1. Piękna natura, ulubiona muzyka i słodka lemoniada

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sheila

Naprawdę kochałam lato. Moment, w którym wychodziłam ze szkolnym świadectwem, oddychając pełną piersią z wiedzą, że rozpocząć miałam dwa miesiące błogiego odpoczynku. A fakt, że mieszkałam w słonecznym, pełnym piaszczystych plaż Malibu sprawiał, że miałam ochotę całymi dniami wylegiwać się na kocu, podejmując kolejną próbę opalenia swojej bladej skóry.

Zeszłam po schodach do kuchni, aby następnie wyjąć z lodówki świeże cytryny, pomarańcze i limonkę. Umyłam je, po czym ułożyłam na desce do krojenia, by przekroić je na połówki. Odkroiłam po plasterku każdego z owoców, aby włożyć je do dzbanka. Natomiast z pozostałej części cytrusów wycisnęłam sok za pomocą wyciskarki. Przelałam go do szklanego naczynia, dolewając wodę i dodając gałązkę mięty. Następnie do całej mieszanki wsypałam parę, a może nawet trochę więcej niż parę, łyżeczek cukru. Podśpiewując jakąś skoczną piosenkę, wyjęłam z zamrażarki kilka kostek lodu, które wrzuciłam ze zbyt dużej wysokości, tym samym nieco rozchlapując napój. Uśmiechnęłam się do siebie, w międzyczasie przelewając słodką lemoniadę do szklanki. Upiłam sporego łyka, rozkoszując się jej smakiem. Było to idealne picie na upał, który panował tego dnia na dworze.

Ruszyłam przed siebie, planując wyjść do ogrodu. W międzyczasie związałam swoje długie blond włosy w kucyka, aby dać choć odrobinę ulżyć swojemu nieco spoconemu karkowi. Otworzyłam przeźroczyste drzwi, z którymi za moment zniknęłam. Szłam w klapkach kamienną ścieżką, wyjmując z kieszeni swoich spodenek telefon z podłączonymi do nich słuchawkami. Włączyłam swoją ulubioną playlistę, pozwalając muzyce zająć mój umysł.

Przeszłam koło rabatek z ulubionymi kwiatami mojej mamy. Przyjrzałam się kwitnącym białym aksamitkom, fioletowym werbenom ogrodowym, pięknym różowym niecierpkom i wielu innym roślinom, których nazw nawet nie znałam. To, co łączyło mnie i moją rodzicielkę to bezgraniczna miłość do kolorowych kwiatów. I kiedy ja najbardziej uwielbiałam chabry, faworytem Esther Bennett bez dwóch zdań była lawenda. Jej miłość do tego gatunku była tak silna, że na parapecie w sypialni umieściła jego trzy doniczki. A mój tata, który na temat roślin wiedział tyle, co ja o motoryzacji, jedynie wzruszył ramionami, niespecjalnie przejmując się pasją swojej długoletniej żony. Być może widział już tak wiele jej dziwactw, że ta niewinna obsesja na punkcie lawendy nie robiła na nim większego wrażenia.

Upiłam kolejny łyk napoju, siadając na drewnianej huśtawce ogrodowej. Odepchnęłam się nogami, a przyjemny wiatr owiał moją skórę.

Tak miały wyglądać twoje wakacje, Sheilo. Piękna natura, ulubiona muzyka i słodka lemoniada.

A przynajmniej taką miałam wtedy nadzieję. Niestety ta okazała się być wyjątkowo złudna.

Przymknęłam powieki, rozkoszując się tą chwilą. Ceniłam sobie spokój, lecz jakaś siła zawsze ciągnęła mnie w stronę chaosu. Choć nie powinnam, uwielbiałam momenty, kiedy mogłam wyciszyć stale kłębiące się w mojej głowie myśli, dając im upragnione ujście. Doceniałam każdą sekundę, gdy spędzałam czas sama ze sobą, uciekając tam, gdzie tylko miałam ochotę. Czy na piaszczystą plażę, do ogrodowego basenu, a nawet do fikcyjnego świata powieści. To właśnie te ucieczki w pojedynkę sprawiały, że zaczynałam powoli akceptować siebie i przyzwyczajać się do swojej obecności. Ponieważ łatwo zgubić siebie, gdy wokół znajduje się wiele, wiecznie spieszących się dokądś osób. To właśnie myśl, że nie zawsze potrzebuję wokół siebie ludzi, którzy jednym nieprzemyślanym słowem mogą mnie zranić, stopniowo doprowadzając do upadku, sprawiała, że naprawdę pragnęłam walczyć o siebie i swoje niespełnione marzenia.

Lub ludzi, których to ja mogłam zranić. Ponieważ bez wątpienia miałam do tego tendencję.

Od zawsze uważałam się za marzycielkę. Gdy byłam małym dzieckiem, marzyłam o podboju kosmosu. Chciałam za wszelką cenę postawić stopę na Księżycu. Jednak zdając sobie sprawę, że wymaga to dużej ilości nakładów finansowych, dodałam do tej historii, że zanim tego dokonam, stanę się sławną aktorką, grającą w najlepszej jakości musicalach. Lecz były to tylko dziecięce słowa wypowiadane bez większego zastanowienia. I tak szybko zeszłam na ziemię, coraz częściej myśląc o podboju świata jako szczęśliwa dziewczyna, która może robić to, co kocha. Najbardziej pragnęłam zwiedzić Europę. Bo choć uważałam Stany Zjednoczone za piękne, chciałam poznać więcej świata. A już w szczególności usłyszeć te wszystkie nietypowe dla mnie języki, spróbować lokalnych potraw i zobaczyć słynne zabytki, które dotychczas dane mi było ujrzeć jedynie na fotografiach.

Lecz moi rodzice zawsze przestrzegali mnie, że wybieganie w przyszłość może zaboleć. Powtarzali, abym nie biegała w poszukiwaniu kryjówek, gdzie problemy nie mogły mnie dosięgnąć. Lecz i tak to robiłam. Z pełną świadomością, że w ten sposób łamię zasady.

Wkrótce poczułam, jak huśtawka ugina się pod ciężarem drugiej osoby. Spojrzałam na kobietę, której złote loki rozwiewał delikatny powiew wiatru, a usta wyginały się uśmiechu. Mama zdjęła z dłoni rękawiczki, których z reguły używała przy pracy w ogrodzie, a następnie otarła pot z czoła.

Każdy, kto spoglądał na nas pierwszy raz, uważał, że jesteśmy do siebie podobne. Obydwie ceniłyśmy sobie harmonię i marzyłyśmy o tym, aby czas upływał znacznie wolniej. Kolekcjonowałyśmy wspomnienia, ciesząc się każdym radosnym momentem. Lecz to, co różniło nas od siebie, to fakt, że życie Esther Bennett było w pełni ułożone. Jej codzienność wypełniała poranna kawa, praca w ogrodzie i cotygodniowe domowe spa. Natomiast sama nie mogłam w pełni cieszyć się spokojem. Ponieważ moje drzwi życia wciąż pozostawały niedomknięte, przez co przenikała do niego mała dawka chaosu.

A tego lata te same drzwi zostały przypadkowo otwarte na oścież. Niepostrzeżenie przemknęły przez nie nowe, niespodziewane problemy.

– Jak mija ci pierwszy dzień wakacji? – zagadnęła, posyłając mi delikatny uśmiech.

– Dobrze – odpowiedziałam. – Całkiem spokojnie.

– Czyli nudno. – Trąciła mnie w bok, na co uśmiechnęłam się pod nosem. – Przepraszam, że nie udało nam się nigdzie w tym roku wyjechać. Wraz z tatą naprawdę chcieliśmy coś zorganizować, lecz niestety jego praca wygrała z naszymi staraniami...

– Wiem, mamo – westchnęłam. – Nic się nie stało.

Wayne Bennett od zawsze był zapracowaną osobą. Kiedyś wydawało mi się, że posiada w swoim biurze osobny pokój. Czasem przypominałam sobie o sytuacji, gdy moja mama zaczęła podejrzewać swojego męża o zdradę. Dlatego razem zorganizowałyśmy śledztwo, ambitnie koczując kilka godzin pod miejscem jego pracy. I jak można się było domyślać, skończyło się tylko na stracie czasu.

– Zasługujesz na to, żeby wreszcie spędzić wakacje daleko od Malibu – stwierdziła, spoglądając w delikatnie zachmurzone błękitne niebo.

– To zabawne – skomentowałam, odkładając pustą szklankę po lemoniadzie na stojący przed huśtawką stolik. – Jedni marzą o wakacjach w Malibu, a drudzy woleliby stąd wyjechać.

– Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma – westchnęła. – Ale mimo wszystko czuję, że nie potrafiłabyś wyjechać stąd na stałe. W końcu uwielbiasz te plaże, prawda?

Uwielbiałam. Ponieważ za każdym razem, gdy przechodziłam obok tej jednej, wyjątkowej plaży, coś boleśnie zaciskało się w moim żołądku, a nogi mimowolnie kierowały się w przeciwnym kierunku.

– Niektóre są całkiem przyjemne – odparłam, ucinając temat. – A gdzie ty chciałabyś wyjechać?

– Marzy mi się Paryż – odpowiedziała, a ja przytaknęłam.

– Od zawsze byłaś romantyczką – skwitowałam.

– Po kimś to masz. – Rozczochrała moje włosy.

Siedziałyśmy chwilę w ciszy, lecz ta nie była niekomfortowa. Wypełniało ją ćwierkanie okolicznych ptaków oraz szelest liści, które rozwiewał spokojny wiatr. Spojrzałam na pogodną twarz mojej mamy. Jej policzki pokrywał delikatny rumieniec, a oczy pozostawały przymknięte. Założyłam ręce na piersi, przeczuwając, że coś ją gryzie. A moment, w którym kobieta przygryzła wargę, jedynie umocnił mnie w tym przeświadczeniu.

– Wszystko w porządku? – spytałam cicho.

Mama przytaknęła, a następnie posłała mi lekki uśmiech. Od zawsze miała tendencję do kłamania na temat swojego samopoczucia. A ja znałam ją zbyt dobrze, aby złapać się na te sztuczki.

– Mam wrażenie, że coś cię gryzie – wypaliłam.

– Przed tobą nic się nie ukryje, Sheilo – westchnęła, bujając mocniej huśtawkę poprzez odepchnięcie się nogami od podłoża.

– Więc? – Rzuciłam jej wyczekujące spojrzenie. – Bo zaraz pomyślę, że albo zdecydowaliście się z tatą na rozwód, albo spodziewacie się dziecka.

– Nigdy w życiu – zaprzeczyła, spoglądając na mnie z niepokojem. – Kocham twojego ojca. A na rodzeństwo nawet nie licz. Nie wytrzymam kolejnych lat w pieluchach. – Pokręciła głową. – Do tej pory pamiętam, jak ciężko było mi, kiedy byłaś młodsza. Dłużej próbowałam cię usypiać, niż sama przespałam.

Zaśmiałam się cicho na tę uwagę. Nie dało się ukryć, że kiedyś nie należałam do najspokojniejszych dzieci. A od kilku lat miałam problemy ze snem, które na moje nieszczęście nie ustępowały przez kolejne lata. Trwały aż do dzisiaj, skutecznie zaburzając moją rutynę. Ponieważ nigdy nie byłam pewna, czy uda mi się przespać dwie, pięć, czy może dziesięć godzin. A wszystko przez kumulację emocji, która przychodziła znienacka, odbierając mi czas przeznaczony na odpoczynek.

– Pamiętasz państwo Chambers? – zagadnęła nagle, a ja zamrugałam kilka razy, upewniając się, że się nie przesłyszałam. – Ich syna Connora? – dodała nieco ciszej, jakby wiedziała, że te słowa otworzą ranę, która nigdy tak naprawdę nie zdążyła się zagoić.

Dotychczas nie sądziłam, że usłyszenie imienia osoby, którą straciło się dobre siedem lat temu, tak cholernie bolało. Mój oddech stał się nieco płytszy. Ponieważ niemal każdy, kto mnie znał, wiedział, że wyrazy Connor oraz Chambers były dla mnie wręcz zakazane.

A usłyszenie ich tamtego dnia z ust swojej matki, było niczym innym jak prawdziwym zwiastunem kłopotów.

– Przyjeżdżają na całe wakacje do Malibu – kontynuowała niepewnie. – Mieli zatrzymać się w hotelu, lecz wraz z tatą stwierdziliśmy, że mogą zamieszkać na ten czas u nas. Nie chcieliśmy narażać ich na dodatkowe koszty, a nasz dom spokojnie pomieści dodatkowe trzy osoby.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Wzięłam głęboki oddech, aby za chwilę uderzyć w drewniany stolik. Stojąca na niej pusta szklanka podskoczyła, na co moja matka posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. Pokręciłam głową. Wtedy nie miałam żadnych oporów.

– Ale to, do cholery, aż dwa miesiące! – syknęłam. – Dwa pieprzone miesiące – powtórzyłam, podkreślając absurdalność tej sytuacji. – Poza tym z tego co mi wiadomo, również mieszkam w tym domu. I uważam, że powinniście zapytać mnie, czy nie będę mieć nic przeciwko.

– Język – upomniała mnie mama, na co jedynie przewróciłam oczami. Była to ostatnia kwestia, którą wtedy miałam na uwadze. – Wiem, co wydarzyło się między tobą a Connorem. Do tej pory pamiętam, jak bardzo przeżywałaś jego wyjazd – powiedziała ciszej. – Ale hej, minęło już sporo czasu. Jestem pewna, że oboje zmieniliście się i dojrzeliście – zapewniła, a ja, choć chciałam jej uwierzyć, nie potrafiłam. – A nie mówiliśmy ci z tatą, bo wiedzieliśmy, że i tak się nie zgodzisz. Dlatego postawiliśmy cię przed faktem dokonanym i mówimy ci dwa dni wcześniej, abyś mogła się psychicznie nastawić. – Położyła dłoń na moich plecach, delikatnie je głaszcząc.

– To będzie katastrofa – wyszeptałam do siebie. – Nie możecie, nie wiem, kupić mi biletu lotniczego do Hiszpanii na ten czas? Zobaczę Madryt, pouczę się języka, wyślę jakąś ładną pocztówkę z pozdrowieniami. Same plusy.

Kobieta pokręciła głową z rozbawieniem. I to wystarczyło, abym wiedziała, że jestem skazana na towarzystwo Chambersów przez całe wakacje.

Te same wakacje, które zapowiadały się wyjątkowo spokojnie.

– Nie będzie tak źle, kochanie – odparła, choć miałam wrażenie, że sama nie wierzy w swoje słowa. – Wyrosłaś na piękną, inteligentną dziewczynę, Sheilo. Nie jesteś już tą samą dziewczynką, która ganiała po podwórku z patykami oraz gotowała zupy z kasztanów i żołędzi – mówiła, a ja przymknęłam powieki. – Tak samo Connor. To nie ten sam chłopczyk z dużymi okularami i tą uroczą grzywką na pół czoła.

Bo może tego właśnie się obawiałam. Zmian, które we mnie zaszły, a które zaszły w moim byłym przyjacielu. Że teraz nic nie będzie takie samo, jak było te parę dobrych lat temu.

A tym bardziej bałam się, że nie będę w stanie znieść jego spojrzenia, wciąż mając przed oczami to najbardziej zawiedzione. Widząc łzy, które popłynęły po jego policzkach. Usta, które mówiły, jak bardzo mnie nienawidzi, choć dopiero po latach zrozumiałam, że było to tylko kłamstwo, którym chciał zamaskować rzeczywistość.

Rzeczywistość, w której złamałam mu serce, tym samym czyniąc się najgorszą osobą na świecie. Egoistkę, którą nie obchodziły cudze uczucia. A która obecnie pragnęła cofnąć czas i nigdy nie wypowiedzieć tych samych słów, co te siedem lat temu.

– Brzmisz tak, jakbyś spotykała się z Chambersami na coniedzielnej herbacie – wytknęłam, a jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. – Nie robiłaś tego, prawda? – dodałam nieco spanikowana.

– Oczywiście, że nie – odparła. – Ale utrzymywałam stały kontakt z Paulem i Shirley – powiedziała. – Stęskniłam się za nimi. Plotki przez telefon to nie to samo, co na żywo.

Uśmiechnęłam się lekko. Przynajmniej moi rodzice skorzystają z tych wakacji tak, jakby tego chcieli.

Bo w końcu, żeby ktoś mógł być szczęśliwy, czasem ktoś inny musi pocierpieć, prawda?

Nazwiska Bennett i Chambers od zawsze widniały zapisane obok siebie. Czy to w szkolnym dzienniku, czy w gwiazdach. Moi rodzice zawsze z utęsknieniem wspominali czasy, kiedy wraz z Shirley i Paulem tworzyli szkolną paczkę przyjaciół w jednym z liceów w Malibu. Kojarzył ich praktycznie każdy, łącznie z nauczycielami, którym podpadali poprzez różne kreatywne, lecz nie do końca zgodne z regulaminem placówki akcje. Począwszy od jeżdżenia po szkolnych korytarzach na rolkach, a kończąc na pomalowaniu sprayami jednej ze ścian budynku. I choć wtedy dla każdego z nich konsekwencje tych działań nie były proste do zniesienia, po tylu latach mówili o nich z dumą, niczego nie żałując.

Z początku wyobrażenie moich rodziców jako żywiołowych nastolatków było absurdalne. Bo ani Wayne, ani Esther nigdy nie sprawiali wrażenia szalonych. Stanowili raczej ostoje spokoju, które skrupulatnie podchodziły do wypełniania swoich obowiązków. I takie same wartości starali się wpoić mnie.

Jednak dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że moi rodzice potrzebowali iskry do działania. A taką stanowili Shirley i Paul. Małżeństwo, które tworzyło istny wulkan energii, zarażając nią całe otoczenie.

Nazwiska Bennett i Chambers były idealnym przykładem na to, że przeciwieństwa bez wątpienia się przyciągały.

Z wyjątkiem mnie i Connora. Uroczego chłopaka, który od zawsze miał w głowie masę szalonych pomysłów i który zawsze robił pierwszy krok, ciągnąc mnie za sobą. Lecz w tym przypadku chaos i opanowanie nie stanowiły dobrego dopasowania.

Ponieważ siedem lat temu spanikowałam, wywołując nowe, wyjątkowo negatywne uczucia. Falę, która zalała nas, powodując masę trudnych do naprawienia szkód.

– Powiedz mi przynajmniej, że Connor nie będzie spał w moim pokoju. – Rzuciłam jej błagalne spojrzenie. – Bo jeśli tak, obiecuję, że zamieszkam u Noel – zagroziłam.

– Na szczęście nawet na to nie wpadliśmy – odparła. – Będzie spał w pokoju obok twojego.

– Mogło być gorzej – westchnęłam.

– To tylko dwa miesiące, Sheilo. – Pocałowała mnie w policzek. – Nie musicie od razu na nowo się zaprzyjaźniać. Wystarczy, że będziecie się wzajemnie tolerować.

Spojrzałam na nią sceptycznie. Obawiałam się, że w naszym przypadku słowo tolerować i tak było wyolbrzymione.

Lecz wciąż trzymała mnie ta cicha nadzieja, że Connor nie chował do mnie urazy o to, co wydarzyło się siedem lat temu. Wierzyłam, że na nowo mogliśmy stworzyć relację tak silną, jak za czasów podstawówki, gdy wszystko wydawało się być znacznie prostsze.

Jednak zupełnie zapomniałam o tym, że nie byliśmy tymi samymi dzieciakami, a nastolatkami, których życia nie były aż tak barwne. Nie patrzyliśmy przez te same różowe okulary, śmiejąc się z każdego żenującego żartu. Natomiast zaczęliśmy ubierać maski ze strachu przed prawdziwymi emocjami. Spoglądaliśmy na świat z obojętnością. Aby przypadkiem nie narazić się na kolejny bolesny cios ze strony życia.

Bo kiedy siedem lat temu widzieliśmy się po raz ostatni, przyjęliśmy ich naprawdę wiele.

==

Hej!

Za nami pierwszy rozdział. Dajcie znać, czy wam się na ten moment podoba <3

Dziękuję bardzo za przeczytanie. Chociaż nie mam pojęcia, jak przyjmiecie tę historię, mam nadzieję, że was nie zawiedzie. Sama jestem pozytywnie nastawiona i chyba pierwszy raz nie czuję tak wielu obaw.

Do następnego! <3


Tiktok: @ametsa.watt

Twitter: _ametsa_

#SSLZwattpad

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro