Rozdział 11 (2/2)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Praca albo może być przyjemna i stanowić nasze hobby, albo jest największym utrapieniem każdego pracownika. Od jakiegoś czasu chodzę do firmy Prein Design z bananem na twarzy, niosąc dwie ciepłe, karmelowe herbaty. Jedną stawiam na biurku Maiora, drugą zabieram do siebie, przy okazji sprawdzając grafik szefa, oraz szykując projekty, które ma dziś omówić. Może na początku nie pasowało mi to, że mam być jego pachołkiem, jednak z czasem da się przyzwyczaić do wszystkiego. Przyjemność tej pracy powodują też dobre stosunki z pracodawcą i resztą zespołu. Wreszcie dostrzegłam, że ci ludzie naprawdę kochają tu spełniać się zawodowo i hobbystycznie, dlatego czerpiąc od nich pozytywną energię, lepiej działam w swojej branży. Maior od czasu mojej wpadki, przez którą prawie stracił ważny kontrakt, nie narzekał na mnie, co powoduje zawsze dużego kopa motywacji. Tego dnia jestem jeszcze bardziej szczęśliwa niż zwykle, dlatego z radością uzupełniam kilka projektów, które jego zdaniem powinnam koniecznie przejrzeć. Z nich wszystkich spodobała mi się wersja Clare Collins, pokazująca dobre zagospodarowanie terenem niezabudowanym przez żadne domy ani stodoły gdzieś na obrzeżach Austin.

Andie, blisko pracująca z Maiorem, na przerwie przychodzi do mnie, by zjeść wspólnie lunch. Omawiamy jakieś bzdety, mające miejsce w Atlancie. Prowadzimy luźną rozmowę na temat muzyki, aż wreszcie pada najbardziej niekomfortowe pytanie w ciągu tej części dnia.

— Czym się zajmowałaś, zanim do nas trafiłaś? — pyta spokojnie, jednakże moje mięśnie jakby nagle się skurczyły, a mnie złapała niemowa. Czym się zajmowałam? Opłakiwaniem Archera, poszukiwaniem siebie gdzieś w odmętach depresji i braku pamięci. Terapią, grupowymi spotkaniami z licznymi podupadłymi na zdrowiu, i ciągłymi wizytami w poradniach psychologiczno-psychiatrycznych. Tak, właśnie tym się zajmowałam przed dobre miesiące, które stanowiły dla mnie wieczność.

— Pracą... — odpowiadam wymijająco, chociaż zabrzmiałam strasznie oschle, dlatego chrząkam i jeszcze raz się odzywam. — Próbowałam znaleźć sobie jakieś zajęcie na Florydzie.

— O jeju, Floryda! Tam przecież jest tak pięknie, dlaczego więc wróciłaś tutaj? W Atlancie nie ma nic ciekawego.

— Tu mam... rodzinę — mówię cicho, dość niechętnie, gdyż użycie określenia "rodzina" nie jest zbyt odpowiednie w moim przypadku. Jeśli tak się zachowują bliscy, to wolałabym w ogóle ich nie mieć.

 Przymykam powieki, odliczając od dziesięciu w dół. Uspokój się, Clar, uspokój, nie myśl o tych wszystkich ludziach, którzy kochają cię krzywdzić. Wmawiam sobie to wszystko, aż w pewnym momencie słyszę głośne, męskie kroki, a w polu widzenia dostrzegam posturę Maiora. Andie od razu odrywa się od mojego boku, przyjaźnie uśmiechając się do szefa. Ja nie potrafię wykrzesać uśmiechu. Jestem zbita z tropu przez jedno, proste pytanie. Marszczę brwi, również wstając z krzesła. Zamykam pudełeczko z sałatką i odkładam je na komodę przy przeciwnej ścianie.

— Dzień dobry, dziewczyny. Jak wam minął poranek? — pyta Maior.

 Wzdycham, na szczęście Andie ratuje sprawę wręcz promieniejąc w stronę mężczyzny. Przez chwilę prowadzą wymianę zdań na temat dzisiejszej pogody, dobrego humoru sekretarki oraz nowych projektów. Słucham tego, choć w rzeczywistości odbiegam myślami całkowicie gdzieś indziej. Dopiero, kiedy Andie zostawia mnie i Maiora samego, podnoszę na niego wzrok.

— Ktoś tu wstał lewą nogą?

— Ktoś tu jest wyjątkowo troskliwy. Przyniosłam ci herbatę, ale trochę... wystygła — oznajmiam, posyłając mu złośliwy uśmieszek. Myślałam, że będzie o wiele wcześniej, niestety przyszedł dopiero po czasie lunchu. Czuję się tym trochę zaniepokojona, bo dzień wcześniej nawet nie napisał czy rano się widzimy, czy idziemy na śniadanie, ani nic. To dziwne, że w ciągu tak krótkiego okresu czasu zdążyłam przywyknąć do naszych rytuałów.

— Wybacz, Francesca. Wypadło mi nagłe spotkanie z kimś bardzo ważnym dla naszej firmy. Chciałem ci to przekazać wieczorem, ale może na poprawę humoru powiem teraz. Gotowa?

— Raczej nie, bo twoje informacje zwykle nie są... mało ważne — stwierdzam, wzruszając ramionami. Podążam za Maiorem do jego wnęki nazywanej gabinetem. Na biurku, gdzie nadal znajduje się herbata ode mnie, widnieje także nowa sterta papierów, których wcześniej tu nie było.

— Rano, zanim przyszłaś, pojawił się w firmie jakiś facet, mówiąc, że ważna delegacja przyleciała prosto dla interesu ze mną. Nowy prezes AECOM chciał zawiązać współpracę, Francesca...

 Moje oczy robią się wielkie jak spodki, kiedy patrzę na szczęście człowieka stojącego przede mną. Maior Prein wyciąga ręce, więc odruchowo wbiegam prost na niego, ciesząc się razem z nim. Nie wierzę, że osiągnął tak wiele w jeden dzień! Przecież to ogromny sukces dla każdego młodego architekta z własną firmą. AECOM słynie z takich realizacji jak World Trade Center 1 w Nowym Jorku czy chociażby Stadion Olimpijski w Rio. Nie tak łatwo o współpracę z ludźmi tak wysoko postawionymi, projektującymi wspaniałe, słynne budowle. Wreszcie odrywam się od Maiora, uśmiechając od ucha do ucha. To dziwne, ale jestem z niego cholernie dumna, chociaż oczywiście nie mam zamiaru mu tego powiedzieć. Moja mina i reakcja powinna wystarczyć na tę chwilę.

— Gratulacje, Maior. Zasłużyłeś sobie na taki projekt z nimi.

— Pochwała od ciebie? To chyba mój szczęśliwy dzień, Fran. Szykuj się, bo na dziś już kończysz — oznajmia radośnie, przez co marszczę czoło. — Nie mam zamiaru siedzieć przy tych papierach przez resztę popołudnia, kiedy podpisałem umowę z AECOM. A ty idziesz świętować ze mną, moja droga. To również twoja zasługa.

— Słucham...? Przecież nic nie zrobiłam.

— Zrobiłaś, ale nie masz tej świadomości. Ostatnio dałem ci ważny projekt do przeanalizowania. Nikomu innemu go nie pokazywałem, ponieważ był objęty sekretem. Właśnie to wysłałem AECOM, kiedy poprosili o próbkę tego, na co mnie stać. Bez wahania zatwierdziłaś go, mówiąc, że to mistrzostwo. Gdyby nie ta opinia, wysłałbym drugi z projektów. Chodźmy na całe popołudnie i wieczór randkować.

— Pogięło cię do reszty...

— Możliwe, ale jeśli tak, to tylko dzięki szczęściu, a wierz mi, nie tak często to odczuwam. Idziesz, czy mam cię stąd jakoś wytarmosić? — pyta złośliwie, puszczając oczko. Przełykam ślinę, spoglądając na niego z pobłażaniem. Co za buc. Kręcąc głową z litości, zabieram swoją torebkę i płaszcz, po czym wychodzę z nim na korytarz. Maior rozmawia z Andie, pokazując jej również na mnie. Dziewczyna zapisuje coś w notesie, potakując szefowi. W pewnym momencie i ona puszcza mi oczko, kiedy Maior przepuszcza mnie w drzwiach. — Widzisz, jak się postaram, to prawdziwy ze mnie dżentelmen.

— Chciałbyś. — Prycham, a kiedy dostaję kuksańca w bok, chichoczę, poprawiając wypowiedź. — Dobra, dobra, jesteś dżentelmenem, ale na pewno nie z powołania!

 Maior spogląda na mnie ze swoim tajemniczym błyskiem w oczach, po czym otwiera drzwi do samochodu. Sadowię się na miejscu pasażera, jak zwykle obserwując każdy ruch kierowcy. Pasy, kluczyki, bieg i delikatny gaz. Zapamiętuję te szczegóły, by potem nie wypaść na nic niewiedzącą. Jeśli naprawdę znałam się na motoryzacji, dlaczego nie potrafię sobie tego przypomnieć? Dlaczego nie mogę poczuć zainteresowania autami i tym całym prawem jazdy? Wzdycham cicho, odwracając wzrok w stronę okna i słuchając przy okazji spokojnej piosenki The Weeknd, Nothing Without i zastanawiając się, od kiedy Maior Prein gustuje w takich romantycznych utworach.

 Po długim spacerze po Piedmont Park, Maior stwierdził, że chce zrobić nam normalny dzień. Z początku nie miałam pojęcia, o czym on plecie, dopóki nie zobaczyłam budynku, który przedstawiał restaurację fast foodową The Varsity. Moje zdumienie, kiedy siedzimy z czerwoną tacką przy niezbyt czystych stolikach, chyba sięga granic. Zamówiliśmy wielką porcję frytek, krążków cebulowych, sporą colę i bardzo rozwalającego się, ale przepysznego hamburgera. Poszłam za radą Preina, że czasami mogę sobie pozwolić na chwilę przyjemności, nawet jeśli prowadzę zdrowy tryb życia. Kosztując tych niezdrowych produktów, próbuję nie robić min rozkoszy, żeby mężczyzna nie musiał znowu mnie upominać, ale mój zachwyt na pewno widać od razu. Cóż poradzić, kiedy uwielbia się fast foody, jednak rzadko można je jeść...

— To teraz kolejne nowiny, Francesca. Nie lubię być zwyczajnym facetem, ale mam nadzieję, że to już zdążyłaś zauważyć — podejmuje rozmowę Maior, więc kiwam mu głową, nie chcąc przerywać jedzenia. Prein jedynie uśmiecha się, widząc, dlaczego nie odpowiadam na głos. Zwycięski wyraz twarzy w ogóle nie chce mu zejść, jakby naprawdę uważał się za wielkiego boga. Przewracam oczami, kiedy tak, na pewno, mentalnie rozwodzi się nad swoją wspaniałością. — Za dawnych czasów lubiłaś koszykówkę. Po kolacji zabieram cię na mecz Atlanta Hawks. Dziś grają w mieście, a bilety zdobyłem tak szybko, jak się tylko dało.

— Skoro mowa o dawnych czasach... mam coś ciekawego dla ciebie — mówię, próbując przyswoić sobie nowe fakty. Zabiera mnie na mecz, który właściwie chciałam zobaczyć od dawna na żywo. Większość z nich oglądałam przed telewizorem, ale zobaczenie na żywo ulubionej drużyny jest... niesamowitym przeżyciem. Tym bardziej, kiedy lubi się sport. Maior z zaciekawieniem przypatruje się moim oczom, dlatego nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy wyjmuję z torebki stare zdjęcie. To właśnie to, które znalazłam wczoraj w nocy i nie mogłam przestać się z niego śmiać. Nasze stroje, miny, sama poza daje do myślenia. Wyglądamy jak idioci, więc nie ma sensu dłużej tego ukrywać. Podaję fotografię Preinowi w momencie, kiedy przeżuwa frytkę i w dość szybkim czasie zgnieciona, obśliniona i ogólnie w niezbyt ciekawym stanie ląduje z powrotem na tacy. Wybucham śmiechem, przyciągając uwagę kilku klientów restauracji. Ledwo widoczny rumieniec pojawia się na mojej twarzy, ponieważ wyczuwam nagłe ciepło w okolicach policzków. Zakrywam dłonią usta, próbując powstrzymać kolejną falę rozbawienia, podczas gdy Maior przygląda mi się wesoło, nie kryjąc tej radości. Dopiero po chwili spuszcza wzrok, kręcąc głową. 

— Nie wiem, skąd to wytrzasnęłaś, ale to jest upokarzające. Jak i dla mnie, tak i dla ciebie. Co my sobą reprezentowaliśmy? Top Model Żenady? Jeśli tak, rozumiem, że wygraliśmy?

— Tak. Jesteśmy w Vogue na całym świecie. Teraz wiesz, dlaczego tak wszyscy na nas patrzą — dodaję ironicznie. — Byłeś obrzydliwy jak musztarda wymieszana z kawałkami kiełbasy!

— I mówi to ta, która wygląda jak wykąpany i nastroszony kot obsmarowany keczupem — burczy, udając obrażonego. Przez chwilę jego gigantyczny foch za tę obrazę majestatu wygląda na poważnego, lecz nie może dłużej ukrywać rozbawienia, oddając mi zdjęcie.

— Melanie ma cały karton moich badziewi. Wiesz, zastanawia mnie, dlaczego nazwała je "przed" i "po", ale mam zamiar wytrzasnąć więcej tych twoich zdjęć i powiesić w biurze. Pracownicy będą zadowoleni.

— Ani się waż. Pozwę cię.

— No chyba do Disneylandu na rolę Myszki Mini — mówię, śmiejąc się cicho.

 Wpycham do buzi kolejną frytkę, uśmiechając się szeroko. Maior wznosi oczy ku niebu, dokańczając swoją porcję. Po godzinie na naszych tacach nie ma nic prócz licznych papierków i wylanych łez przez śmiech. Nie wierzę, że wzajemne dokuczanie, wspominanie dziwnych wydarzeń z naszego życia, okaże się takim przyjemnym czasem. Nawet nie zwróciłam uwagi, że zrobiło się ciemno, aż sam Maior mnie o tym poinformował, dlatego teraz siedzimy w jego samochodzie, jadąc do mieszkania Mel. Muszę przebrać ciuchy na jakieś bardziej efektowne, gdyż nie mam pojęcia, do jakiej restauracji się wybieramy. Nie mam również pojęcia, czy jestem w stanie cokolwiek jeszcze zjeść po całej tej wyżerce w The Varsity. Prein daje mi półtora godziny, po których muszę zjawić się pod jego firmą, ponieważ nagle wypadło mu spotkanie z siostrą. Bez problemu zgadzam się na tę opcję, a wchodząc do domu, czuję, jakby szczęście przepełniało moją duszę, umysł i serce. To bardzo dziwne i prawie obce mi emocje, gdyż tak dawno ich nie odczuwałam całą sobą. Przyjaciółka od razu zauważa tę zmianę, biorąc mnie na rozmowę do łazienki. Próbuje okrzesać moje włosy i zrobić jakiś porządny makijaż, podczas gdy  ja opowiadam jej o przebiegu spotkania z Preinem. Melanie nie kryje swojego zdziwienia, kiedy mówię tak wesołym tonem. Uważa, że to trochę za szybko się dzieje, jednak ja tak nie myślę. Sądzę, iż wszystko toczy się własnym tempem i lepiej na niego nie wpływać. Co ma być, to będzie. Muszę przestać żyć zasadami i kontrolą. Ona nigdzie mnie nie zaprowadzi, a jedynie przysporzy więcej zmartwień i analiz. Czasami lepiej być jak facet, który długo się nie zastanawia nad decyzjami. Podejmuje pewne kroki od razu, bez namysłów. I kobiety powinny przejść szybki kurs myślenia jak mężczyźni. Ja się dopiero uczę, ale przy Maiorze raz-dwa osiągnę zamierzone efekty.

— Gotowa. Wyglądasz sexy, Clarrie. Zastanawiam się, czy nie za sexy...

— Na twoim miejscu powinnam iść w swetrze i spodniach do ziemi? — pytam sarkastycznie, przez co Mel mruży oczy. — Jest w porządku, naprawdę. A ty jesteś nieziemska. — Cmokam ją w policzek, opuszczając łazienkę. 

 Zostało mi pół godziny, podczas których muszę trafić pod firmę Maiora. Zamawiam taksówkę, a dziesięć minut później wychodzę z domu w jeszcze lepszym humorze niż rano. Kierowca dowozi mnie pod Prein Design w kolejne dziesięć minut, dlatego stoję przy wejściu, oczekując samochodu Maiora. Kiedy tak zapuszczam się w swoich myślach, nie zauważam, że przy moim boku od paru chwil jest jakaś kobieta. Przygląda mi się z zaciekawieniem, dlatego dopiero po spojrzeniu na jej strój, rozumiem, kim jest. Esme Winters. Znajoma Preina, która nawiedziła mnie w pracy, gdy prawie zawaliłam jego ważny projekt. Uratowała kontrakt szefa, za co był jej wdzięczny. Przeprowadziłyśmy nieprzyjemną rozmowę, a ja wolałabym tego nie powtarzać. Przymykam powieki, mając nadzieję, że gdy otworzę oczy, jej już nie będzie.

— Już? Skończyłaś to przedstawienie braku szacunku?

— Och, proszę mi wybaczyć, może powinnam kleknąć albo złożyć ci pokłon? W zwyczaju nie mam szacunku do osób, które same mi go nie okazują, panno Winters.

— Nie zachowujesz się jak dorosła, Clarisso. Jesteś jak niedojrzała gówniara, która jakby po wypadku straciła część rozumu. Nie rozumiem, jak Maior z tobą wytrzymuje, ale radzę ci trzymać się od...

— Niego z daleka? Już mi to mówiłaś. Myślisz, że przejmę się zdaniem obcej mi kobiety? Nie znam cię, Esme, nie wiem, co cię łączy z moim szefem, lecz proszę dać mi spokój i nie pouczać. Wiem, jak mam żyć i z kim się spotykać — odpowiadam na tyle spokojnie, na ile mnie stać. Chce rozmawiać jak dorosłe osoby? Proszę bardzo, jestem bardzo chętna do takich konwersacji. Nabieram powietrza do płuc, po czym powoli wypuszczam je, próbując uspokoić drżenie rąk. Nie dam się nabrać na głupie gierki zazdrosnej przyjaciółki Maiora. To mnie zaprosił na randkę, to widocznie ja znaczę więcej i żadne zdanie Andie czy innej osoby nie wpłynie na mnie tak bardzo, jak chce tego mój umysł.

— Jeśli chcesz jego dobra, moje rady okażą się dla ciebie cenne, kochanie.

— Jeśli ty chcesz jego dobra, pozwolisz mu spotykać się, z kim tylko chce.

— Nie dopuszczę do tego, Rollos. Nie zrobisz tego ponownie, rozumiesz to ty mała muzykalna artystko? Żyj w swoim świecie wyobraźni, znajdź inną pracę, studiuj i spełniaj się, ale zostaw Maiora Preina, bo nie skończy się to dobrze ani dla ciebie, ani dla niego. Jeśli nie...

— Esme? Co ty tu robisz? — Moje wstrzymywane powietrze zostaje wypuszczone, gdy słyszę opanowany głos Maiora. Nie potrafię spojrzeć mu w oczy, wiedząc, że kiedyś... coś złego zrobiłam. Boże, co ja uczyniłam temu facetowi? Podobno nagle odcięłam się od naszej relacji, ale czy to go tak zraniło? Czy był jakiś gorszy czyn od tego? Mam ochotę wyć z tej niewiedzy nad krzywdą drugiego człowieka, który prawdopodobnie był zrozpaczony przeze mnie. Jeśli zrobiłam mu krzywdę, ta kobieta może mieć rację i najlepiej będzie, gdy zrezygnuję z posady, oddalę się od Preina i na zawsze zakończę naszą znajomość.

Nie słucham, o czym rozmawiają ci przyjaciele, jednak kiedy spoglądam w oczy Esme, mam wrażenie, iż jej wzrok mówi sam za siebie. Brunetka naprawdę mnie nienawidzi, a ja nawet nie znam konkretnej przyczyny. Gdyby ktoś zranił Melanie, prawdopodobnie nienawidziłabym tej osoby równie mocno co ona, dlatego w pewnym sensie potrafię zrozumieć Esme. Chce chronić przyjaciela, tak? To jest jej zamiar, prawda?

— Oczywiście, Mais. Zadzwoń potem. Clarisso?

Jeszcze raz zerkam w jej niebieskie, przesiąknięte chłodem oczy.

— Mam nadzieję, że moje rady w kwestii sukienki dadzą ci do myślenia nad jej zakupem. Czyż nie była piękna? — pyta, uśmiechając się fałszywie. W tym momencie to akurat chętnie bym jej przysadziła porządnego kopniaka, ale odpowiadam tym samym. Fałszywością, której nauczyłam się w rodzinnym domu. Podnoszę głowę, prostuję plecy i zaciskam pięści.

— Była beznadziejna.

Bez słowa odchodzę w stronę samochodu Maiora. W ciszy siadam na miejsce pasażera, włączając radio. Wybieram stację, która puszcza spokojne utwory na noc, a gdy Maior wsiada do środka, momentalnie chwyta mnie za lodowatą dłoń i patrzy w oczy. Robię to samo, przy okazji zerkając na nasze złączone ze sobą palce. Głośno przełykam ślinę, próbując nie wyrwać ręki.

— Nie rozmawiałyście o sukience, prawda? — pyta cicho, więc potwierdzam jego przypuszczenia. Nie rozmawiałyśmy o zasranej sukience. Nie mam zamiaru kłamać i owijać w bawełnę. Nie należę do osób, które ukrywają coś, by wzbudzić w kimś troskę. — Rozmawiałyście o mnie.

— Owszem. Znowu...

— Esme jest nadopiekuńczą przyjaciółką, Francesca. Martwi się o byle głupoty, traktując mnie jak małego chłopca. Wolałbym, abyś nie przejmowała się jej słowami, bo nawet ja już się nimi nie przejmuję. Rozumiesz?

— Nie. Ona nie wygląda na taką, która rzuca słowami na wiatr  — oznajmiam poważnie. — I nie mówi mi o byle jakich rzeczach. Drąży jeden temat, Maior. Nasz temat. Ciągle powtarza jedno i to samo, a ja wiem, że to musi być prawda. Czuję to, wiesz? Jak czegoś nie pamiętałam, ale ktoś próbował mi odświeżyć pamięć, w pewnych momentach wyczuwałam coś dziwnego. Teraz to czuję, bo mam świadomość szczerości jej słów.

— Rany, Fran, Esme potrafi nieźle udawać, by nastraszyć kobiety z mojego otoczenia. Twierdzi, że wszystkie są... zimne i nie znają uczuć, dlatego jak każda przyjaciółka, martwi się i je ostrzega — Mężczyzna milknie, gdy dociera do niego, co mi właśnie powiedział. Esme ostrzega k o b i e t y Preina. Nie jedną. Użył liczby mnogiej, dlatego zaciskam palce, wbijając mu długie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. — Po prostu nie...

— Zraniłam cię.

— Słucham?

— Nie wiem, co się stało, nie wiem, w kogo się wdałeś po zakończeniu naszej relacji, ale mam świadomość, że zrobiłam coś złego i ty przez to mnie nienawidziłeś. Esme dziwi się, dlaczego ze mną rozmawiasz i pracujesz... Ona może mieć rację, Prein. Nie chcę nikogo więcej krzywdzić, więc pozwól mi dać ci spokój. Nie zniosę myśli, że nie mogę wiedzieć, dlaczego i jak cię skrzywdziłam — szepczę. 

 Pieprzyć te jego kobiety. Pieprzyć Esme. Tu naprawdę chodzi o jego uczucia. Widzę po tych wszystkich dniach z nim, iż ten facet nie jest taki jak ci typowi bad boy'e z książek, które czytałam. On naprawdę jest dobry i troskliwy... i uczuciowy. Boi się zranienia, ale nie zamyka się na to wszystko. Pragnie naprawiać relacje albo chociaż budować je na nowo. Daje ludziom drugie szanse, pracowników traktuje jak rodzinę, a mnie... przepraszał wielokrotnie za swoje początkowe zachowanie, mimo że kiedyś go zraniłam. Nie mogę dopuścić do ponownego skrzywdzenia jakiegokolwiek człowieka, prócz mojej rodziny, która właściwie na to zasługuje.

— Chryste, Francesca, aleś ty głupia — oznajmia Maior i nie dając mi chwili do gadania, przybliża twarz do mojej i serwuje mi pocałunek rodem z tych filmów romantycznych. Przez moment czuję zagubienie, ale nie mogę się powstrzymać. Czując przypływ emocji, przybliżam się do niego, nie zważając, że drążek od biegów wbija mi się w udo. Nasze dłonie nadal są złączone, utwór z Pitch Perfect 2, Flashlight, nadal gra, podczas gdy ja i Maior Prein poddajemy się chwili, przechodząc tym samym na wyższy poziom tej relacji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro