nie tylko. Głośno nabieram powietrza, obserwując mężczyznę stojącego przy barze. Natychmiast robię tył zwrot i wracam do loży, do przyjaciółki sączącej kolorowy napój.

— Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

— Zobaczyłam. Duch Maiora Preina — oznajmiam najpoważniej, jak potrafię. Melanie otwiera szeroko oczy, zerkając ponad moje ramię. Danny również kieruje wzrok w tamtą stronę, posyłając dziwne spojrzenie Mel. Dziewczyna blado się uśmiecha, odchodząc w stronę toalet. Zostawia mnie z szokiem wypisanym na twarzy, ponieważ nie rozumiem jej podejrzanego zachowania. Skrępowany Danny siada na swoim miejscu, biorąc do ręki szklankę z whisky. Mam dość. Nienawidzę tajemnic, a te otaczają mnie na każdym kroku poprzez uraz, którego doświadczyłam parę lat temu. Gdybym nie straciła pamięci, wiedziałabym, dlaczego moi przyjaciele zachowują się jak skrywający coś idioci.

Również przysiadam na obłożoną skórą kanapę, obserwując z daleka Maiora. Przez chwilę stoi przy barze, żywo rozmawiając z barmanem. Ten wybucha śmiechem, wzruszając ramionami. Mój szef, odziany w czarne spodnie oraz czarną, obcisłą koszulkę, taksuje wzrokiem rudowłosą kobietę w czerwonej sukience ze sporym wycięciem na plecach. Uśmiechają się do siebie, stukając kieliszkami. Nie mija parę minut, po których para znika gdzieś w tłumie. Nie powinno mnie to obchodzić, jednakże ciekawość zwycięża, dlatego proszę przyjaciela o przypilnowanie torebki, i sama ruszam w stronę barku.

Maior Prein i jego rudowłosa dziewczyna zaskakują mnie w ciemnym korytarzu, prowadzącym do toalety. W jednym momencie zatrzymuję się jak wryta, w drugim Melanie wychodzi z ubikacji, zerkając w tę samą stronę co ja. Brunet trzyma wysoką kobietę w żelaznym uścisku pod ścianą. Oświeca ich tylko delikatna poświata jasnego światła z damskich łazienek, ponieważ Mel zostawiła otwarte drzwi. Maior przywiera do rudej, całując jej krwistoczerwone usta. Jakby wyczuwając naszą obecność, odrywa się od dziewczyny, z konsternacją patrząc to na mnie, to na Melanie. Przyjaciółka pierwsza rusza się z tego dziwnego kręgu milczenia.

— Chodź po drinki — oznajmia w miarę spokojnie, przepychając się na korytarzu. Chwyta moje ramię, wyprowadzając z ciemnego zaułka. Danny z naszymi torebkami stoi tuż przed wejściem do intymnych sfer Maiora Preina i jego kochanki w czerwonej sukience przed kolano i szpilkach w, chyba, ulubionym kolorze szefa.

— Zgubny urok dawnych znajomości... — kwituje Danny, przez co marszczę brwi.

Nienawidzę niewiedzy. A przy moich bliskich taka właśnie się czuję. Niewiedząca. Rozmawiają tajemniczym szyfrem, który rozumieją tylko oni sami. Opowiadają o mnie, jakbym nie potrafiła sama skojarzyć pewnych faktów, po czym i tak nie rozwijają swoich wypowiedzi, zostawiając mnie z kolejnymi tajemnicami w głowie. Mają świadomość, że nie potrafię z dnia na dzień przypomnieć sobie całego życia sprzed wypadku, a jednak zachowują wiele szczegółów dla siebie. Mam tego oficjalnie dość, dlatego zdenerwowana wyrywam przyjacielowi małą, czarną torebkę, ruszając w stronę baru. Nie będę się spijać. Czasy picia bez oporu minęły wraz z ucieczką wraz z Archerem.

Och, Archer, dlaczego nie ma cię tu ze mną? Byliśmy dobrymi ludźmi... dlaczego spotkało to akurat nas? Dlaczego?

***

Gotowi na większą dawkę Maiora? Prein ewidentnie przeszedł sporą zmianę, ale jestem z niej naprawdę zadowolona, co zresztą będziecie mogli ocenić wraz z kolejnymi rozdziałami. Clarissa również przeszła sporą metamorfozę, no i przecież pojawili się John i Corey, z czego raczej za tą drugą postacią nie przepadacie :D 
Zmierzam do tego, że mam nadzieję, iż zmiany, jakie na chwilę obecną zostały wprowadzone, są fajne i miło się je czyta. 

Do następnego! 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro