Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wycofałam się z balkonu, zamknęłam go i położyłam się do łóżka, nie zawracając sobie głowy przebieraniem się w piżamę. Nie mogłam umrzeć, musiałam odpokutować. Poza tym, jeśli wierzyć rodzicom Jareda, samobójcy nie idą nieba. A on tam był, więc musiałam zasłużyć, żeby do niego wrócić.

Z tą myślą zasnęłam, a obudziłam się z bólem głowy, jakbym wypiła morze alkoholu. Nie wypiłam nawet kropli, to żałoba wysysała ze mnie każdą kroplę energii. Cały pierwszy stycznia przesiedziałam na kanapie pod kocem, przełączając bezwiednie kanały w telewizji, chociaż tak naprawdę nic nie oglądałam. Czasem słyszałam dźwięki syren karetki lub policji, co sprawiało, że ściskał mi się żołądek. Dlatego prawie nic dziś nie jadłam. Nie miałam sił na stanie w kuchni, ledwie starczało mi ich na oddychanie i klikanie palcem w pilot. Niemal martwym wzrokiem spojrzałam na dzwoniącą komórkę. Mama.

Rzadko o mnie myślała. Prowadziła swoje nowe życie z nowym partnerem. Ciągle zaczynała wszystko od nowa, jakby wciąż miała naście lat. Ja tak nie potrafiłam. Byłam zupełnie inna, pewnie po tacie, którego nie znałam. Dlatego rodzice Jareda uważali, że nie byłam dość dobra dla ich syna. To ustatkowani ludzie, silnie wierzący katolicy. Ja miałam matkę, która przypominała wiecznie hulający wiatr, wychowałam się bez ojca i głównie radziłam sobie sama. Ich zdaniem nie mogłam wnieść wiele do życia ich syna. Taki tam przegryw kontra chłopak z dobrego domu.

Mama się nie poddawała. Dzwoniła drugi raz, więc usiadłam, ubierając swojego ducha w człowieka, którym nie byłam. Byłam tylko wieszakiem i zmieniałam sukienki, dopasowując się do sytuacji, do której zmuszała mnie codzienność.

– Cześć, mamo – zaczęłam normalnym, lekkim tonem.

– Cześć! Szczęśliwego nowego i tak dalej.

– Wzajemnie.

– Jak ci minął sylwester?

– Dostałam dwa zaproszenia – nadal utrzymywałam zwyczajny ton zdrowej na umyśle osoby, ale sama bałabym się spojrzeć w swoje odbicie i zobaczyć ten martwy wzrok.

– Świetnie. A z któregoś skorzystałaś?

– Oczywiście. – W myślach udawałam, że nie skłamałam. Tłumaczyłam sobie to tak, że przyjęłam zaproszenie od samej siebie na spędzenie tej nocy na własnych warunkach.

– Wszystko u ciebie dobrze?

– Tak, mamo. A jak u was?

Mama uruchomiła swój słowotok, a ja mogłam w końcu się wyłączyć i tylko od czasu do czasu wydawać z siebie jakiś dźwięk, udając, że słucham. Nie obciążałam jej swoim prawdziwym stanem. Kiedy opiekowała się mną w szpitalu i po wyjściu, widziałam po niej, że się męczyła.

Ona była słońcem. Wszystko oświecała swoim jestestwem, zawsze widziała pozytywy. Nie poddawała się nawet, kiedy rzucał ją kolejny facet. Uważała, że to znak. To nie był TEN. Ja byłam zachmurzeniem. Przy mnie gasła jej moc. Dlatego, gdy tylko mogłam sama się poruszać i sobie radzić, udawałam, że wszystko wraca do normy. Nawet się uśmiechałam i jadłam, byle tylko już sobie pojechała i pozwoliła mi zatracać się w rozpaczy. Smutek był moim jednym przyjacielem i dobrze nam było razem. Bezpiecznie.

Podczas rozmowy z nią zaczęłam myśleć o tym, że nie zadzwoniła wczoraj, a dziś. Wszyscy bali się dzwonić do mnie w sylwestra. Nie winiłam ich, po prostu nagle zaczęłam się nad tym zastanawiać.

Czy ja również bałabym się zadzwonić do takiej osoby? Zapewne. Nigdy nie wiesz, czy nie pogorszysz jej stanu. Czujesz się jak głupek, nie wiedząc, co powiedzieć, a co lepiej przemilczeć. Czy w ogóle wypada zapraszać na imprezę osobę, dla której ten dzień jest jednocześnie rocznicą śmierci kogoś bliskiego? A wypada w ten dzień nie zadzwonić?

Zaczęłam trochę im wszystkim współczuć. Nie wiedzieli, co robić, jak ze mną postępować. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze robię, udając przed innymi. Nie chciałam dokładać nikomu zmartwień, po prostu nie potrafiłam znów zacząć normalnie żyć.

Jeszcze raz zapewniłam mamę, że u mnie wszystko dobrze, żeby tylko mogła nadal wieść życie w swoim stylu. Kiedy się pożegnałyśmy, z ulgą padłam z powrotem na poduszkę. Coś jakbym na moment zamieniła się w zupełnie innego człowieka, którym nie byłam, aby po naciśnięciu czerwonego przycisku kończącego rozmowę, znów móc być sobą. Nakryłam się kocem i do ręki wzięłam pilot, ponownie przełączając kanały kompletnie bez żadnego celu.

***

Kolejnego dnia przemyłam twarz i zęby. Wmusiłam w siebie kanapkę, na autopilocie założyłam swoje robocze ubrania, jakby było mi całkowicie obojętne, co robię. I w sumie właśnie tak było. Gdybym mogła, nie wychodziłabym z domu, nie jadłabym, nie robiła nic, poza gapieniem się w ścianę i zatracaniu w smutku, ale musiałam żyć, musiałam jeść i opłacać rachunki.

Na szczęście moja praca nie wymagała myślenia. Stanęłam na swoim stanowisku, maszyna ruszyła, ja wkładałam warzywa lub owoce do plastikowych tacek, a one jechały dalej. Miałam już wprawę, potrafiłam wyczuć, ile sztuk i jakiej wielkości dać, żeby opakowania miały podobną wagę. Brzydkie, stare i nienadające się, wyrzucałam do kosza obok. Dlatego mogłam się całkowicie wyłączać. Tylko stać, ładować, a w środku być martwa. Nie byłam bogata, ale niewiele było mi trzeba to przeżycia. Kiedyś miałam plany, przy Jaredzie chciałam być lepsza, wrócić do szkoły lub zrobić jakieś kursy, mieć lepszą pracę, więcej pieniędzy. Nawet zaczęłam się uczyć, ale wypadek wszystko przerwał, a ja już nie wróciłam. Zwyczajnie przestało mi zależeć. W końcu mieliśmy budować swoją przyszłość razem, a ja zostałam sama. Bez przyszłości, bez planów i marzeń.

Po prostu trwałam, istniałam, po prostu sobie byłam... niewidoczna dla większości społeczeństwa, co bardzo mi odpowiadało.

Taki stan miał swoje zalety. Nie bałam się wracać do domu z popołudniówek czy nocek, mimo że w Savannah zdarzały się różne przestępstwa. Nie przejmowałam się własnym bezpieczeństwem. Nie czułam nic. Tak po prostu. Nawet strachu. Choć to samo w sobie było trochę przerażające.

Pewnego dnia wpatrywałam się w swoje odbicie po prysznicu. Szara cera, sińce pod oczami, pusty wzrok, niewielka blizna na czole i długie włosy z odrostami. Tym się stałam. Czymś na podobieństwo człowieka, a jednak wyłączonym z emocji. Dotknęłam swojej lewej piersi, żeby poczuć bicie serca. Było tam w ogóle? Chyba musiałam to sobie udowodnić. Jak bezduszny robot, miałam wrażenie, że nie istnieję naprawdę. Każdy dzień przypominał poprzedni i kompletnie nic nie sprawiało mi radości. Kiedyś czułam ekscytację, gdy mogłam się wgryźć w ulubiony posiłek, jakieś emocje podczas oglądania filmu lub serialu. Wkurzałam się lub żałowałam kogoś po obejrzeniu wiadomości w telewizji. Czułam współczucie wobec innych.

Każdego dnia, niemal w każdej chwili doświadczałam całej gamy uczuć. Teraz nie było nic. Pustka. Tylko w te gorsze dla mnie dni zdarzało się mi się płakać, cierpieć, ale poza tym zapomniałam już jak to jest czuć cokolwiek innego.

Miałam dość patrzenia na istotę, którą się stałam, bo wciąż pamiętałam, jaka byłam kiedyś. Odwróciłam wzrok od samej siebie. Zaczęłam się wycierać, a później się ubrałam. Mokre włosy przemoczyły moją koszulkę. Związałam je z myślą, że muszę się wybrać do fryzjera i je ściąć, bo nie chciało mi się o nie dbać, farbować, używać maseczek i innych dupereli. A niestety ich stan odzwierciedlał mój stan psychiczny. Zdawałam sobie sprawę, że nie dbając o regularne, jakościowe posiłki, nawodnienie i sen niszczę nie tylko włosy, ale cały organizm. Nadal nic mnie to nie obchodziło...

Chciałam tylko przetrwać, choć sama nie wiedziałam, po co tak się męczę...

Poszłam spać. Otworzyłam oczy, gdy zaczął dzwonić budzik do pracy. Patrzyłam przez chwilę tempo w ścianę, nim sięgnęłam po komórkę i go wyłączyłam. Wstałam. Wzięłam głęboki wdech, bo z niechęcią znów musiałam spojrzeć w lustro.

Zaczynałam mieć dośćsamej siebie. Nie wiedziałam, jak długo jeszcze tak pociągnę...

^^^^^

Nasza Hannah zaczyna docierać do ściany. Powoli ma dosyć stanu, w którym tkwi. Myślicie, że w końcu przebije tę ścianę? Jeśli tak, to co czeka za nią?

^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro