Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolacja jest czasem spędzonym w gronie fałszywie uśmiechających się ludzi, sztywnych, wcale nieśmiesznych żartów oraz krabów, leżących na mym talerzu. Nie tknęłam tej zwierzyny, nie tknęłam alkoholu, prawie w ogóle niczego nie tknęłam, a mimo to jestem traktowana, jakby mnie tu nie było. Oczywiście poza drobnymi wyjątkami, jakimi jest Erick wraz z drugim mężczyzną, Maiorem. Panowie co rusz posyłają mi dziwne spojrzenia. Mąż matki robi maślane oczy, chytrze się uśmiecha, celowo oblizuje wargi po każdym spożytym kęsie, natomiast Maior Prein wydaje się złym, nadętym, wściekłym na mnie bufonem, którego mam ochotę wyrzucić za drzwi. Wystarczy kilka jego głów w moją stronę, abym czuła wściekłość.

W umyśle daję mu pięć minut, żeby zreflektował się, inaczej mogę wybuchnąć niczym Wezuwiusz, zalewając lawą nerwów cały ten pokój. Nie będzie mi żal absolutnie nikogo. Pomimo tego, że to moja rodzina, nigdy nie zachowywali się godnie na to miano. Byli, i są, bandą zarozumiałych egoistów, których zrozumieją jedynie drudzy, jeszcze gorsi egoiści.

— Francesco, jesteś okropnie milcząca. Źle się czujesz? Może za dużo wina? — pyta Maior, zwracając się do mnie drugim imieniem. Jest to bardzo irytujący fakt, ponieważ nie mam pojęcia, dlaczego to robi; jaki jest ku temu cel. Nie wstydzę się imienia "Francesca", nie wiążę z nim jakichś przykrych wspomnień – o ile w ogóle bym je miała, ale to pominę – dlatego nie rozumiem, o co chodzi Preinowi, naszemu uprzejmemu gościowi. Staram się przybrać obojętny wyraz twarzy, jednak nie potrafię. Jestem zła. Cholernie, piekielnie zła i nie zamierzam tego ukrywać. Obiecałam całkowite bycie sobą, więc koniec tej maskarady sztuczności i grzeczności.

— W przypadku, kiedy przy stole nie ma inteligentnego, ciekawego rozmówcy, milczenie jest złotem — odpowiadam, pełna rezerwy i poszarpanych nerwów. Ja mu jeszcze pokażę Francescę. Clarissa Rollos to kobieta z marzeniami, ambicjami, z trudną przeszłością, z chorobą, którą do dziś stara się wyleczyć, z kruchym sercem, lecz twardym charakterem. Clarrie Rollos to bezbronna, niewinna duszyczka, która przyjmuje uwagi rodziny z honorem, nie mówi głośno swojego zdania, woli milczeć, niż wdawać się w dyskusję. Natomiast Francesca Rollos to cała ja. W miarę pewna siebie, próbująca pozytywnie patrzeć w przyszłość, empatyczna, niedająca zrobić się w bambuko, twardo stąpająca po Ziemi. Dla pana Preina mogę być trzema na raz, jednak wersja bycia Francescą odpowiada mi najbardziej.

— Próbujesz mnie obrazić? Zawsze to robiłaś, a ja przywykłem do gorszych wyzwisk, panno Rollos.

— Dla ciebie Francesca, nie zapominaj przypadkiem. Przykro mi, przyjacielu, że nie pamiętam tak ważnego osobnika, który widocznie znaczył dla mnie więcej niż rodzina — przerywam na moment, po czym posyłam mu najbardziej ironiczny uśmiech, na jaki mnie stać. — Ach, zapomniałam. Najwidoczniej nic nie znaczyłeś, skoro cię nie pamiętam.

— Clarisso dość. To nasz gość. W dodatku twój dawny przyjaciel. Powinnaś okazać odrobinę szacunku i wdzięczności za to, iż chciał cię odwiedzić. Może nawet pomóc — oznajmia chłodno matka, spoglądając mi w oczy z wyraźnym, czerwonym alarmem wiszącym tuż nad jej głową. Boi się, że zniszczę jej reputację swoim szczeniackim zachowaniem, ale, szczerze, mam to w czterech literach, ponieważ zasłużyli sobie na wszystko, co najgorsze. Nienawidzą mnie, a ja ich. To jedyne, co nasz łączy. Kiedyś okazywałam dobroć, wdzięczność, naklejałam na twarz sztuczny uśmiech, byleby tylko zyskać choć trochę miłości ze strony mamy czy siostry. Na darmo, one nadal widziały tylko zło, zło, nieudacznika, marny twór, który powstał przez przypadek.

— Nie potrzebuję pomocy. Radzę sobie wręcz doskonale! Szczególnie, kiedy w każdym biurze, w którym składam CV, twoje fantastyczne opinie wpływają na moją korzyść. Dzięki tobie, droga mamusiu, znajdę pracę szybciej, niż przypuszczałam.

— Mamo...? — Corey pierwszy raz podczas całej tej kolacji odzywa się nie swoim głosem. Odzywa się głosem cichym, zdziwionym, przepełnionym skruchą, lecz nie wiem, w czyją stronę miałaby okazać tę skruchę. — Utrudniasz Clarrie znalezienie pracy?

— Skądże. Clarissa widocznie nie docenia moich dobrych intencji.

— Szukasz pracy, Francesco? Myślałem, że z twoimi zdolnościami to będzie bułka z masłem — wtrąca się Maior, marszcząc brwi. Pod stołem zaciskam pięści, próbując nie rozerwać na strzępy sukienki, którą mam na sobie. Poddaję się. Nie wytrzymam z nimi ani minuty dłużej. Wstaję od stołu, robiąc głośny huk, ponieważ zahaczam jednym kolanem, przewracając na czysty, biały obrus lampkę z czerwonym winem.

— Wracam na studia, czy to się komuś podoba, czy nie, a na tę chwilę wychodzę. Dziękuję za sprowadzenie mojego przyjaciela, którego nie pamiętam i chyba nie chcę pamiętać za ten niewyparzony język i brak ociupiny empatii! Dobrej nocy — burczę, odchodząc w stronę korytarza, prowadzącego do głównego holu. Stamtąd udaję się prosto na schody, lecz za mną słyszę głośne kroki, a raczej bieg. Gdy się odwracam, na parterze zauważam Ericka. Wzdycham, ponieważ nie mam ochoty na dyskusję w stylu ojczyma z pasierbicą.

 Nie zważając na jego obecność wchodzę na górę, przemierzając szerokie korytarze. Łapię za klamkę do pokoju, kiedy czyjaś ręka zatyka mi buzie, wpychając do środka sypialni. Natychmiast włącza mi się tryb wściekłej baby, ponieważ gryzę przeciwnika w palec, dzięki czemu zabiera dłoń pachnącą męskimi perfumami i sosem śmietankowo grzybowym.

— Co ty robisz?! Jeśli to twój sposób na próbę porozmawiania to następnym razem pozbawię cię tej ręki! — wołam, piorunując go wzrokiem.

 Mężczyzna prycha, zamykając drzwi na klucz. Wznoszę oczu ku niebu. Naprawdę? Naprawdę, dobry Boże? Sprowadziłeś mi do domu napaleńca, któremu przypadłam do gustu i teraz spróbuje mi się dobrać do majtek, ponieważ jestem samotna, zraniona i wściekła? Ponieważ eksponuję biust albo sama go sprowokowałam?

— No, słucham, popisz się erudycją, zrób to całe przedstawienie, by potem uderzyć mnie, zdjąć sukienkę i wsadzić łapę tam, gdzie absolutnie radzę mnie nie dotykać.

— Clarisso, czy ty siebie słyszysz? Robisz z tego gorsze przedstawienie, niżbym ja kiedykolwiek zrobił. Nie chcę cię bić ani gwałcić. Chcę po prostu spędzić miłą chwilę z pasierbicą, której potrzebny jest teraz relaks.

— O tak, masz rację. Przygotuję kąpiel z bąbelkami, zapalę świecę, poczytam książkę. Dziękuję za rady, tatusiu. Teraz możesz wrócić na imprezę — burczę, odwracając się do niego plecami, by jak najszybciej znaleźć się przy komodzie, gdzie trzymam gaz pieprzowy, antyperspirant i ciężkie kulki gejszy, które przydają się podczas samoobrony. Te ważą kilka funtów, także nie radzę podchodzić bez broni.

— Nie rób z siebie idiotki, Clarisso. Dobrze wiesz, że jeśli się oddasz, wyjdziesz lepiej, aniżeli miałabyś stawiać opory. Masz świadomość, po co tu jestem, więc daj mi, co masz dać, a potem każde z nas wróci do codzienności.

— Matka ci nie daje? — pytam, gromiąc go wściekłym spojrzeniem, przy okazji robiąc mu złudną nadzieję na to, że zaraz padnę na łóżko, pozwalając się brać od tyłu jak barbarzyńcy swoje niewolnice. Powoli zsuwam ramiączko sukienki, podczas gdy on mizernym krokiem kroczy ku mnie, rozpinając spodnie. Uśmiecham się niewinnie, kiedy jedną ręką obejmuje mnie w talii, a drugą kładzie na mojej pupie.

— Twoja matka ma swoje lata i mimo licznych operacji widać niedociągnięcia. Ty jesteś młoda, piękna, jędrna i delikatna. Nasz układ przyniesie nam wiele korzyści, wierz mi — szepcze, niby zmysłowo, niby poważnie, a jednak w tej chwili mam ochotę się zaśmiać. W momencie, gdy popycha mnie w stronę łóżka, ja uderzam go w krocze, wykonuję kilka zwinnych ruchów, pozbawiając go władzy w rękach i siadam na nim okrakiem, spryskując mu twarz antyperspirantem. Erick wije się z bólu, próbując wydostać się spod tego żelaznego uścisku. Mocniej na niego napieram, czując, że jeśli za parę sekund go nie puszczę, może mu coś strzelić w kościach.

— Jeszcze raz usłyszę z twoich ust taką propozycję, nie dożyjesz następnego dnia, choćbym miała trafić do więzienia. Wierz mi — powtarzam jego słowa tuż nad tymi obleśnymi ustami, którymi chciał mnie pocałować. — Uwielbiam dotrzymywać obietnic, więc zapamiętaj sobie to, co powiedziałam — warczę, puszczając go wolno.

— Jesteś popieprzona.

— Lepiej być popieprzoną niż napaloną na własną pasierbicę, zboczeńcu! — wołam za nim, gdy ucieka z mojej sypialni. Dopiero po kilku minutach dochodzi do mnie, co tu się w ogóle stało. Powaliłam Ericka w tydzień po moim przyjeździe. Powaliłam go, ponieważ oczekiwał wymyślonego przez siebie układu seksualnego. Powaliłam go, ponieważ położył rękę na mojej pupie. Powaliłam go, ponieważ Erick to zboczeniec i najwidoczniej niedoszły gwałciciel. Perfidny drań.

Mam nadzieję, że groźba, którą mu zaserwowałam, podziała w mig, i nigdy więcej nie zobaczę go w mojej sypialni, nie usłyszę sprośnego żartu i nigdy więcej nie spojrzy na mnie obleśnym wzrokiem. Inaczej dotrzymam obietnicy, choćby przyszła policja i zaprowadziła mnie przed sąd. Nie będę żałowała. Bo ja nigdy nie żałuję takich ludzi.

Żałosne jęki rozpaczy wybudzają mnie ze snu, który i tak nie był na tyle piękny, by go zapamiętać. Przeciągam się w łóżku, po czym wstaję, żeby sprawdzić, co się dzieję. Myślałam, że każdy będzie zachowywał idealne pozory, ale najwidoczniej nieco skłóciłam domowników. Wzdycham, zmęczona ciągłymi sprzeczkami. Jestem w Atlancie od tygodnia, a już mam dość tego miasta, domu, rodziny. Jutro czeka mnie wizyta w klinice psycholożki, jednak stres odczuwam już teraz, co jest złym zwiastunem jutrzejszego dnia. Parę głębokich oddechów i ruszam na korytarz. Zbiegam ze schodów w swojej czarnej piżamie bez żadnych napisów czy wzorków. Ciągła żałoba, jak to kiedyś stwierdziła moja sąsiadka z Florydy. Dziś nie zaprzeczam, natomiast wtedy jeszcze próbowałam się bronić w tej kwestii. Udawałam szczęśliwą, chociaż po cichu, gdzieś w kącie, płakałam nad tym, co miało miejsce lata temu.

— Powiedziałem, Corey! Nie będę powtarzał tego tysiąc razy, a jeśli nie zrozumiesz, możesz zapomnieć o naszej przyszłości — oświadcza poważnie Johnathan, stojący tyłem do mnie. Corey odpycha go, przez co mężczyzna wpada na filar w głównym holu, taki pseudoartystyczny oczywiście. Siostra wydaje z siebie głośne fuknięcie, uderzając w ścianę obok siebie. – Dzień dobry, Clarisso. Mam nadzieję, że spędzisz miły czas ze swoją szaloną siostrą – zwraca się do mnie Johnathan.

Nieco zmieszana podnoszę wzrok, marszcząc brwi. Wygląda na naprawdę wściekłego oraz zawiedzionego zarazem. Niezbyt mi go szkoda, ponieważ od początku miał świadomość, do jakiej rodziny się pakuje. Do szalonej, ale pod tym gorszym kątem. Nie rozumiem, dlaczego mam spędzać miły czas z Corey, skoro w ogóle nie biorę pod uwagi wychodzenia z nią.

— O tak, idziesz ze mną na zakupy. Nie wytrzymam w tym domu minuty dłużej, a ty jesteś moją siostrą. Tak czy nie? — pyta nagle blondynka tonem zmartwionej, złożonej z uczuć istoty. Czy przez tę noc wydarzyło się coś jeszcze, o czym nie mam pojęcia? Może podmienili mi rodzinę? Przełykam głośno ślinę, nie wierząc w to wszystko, co słyszę. Nie rozumiem, co tu się dzieje.— Dobra, nie odpowiadaj, i tak bym cię stąd wytargała. Przyznasz, że też masz dość tej atmosfery udawania, bo ja szczerze mówiąc... tak! John, proszę, zostań! — woła, gdy Johnathan zaczyna się oddalać. Bez słowa wchodzę do jadalni, lecz z korytarza słyszę, iż powinnam zmienić strój i za dziesięć minut być gotowa. Nawet nie zdążam zjeść śniadania, ponieważ lecę do pokoju na szybkie szykowanie.

Corey zabiera mnie do wielkiej galerii handlowej swoim nowiusieńkim samochodem. Ciągle wpatruję się w sposób, w jaki prowadzi ten niski, cichy, ładny wóz, obawiając się, że gdy przestanę zerkać, zrobi coś głupiego, doprowadzając nas do wypadku. Tak cholernie drży mi noga, iż mam wrażenie, jakoby zaraz miała odlecieć od reszty ciała. Wciągam powietrze, po czym powoli je wypuszczam, by uspokoić nerwy. Choć jestem wściekła na siostrę, nie dałam rady odmówić jej wspólnego wyjścia. To nadal moja rodzina. Chociaż jej nienawidzę, chociaż ciągle robią mi na złość, doprowadzając do szewskiej pasji, nie potrafię po prostu strzelić jej w twarz i odejść, jakby nigdy nic. Gdzieś tam nadal siedzi we mnie nadzieja, że Corey tak naprawdę jest inna, że zmienia ją Johnathan; że ulega jego wpływowi. A przecież John nie ma w sobie tyle jadu co nasza matka czy reszta fałszywej rodziny.

Blondynka o bliźniaczych, niebieskich niebieskich oczach, prowadzi w skupieniu, słuchając ulubionej płyty Ellie Goulding. Jej palce stukają o kierownicę, a głowa od czasu do czasu porusza się w rytm muzyki, podczas gdy na twarz wpływa delikatny uśmiech.

— Obserwujesz mnie — oświadcza bez ogródek.

— Niemożliwe, że zauważyłaś. Nie wiem, co w ciebie wstąpiło, ale jesteś dziś za spokojna. Czyżby problemy w związku źle wpływają na twój narcyzm i egoizm? — pytam ironicznie, mocniej zaciskając dłoń na pasku torebki, kiedy Corey wykonuje ostry skręt w prawo przy dużej prędkości. — Nie rób tak! — warczę przez zaciśnięte zęby.

— Jak? Mam nie skręcać? Jesteś przewrażliwiona, więc może odpuść sobie kurs prawa jazdy. Wywalą cię już z pierwszych godzin nauki — kwituje dziewczyna, specjalnie dociskając gazu, przez co wbija mnie w fotel luksusowego samochodu. Jeszcze chwila, a naprawdę rąbnę jej w tę śliczną buźkę.

 Przy moim wściekłym spojrzeniu Corey lituje się, zwalniając i zatrzymując pojazd na parkingu przed galerią. Szybko wysiadam, trzepiąc drzwiczkami. Nienawidzę tego środku transportu, więc nie rozumiem własnej chęci zrobienia prawa jazdy. Nie nadaję się do prowadzenia ze swoim lękiem. Jeździłabym trzydzieści mil na godzinę, a reszta kierowców wyzywałaby mnie od najgorszych, trąbiąc i wyprzedzając.

— Mniejsza z tym. Johnathan uważa, że nie mam do ciebie szacunku i wraz z matką nie rozumiemy poziomu twojej tragedii. Zrobił mi awanturę i to właśnie na temat mojej własnej siostry! Dlatego chcę cię zrozumieć, Clarrie. Może nie zachowuję się jak wzorowa rodzina, wspierająca i kochająca, ale postaram się, jeśli nie będziesz tego utrudniać — informuje Corey, szybko wyrzucając z siebie kolejne, prawdziwie brzmiące słowa.

 Szeroko otwieram oczy, słuchając tego, co dziewczyna ma do powiedzenia. Ona... Chce się starać mnie zrozumieć. Odkąd przyleciałam do Atlanty moja siostra pragnie traktować mnie jak członka rodziny, jak kogoś, kogo się kocha i szanuje. Z nie do wiary rzucam się w jej objęcia, próbując nie rozpłakać. Choć z pozoru zgrywałam twardą sztukę, w gruncie rzeczy jestem wrażliwcem, a taka deklaracja z ust Corey jest jak miód na serce.

— Ej! Ale nie tak publicznie, bo jeszcze się rozczulę — burczy niezadowolona, jednak ja śmieję się jej prosto w twarz. Teraz to może mi nagwizdać, skoro mam ją po swojej stronie. — Naprawdę przez ten tydzień byłaś podła, Clarrie.

— Byłabyś nawet gorsza, gdyby w stosunku do ciebie odnoszono się w ten sposób co do mnie. Moje życie nie jest usłane różami, a ty wraz z matką i jej obleśnym mężem wcale tego nie ułatwiliście. W ramach rekompensaty jutro pójdziesz ze mną do psychologa.

— Słucham? Po co? Przecież powinnaś tam chodzić sama... Poza tym dlaczego tak mówisz o Ericku? To nawet miły facet.

— Pójdziesz tam, aby zrozumieć moją tragedię. Innego sposobu nie widzę. Nasłuchasz się tego, co miałabym do powiedzenia również tobie — mówię ciszej, gryząc się w język. Nie chcę paplać o naszym wspaniałym ojczymie numer dwa, więc liczę, iż Corey odpuści temat. Bliźniacze niebieskie oczy wpatrują się we mnie zmieszane, lecz blondynka milczy, kiwając głową. Uznaję to za jej zgodę i ruszam za nią prosto w szpony galerianek — do centrum handlowego.

Ludzie wokół wydają się dziwnie znośni, nie denerwują swoim zachowaniem na zakupach. Przepychanie, krzywe uśmieszki, patrzenie na to, ile kto ma siatek, złośliwość, zabieranie ostatnich sztuk najlepszych butów. W ciągu dwóch godzin chodzenia za Corey nie spotyka mnie żadna przykrość ze strony tych łapczywych, szalonych kobiet w galerii. Wręcz przeciwnie, wszystko wygląda, jakby przystosowane pod moje potrzeby. Nikt, poza siostrą, nie rozmawia ze mną, nie zagaduje, że skądś zna, nie współczuje i nie wypytuje o wypadek i jego skutki. Mogę być w pełni sobą, chodząc jak niewidzialny duch między sklepowymi półkami oraz wieszakami pełnymi cienkich materiałów, mających służyć za seksowną bieliznę. Wznoszę oczy do nieba, modląc się o jak najszybsze wyjście z ekskluzywnego butiku. Corey po kolejnych piętnastu minutach przymierzania ślubnego stroju, który ma być ukryty pod suknią, wychodzi obładowana siatkami, natomiast ja krążę tylko z dwoma. Jedna z księgarni, druga z nowymi, pięknymi butami do biegania. Choć mogłabym skorzystać z karty kredytowej siostry, czułabym się źle, nawet jeśli zasłużyli, by ich wykorzystywać.

— Głodna? — pyta Corey, ocierając się o mnie ramieniem. Podnoszę na nią wzrok, potakując. Ochota na rozmowę zniknęła po każdej minucie spędzonej pośród falbanek, skrawków czerwonych i czarnych stringów oraz ledwo zakrywających piersi staników. Nienawidzę sklepów bieliźniarskich. Czuję się w nich wyjątkowo niekomfortowo, chociaż to tylko kawałki ubrań. Kawałki, które zakrywają nasze najintymniejsze miejsca na ciele. Miejsca, które kiedyś należały również do...

 Kręcę głową, szybko odganiając przygnębiającą myśl o mężu.

— Mam dla ciebie dobre wieści, Clarrie. Oby ci się spodobała moja mała rekompensata za zachowanie — dodaje blondynka, kierując nas w stronę szklanych drzwi, prowadzących do jednej z drogich restauracji. Wnioskuję po ilości gwiazdek, umieszczonych nad wejściem. Wzdycham. No tak, bo gdybym zamówiła sobie kubełek kurczaków z KFC, byłabym gorsza. A właściwie mam ochotę na pełną gamę fast-foodów, mimo że od dwóch lat prowadzę minimalną dietę. Nie odmawiam sobie śmieciowego jedzenia, ale nie przesadzam z nim. Tyle, ile to ma kalorii, nie ma nawet Eleonora, która należy do otyłych osób.

— Nie wiem, czy powinnam się bać tych twoich informacji, czy być wdzięczna, iż w jedną noc uległaś tak radykalnej zmianie, że jesteś chętna mi pomagać.

— Nie bądź taka surowa dla mnie, Clarrie. W końcu się staram.

— Właśnie. Kluczowe słowo, moja droga. "W końcu". — Posyłam jej delikatny uśmiech, po czym wchodzę za nią do środka lokalu. Unosi się tu zapach pysznego, dobrego jedzenia, woń wina czuć od progu, a obsługa natychmiast do nas podbiega, jakby weszła właśnie królowa Elżbieta II. Nawet mnie to bawi, gdy zabierają okrycia, prowadząc do idealnie nakrytego stolika. Wysoka brunetka przywołuje gestem kolejną osobę, która przynosi kartę dań oraz listę trunków, proponowanych przez restaurację. Patrzę na siostrę z szeroko otwartymi oczami. Jest rozluźniona, skupiona na czytaniu nazw potraw i uśmiecha się od ucha do ucha. Widocznie ona naprawdę uwielbia przebywać w takich luksusach, podczas gdy ja nie wiem, jak mam się zachować, co powiedzieć, jak w ogóle uformować uśmiech, by zadowolić obsługę i nie zrobić sobie wstydu. Choć na ogół nie przejmuję się swoim zachowaniem, gestami czy słowami, teraz czuję się dziwnie osaczona przez bogactwo i kulturę tych ludzi.

— Proszę przekazać właścicielom, że przyszła właśnie Corey i Clarissa Rollos. Na pewno ucieszy ich ta wizyta — oznajmia poważnie moja siostra, a brunetka, która wcześniej odprowadzała nas do stolika, mknie w przeciwną stronę. — Otóż, kochana Clarrie, znalazłam ci pracę, a ta restauracja należy do rodziców twojego nowego szefa.

— Eee... Corey, czy ja mam pracować jako... kelnerka? — pytam.

— Nie, kochanie, będziesz pracować w zawodzie, w jakim postanowiłaś się kształcić. Ten lokal należy do Georgi i Elliota Preinów. Miałaś miłą okazję poznać ich syna, Maiora, twojego nowego pracodawcę.

O. W. Mordę. Jeża. Przełykając ślinę, krztuszę się nią, z nie do wiarą patrząc na wyraźnie szczęśliwą siostrę. Moim szefem ma być człowiek, który wieczór wcześniej zachował się jak skończony bufon. Nie. Nie i jeszcze raz nie. Prędzej zrobię sobie tatuaż na środku czoła, niż zostanę podwładną, cholernym pachołkiem, nędznego rodzaju faceta, myślącego, iż może wszystko. Nie. Po prostu nie!

Maior Prein. Te dane już same z siebie syczą czymś złym. I jestem pewna, że właściciel owych danych nie należy do najlepszych ludzi na tym świecie. Jest bucem. Tyle mi starczy, by wiedzieć, iż nie chcę z nim pracować. Maior Prein moim szefem! Zabawne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro