V descubrí

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Totalnie i niezaprzeczalnie zapiera mi dech w piersiach, kiedy wkraczamy do pomieszczenia ochrzczonego przez mężczyznę „niewielkim laboratorium".

To nie była odpowiednia nazwa; nasza duma ugiąć się musi pod przytłaczającym wyglądem tego, co mieści w sobie te kilka ścian.

Właściwie mam wrażenie, jakoby pokój był nieograniczony, długi i głęboki, mogący pomieścić wszystko, co cywilizacja zdążyła wymyślić przez tysiąclecia. Ktoś, kto zaprojektował to pomieszczenie, kierował się nie tylko praktyczną stroną, ale i duchowym aspektem, który łączył wszystko ze sobą i tworząc prawdziwe dzieło techniki.

Długie, prostokątne okna wysoko na przedniej ścianie oraz płaskie, jaskrawe lampy na suficie, wspólnie tworzą taniec światła na jasnobłękitnych ścianach, dając wrażenie blasku drogocennych kamieni. Nawet pnące się w kątach aluminiowe rury, mają w sobie pewien urok.

Tuż przed nami znajduje się balustrada, a schody po prawej i lewej stronie spływają pół—spiralą w dół, gdzie rozciąga się widok na tętniące życiem przeróżne maszyny. To wszystko sprawia wrażenie, jakby trafiło się do cudownego zamku wiedzy, gdzie praca traktowana jest jako namacalna służba naukom ścisłym.

— Wow! — udaje mi się wykrztusić.

— Zareagowałem tak samo, kiedy zobaczyłem to miejsce po raz pierwszy. — Biznesmen stoi tuż za mną.

— Jakim cudem masz coś takiego w domku na wsi?

— To nie moje dzieło. Tylko ich. — Wskazuje głową na krzątających się na dole króla i królową tego małego świata. Ledwo rozpoznaję Shadd, ubraną w sterylny, biały kombinezon i pracującą przy czymś w towarzystwie starszego mężczyzny, którego zasady higieny i bezpieczeństwa prawdopodobnie obchodzą zbyt mało, by zaprzątał sobie głowę, chociażby włożeniem rękawiczek.

Ktoś inny mógłby powiedzieć, że panuje tutaj okropny hałas, jednak ja odczuwam go, jako idealną harmonię, działającą w jednym celu.

Czy tym celem jestem ja? Trudno mi w to uwierzyć, teraz gdy widzę to wszystko na własne oczy. Czy robiliby to wszystko, tylko po to, by potem porwać jakąś pierwszą lepszą mnie? Nie sądzę.

— To miejsce to marzenie wszystkich naukowców...

— To jeszcze nie wszystko, zejdźmy może dół. — Wskazuje ręką, bym podążała za nim.

Trzymając się lekko poręczy, schodzę po schodach. Cały czas jestem lekko oszołomiona niezwykłością tego miejsca. I pomyśleć, że spędziłam cały dzień w pokoju obok, nie mając pojęcia, że tuż obok są takie rzeczy.

Ba! Co powiedzieć o mieszkańcach tej całej wioski, którzy spokojnie sobie żyją, nie wiedząc, że za płotem dzieje się nauka?

Kiedy jestem już na dole, dostrzegam, że pod schodami za przezroczystymi drzwiami ukryte jest sterylne pomieszczenie.

— To izolatka. Tam będzie.... No cóż...

W mig zrozumiałam, że to tam znajduje się stół operacyjny, na którym miałam nieszczęśliwie skończyć. Wzdrygam się, a niedawno spożyty posiłek podchodzi mi do gardła.

Spokojnie... Nie trafię tam, na pewno tam nie trafię....

Biorę głęboki oddech i odwracam się tyłem do przezroczystych wrót, próbując ukryć drżenie rąk.

— Dlaczego ją tutaj przyprowadziłeś?! — Przez panujący hałas, kobieta zauważa nas dopiero, gdy się odwraca.

Jej oczy prawdziwie potrafią ciskać gromami, choć jej złość skierowana jest na niego. Ja nadal nie istnieję.

— Powiedziałaś, że i tak...

— Ech, nieważne już... — Nadal wściekła zbywa jego wyjaśnienia ruchem dłoni. — Po prostu trzymaj ją z daleka od czegokolwiek!

Mężczyzna kiwa głową i odsuwa mnie za ramię do tyłu. Niechętnie odwracam się, przestając mierzyć kobietę groźnym wzrokiem i myśląc, co bym jej wygarnęła, gdym tylko była odważniejsza.

Z dala od naszych zapracowanych naukowców, biznesmen oprowadza mnie wzdłuż długiego, białego stołu, nazywając wszelkie instrumenty, jakie się na nim znajdują. Większości z nich zastosowania nie znam, niektóre jednak ochoczo przygarnęłabym pod własny dach.

Zafascynowana, zostawiam z tyłu, praktycznie opowiadającego samemu sobie długi opis instrukcji i historię, jednego z nudniejszych sprzętów, biznesmena i zbliżam się do długiej, szklanej trumny, stojącej przy przeciwległej ścianie.

Jest to pewnego rodzaju kapsuła, od środka wyścielona materiałem przypominającym skórę i zwieńczona przezroczystą kopułą. Na panelu umieszczonym obok znajduje się kilka przycisków, opisanych w nieznanym przeze mnie języku, w tym jeden wyjątkowo kuszący, duży i czerwony.

Nie zastanawiając się zbyt długo, wciskam przycisk, ciekawa jego działania.

Przez kilka pierwszych sekund nie dzieje się nic i już myślę, że urządzenie prawdopodobnie nie jest podłączone do prądu, gdy nagle rozlega się wokół przerażający i wysoki pisk alarmowy.

Zatykam uszy, tak szczelnie, jak tylko potrafię i odsuwam się od kapsuły jak najdalej. Dźwięk ustaje dopiero wtedy, kiedy Shadd wyłącza go, wklepując do panelu serię poleceń.

Cisza nie trwa jednak długo.

— Kazałam ci ją pilnować, do cholery jasnej! — Jej krzyk niemal wstrząsa ścianami. Odsuwam się jeszcze dalej, chowając się za mężczyzną przed zasięgiem jej gniewnego wzroku.

— Mówiłem, żeby niczego nie dotykała, ale...

— Nie masz pojęcia, jakie konsekwencje mógł mieć jej idiotyzm! — Nadal stoi przy urządzeniu, jedynym okiem sprawdzając odczyty na panelu informacyjnym. — Po prostu zabierz ją stąd... Natychmiast!

Biznesmen najwyraźniej nie zamierzał protestować, ja jednak miałam już po dziurki w nosie tego, że wyrażała się on mnie tak rzeczowo.

— Ja nie... — Wychodzę zza mężczyzny, zdecydowanie stawiając czoła kobiecie, kiedy jednak czuję pociągnięcie za ramię, które odciąga mnie w stronę schodów i wyjścia.

— Choć, daj spokój... — Choć wyrywam się i szarpię, to na nic. Zresztą Shadd nawet nie zauważa moich wysiłków, doglądając w skupieniu kapsuły. Wreszcie poddaję się i daję odciągnąć na górę.

Udaje mi się jednak wymusić, byśmy usiedli na dużej sofie, gdzie z odpowiedniej odległości mogę oglądać ich pracę na dole. Odsuwam się jak najdalej od niego i podciągam kolana do klatki, chcąc stworzyć niejaką iluzję bezpiecznego schronienia.

Mam wiele pytań o wszystko, co udało mi się zobaczyć w ciągu ostatnich kilkunastu minut, wciąż jestem jednak zbyt zdenerwowana, by je zadać. W końcu jednak udaje mi się nieco ochłonąć.

— Dlaczego ona nigdy nie zwraca się bezpośrednio do mnie? — Odwracam głowę, by widzieć jego twarz.

— Pewnie nie chce cię poznać. Tak jest jej łatwiej zrobić to, co musi zrobić.

— Ach tak? Kolejna, która wybrała niewłaściwy zawód? — odpowiadam sarkazmem.

— Nie miej jej za źle, że się denerwuje. Może się wydawać trochę zbyt zaangażowana emocjonalnie, ale ten eksperyment jest dla niej bardzo ważny...

Unoszę jedną brew do góry.

— Poświęca wszystko nauce, tak? — Przewracam oczami.

— Nie nauce. Ona robi to dla swojego syna.

Mieszam się.

— A po co jej synowi mój mózg? Jest kolekcjonerem, czy co? — Mam już dość jego pośrednich odpowiedzi.

— Ty chyba naprawdę nie rozumiesz, co my tutaj robimy... — Nie szyderstwo, ale prawdziwe i szczere zdziwienie.

Uderzam się ręką w czoło.

— Wybacz, że nie czytam wam w myślach...

Mężczyzna przekrzywia lekko głowę i już czuję, że czeka mnie dłuższy wywód. I dobrze. Może wreszcie się czegoś dowiem.

— Ech... Ja nie powinienem ci pewnie o tym mówić, właściwie to namawiałem Shadd, aby od początku wszystko ci wytłumaczyła, nie dochodziłoby wtedy do pewnych nieporozumień, ale była uparta i nie chciała nawet o tym słyszeć. Widzisz, to, co to tutaj robimy, ten cały sprzęt — Robi ruch ręką dookoła. — To ma konkretny cel, ale nie jesteśmy w stanie zrobić tego sami. Potrzebujemy kogoś, no na przykład ciebie, aby wybadać konkretne połączenia, jakie zachodzić będą w twoim mózgu, gdy będziesz uśpiona. Dodatkowo zachowamy umysł w największej możliwej świadomości, aby mógł on sam znaleźć sposób na to, jak się wybudzić. Przy pomocy zalążka sztucznej inteligencji, oczywiście, jak już ci kiedyś wspominałem...

Nic z tego nie rozumiem.

— Czyli... Chcecie tworzyć świadome sny...? — strzelam pierwszym, co przychodzi mi na myśl.

— Nie chodzi o świadome sny — beszta mnie. — Chodzi o to, by mózg znalazł sposób na wybudzenie się.

I wtedy nadchodzi zrozumienie.

— Chcecie wynaleźć lek na śpiączkę?! — Udaje mi nie wykrzyczeć tego na cały głos, a jedynie wyszczerzam szeroko oczy i zniżam głos do szeptu.

No czegoś takiego to się nie spodziewałam. Przez cały czas byłam pewna, że jakiekolwiek byłoby ich wytłumaczenie, nie mogłoby zdefiniować ich jako postępujących dobrze. Nowe spojrzenie na rzeczywistość sprawiło, że muszę przemyśleć to wszystko jeszcze raz.

Tak właściwie, to, że ich zamiary są dobre, nie znaczy, że ostateczne czyny też takie są. Mogłam się spodziewać, że będą próbowali wytłumaczyć to w sposób, który nie będzie budził u nich poczucia winy. Czuję się, jak postronny obserwator, który musi skorygować swoją ocenę o jakieś sytuacji. Owszem, mogę dalej ich nienawidzić, za to, że mnie porwali, że w ogóle postanowili kogoś porwać, ale nie chcę okłamywać samej siebie, że nowe informacje nie rzuciły całkiem innego światła na to, co powinnam także odczuwać.

Podziw? Respekt? Uznanie?

Czuję, jakbym musiała znaleźć siłę wypadkową dwóch, tak odmiennych uczuć, reprezentujących we mnie dwa kierunki. Jestem zagubiona, bo łatwiej było mi uznawać ich tylko za przestępców. Ale czy jedno nie wyklucza drugiego?

Mężczyzna czeka cierpliwie, aż ułożę sobie to wszystko w głowie i nie odzywa się ani słowem.

Wówczas ja do całego rysopisu sytuacji, dodaję jeszcze jedną składową.

— Czekaj... Czy to znaczy, że jej syn...? — pytam nieśmiało.

— Tak. Jest w śpiączce od trzech lat.

Wypuszczam głośno powietrze. Wyobrażam sobie, że bronię się przed wszystkimi uczuciami, jakie mnie teraz uparcie bombardują. Że nie przemówią przeze mnie naiwność i współczucie, a jedynie chłodna i obiektywna ocena.

— Wow, to... — Gestykuluję w powietrzu, tracąc wątek. Wreszcie spinam się w sobie. — Wiesz, naprawdę ją rozumiem, jest zdesperowana i tak dalej... Ale czy popełnianie przestępstwa to, aby na pewno dobry krok ku temu? — Wysyłam mu powątpiewające spojrzenie.

Czy ja naprawdę próbuję ich nawrócić? Błagam, daruj sobie. Nie jesteś jakąś tam bohaterką....

— Nie chcemy popełniać przestępstwa, a jedynie...

— Ale to jest przestępstwo! — krzykiem przerywam jego wypowiedź. — Chcieliście mnie zmusić, bym wzięła w tym udział.

— Przecież odwożę cię do domu...

— I co? W drodze powrotnej zgarniesz kogoś innego?

Nie udziela mi odpowiedzi, a ja wolę się nie zastanawiać, czy oznacza to potwierdzenie, czy też nie. Kładę głowę na podciągnięte kolana i zamykam oczy.

Czuję, jak wali mi serce, choć nie wiem dlaczego. Jestem zła, ale właściwie jedyne, co teraz czuję, to niepewność, w której tonę. To takie idiotyczne. Powinnam była widzieć, że nie dam rady spojrzeć na to optymistycznie.

Podnoszę głowę i znów jestem sobą. Spokojną, opanowaną, rozsądną. No może.

— Tak właściwie to, jaką rolę wy tutaj pełnicie? No bo rozumiem zaangażowanie Shadd i tak dalej, ale ty i Rupert? O co tu chodzi?

— No cóż, głównie chodzi o zdolności, jakie posiadamy i pracę, jaką trzeba wykonać. Shadd ma naprawdę ogromną wiedzę z zakresu medycyny...

— A używała jej kiedyś w praktyce? — nie mogę się oprzeć, by mu nie przerwać.

— Pracowała kiedyś jako lekarz. — Mierzy mnie wzrokiem, jakbym była dzieckiem, któremu wszystko trzeba tłumaczyć.

— No tak... — Udaję skruszoną minę. — Kontynuuj, proszę.

— No więc tak, ona zajmuje się tą medyczną stroną, natomiast Rupert odpowiedzialny jest za zaprogramowanie łącznika i ogólnie całą elektrykę. Jest naprawdę genialnym informatykiem — Jego głos przepełnia najprawdziwsza duma.

— A ty to co? Strona prawna? Papierkowa robota? Wyliczasz przewidywane dochody?

— Yyy... Nie. Jestem tu w roli pomocnika, asystenta, właściwie, to można by powiedzieć, że odbywam tutaj praktyki. Widzisz, to całkiem ciekawa historia. Shadd kiedyś przyszła na nasz uniwersytet i powiedziała, że może zaoferować współpracę jakiemuś obiecującemu studentowi. Ostatecznie polecono mnie i przez cały ostatni rok pomagałem jej w różnych eksperymentach i badaniach. Naprawdę, odmienne od tego, co robimy na uczelni.

— Zaraz... Czyli nie jesteś biznesmenem? — Śmieję się łatki, którą przyszyłam mu od samego początku.

— Nie. Jestem studentem medycyny. — Dumnie wypina pierś, artykułując każdą głoskę i chwaląc się tym w sposób, jakby co najmniej wygrał wybory prezydenckie.

Wybucham głośnym śmiechem.

— Pan Student Medycyny. Pasuje mi. — Nie mogę powstrzymać swojego rozbawienia, w czym wcale nie pomaga poważna twarz mężczyzny.

Moją wesołość przerywają kroki na schodach, zwiastujące zbliżającą się ku nam postać. To, czego się dowiedziałam o Shadd, nie wiele zmieniło w uczuciach, jakie wyzwala we mnie jej widok. Chociaż to, że nie była szalona, a jedynie zdeterminowana, sprawia, że jej obecność paraliżuje mnie jeszcze bardziej.

Szaleni ludzie są zdolni do wszystkiego. Zdeterminowani, oprócz tego, używają jeszcze mózgu.

— Jest gotowa? — pyta rzeczowo, a mnie wnet zamraża tak, że nie mogę wykonać żadnego ruchu. Kiedy wreszcie przestanę tak się jej bać? To już staje się powoli męczące...

— Tak — odpowiada mój towarzysz, czym wprawia mnie w jeszcze większą panikę.

Ale przecież mieliśmy uciekać!

Muszę wymyślić coś jak najszybciej, zanim ktoś inny podejmie decyzję za mnie.

— Ja... Muszę jeszcze iść do toalety — rzucam szybko.

Przez chwilę odpowiada mi tylko cisza.

— Odprowadź ją. — Kiwa głową do mężczyzny, udzielając mi pozwolenia.

Wstajemy, a Pan Student Medycyny odprowadza mnie do drzwi. Kierując się piwnicznym korytarzem na schody do góry, pewna, że jesteśmy już w odpowiedniej odległości, aby nikt nas nie usłyszał, postawiam wyjaśnić pewne sprawy.

— Obiecałeś mi, że wrócę do domu! — wyrzucam mu.

Zatrzymuje się i spogląda na mnie niezrozumiałym wzrokiem.

— No tak.

— Jakoś mi na to nie wygląda! Powiedziałeś jej, że jestem już gotowa, czy cokolwiek! — Chociaż nie chcę się to tego przyznać, czuję się zdradzona. Ale przecież widziałam, że nie powinnam mu ufać.

— Ach, o to ci chodzi... — chwyta wreszcie sens mojego wzburzenia. — Przecież nie mogłem jej powiedzieć tego wprost, że stąd wyjeżdżasz. Nie pozwoliłaby ci na to.

— Ale ona chce już po moim powrocie coś mi zrobić! Nie mamy czasu, na dłuższe udawanie.

— To proste, po prostu już tam nie wrócisz.

Zatkało mnie, a mężczyzna kontynuował wspólną wędrówkę. Gdy dotarliśmy już pod drzwi toalety, do której było mi już tak spieszno, zatrzymuje mnie na chwilę, nim wejdę do środka.

— Gdy skończysz, przyjdź do kuchni.

Spoglądam na niego skonsternowanym wzrokiem. Mógł sobie studiować medycynę, ale w głębi ducha zachowuje się jak naiwne dziecko.

I dlatego ostatecznie postanawiam mu zaufać.

***

Zawsze wyprzedzam myślami, rzeczy, które mają się wydarzyć. Odgrywam sceny, które wkrótce się urzeczywistnią. Mój scenariusz nie zawsze zgodny jest z tym, co rzeczywiście się stanie, ale w pewnych sprawach nigdy się nie myli. Teraz, oparta o drzwi łazienki, wyobrażam sobie, co będzie, gdy wreszcie wrócę do domu.

Będzie dużo pytań i dużo zamieszania. Od mojego zaginięcia minęło już ponad dwadzieścia cztery godziny, a więc w całą sprawę na pewno wplątana jest już policja. Czy po tym wszystkim wrócę do normalnego życia? Czy kiedykolwiek zapomnę o tym, co się wydarzyło?

Pan Student Medycyny pewnie znajdzie nową ofiarę, może kogoś odważniejszego ode mnie, kto będzie umiał się im postawić.

A jeśli nie, to być może znajdą swój lek na śpiączkę, a Shadd wybudzi swojego syna.

Czy kiedykolwiek dowiem się, czy udało im się to zrobić?

Myślę też nad tym, jak potoczyłby się mój dalszy los, gdyby jednak młody mężczyzna nie zaproponował mi ucieczki. Być może nigdy nie poznałabym ich prawdziwych powodów. Rozcięliby mi głowę i wsadzili jakiś sprzęt, który by mnie zabił, albo dał im upragnione lekarstwo. Może nawet bym przeżyła. Czy wtedy też byłabym bohaterem?

Bohaterem... Tak, kiedyś chciałam zostać bohaterem. Miałam takie ambitne plany, do czasu... Do czasu, gdy świat przestał zgadzać się ze mną. Musiałam więc pójść na kompromis.

Wspominam dawną rozmowę z rodzicami w ten pamiętny wieczór, kiedy na dobre porzuciłam swoje marzenia. Tak, prawdopodobnie będę pracować na kasie. I co z tego?

I co z tego...

Z najciemniejszych zakamarków mojego umysłu, ktoś podsuwa mi inny pomysł. Szalony pomysł. Tak, ten ktoś jest szalony. Ale myśli poprawnie.

I po krótkiej dyskusji rozumiem, że ma rację.

Tak, ma rację.

Wybiegam z toalety, zdeterminowana dostać się do laboratorium, zanim z kuchni dojrzy mnie mężczyzna lub sama zmienię zdanie. Będąc mną, należy działać szybko.

Zbiegam po schodach, prawie się potykając, gdy za sobą słyszę głos studenta medycyny:

— Zaczekaj! Wyjście jest w drugą stronę!

Ale nie taki jest mój zamiar. Wpadam do laboratorium, przerywając dyskusję Shadd i Ruperta, którzy wpatrują się teraz we mnie dziwnym wzrokiem.

Zamknij oczy. Wyobraź sobie, że to ty tutaj rządzisz. Podnieś podbródek. Lekki uśmiech. O tak...

Otwieram oczy, a cała trójka wpatruje się we mnie dziwnym wzrokiem.

— Chcę być częścią waszego projektu. Chcę podpisać umowę o naszej współpracy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro