12. Byliśmy całkiem niezłą drużyną

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sheila

Deszcz stukał o parapet, tworząc przyjemną dla ucha melodię. Kolorowałam kolejną stronę z mojego zbioru mandali, a jakaś piosenka Taylor Swift uciszała ocean niespokojnych myśli, skutecznie je zagłuszając.

Po wczorajszym meczu bolały mnie niemal wszystkie mięśnie. W nocy atakowały mnie skurcze, a rano z trudem byłam w stanie unieść do teraz obolałe ramię. Dlatego postanowiłam wykorzystać ten dzień na regenerację. A szklanka lemoniady, kolorowanie wymyślnych wzorów, muzyka i deszczowa pogoda stanowiły idealne pole do relaksu.

– Cześć – usłyszałam głos mojej mamy. Wyjęłam z uszu słuchawki, zatrzymując muzykę. – Wyspana?

– Nie jest źle. – Posłałam jej zapewniający uśmiech.

Poniekąd nie było to kłamstwo. Przespałam jakieś cztery godziny z niewielkimi przerwami. A to nie był aż tak zły wynik w porównaniu do poprzedniej nosy, gdzie przymknęłam powieki na zaledwie godzinę.

Kobieta usiadła na moim łóżku, wyjmując z koszyka suche pranie. Wróciłam do kolorowania, lecz jej zmartwione spojrzenie nie dawało mi spokoju.

– Nie sądzisz, że wczoraj trochę przesadziłaś? – spytała niepewnie, a ja cicho westchnęłam. – Nie powinnaś się aż tak przemęczać. Przez to, że sen nie przychodzi ci z łatwością, możesz nie mieć wystarczająco energii.

– Wiem, mamo – odparłam zrezygnowana. – Ale nie mogę dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Wystarczy, że Noel o tym wie.

– To nie powód do wstydu.

Wiedziałam o tym. W końcu wiele osób niejednokrotnie komentowało moje wory pod oczami, a nauczyciele zwracali uwagę na moje problemy z koncentracją. To, że coś było nie tak, było widoczne na pierwszy rzut oka. Nie wstydziłam się tego. Jednak nie chciałam znosić ciężaru współczujących spojrzeń i pytań, ile godzin bądź minut udało mi się przespać danej nocy.

– Chcę żyć tak, jakby nic się nie działo – wyznałam. – Poza tym wcale nie jest aż tak źle, naprawdę. Następnej nocy na pewno będzie lepiej.

Kłamstwo. Tej również miałam odespać każdą utraconą godzinę. Niestety, nie zapowiadało się na żadną poprawę.

– Mogę cię o coś spytać? – westchnęła, kładąc na moim łóżku kolejne ubrania. Robiła to wolno tak, jakby chciała przedłużać ten moment. Kiwnęłam głową. – Czy twoje problemy nasiliły się przez Connora? Czy jego obecność dodatkowo cię stresuje?

Poczułam, jak zaczyna buzować we mnie złość.

Tak, mamo. Ale i tak jest za późno by cokolwiek zrobić. To ty ufundowałaś mi takie wakacje, nie zastanawiając się nad tym, jakie konsekwencje przyniesie za sobą ten cholerny przyjazd Chambersów.

Jednak nie powiedziałam tego. Nie mogłam. Złamałoby to jej serce. A jedno miałam już na swoim koncie. Nie zniosłabym kolejnego.

– Nie – odpowiedziałam, nie chcąc zdradzać po sobie żadnych negatywnych emocji. – Wydaje mi się, że to przez to, że mało czasu poświęcam na odpoczynek. Muszę pewnie spędzić parę dni w domu.

– Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim, prawda? – Wstała, by następnie pochylić się nad moją kolorowanką. Ułożyła swoją dłoń na moich plecach, głaszcząc je uspokajająco. – Jeśli coś sprawia ci trudność, czujesz się z czymś źle, zawsze cię wysłucham. Jeśli Connor ci się naprzykrza, mogę z nim porozmawiać.

Aby następnie dać mu kolejny powód do dokuczania mi, odsłaniając mój kolejny słaby punkt.

– Nie trzeba – zapewniłam z delikatnym uśmiechem. – Ale dziękuję, mamo.

Kobieta uśmiechnęła się lekko, a następnie pocałowała w czubek głowy. Kiedy tylko wyszła z pomieszczenia, odetchnęłam z ulgą.

Nie mogłam powiedzieć jej, że obecność Connora wyprowadza mnie z równowagi. Że jego towarzystwo sprawia, że mam ochotę rozwalić pół zastawy kuchennej. Że do jego ulubionych zajęć należy denerwowanie mnie i wieczne wchodzenie w drogę.

Nałożyłam na uszy słuchawki, ponownie dając pochłonąć się muzyce. Jeździłam czerwoną kredką po kwiatowym wzorze, nadając białej kartce kolorów. Później wzięłam do ręki niebieski odcień, zajmując się kwiatkiem w centralnej części kolorowanki. Wyciszyłam w ten sposób wszystkie negatywne emocje. Dałam im ujście w różnych barwach, które przelewałam na bladą kartkę.

A które powróciły, gdy tylko usłyszałam ten irytujący głos, wołający moje imię.

Podskoczyłam na krześle, przypadkowo wyjeżdżając kredką za grubą linię. Rzuciłam pod nosem ciche przekleństwo, a następnie wlepiłam wzrok w opierającego się o futrynę drzwi Connora.

Przed moimi oczami automatycznie stanął obraz naszej wczorajszej gry. Jego skupionej twarzy, napiętych mięśni i chwili radości po każdej udanej akcji. Zdałam sobie sprawę, że w tamtym momencie przekroczyliśmy niewidzialną granicę. Przybijaliśmy sobie piątki, uśmiechaliśmy się do siebie tak, jakby ten mecz miał dla nas znaczenie.

Bo poniekąd miał. A przynajmniej dla mnie. Ponieważ pierwszy raz zobaczyłam Connora w jego żywiole. Podczas gry, która od zawsze była jego miłością.

Lecz stojący w progu moich drzwi chłopak nie przypominał tego, który wczoraj zaproponował mi lemoniadę i motywował do gry. Ta wersja była bardziej arogancka. Ukazywała swoją wyższość.

Odchrząknęłam i zdjęłam słuchawki, uprzednio zatrzymując odtwarzaną piosenkę.

– Czego chcesz? – spytałam, nawet nie siląc się na miły ton.

– Nie było może mojej koszulki w praniu? Wszędzie jej szukam – rzucił, a ja parsknęłam śmiechem.

– Robimy pranie oddzielnie. To raczej niemożliwe – mruknęłam, powracając do nieco zniszczonej pracy.

– Mogę poszukać? – Kiwnął głową na stertę pozostawionych przez moją mamę rzeczy.

– Rób, co chcesz – odparłam zdawkowo, a chłopak wszedł w głąb pomieszczenia, opadając na moje łóżko.

Następnym razem powinnam pamiętać o zamknięciu drzwi na klucz.

Chłopak z szelestem zaczął wertować kolejne ubrania, szukając swojej przeklętej koszulki. Postanowiłam zignorować jego obecność, powracając do kolorowania. Starałam się zmazać gumką ślad, który przypadkowo zostawiłam, lecz niestety nieskutecznie. Ten jedynie nieznacznie wyblakł, uderzając w moje poczucie estetyki. Spróbowałam jednak zignorować tę wpadkę, ponownie biorąc do ręki niebieską kredkę. Przejechałam nią po kartce, zamalowując białe plamy. Uśmiechnęłam się do siebie, zauważając, że tych pozostaje coraz mniej, a mandala nabiera kolorów.

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Connor wcale nie wyszedł z mojego pokoju, a jedynie bezczelnie się we mnie wpatrywał, trzymając na kolanach błękitną koszulkę.

– Masz ją? – spytałam w końcu, a on spojrzał na mnie pytająco. – Koszulkę – sprostowałam.

– A tak. Mam. – Wskazał gestem głowy na materiał. – Trzeba było mi powiedzieć, że lubisz moje koszulki. Nie musiałaś kraść, wystarczyło poprosić.

Zaśmiałam się na jego słowa, kolejny raz odrywając się od pracy. Ja miałam niby ukraść jego obrzydliwą koszulkę? W jego snach.

– Sam ją tam wrzuciłeś – odparłam. – Następnym razem zapamiętaj, kiedy wasza rodzina robi pranie i nie wciskaj swoich rzeczy na siłę do pełnego kosza.

– Lubisz mandale? – spytał nagle, wybijając mnie z rytmu. – Dobrze ci idzie.

– Szło – poprawiłam go, zamykając zbiór. – Przyszedłeś tu po koszulkę czy na plotki? – spytałam z westchnieniem, odwracając się na krześle obrotowym w jego stronę. Dzięki temu miałam idealny widok na jego bezczelny uśmiech, który nagle wkradł się na jego wargi.

– Nie mogę porozmawiać ze swoją ulubioną współlokatorką? – spytał, na co uniosłam brwi. – Wczoraj byliśmy całkiem niezłą drużyną.

– Tylko dlatego, że oboje mamy jakiekolwiek umiejętności – stwierdziłam.

– A może dlatego, że jesteśmy całkiem zgrani?

– Nie sądzę – odparłam sucho. – Zresztą, dlaczego jeszcze ze mną rozmawiasz?

– Rozmowy z tobą to moja ulubiona część dnia – wyznał, a ja spojrzałam na niego podejrzliwie. – Nigdy nie jest nudno. Zawsze powiesz jakiś dobry żart. Jak ten, że jestem kretynem lub idiotą. Chociaż ten z dupkiem też nie jest taki zły.

Ah tak, ironia.

– Miło, że tak uważasz. – Uśmiechnęłam się sztucznie. – Ale tak poważnie. O co ci właściwie chodzi?

– Rany, Bennett, ale jesteś sztywna... – burknął.

A następnie wstał z miejsca i wziął do ręki zbiór mandali. Zaczął kartkować, co jakiś czas zatrzymując wzrok nieco dłużej na wybranych przez siebie stronach. Wstałam z krzesła, aby wyrwać mu swoją własność. Jednak wyciągnął ręce do góry tak, że nie byłam w stanie dotknąć nawet milimetra strony. Dlatego stanęłam na łóżku, unosząc się na palcach tak, że bez większych problemów byłam w stanie dosięgnąć książki. Lecz kiedy już ją odzyskałam, chłopak zdążył przejrzeć większość pomalowanych przeze mnie stron.

– Zauważyłaś, że niemal wszystkie wzory mają te same kolory. Niebieski, czerwony, żółty i czasem jakiś różowy – prychnął, a ja posłałam mu zmieszane spojrzenie.

– Nie wiedziałam, że to zbrodnia – westchnęłam, przechodząc do pozycji siedzącej.

Z tym że Connor w tym samym czasie zrobił dokładnie to samo, zajmując miejsce tuż obok mnie. Od razu odsunęłam się kawałek dalej, wywołując jego rozbawiony wyraz twarzy.

– Po prostu cały czas idziesz tymi samymi schematami – stwierdził, a ja wzruszyłam ramionami.

Nie uważałam, że używanie tych samych kolorów było czymś złym. Nie musiałam eksperymentować poprzez mieszanie różnych barw, by pomalowane wzory mi się podobały. Czasem wystarczył zestaw, który w moich oczach doskonale się dopełniał.

– Nie myślałaś czasem nad tym, żeby czerwony zamienić na pomarańczowy, niebieski na fioletowy, a żółty na zielony? – spytał, a ja pokręciłam głową. – Albo spróbować dodać ich więcej i zrobić mieszankę różnych kolorów?

– Nie. I nie mam pojęcia, dlaczego mi o tym mówisz, więc lepiej będzie, jak wyjdziesz – rzuciłam chłodno.

Nie miałam ochoty przyjmować jego porad. Nawet jeśli wcale nie miały okazać się być aż tak złe.

– Nie, dzięki, całkiem tu wygodnie. – Uśmiechnął się, a następnie sięgnął po pudełko kredek, wyjmując co najmniej połowę z nich. Później porwał z mojego biurka mandale, otwierając zbiór na losowej stronie. – Ten jest całkiem niezły – mruknął bardziej do siebie.

– Spróbuj chociaż go dotknąć... – zagroziłam, a zaraz po tym Connor wziął do ręki zieloną kredkę, zamalowując część przypominającą jakiś skomplikowany kwiat.

– Za późno.

Westchnęłam, cierpliwie przyglądając się jego poczynaniom. Nie miałam pojęcia, dokąd to zmierza. Wiedziałam tylko, że prawdopodobnie będę zmuszona zakupić kolejny zbiór, a drugi sprezentować chłopakowi na urodziny.

Stop. Do pierwszego kwietnia zostało mnóstwo czasu. Do tego dnia Connor na pewno powróci do Denver, pozostawiając mnie w należytym spokoju. Mój dom ponownie wypełni harmonia, trawa nie będzie aż tak krzywo skoszona, a stos brudnych naczyń w zlewie przeistoczy się w jakiś samotny talerz.

Próbując odgonić myśli o zagadkowej przyszłości, patrzyłam, jak chłopak mieszał ze sobą różne kolory, używając ich do pokolorowania różnych części kartki. Dzięki temu już po chwili stałam się świadkiem, jak kwiat, który w moim odczuciu powinien być czerwony, staje się zielono-różowy, obramowanie w postaci jakiejś falbanki czarno-złote, a trudny do określenia wzór tworzył istną kolorową burzę.

Prezentowało się to wyjątkowo dziwnie. Nijak przypominało to pozostałe strony, które zostały pokolorowane przeze mnie. Ta barwna mieszanka szokowała, doszczętnie łamiąc utarty schemat. Była wręcz perfekcyjnie niewłaściwa.

– I jak? – spytał, po zrobieniu kolejnych niezobowiązujących kresek jakąś losową kredką.

– Wygląda jak coś, co zrobiłabym w przedszkolu – wydusiłam z siebie tylko.

Przecież nie mogłam dać mu tej satysfakcji i przyznać, że zmiana kolorów może wcale nie była aż tak złym pomysłem, jak mi się wydawało.

– Dokończysz? – zaproponował, ignorując moją poprzednią uwagę.

Kiwnęłam głową, a zbiór wylądował na moich kolanach. Chłopak wcisnął do mojej ręki kilka kredek, polecając wybranie kilku, które mogłyby pokryć jeden z centralnych wzorów.

Zaczęłam zastanawiać się nad takimi kolorami, które jakkolwiek by do siebie pasowały. Rozważałam kilka odcieni niebieskiego lub mieszankę barw ciepłych w postaci czerwieni, żółci i pomarańczy.

– Nie myśl nad tym długo – usłyszałam cichy głos Chambersa. – Im dłużej będziesz się zastanawiać, tym gorzej.

Zacisnęłam wargi w cienką linię. Ponownie miał rację, co po raz kolejny mnie zirytowało.

Gdy byliśmy młodsi, to ja byłam tą, która udzielała najlepszych rad. Mówiłam chłopakowi, jaki prezent powinien kupić swoim rodzicom na święta, jaką koszulę ubrać na urodziny mojej mamy i jaki film powinniśmy wspólnie obejrzeć.

A teraz role się odwróciły. To ja byłam tą zagubioną, która zboczyła ze szlaku, a on doskonale znał drogę. Lecz za wszelką cenę wolałam błądzić sama, niż pozwolić mu chwycić się za rękę. Nie chciałam, aby mnie prowadził. Jednak przez jeden krótki moment nieuwagi nieświadomie mu na to pozwoliłam.

Postanowiłam zamknąć oczy i wziąć pierwsze trzy kredki, które dotknę. I tak też zrobiłam. Wiedziałam, że ta decyzja może skończyć się zawodem. Ale w tamtej chwili nie miało to dla mnie większego znaczenia. Chciałam jedynie udowodnić sobie i Connorowi, że potrafię podjąć chaotyczną decyzję, nie przejmując się jej konsekwencjami.

Lecz, gdy zauważyłam, że w mojej dłoni znalazły się trzy kolory w postaci zgniłej zieleni, jasnego różu i ciemnego brązu, poczułam, że tracę kontrolę. Ponieważ z tak beznadziejnej mieszanki nie może wyjść nic dobrego.

– Ciekawy wybór – skwitował Connor.

I te słowa sprawiły, że wzięłam się za dokończenie wzoru. Zaczęłam kreślić losowe linie tak, jak wcześniej robił to chłopak. Bez planu, którego trzymałabym się do końca. Bez pomysłu, który mogłam w międzyczasie dopracować. Z początku nie szło mi najlepiej. Próbowałam znaleźć w pozostawionym dla mnie fragmencie jakikolwiek sens. Lecz wraz z kolejnym maźnięciem po papierze postanowiłam odciąć się od myśli, oddając się w ręce wyobraźni.

Kiedy przejechałam brązową kredką po raz ostatni, przyjrzałam się naszej pracy. Nic w ogóle do siebie nie pasowało. Kolory wyglądały tak, jakby ktoś wybierał je wszystkie na ślepo. Ale nie określiłabym tej mandali brzydką. Była po prostu oryginalna. Łamiąca schematy.

– I jak? – Uśmiechnął się lekko Connor, biorąc ode mnie książkę.

Przypadkowo musnął kciukiem moje odkryte kolano, sprawiając, że pojawiła się na nim gęsia skórka. Odsunęłam się kawałek, nie pozwalając, by jego dotyk jakkolwiek na mnie wpływał. Pozwoliłam więc zrzucić winę na powiew chłodnego powietrza, który wydostawał się ze wciąż włączonego wentylatora.

– W porządku – odpowiedziałam, lecz na usta cisnęły mi się inne słowa.

Ponieważ w najśmielszych snach nie widziałabym tej mandali w barwach, które pokazał mi Connor. Lecz mimo to bardzo mi się podobała. Była inna niż wszystkie. Tak, jakby krzyczała, że pokolorował ją ktoś, kto uwielbiał chaos. Kto był absolutnym fanem nietypowych połączeń, a nawet odważyłabym się o stwierdzenie, przeciwieństw.

Lecz tym kimś nie byłam ja. Bo ja stroniłam od tego, co niebezpieczne. A Connor Chambers doskonale bawił się na tej cienkiej granicy, uwielbiając igrać z ogniem.

==

Hej!

To chyba jeden z najbardziej komfortowych rozdziałów. Mam nadzieję, że wam się spodobał!

Dziękuję wam za gwiazdki, komentarze i wyświetlenia. Zbliżamy się już do 2 tysięcy, za co jestem bardzo wdzięczna! <3

Do następnego! <3


Tiktok: @ametsa.watt

Twitter: _ametsa_

#SSLZwattpad

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro