IV une décision à prendre

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Opuściłam szybę w dół, tak, aby powiew pędzącego powietrza owiewał mi twarz. Krajobraz po drugiej stronie drogi przesuwał się w zatrważającym tempie, dając złudne, spowodowane względnością ruchu, poczucie, jakoby to on uciekał przed nami. Kiedy chciałam utrzymać wzrok na jakimś obiekcie dłużej, okazywało się to niemożliwe, gdyż w ułamku sekundy znikał on za samochodem. Czułam się jednak dobrze, bo oznaczało to, że zostawiam za sobą pewne miejsca, pewne wspomnienia i pewnych ludzi.

Wzięłam głęboki wdech i wypuszczając powietrze, uświadamiałam sobie, że teraz naprawdę byłam już wolna. To był rzeczywiście koniec tego koszmaru. Nie opuszczało mnie jednak dziwne poczucie, jakobym właśnie po raz kolejny powtarzała znajomy schemat, a cała ta historia miała zakończenie, którego świadoma byłam od samego początku. Zupełnie tak, jakbym już kiedyś to przeżyła.

Rozkoszowałam się każdą chwilą spędzoną w rozpędzonym na asfaltowej drodze pojeździe, mijając kilometr za kilometrem i próbując ułożyć sobie w głowie, co będzie teraz. Co powiem? Jakie kłamstwo wymyślę? I czy w ogóle powinnam kłamać? Nie, zdecydowanie nie powinnam, a jednak wiedziałam, że gdybym powiedziała, dlaczego tak naprawdę uciekłam, nie minęłoby wiele czasu, aż trafiłabym do zakładu bez klamek. A do tego, jak sobie już dawno obiecałam, nigdy nie dopuszczę. W kłamaniu byłam przecież dobra. Czymże różni się kłamstwo od wyobrażania sobie, że mówi się prawdę?

Ciężar niepodjętych decyzji zmaterializował się i ulokował gdzieś głęboko w mojej klatce piersiowej, przygniatając mnie do samochodowego siedzenia i uniemożliwiając powietrzu przebycie bezpiecznej drogi z płuc na zewnątrz. Miałam wrażenie, że teraz już nie przyspieszamy, oddalając się coraz bardziej od przeszłości, a zamiast tego coraz gwałtowniej zbliżamy się do tego, co nieuniknione.

Krajobraz stawał się coraz bardziej znajomy, aż wreszcie przekroczyliśmy znak wjazdu do naszego wspaniałego, małego miasteczka. Nie trzeba było daleko jechać daleko, by dotrzeć po progi naszego skromnego domku. Wysiadłam z samochodu i wyjęłam rzeczy z bagażnika. Nie zważając na protesty ojca, niestrudzenie próbowałam wciągnąć je po schodach, do czasu, aż zostały mi brutalnie odebrane i jedyne, co mogłam zrobić, to tylko samemu wejść do środka. Wzięłam głęboki oddech i przekroczyłam próg.

— Hej! Jestem! — rzuciłam w ciemność przedpokoju, nie starając się jednak, by dźwięk mojego głosu przywiódł tutaj domowników. Nie miałam ochoty na konfrontację. Nie teraz.

Kliknięcie za moimi plecami rozświetliło pomieszczenie, ujawniając sylwetkę matki, opartej o przeciwległą ścianę. Ojciec postawił walizkę na ziemi i przeszedł obok mnie, chcąc uścisnąć żonę i skomentować unoszący się w powietrzu zapach warzywnej zapiekanki zwiastującej kolację. To było jednak ostatnie, na co miałam wtedy ochotę. Pragnęłam jedynie schować się w swoim pokoju i nie odpowiadać na żadne pytania. Los jednak nie był dla mnie tak łaskawy.

— Długo was nie było — skwitowała rodzicielka, zakładając ręce na piersi.

— Korki — odpowiedział tato. — Poza tym, było więcej formalności, niż się spodziewaliśmy. — Zerknął na mnie i najwyraźniej wyczuł, że powinien zmienić temat: — No, ale za to oboje umieramy z głodu!

Spoconymi dłońmi zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku, odwracając się tyłem do rodziców.

— Ja nie chcę jeść — zaprotestowałam nieśmiało.

— Na pewno jesteś głodna. Już nakryłam do stołu. No chodź! — Kiwnęła ręką, po czym zniknęła za drzwiami do kuchni.

Wiedziałam, że nie dam rady się od tego wymigać, a dodatkowa kłótnia tylko pogorszy moją sytuację. Już i tak byłam winna jedne wyjaśnienia. Z westchnieniem zdjęłam buty i poszłam umyć ręce. Wracając, natknęłam się na ojca, czekającego na mnie przed wejściem do kuchni.

— Wszystko w porządku? — zapytał, zniżając głos.

Pokiwałam głową.

— Mama jest trochę poddenerwowana, ale postara się nie naciskać. Po prostu się martwi.

— Wiem — odpowiedziałam, posyłając słaby uśmiech, którym próbowałam oszukać również moje sparaliżowane ze strachu ciało.

Zerknął na mnie raz jeszcze tym swoim przenikliwym wzrokiem, jakby po raz kolejny próbował coś zrozumieć, po czym weszliśmy do kuchni i zajęliśmy nasze miejsca przy stole. Parujące danie czekało już na środku i choć normalnie na niego widok pociekłaby mi ślinka, wtedy czułam jedynie nadchodzące mdłości.

Wkrótce jednak, zmuszona ostrym spojrzeniem, nałożyłam sobie na talerz skromną porcję i ze spuszczoną głową, dziobałam widelcem kawałki warzyw i makaronu. Żołądek miałam ściśnięty ze stresu, a każda próba przełknięcia choćby najmniejszego kęsa, sprawiała tylko, że czułam się coraz bardziej niedobrze.

Ciszę wypełniało tylko stukanie sztućców o talerz, kiedy nagle matka gwałtownie odłożyła na stół obie ręce, przerywając złudną sielankę.

— Dosyć tego! — krzyknęła, posyłając nam zdenerwowane spojrzenie. — Będziemy udawać, że nic się nie stało?

Wpatrywałam się tępo we wzory na talerzu, nie unosząc wzroku. Chciałam zniknąć, zakopać się po ziemię, a przede wszystkim uniknąć poruszania tematu, który i dla mnie pozostawał czarną dziurą w pamięci zasysającą odpowiedzi.

— Zostaw ją, pewnie jest zmęczona... — Ojciec stanął w mojej obronie.

— Tutaj nie chodzi o zmęczenie. Coś się dzieje, a ona jak zwykle nic nie mówi. — Upór w jej głosie zwiastował dyskusję, która nie zakończy się prędko. — Powiedz, czy ktoś ci dokuczał? Prześladował? Wydarzyło się coś złego?

— Nie — zaprzeczyłam gwałtownie. Nie chciałam, by wyobrażali sobie najgorsze.

— W takim razie, o co chodzi? — Drżącymi dłońmi zaczynam bawić się skrawkiem obrusa, czując, jak zapach jedzenia zaczyna powodować mdłości. — Lidia. Spójrz na mnie!

Przygryzłam wargę i zachowując kamienny wyraz twarzy, uniosłam głowę, wciąż jednak unikając patrzenia rodzicom prosto w oczy. Zamiast tego podziwiałam wystające zza kredensów kubki, każdy w innym wzorze i kolorze, śledząc je uważnie i starając się nie okazywać emocji.

— Chcę wiedzieć, dlaczego zrezygnowałaś ze szkoły.

Krew szumiała mi w uszach, a drżenie rąk przybrało na sile tak, że zacisnęłam je mocno w pięści, próbując nad tym zapanować. Wzięłam głęboki wdech.

— Mamo. — Mój głos brzmiał mizernie, więc odchrząknęłam, przełykając ślinę. — Po prostu nie chciałam się już uczyć. To wszystko.

— Bzdura. Nie znam cię od wczoraj. — Machnęła ręką, chwytając ponownie widelec w dłoń. — Gdybyś jeszcze źle się uczyła albo coś... Ale taka wzorowa uczennica jak ty?

Westchnęłam. Wszystkie wyjaśnienia, jakie udało mi się dotychczas wymyślić, nie były wystarczające, by siedzący przede mną rodzice w nie uwierzyli. W głowie miałam totalną pustkę, wspomaganą przez ściśnięty żołądek i dudniące serce.

— Jestem już dorosła. Mogłam wybrać papiery ze szkoły, więc to zrobiłam.

— Ależ to głupie! — Marszczy brwi. — Co niby zamierzasz teraz robić?

Wzruszam ramionami.

— Rozmawiałem z dyrektorem — wtrąca się ojciec, spoglądając na mnie tym swoim spokojnym spojrzeniem. — Przyjmą cię, jeżeli się rozmyślisz po wakacjach. To klasa maturalna.

Wiedziałam, że chciał pomóc. Starał się zrozumieć moją nagłą decyzję i przyjechał po mnie, jednak choć nie naciskał i on chciał poznać prawdę. Nie zrozumiałby jej, tego byłam pewna.

— Niedobrze mi jest. — Wstałam z krzesła, odchodząc od stołu. — Pójdę się położyć. Obiecuję, że jutro wam wszystko wytłumaczę.

O dziwo, moja wymówka zadziałała i nikt nie zatrzymywał mnie przy kolacji. Wychodząc, usłyszałam jeszcze, jak matka szepcze ojcu do ucha, myśląc, że nie dosięgnie to moich uszu:

— Na pewno coś jest nie tak. Ona czegoś nam nie mówi.

Miała rację. Jednak wtedy nie wiedziałam jeszcze, że coś, co uważałam za nowy sposób na szczęśliwe życie, okaże się moim przekleństwem. Wtedy wiedziałam tylko, że mogę być, kim tylko chcę.

***

— Mogę pomóc ci się stąd wydostać, jeśli chcesz. Chcesz stąd uciec?

Jego słowa docierają do mnie jakby z opóźnieniem. Ich sens wydaje się być oddzielony od brzmienia, rozciągnięty w czasie i wymagający analizy, na którą nie jestem w stanie się obecnie zdobyć.

— O czym ty mówisz? — pytam, marszcząc brwi z niezrozumieniem.

— Myślę, że twój udział w tym eksperymencie to jednak nie był dobry pomysł. Więc jeśli chcesz, mogę ci pomóc wrócić do domu... — szepcze, a jego oczy w ciemności zdają się świecić dziwnym blaskiem.

Czy on właśnie zaproponował mi wolność? Tak po prostu?

Próbuję odgadnąć, co może się kryć za jego zachowaniem. Czy to jakiś test, którym mnie poddają albo część ich planu? A może ja po prostu śnię albo mam halucynacje — kolejny efekt uboczny tych przeklętych pigułek...

— Ja... — Gdzieś we mnie odzywa się pierwotna niepewność, lecz udaje mi się ją stłumić. — Co to za pytanie, czy chcę stąd uciec? Który więzień nie chciałby opuścić swojego więzienia?

Przez chwilę tylko milczy.

— Ja... nie pojmowałem tak tego na początku. — Podnosi się i ku mojej niechęci siada obok mnie na kozetce. — Nasz eksperyment to priorytet, w którym trzeba skupiać się na korzyściach ludzkości. — Poważny ton jego wypowiedzi brzmi, jakby cytował kogoś niemalże z nabożną czcią. — Nigdy nie chcieliśmy nikogo porywać. Plan był taki, że przejedziemy się po mieście i zbierzemy jakiegoś bezdomnego — tłumaczy się, jednocześnie wpatrując uporczywie w odległy punkt na ścianie naprzeciwko. — A wtedy, ty po prostu weszłaś i pomyślałem, że... Że właściwie to wszystko ci jedno... — Przenosi na mnie swój wzrok.

Nie wierzę w ani jedno jego słowo. Te wyjaśnienia brzmią tak niedorzecznie, że jedyne, nad czym potrafię myśleć, to dlaczego właściwie tak bardzo mu zależy, abym mu uwierzyła.

— Weszłam do środka i chciałam kupić bilet — przypominam, tym samym podważając jego wersję wydarzeń.

Z drugiej jednak strony, moje zachowanie nie było wtedy zbyt odpowiedzialne.

Gestem dłoni nakazuje mi ściszyć ton głosu.

— Oni nie pojmują tego tak, jak ja. Wystarczająco długo czekaliśmy, aby wreszcie z tym ruszyć. Nie będą chcieli czekać jeszcze dłużej... — szepcze, jednocześnie zerkając w stronę zamkniętych drzwi, zza których widać szparę światła.

— Więc dlaczego...

— Chcę cię wypuścić? — odgaduje moje pytanie, zanim jeszcze je zadam. — Cóż, łatwo było udawać przed samym sobą, że jesteś bezdomną i nie masz nikogo, ale ten telefon... — przywołuje dzisiejsze feralne wspomnienie. — Nie mogę dalej ignorować tego, że ktoś tam na ciebie czeka i tęskni za tobą.

Trwam w milczeniu, trawiąc jego słowa. Próbuję zrozumieć, co właściwie się dzieje. Czyżby młody porywacz naprawdę mi współczuł? Najpierw z zimną krwią porwał człowieka do medycznych eksperymentów, a potem otrząsnął się i zrozumiał, że to złe? Zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.

— Może sama też nie zdawałaś sobie sprawy z tego, że twoja rodzina cię szuka. Wiesz, nie znam twoich powodów, dlaczego siedziałaś tam sama na tym przystanku i dlaczego wsiadłaś do naszego busa, ale w obliczu nowej sytuacji...

— To nie jest teraz istotne... — przerywam mu wywód z lekkim zniecierpliwieniem. Nie potrzebuję, aby dopowiadał sobie moją historię. — Proponowałeś mi ucieczkę, tak? Więc skupmy się na tym — rzeczowym tonem sprowadzam rozmowę na właściwe tory, chcąc dowiedzieć się, dokąd zaprowadzi mnie zaufanie jego słowom.

— No tak... Mogę odwieźć cię do Wrocławia, ale musimy załatwić to tak, aby Shadd i Rupert nas nie zauważyli.

Zamierza zdradzić swoich wspólników? Unoszę głowę i przypatruję mu się w skupieniu. Jakkolwiek niedorzecznie to brzmi, zdaje się mówić prawdę. A ja, zagubiona, wydana w objęcia strachu i troski o przetrwanie odnajduję ukryte głęboko pragnienie, aby mu uwierzyć. By pozwolić sobie na marzenia o powrocie do domu.

W chwili milczenia spoglądam na jego młodą twarz, ukrytą w półmroku. Jak ktoś taki jak on, naiwny, wrażliwy i prostolinijny, znalazł się w drużynie porywaczy i szalonych naukowców? Kompletnie tutaj nie pasuje. Z drugiej strony jednak niewiele o nim wiem, a stawianie oceny na podstawie zaledwie kilku wspólnych chwil nie wydaje się rozsądne, zwłaszcza gdy w moim obecnym położeniu każdy ruch powinien być odpowiednio przemyślany.

Przez głowę przelatuje mi myśl, aby zapytać, czy nie będzie miał problemów przez to, że pomógł mi uciec, ale zaraz upominam siebie jakie to idiotyczne. To ja powinnam ich zgłosić na policję. Jednak, czy zrobię to? Czy on w ogóle jest świadom tego, że po tym, jak odwiezie mnie do domu, ja będę mogła wskazać odpowiednim służbom drogę do ich małej kryjówki? A może to jego próba odkupienia win? Może zdał sobie sprawę, co grozi mu za asystowanie przy porwaniu?

Odkładam te rozważania na później, priorytetem jest bowiem, aby wreszcie się stąd wydostać, więc skupiam się ponownie na mężczyźnie i jego propozycji.

— Daleko stąd do Wrocławia?

— Nie, nie sądzę... — Zamyśla się na chwilę. — Odwiozę cię samochodem, nie będzie z tym żadnego problemu.

— W takim razie jestem gotowa, możemy wyruszać. — Zgadzam się na jego propozycję, gotowa, aby uwierzyć, że ostatnie minuty, rzeczywiście miały miejsce w czasoprzestrzeni, ale młody biznesmen zatrzymuje mnie ruchem ręki.

— Niestety nie... Shadd i Rupert zaraz zabiorą auto, by wrócić na noc do miasta.

— Kiedy wrócą?

— Prawdopodobnie rano. Ale to też nie będzie dobry czas. Jeżeli nas nakryją, nie pozwolą nam wyjechać.

Mogłam się spodziewać, że to nie będzie aż takie proste.

— A więc kiedy...? Wolałabym, zdążyć, zanim mnie „podłączycie", czy cokolwiek to znaczy.

— Niech pomyślę... Shadd wydawała się prawdziwie zdeterminowana, aby przeprowadzić tę operację już jutro. — Na samą myśl o tym aż zadrżałam. — Co oznacza mnóstwo przygotowań i ogólnego chaosu... — Zastanawia się jeszcze przez chwilę, po czym z zadowoleniem klaszcze w dłonie. — Jest kilka procedur, jakie trzeba będzie wykonać, a które zlecone będą mnie, i właśnie wtedy będziemy mogli wyjechać.

Patrzę na niego sceptycznie, zastanawiając się, co właściwie dzieje się w jego głowie. Mam ochotę zapytać, co będzie miał z tego wszystkiego, skoro najprawdopodobniej uwalniając mnie, straci dom na wsi i będzie musiał się ukrywać. A może nie? Może zwyczajnie wróci do nich po tym wszystkim i znajdą nową ofiarę na moje miejsce? Nie mogę pozwolić sobie na takie myśli. Teraz najważniejsza jest ucieczka.

— Skoro tak uważasz... Bylebyśmy tylko zdążyli...

— Nie martw się, postaram się zrobić wszystko, abyś wróciła do domu — wyznaje poważnym tonem.

Przez chwilę jego obietnica mnie onieśmiela. Jednak gdyby wpierw mnie nie porywał, nie musiałby mnie teraz ratować, do jasnej cholery!

— Trzeba było o tym pomyśleć, zanim mnie tutaj zamknąłeś!.

— To skomplikowane... — burczy pod nosem, co jeszcze bardziej mnie podburza.

Zanim jednak rozpętam jakaś większą awanturę, postanawiam po prostu odpuścić. Prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem ich motywów, a jeśli się uda, kolejną noc spędzę już we własnym łóżku. To teraz najważniejsze.

— No dobrze, to jutro dasz mi znak, tak?

Kiwa głową, nie podnosząc na mnie wzroku.

— To świetnie, a teraz pozwól, że spróbuję przespać jeszcze kilka godzin. — Mam nadzieję, że wyczuje moją sugestię i zostawi mnie samą. Wybawca czy nie, nadal należał do ludzi, których wolałam unikać. Na szczęście jego umysł wyłapał tę informację i już po chwili drzwi zamykały się za nim na klucz.

Na klucz? Przecież sam zaproponował mi ucieczkę! Otrząsam się z wszystkich nieprzyjemnych wyobrażeń i kładę się ponownie na prostej leżance, próbując ułożyć sobie nowe informacje w głowie.

Co za nieoczekiwany splot wydarzeń. Zupełnie jakbym była wewnątrz jakiegoś filmu albo na planie z ukrytą kamerą. Młody mężczyzna już wcześniej wydawał mi się milszy niż reszta porywaczy, jednak w nawet najśmielszych myślach nie przeszło mi przez głowę, że mógłby chcieć zwrócić mi wolność. Chcę czuć ulgę lub pozwolić sobie na radość, ale wiem, że na to na razie jest za wcześnie.

Jeszcze wszystko może pójść nie tak.

***

Zasnąć udaje mi się dopiero nad ranem, kiedy pierwsze promienie światła zaczynają wpadać przez bramy mojego więzienia. Natomiast gdy się budzę, jest już na tyle jasno, że równie dobrze mógłby być środek dnia. Przez chwilę wpatruję się tylko w sufit, zastanawiając się, z czym dzisiaj przyjdzie mi się zmierzyć, zaraz jednak, skutkiem opóźnionych połączeń nerwowych, do mojej świadomości dociera informacja, która zdecydowanie i dosłownie stawia mnie na równe nogi.

Ucieczka!

Przypominam sobie całą nocną rozmowę z młodym porywaczem. W świetle dnia te rewelacje nie brzmią już tak realnie. Czy to aby na pewno się wydarzyło? Mój porywacz rzeczywiście zaproponował mi wolność, czy może to był tylko sen?

Doskakuję do drzwi i pociągam za klamkę, by się dowiedzieć, że zostawszy zamknięte na klucz, wciąż pozostają w takim stanie. Czuję nieodparte pragnienie, aby jak najszybciej dowiedzieć się, czy obietnica mężczyzny, złożona w cieniu nocy, w świetle dnia nadal posiada moc sprawczą. Pozwalam nadziei wypełnić mnie i odrzucam resztki strachu gdzieś w kąt mojej świadomości.

Zaczynam uderzać w drzwi pięściami, co właściwie jest jednym sposobem, aby dać znak, że wciąż tutaj jestem i wymusić na potencjalnej osobie zza drzwi ich otwarcie. Po chwili zauważam, że uderzanie to staje się nie lada przyjemnością, a właściwe katalizatorem, który przejmuje wszystkie głęboko trzymane negatywne emocje. Okazuje się, że szczypta zasianej nadziei była tylko przykrywką, a w zasadzie cienkim puchem przykrywającym całe zmęczenie, strach i zdenerwowanie ostatnich dni. Traktuję niemiłosiernie drzwi raz za razem, a przez głowę przechodzą mi wspomnienia, których tak dobrze udawało mi się nie dopuszczać do siebie.

Czuję, jak powolutku tracę kontrolę. Przyjazny głos obiecuje zapomnienie, obiecuje zemstę. Czy obiecywałam sobie kiedyś, aby go nie słuchać?

Zdmuchuję opadające na twarz kosmyki włosów, odwracając się plecami do ściany, i głęboko oddycham. Ogarniam wzrokiem całe pomieszczenie, jakie rozciąga się przede mną. Mam ochotę warknąć, ale właściwie nie mam na kogo.

Jestem tutaj sama.

W takim właśnie stanie znajduje mnie pan biznesmen, kiedy uchyla drzwi, aby zajrzeć do środka.

— Przecież już otwieram, nie musisz tak... — urywa, rzucając spojrzenie na moją twarz.

— Ach, to ty... — Posyłam mu krzywy uśmiech, co w połączeniu z czerwoną od wysiłku twarzą, przyspieszonym oddechem i zapłakanymi oczami musi wyglądać tragicznie.

— Wszystko w porządku? — Wygląda na prawdziwie zatroskanego.

— Tak. — Przecieram oczy i odgarniam włosy z twarzy. — Ucieczka nadal aktualna? — pytam prosto z mostu i bez owijania w bawełnę.

Mężczyzna marszczy brwi i zamyka drzwi za sobą.

— Nie tak głośno... — upomina mnie. — Shadd jest w pokoju obok. — Jego rysy twarzy łagodnieją, najwyraźniej nie potrafi być zdenerwowany dłużej niż kilka sekund. — Nie uciekamy, tylko zwalniam cię z roli w naszym eksperymencie. Ja tutaj potem wrócę.

A więc to prawda. Porywacz z jakiegoś powodu postanowił okazać mi miłosierdzie.

— W każdym razie przyniosłem śniadanie. — Mężczyzna unosi rękę, w której trzyma reklamówkę pełną jakichś produktów.

— Nie chcę jeść śniadania. — Krzyżuję ręce na piersi. — Chcę wrócić do domu, tak, jak mi obiecałeś.

— I dotrzymam tej obietnicy. Po prostu musimy poczekać na odpowiedni moment.

Wzdycham. Boję, że to wszystko to tylko jakaś pułapka, w którą dobrowolnie wchodzę, jednak nie potrafię wyobrazić sobie, ku czemu miałaby ona służyć ani jak moja sytuacja mógłby się pogorszyć jeszcze bardziej.

— W międzyczasie zachowujmy się tak, jakby wszystko było po staremu. Przesuń tamten stolik — wskazuje dłonią na białe biurko obok fotelu dentystycznego — a ja skoczę po jakieś sztućce. — Podaje mi reklamówkę, z której wystaje skrawek pieczywa. — Shadd chciała, abyś coś zjadła i nabrała sił.

Na samo przypomnienie jej imienia coś skręca mnie w żołądku, a strach znajduje drogę powrotną do mojego krwiobiegu. Za sprawą jednego słowa całe to porwanie na powrót staje się tak samo rzeczywiste, jak wcześniejsza obietnica powrotu do domu. Jedno jest pewne — muszę mieć jakiś plan zapasowy.

Mężczyzna zostawia mnie samą, nie zamykając za sobą drzwi, jednak nawet nie patrzę w ich kierunku. Omiatam wzrokiem całe to małe pomieszczenie, w którym przyszło mi być zamkniętą, i szukam czegoś, czym ewentualnie mogłabym zadać mocne uderzenie. Sama nie wierzę, że rozważam taką opcję, jednak z każdą chwilą moja desperacja rośnie.

***

Drugi wspólny posiłek z młodym porywaczem wciąż jest dziwny, jednak stracił nieco na swojej osobliwości w porównaniu z pierwszym. Pogrążona w myślach błądzących we wspomnieniach i marzeniach, nie zaważam, że na bułkę, którą trzymam w rękach, zostało już nałożone kilka warstw masła. Nie potrafię tak jak mój towarzysz zwyczajnie odprężyć się i rozkoszować smakiem jedzenia. Ani na moment nie chcę poczuć się jak w domu, w miejscu, które jest moim więzieniem..

Powoli skubię jeszcze ciepłe pieczywo, próbując samym zapachem przywrócić apetyt, zamiast tego jednak coraz bardziej się niecierpliwię. Młody porywacz zdaje niczym się nie przyjmować. Być może z jego perspektywy ucieczka i uwolnienie więźnia to drobnostka.

— Dzisiaj jest poniedziałek, prawda? — przerywam ciszę, kręcąc się na twardym składanym krześle.

Potwierdza, nie przerywając posiłku.

— I nie oczekują cię na uczelni? — Marszczę brwi, udając zdziwienie, jednocześnie ciekawa odpowiedzi, która zdradziłaby mi trochę więcej informacji na jego temat.

— Jest dopiero siódma.

— Naprawdę? — Nie ukrywam swojego zdziwienia. Bycie zamkniętym w jednym pomieszczeniu skutecznie pozbawiło mnie poczucia czasu.

Kiwa głową.

Najwyraźniej nie jest skory do rozmowy, która w obecnej sytuacji mogłaby być jedyną formą rozrywki. Czekanie na „odpowiedni moment do ucieczki" wprawia mnie w nie lada zniecierpliwienie i zdenerwowanie, próba konwersacji jest więc jedynym pomysłem, jaki przychodzi mi do głowy. Co jest nieco dziwne, zważywszy, że w rzeczywistości, nie powinnam mu ufać ani trochę.

Drzwi otwierają się z hukiem, który zaraz potem zmienia się w tak znienawidzony przeze mnie dźwięk obcasów. Nie podnoszę głowy, ale i przerywam na chwilę posiłek, by nie przegapić ani słowa, jakie mogłoby paść z ust kobiety. Ona jednak położywszy na stole garść kolorowych tabletek, znika tak szybko, jak się pojawiła, pozostawiając po sobie dziwne napięcie w powietrzu.

Spoglądam na mojego towarzysza posiłku, który przerwawszy ruchy łyżką, wbija wzrok w nowy przedmiot na stole.

— Nie każesz mi ich wziąć, prawda? — pytam zdecydowanie, mierząc go groźnym wzorkiem.

— Nie... Nie, oczywiście, że nie — odpowiada trochę zagubionym głosem.

Mogę się mylić, ale widok tabletek najwyraźniej wprawia go w stan osłupienia i poczucia winy. Mimo że to głupie, czuję, że powinnam go jakoś pocieszyć, choćby po to, aby utknąwszy w otchłaniach własnego smutku i depresji, nie zapomniał, że ma mnie odwieźć do domu.

— Nie umarłam od nich...— Posyłam krzywy uśmiech.

— Tak, tak, masz rację — zbywa mnie potwierdzeniem, myślami jednak daleko stąd.

Znudzona podnoszę jedną z kolorowych pigułek i przybliżam ją do twarzy, by móc się jej lepiej przyjrzeć. Jest z rodzaju tych, gdzie niezidentyfikowany płyn zamknięty jest wewnątrz jadalnego plastiku, a ja niestrudzenie próbuje wywołać bąbelki potrząsaniem, co nie daje większego efektu, gdyż w środku nie ma ani trochę wolnego miejsca na powietrze.

— Macie tutaj własną maszynę do produkcji tabletek?

Mężczyzna wreszcie otrząsa się z letargu i z ożywieniem kiwa głową.

— Tak, w pokoju obok mieści się niewielkie laboratorium. — Ostatnie słowa wymawia jakby z nabożną czcią. Przekrzywia głowę na boi i zastawia się przez chwilę. — Chcesz może zobaczyć? To naprawdę niezwykłe miejsce, pełne skomplikowanych sprzętów i nowoczesnej technologi...

Waham się. Propozycje mężczyzny przestają mnie już zadziwiać. Jednak nie powinnam wybierać się na zwiedzanie ani tym bardziej zapuszczać tutaj korzeni. Głos rozsądku przemawia do mnie, wyraźnie przekonując, że im dłużej tutaj jestem, tym szansa na ucieczkę jest mniejsza. Nie chcę przed sobą tego przyznać, ale ufam Biznesmenowi, że odwiezie mnie to domu, choć to bardzo naiwna myśl. Mimo tego zgadzam się, by podążać za nim, jedynie z własnej niezgłębionej ciekawości.

Nic nie usprawiedliwia tego, że mnie porwali, ale jakaś część mnie naprawdę chce się dowiedzieć, czym właściwie się tutaj zajmują. I choć wmawiam sobie, że zdobywam te informacje, tylko po to, by zdać jak najdokładniejszy raport, kiedy wreszcie uda mi się stąd wydostać, to tak naprawdę, wiem, że moje pobudki mają źródło w delikatnych sugestiach, którymi dobrowolnie się poddaję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro