Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy pewne problemy zachodzą gdzieś w oddali, inne uwielbiają atakować z drugiej strony. Mimo nagłej poprawy stosunków z Maiorem Preinem, ciągle odczuwam pewną pustkę, której nie potrafię wypełnić. Podejrzewam, że może wynikać z kilkukrotnych odwiedzin grobu Archera, ale nie mogłam się powstrzymać, by choć z dziesięciu minut mu nie poświęcić, opowiadając o tym, co planuję zrobić, jak dokonać przemiany w starą mnie. Myślę, że Archer wbrew pozorom jest cholernie dumny, bo najbardziej na świecie uwielbiał mój charakter, bycie całkiem inną niż reszta mojej rodziny, pomijając oczywiście tatę, którego ubóstwiał ze wzajemnością. Gdy rozmyślam o starej mnie, widzę się właśnie teraz, siedząc z Maiorem, prowadząc naprawdę cholernie głupią dyskusję o kosmosie i astronomii oraz NASA, bo jak się dowiaduję, mój szef jest jakimś fanatykiem tej organizacji. 

— Studia cię wykończą.

— No powiem ci, że jesteś dobry w pocieszaniu. Poza tym udało mi się przetrwać cztery lata, dam radę pomęczyć się rok — oznajmiam, pogłaśniając piosenkę w radio. Leci jakiś stary, włoski utwór, który szybko wpada w ucho. Nucę pod nosem, nie czując żadnego wstydu czy zażenowania. Zwykła swoboda, jakiej nigdy przy Maiorze nie było. Choć nasze postanowienie trwa od dobrych dwudziestu minut, chyba już nam daje rezultaty, ponieważ zanikła wcześniejsza nienawiść i wredne spojrzenia. Pozostały jedynie odpowiedzi jak u rozkapryszonych nastolatków, sarkastyczne komentarze i złośliwe uwagi na własny temat. Od dziś sądzę, że moją nową pasją będzie wkurzanie Maiora obrażaniem brakiem postępów ze strony NASA. — Masz na łóżkiem plakat ich siedziby? — Prycham, posyłając mu jeden z tych uroczych, ale fałszywych uśmieszków. Mężczyzna klepie mnie po ramieniu, szybko wracając do trzymania kierownicy. Oczywiście robi to pod moim bacznym, złym spojrzeniem.

— Nie znasz się, Francesca. A ty nadal masz powieszony plakat Linkin Park albo Beethovena?

Zastygam. Nie mam pojęcia, skąd on wie, że kiedyś miałam takie plakaty powieszone na ścianie w starym pokoju w domu. Chodziłam wtedy na pierwszy rok studiów i kochałam zarówno i zespół, jak i tego świetnego kompozytora, uzdolnionego muzyka. Wzdycham, próbując jakoś ratować sytuację, by nie zauważył mojej konsternacji.

— Jasne, no i Jonas Brothers, bez nich ani rusz.

— Kochałaś się w którymś z nich, ale zapomniałem w którym. Kochałaś się też w Jonie Snow, Deanie Winchesterze, Orlandzie Bloom, Jo...

— Skończ — burczę, udając oburzenie. Maior wybucha gromkim śmiechem, pokazując jeden z tych pseudoradosnych uśmieszków. Przewracam oczami, a gdy widzę z oddali kamienicę Melanie, zabieram z tylnego siedzenia torebkę oraz płaszcz, szykując się do opuszczenia bardzo skromnego samochodu Maiora. Mężczyzna parkuje tuż przy chodniku, zapalając w aucie światło. Zerka w moją stronę, wzdychając.

— Teraz będzie lepiej? — pyta wymownie.

— Jeśli przestaniesz być takim dupkiem to tak, wtedy będzie lepiej. Do jutra, Prein.

— Dobranoc, Francesca. — Po raz któryś tego dnia wznoszę oczy do nieba, słysząc moje drugie imię. Dalej nie powiedział, dlaczego używa go częściej niż „Clarissa", ale wydaje mi się, że tak już będzie. Nie wyobrażam sobie, by Maior mówił do mnie „Clarrie", to nabrałoby dziwnego znaczenia.

 Macham do niego na pożegnanie, wchodząc do kamienicy. Nie wiem, skąd ten nagły uśmiech na mojej twarzy. Nie wiem, skąd szybsze bicie serca. Nie wiem, skąd u nas szanse na lepszą relację, ale jestem szczęśliwa. Po tym tragicznym dniu wreszcie czuję radość i spokój, żadnego niepokoju czy obaw o to, co będzie jutro albo pojutrze. Już dawno nie miałam w głowie takiej harmonii i ładu. Jeśli Maior zrozumiał swój błąd względem mnie, teraz może być tylko lepiej, na co mam nadzieję, ponieważ polubiłam kłócić się z nim o głupoty, czy sprzeczać o to, jak powinno trzymać się pałeczki do jedzenia. Mimo dziwnej, dość gburowatej strony Prein potrafi być także zabawny, pełny życia, energii, pozytywnych komentarzy, uśmiechu, chichotów, dobrego gustu muzycznego, troski i pasji. W pewnym sensie zaraził mnie wesołością, którą czuję teraz, wchodząc po schodach do góry. 

 Leniwie otwieram drzwi od mieszkania, a wpełzając do środka, wyczuwam naleśniki i czekoladę czyli dwa, dla mnie, zakazane smakołyki. W powietrzu unosi się zapach waniliowej świeczki oraz pysznej, słodkiej herbaty, dlatego czym prędzej wskakuję do kuchni. Melanie stoi przy blacie, próbując obrócić naleśnika. 

— Jak tam minął ci dzień? — pyta przyjaciółka, wreszcie mnie zauważając.

— Dobrze. Naprawdę dobrze... — wyznaję radośnie, pomagając jej w przyrządzaniu kolacji. Dziewczyna lustruje mnie od stóp do głowy, przy czym ciągle wydaje się być zaskoczona moją odpowiedzią. — Razem z Maiorem próbujemy się dogadać.

— Czyli?

— Czyli po całym tym koszmarnym zgiełku facet przyszedł pogadać. Obiecaliśmy sobie, że popracujemy nad naszą relacją. Wiesz, co mi powiedział? Że wcale mnie nie nienawidzi.

Melanie głośno wzdycha, zabierając dwa kubki do salonu. Nie rozumiem jej zachowania, ale to nic, dziś przyszedł dzień, kiedy będę ją wypytywać o wszystko, co ma związek z Maiorem Preinem, jej podejrzanym zachowaniem oraz słowami przyjaciela, który palnął ostatnio coś o zgubnym uroku dawnych znajomości. Czas rozwikłać kilka zagadek naraz. Koniec z wymówkami, żadnej łagodnie nie przyjmę. 

 Podążam za dziewczyną, wdychając piękny zapach domowych wyrobów najlepszej pod słońcem kucharki. Gdy tylko siadam, zabieram jednego naleśnika i biorę ciepły kubek w dłoń. Melanie patrzy na mnie podejrzliwie, a dopiero po chwili dociera do niej, dlaczego patrzę na jej ładną twarz w ten sposób. Sposób, który mentalnie przekazuje, iż zaraz zacznę drążyć dany temat.

— Czeka nas rozmowa, prawda? — dopytuje cicho, więc z głupim uśmieszkiem potakuję głową. Nie ma innej opcji, ponieważ sama zostałam zmuszona do takich kroków. Gdyby moi przyjaciele od razu zechcieli mi powiedzieć, dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej, może uniknęlibyśmy tej konfrontacji. Zacznę od Mel, lecz na tym się nie skończy. Na moje odpowiedzi będzie odpowiadać również Danny oraz Natasha. To podstawowe źródła informacji, które są mi teraz potrzebne. — Chodzi o niego...

— Zastanawiam się czy nie minęłaś się z powołaniem. Może zostaniesz wróżką? — pytam z kpiną, na co Melanie przewraca oczami, posyłając mi blady uśmiech. — Dość tajemnic, kochanie. Karty na stół, bo dłużej nie wytrzymam twoich dziwnych reakcji, kiedy tylko wspominam o Maiorze. Owszem, był i pewnie nadal jest kretynem, ale skoro się dogadujemy to powinnaś się cieszyć. To oznacza mniej problemów w pracy.

— W pracy, w której i tak traktuje cię jak gówno. — Wzdycham, próbując skupić uwagę na przyjaciółce, która zbiera się do mówienia jak mucha w smole. — Clarissa, niech nie zaślepi cię jego...

— Jego co? — przerywam jej, zaciskając pięści. — Po prostu mi powiedz czy znałam go wcześniej, czy przyjaźniliśmy się?

— Rzeczywiście tak było. Znaliście się na długo przez twoim wypadkiem i ja też go znałam. Wasze relacje były... cóż, w miarę dobre. Powiedziałabym nawet, że doskonałe, ale pewnego dnia coś pękło, odcięłaś się od tego, co razem stworzyliście i nie chciałaś mi o tym mówić. Temat tego człowieka stał się dość drażliwy, a kiedy próbowałam wypytywać, zbywałaś mnie, odpowiadając, że Maior to bydlak, kłamca, manipulator uczuciami i jeden wielki gnojek, którego nie chcesz znać. Clar, wy się przyjaźniliście latami, byliście nierozłączni. Potem... nie było już nic.

— I nie pisnęłam ci ani słowa o tym, dlaczego w ten sposób potoczyły się nasze losy? Melanie, to wręcz niemożliwe. Traktuję cię jak siostrę i miałabym zatajać takie sprawy?

— Słuchaj, to było dawno temu, mam prawo nie pamiętać szczegółów. Wiem jedynie, iż niezbyt rozwodziłaś się na jego temat, twierdząc, że cię skrzywdził. A skoro skrzywdził moją najlepszą przyjaciółkę, nieważne w jaki sposób, ja też go nienawidziłam i mam prawo krzywo na niego patrzeć, tak? W końcu takie już są siostry z innych matek. Twój wróg moim wrogiem — odpowiada dziewczyna, wreszcie wypuszczając długo wstrzymywane powietrze. Nie mogę nawet spojrzeć na nią złym wzrokiem, bo jestem wdzięczna za powiedzenie tego wszystkiego na głos. Owszem, wyczuwam trochę pominięcia wielu faktów, ale na dobry początek możemy dreptać po twardym lodzie. Z czasem poruszę niebo i ziemię, by zdobyć ważne informacje, które faktycznie coś wnoszą do mojego życia.

— Utrzymałaś z nim kontakt, gdy wyjechałam z Atlanty? Próbował kontaktować się ze mną?

— Kilkakrotnie. Pamiętam, że nagabywał twoją rodzinę w domu, wyciągając od nich numer telefonu i adres. Corey podała mu jedynie numer, oświadczając, że mieszkasz na Florydzie.

— Corey... ona go lubiła po tej aferze z nagłym zerwaniem znajomości? — dopytuję zaciekawiona. 

— Tak. W końcu to najlepszy przyjaciel jej narzeczonego, a wtedy chłopaka. Jedynie zachowała twoje nowe dane w sekrecie, ponieważ ładnie ją poprosiłaś. Rodziny nie wtajemniczałaś w swoje sprawy. Do teraz nie mają pojęcia, co miało miejsce lata temu.

 Kiwam głową. Oczywiście, że nie wiedzą. Pewnie nigdy nie zauważyli, abym była przybita, a nawet, jeśli by zauważyli, na pewno udawaliby, że nic się nie dzieje. Zawsze tak robili, czuję to w głębi siebie, więc to musi prawda. Moja matka i siostra są niemalże identycznymi wrednymi istotami, jakie istnieją na tej Ziemi.

 Przez resztę wieczoru próbuję wyciągać z Melanie wszystko, co się da, nie zważając na to, czy to twardy czy cienki lód. Po prostu potrzebuję poukładać kilka spraw w głowie, niestety przyjaciółka uwielbia zatajać bolesne wspomnienia i za Chiny Ludowe nie chce o nich mówić. Twierdzi, że to dla mojego dobra, jednakże ja uważam, że to wcale nie tylko o to chodzi. 

 Gdy za oknem, na czystym, pięknym niebie, pojawia się gigantyczny, potężny i oświetlający naturze świat księżyc, oznajmiam Melanie swoje zmęczenie, dopijam herbatę, po czym idę do siebie. Zapalam pare świeczek, odsłaniam roletę, by móc podziwiać piękne nocne widoki, oddając się refleksji lub snu, to zależy, jak sprawy się potoczą. W mgnieniu oka przebieram się do piżamy, licząc, że nie zaśmierdnę do rana, a następnie siadam z kolejnym kubkiem parującego napoju na parapet, wdychając świeże, dość chłodne, jesienne powietrze. Staram się nie myśleć o złych rzeczach. Staram się w ogóle zbytnio nie zginąć w moich czarnych, licznych scenariuszach. Staram się skupić na otaczającej mnie przyrodzie, pięknie natury, miłych wspomnieniach z osobami, które są wart tych wspomnień. Przy tak późnej porze sięgam po stary zeszyt, gdzie często spisywałam emocje, które potem przekładały się na tekst piosenki lub wiersza. Z biurka zabieram ołówek i zaczynam skrobać kilka pierwszych zdań, odpływając do całkiem innej rzeczywistości. 

Po czasie czuję, jak powieki same mi się zamykają, a ja mimowolnie odrzucam notes na podłogę, rzucając się na ciepłą pościel. Zapach świeczek dociera do moich nozdrzy, lecz nie mam sił podnieść ciała z tak wygodnej pozycji, dlatego odwracam się do ściany, licząc, że nie spalę domu Melanie. Kilka minut później decyduję się jednak zgasić dość niebezpieczne, pachnące przedmioty. Gdy tylko wstaję, w przedpokoju rozchodzą się dwa głosy. Damski – należący do przyjaciółki, i męski – znajomy, lecz nie na tyle, bym z daleka go rozpoznała. Z ciekawości podchodzę do drzwi, starając się po cichu je uchylić. Dostrzegam dwie postacie stojące przy szafie z płaszczami i kurtkami Melanie. Dziewczyna dość żywo gestykuluje, szepcząc coś facetowi, którego w jednej chwili rozpoznaję i zamieram. 

 Mężczyzna wysoki, muskularny, dość barczysty i napakowany, ale na pewno nie otyły. Ciasna koszulka i czarne spodnie to chyba jedyny wyznacznik Maiora Preina, poprawiającego gęste włosy, opadające na czoło. Ma zaciśnięte pięści, ciągle przystępując z nogi na nogę. Nie widać w jego postawie takiego spokoju i opanowania jak to zwykle ma okazję prezentować. Jest zdenerwowany albo i zmartwiony jakąś sytuacją. Nie mogę wyjść z podziwu, że właśnie Maior stoi w przedpokoju mojej najlepszej przyjaciółki, która parę godzin temu stwierdziła, iż nie utrzymuje z nim kontaktu.

— Powiedziałam wyraźne „nie", Maior. Mówię po chińsku? — pyta groźnie Mel.

— To niewykonalne, Melanie. Sama doskonale o tym wiesz.

— Kategorycznie zabraniam. Widziałeś ją? To dziewczyna starająca się być dawną sobą, ale jak może nią być, skoro siebie nie pamięta? Powiem ci tyle: jest krucha, a ty dodatkowo łamiesz jej serce swoim zachowaniem w pracy. Dlaczego jesteś takim dupkiem? Dlaczego tak się wściekasz?

— Znasz odpowiedź na to pytanie. Myślisz, że mnie jest łatwo? Moje serce także nie jest z kamienia. Wbrew pozorom jestem człowiekiem dość emocjonalnym i impulsywnym, więc jak mogę na nią patrzeć z radością?

— Miłość nie wybiera... — Melanie wzdycha, opierając się o ścianę. Patrzy na niego z litością, jakiej dawno u niej nie widziałam. Żal jej człowieka, którego jeszcze tego samego wieczora zjechała do reszty? Mam wielką ochotę wyskoczyć na ten przedpokój i zapytać, co tu się dzieje, ale powstrzymuję się resztką mojej silnej woli, by nie spieprzyć tej roboty, jaką jest podsłuchiwanie i zdobywanie upragnionych informacji. W pewnym momencie przyjaciółka dotyka ramienia Maiora w pocieszycielskim geście, kiwając głową. — Tamta sprawa jest zakończona, teraz czas na nowy start. Taki lepszy start, rozumiesz? Przyjaźń to o wiele lepsza perspektywa niż głupie ubliżanie i ciągłe kłótnie. Tego wam nie potrzeba.

— Ta rozmowa ma być tajemnicą, Melanie. Wolałbym, gdybyś jej nic nie mówiła. Jeśli by sobie przypomniała, co takiego miało miejsce te kilka lat temu... nie zniósłbym tego po raz kolejny. Dziewczyno, może wyglądam jak cwaniak, ale znasz mnie. To tylko pozory. Nie radzę sobie z emocjami.

–— Mam mieszane uczucia, Prein. Za waszych czasów chciałam ci tak przyfasolić za twoje występki, niestety tego nie zrobiłam. Teraz dostajesz czystą kartkę, ale zawal coś, a Clarissa od razu dowie się, kim jesteś i kim dla niej byłeś.

— Nie wypytywała cię jeszcze o mnie? — dopytuje z nadzieją Maior.

— Wypytywała. Pamiętasz może wieczór w klubie, kiedy natknęła się na ciebie z tą rudą panienką? Danny jej powiedział, że to zgubny urok dawnych znajomości, a ja za gwałtownie zareagowałam, przez co zdenerwowała się na nas i wyszła. Podejrzewam, że to przez nas dostała wtedy tego ataku. Za bardzo chce się dowiedzieć, co było kiedyś.

— To „kiedyś" nastąpi, aby wreszcie jej wyznać prawdę — oznajmia cicho mężczyzna, odwracając się na pięcie. Otwiera drzwi od mieszkania, powoli i po cichu wychodząc na klatkę. W tym samym czasie ja uchylam swoje, wychylając głowę, by jeszcze usłyszeć ich pożegnalne słowa. — Nie karm jej kłamstwami, nie zasługuje na to.

— Bo ty niby wiesz, na co zasługuje Clarissa Wilde.

— Francesca. To jest cholerna Francesca Rollos i nigdy nie wymawiaj przy mnie tego nazwiska. Dobrej nocy, Melanie.

Z prędkością światła gaszę świeczki, rzucając się do łóżka. Wciąż mam szeroko otwarte oczy i usta, nie dowierzając temu, co usłyszałam. Z lekkim stresem wpatruję się w sufit, uruchamiając maksymalne tempo przetwarzania informacji. Maior Prein... on znał mnie lepiej, niż zakładałam. Na Chrystusa. Z niedowierzaniem zatykam sobie usta dłonią, próbując zdusić cichy, żałosny jęk. Nie wierzę, że oboje wykorzystują mój uraz, aby zataić jakieś ważne wydarzenia, mające miejsce w moim życiu przed wypadkiem. Jak mogę sprawić, żeby cokolwiek zaczęli mówić? Melanie się ugięła, ale to było tylko raz i podejrzewam, iż się nie powtórzy. To twarda sztuka, którą ciężko czymś zagiąć. 

Z politowaniem kręcę głową, zamykając oczy. Jeszcze raz oddaję się snu, żeby przypadkiem za dużo nie myśleć, gdyż to nie sprzyja żadnej kobiecie ani mężczyźnie, którzy swoją drogą nie analizują każdej pierdoły od A do Z.

Następnego dnia, dostaję wiadomość SMS. Zerkając na wyświetlacz, ukazuje mi się numer Maiora Preina, dlatego natychmiastowo zrywam się z łóżka w obawie, iż zaspałam do pracy i znowu czeka mnie afera z szefem na czele. Klikam w ekran, gdzie na zielono miga mi krótki tekst.

„Wspólne śniadanie przed ciężkim dniem w biurze? Daj znać przed dziewiątą".

Oddycham z ulgą, a ciężki kamień spada z mojego barku. Przy sytuacji z wczorajszej nocy... nie jestem pewna, czy powinnam przyjąć tę propozycję, ale chęć na jedzenie przewyższa wszystko. Odpisuję, że za pół godziny będę gotowa, więc wyskakuję z pokoju, pędząc do łazienki, ochlapując się lodowatą wodą. Biorę błyskawiczny prysznic z powodu mojego wczorajszego dnia smrodka, ubieram się w świeże ciuchy i staję przed lustrem, główkując co dalej. Nie jestem dobra w makijażu, a Melanie jeszcze śpi, dlatego decyduję się w pięć minut ogarnąć cienie pod oczami oraz niewielki pryszcz na prawym policzku, tuż przy uchu. Wzdycham, ponownie przeglądając całokształt. Uznając, że jest w miarę dobrze, cicho wychodzę z mieszkania, gdzie już czeka Maior Prein i jego zniewalający, poranny uśmiech. Nie wiem, jak wygląda nocny uśmiech, jednakże ten z rana bardzo mi się podoba. Wyjątkowo nie wygląda na typowego, eleganckiego biznesmena. Wygląda... swojsko, na dodatek stoi przy dwóch miejskich rowerach, mocno mnie tym zaskakując.

— Podobno nic nie działa lepiej na pobudkę niż aktywność fizyczna — oznajmia na wejściu, promieniując entuzjazmem i radością jak u małego chłopca, który pierwszy raz usiadł przy kierownicy na kolanach taty. Tak właśnie prezentuje się poważny Maior Prein, zamieniony w gówniarzyka z dwoma rowerami.

— Tak, ciebie też miło widzieć, Prein — mówię, wzdychając. Jego uśmiech robi się jeszcze szerszy, kiedy staję tuż przy nim. Mężczyzna obdarowuje mnie szybkim cmoknięciem w policzek, po czym odsłania niesamowitą bestię – bialusieńki rower miejski. Chwytam za kierownicę, sadowiąc się na siedzonku. Myślę, że ten środek transportu jest o wiele bezpieczniejszy niż samochód, dlatego raduje mnie fakt, iż Maior mimo wszystko postawił na najbardziej popularny w Holandii rodzaj przemieszczenia się z miejsca na miejsce. — Nie mam pojęcia, skąd bierzesz tyle energii z rana, ale ja jeszcze śpię! — wołam do niego, kiedy za bardzo się oddala. Brunet zwalnia, obracając głowę w moją stronę. Wybucha śmiechem, po czym pozwala, bym mogła go dogonić. Od tej pory jedziemy jednym tempem obok siebie, rozmawiając na luźniejsze tematy. — Powiesz, skąd wytrzasnąłeś w pół godziny dwa rowery, skoro przy kamienicy Melanie nie ma ani jednego parkingu dla tego rodzaju lamborghini?

— Cóż, znajomości, Francesca. Warto je mieć.

— Oj, ty to na pewno je masz. — Prycham, pedałując trochę szybciej. Mężczyzna nie komentuje mojej uwagi, patrząc przed siebie. — Często urządzasz sobie takie przejażdżki? — pytam z ciekawości.

— W miarę możliwości. Jeśli nie zaśpię do pracy i mam sporo czasu to tak, jeżdżę rowerem. Jednak jeśli moja senność jest na takim poziomie, że budzę się parę minut przed odpowiednią godziną, wsiadam w...

— Twoje lamborghini, rozumiem — przerywam mu sarkastycznie, na co tylko posyła mi głupkowaty uśmiech. Zauważyłam, iż dziś tylko się uśmiecha, co mu bardzo pasuje. Bycie markotnym, znudzonym, wrednym i poważnym to również idealny wizerunek Maiora Preina, jednakże ten pełni życia, radosny, młody człowiek wzbudza więcej symapati niż jego buraczana odmienność, gdy zachowuje się jak skończony buc. 

W pewnym momencie zatrzymujemy się pod całkiem uroczą kawiarenką na rogu jakichś ulic, których nawet nie kojarzę, pomimo wielu lat mieszkania tutaj. Mężczyzna zeskakuje z roweru, zabierając również mój pod baczną opiekę srebrnych barierek przed budynkiem. Otwiera drzwi do „Bookcafe", co ciekawi mnie swoją nazwą. Kocham jak i książki, tak i kawę, więc imponujące połączenie, idealnie trafione w moje gusta.

— Cappuccino i tiramisu? Wiem, trochę to słodkie jak na dziewiątą godzinę, ale twój apetyt zawsze miał problem z określeniem, co jest odpowiednie na daną porę. Jajecznicę mogłaś jeść nawet na obiad, a kotleta na śniadanie — oznajmia Maior, przez co wybucham śmiechem.

— Od jakiegoś czasu Natasha, moja znajoma, przestawiła mnie na matcha cappuccino, więc jeśli można, to poproszę.

— Dieta, Francesca? — dopytuje mężczyzna, lustrując wzrokiem moje ciało. — Odradzam, i tak jesteś chuda jak szczypior.

— Nie lubię szczypioru — mówię, przekomarzając się z nim. 

 Brunet prycha i wskazuje mi stolik, podczas gdy on rusza do lady złożyć zamówienie. Pewna siebie przechodzę przez część uroczej kawiarni, aby usiąść gdzieś na końcu tuż przy oknie, radując się coraz to chłodniejszą, jesienną aurą. Niedługo nastanie zima, chociaż w Atlancie nie doświadczymy jej tak, jakbym tego chciała. Od kiedy pamiętam, nigdy nie miałam Świąt Bożego Narodzenia w śniegu. Zawsze słonecznie i ciepło. Przez chwilę myślę o jakimś wyjeździe na ten okres, aby wreszcie spełnić swoje odległe, dawne marzenie z lat dziecięcych. Nie sądzę, bym miała w tym roku spędzić święta z rodziną, dlatego mogę wymyślić, co tylko zechcę. Melanie planuje odwiedzić swoją siostrę z Kanady, dostała nawet oficjalne zaproszenie od niej i od jej męża, więc przyjaciółka dość szybko zniknie z Atlanty na parę długich tygodni. Oczywiście, martwi mnie to, gdyż kocham ją nad życie, a święta bez tej wnerwiającej istotki będą dość smutne.

Maior niweluje moje plany obmyślania, siadając obok i stawiając przede mną duży, pudrowo różowy kubek z ciepłym napojem oraz talerz słodkiego ciasta. Przymykam powieki, starając się ukryć chęć odepchnięcia tych pyszności. Jestem na diecie od... kilku miesięcy, a na słodycze pozwalam sobie raz na jakiś czas. Prein obserwuje mnie, marszcząc brwi. Dopiero po chwili dociera do niego, że walczę z siłą woli, i cicho się śmieje.

— Wyglądasz tragicznie, gdy tak spoglądasz na tiramisu. Po prostu je zjedz, Francesca. Nie żałuj sobie — oznajmia wesoło, więc na początek biorę łyka cappuccino. — Ja też prowadzę zdrowy tryb życia, ale nie wolno odmawiać sobie tego, co lubimy i sprawia nam przyjemność. Nie uważasz? — pyta, jednakże w owym pytaniu wyczuwam nie tylko aspekt kulinarny. Chodzi o coś więcej... o coś głębszego i poważniejszego, lecz nie chcę powiedzieć tego na głos. Ten dzień zaczął się zbyt dobrze, bym mogła go rujnować swoimi domysłami i analizami jak to u kobiet.

— Próbujesz mnie zagiąć od samego rana? Moje myślenie o tej porze nie jest najwyższych lotów, filozofie.

Mężczyzna prycha, po czym bierze spory kęs jabłecznika, który postanowił sobie zamówić. Z wdzięcznością posilam się ukochanym tiramisu, na jeden moment zapominająco całym świecie. Jestem tu tylko ja... moje cias...

— Kochana, wolałbym, gdybyś nie robiła takich min w miejscu publicznym. Ktoś mnie jeszcze posądzi, że pod stołem dokonuję... niewłaściwych czynów — szepcze mi Maior, jednakże po jego złośliwym, głupim uśmieszku domyślam się, jak musiałam wyglądać, rozkoszując się słodkościami. Niekorzystnie lub, co gorsza, jak w ekstazie, co jest bardziej prawdopodobne, gdyż tiramisu to mój afrodyzjak. Zduszam chęć mruknięcia w to ciasto i otwieram szerzej oczy, widząc po drugiej stronie kawiarni Corey wraz z Johnathanem. Głośno nabieram powietrza, zaciskając pięści. Już dawno nie rozmawiałam z siostrą, ale uważam, że słowa są zbędne, by opisać naszą relację. Nadal nie najlepszą, nadal stanowiącą usposobienie nienawidzącego się rodzeństwa, walczącego o przewagę na tym ciężkim świecie. Corey od czasu mojej wyprowadzki do Melanie nie zadzwoniła, nic nie napisała. Tak, jakby odejście z domu było dla niej ulgą, a nie dodatkowym cierpieniem czy smutkiem. W końcu wielka księżna Rollos ma inne, ważniejsze sprawy aniżeli jej durna, kiedyś chora, biedująca siostra, mieszkająca w obskurnej kamienicy, w niewielkim mieszkaniu przyjaciółki.

Przez chwilę patrzę wprost na nich, dopiero potem lekko przesuwam się w taki sposób, by Maior swą posturą mógł mnie zasłonić. Zaciekawiony mężczyzna obraca głowę do tyłu i zauważa dwóch osobników, których ja wolałabym unikać. Johnathana zdzierżę, przekonałam się do niego, ale wiem, że w towarzystwie Corey pewnie ulegnie zmianie, znów będzie takim samym typem jak pierwszego dnia, gdy wróciłam do domu.

— Francesca... — zaczyna łagodnie Maior, jednak zbywam go wściekłym spojrzeniem. Jeśli to jego sprawka. Jeśli to on zaplanował to cholerne spotkanie, uduszę go własnymi rękami, powieszę na ścianie jego głowę, zrobię cokolwiek! Czuję, jak zdenerwowanie wypełnia całe moje ciało, jak puls przyśpiesza, a drobinki potu wstępują na czoło. — To głupi zbieg okoliczności. Przychodzę tu naprawdę często i ani razu ich nie widziałem. To nie jest ekskluzywna kawiarnia, w której twoja siostra polepszyłaby sobie reputację, jak to uwielbia zresztą robić.

— Och, widzę, że dobrze znasz Corey — burczę, zatapiając zęby w tiramisu. Tak dla uspokojenia. — Przepraszam, po prostu nie chciałam jej widzieć.

— Owszem, znam ją, ale wierz mi, od tej samej strony co ty. Tej... złej. Nie mówmy o niej. Po prostu skończmy jeść i...

— Pojeździjmy naszymi lamborghini. Tak, to doskonały pomysł — przerywam mu, posyłając delikatny uśmiech. Maior odwzajemnia gest, dopijając swoją owocową herbatę. Po chwili oboje wstajemy od stolika, jednak nieszczęsnym trafem, w tym samym czasie, Corey i John obracają się w stronę lady, przy której stoimy wraz z Preinem. Johnathan wybałusza oczy, a moja siostra wzdycha teatralnie, jakbym zrobiła jej krzywdę samą swoją egzystencją. Chwytam Maiora za ramię, wskazując na naszych obserwatorów. Mężczyzna macha do przyjaciela, przy okazji płacąc kasjerce. Odchodzimy stamtąd, niestety zatrzymując się przy stoliku Corey i Johnathana.

— Clarrie, dawno się nie widziałyśmy! — oznajmia z udawaną radością Corey. Przewracam oczami, ignorując jej fałszywy ton.

— Z pewnych przyczyn, moja droga. Jeśli unikam ludzi, to celowo — mówię poważnie.

— Daj spokój, skarbie, dobrze wiemy, że się stęskniłaś, ale nie chcesz przyznać. Masz ochotę na jakieś ciasteczko? Och... chyba nie bardzo, tusza nie pozwoli, prawda?

— Corey — warczy cicho John, piorunując ją wzrokiem. — Miło cię widzieć, Clarisso. W lepszym humorze i nastawieniu do życia? — pyta sympatycznie, z tym wesołym błyskiem w oczach. Nie potrafię ukryć uśmiechu, więc kiwam głową, pozwalając na cmoknięcie w policzek. Corey znowu wzdycha, siadając na krześle, ignorując całe to przedstawienie. — Mais, masz dziś jakieś plany?

Przez kilka minut panowie prowadzą dyskusję na temat jakiegoś meczu, umawiają się na spotkanie, po czym ja i Maior "Mais" Prein wychodzimy z kawiarni. Przez tę głupią chwilę łudziłam się, że moja siostra rzeczywiście poczuje jakiś impuls, choćby przeprosi za brak odzewu lub zainteresowania. Owszem, mogłabym jej okazać to samo, lecz to nie ja ciągle obrażałam, krytykowałam, podsycałam kłótnie, próbowałam zniszczyć plany. Zasługuję na choćby szczery uśmiech, drobny gest czy cholerne przeprosiny.

— Głowa do góry, Francesca. Jeszcze kiedyś karma wróci do odpowiednich ludzi — odzywa się nagle Maior, klepiąc mnie po ramieniu. Znów potakuję. Oczywiście. Karma nie lubi się zbytnio przemęczać, dlatego jej żywot to głównie leżenie na kanapie i nie pracowanie. Tym razem to ja wzdycham, gdy podchodzę do białego roweru z myślą, że Maior Prein jest po mojej stronie, mimo iż nasza początkowa relacja zapowiadała coś całkiem odmiennego. Nic nie poradzę na mój satysfakcjonujący, szczery, złośliwy uśmieszek. Może tak naprawdę los zaczyna mi sprzyjać... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro