Rozdział I Pole słoneczników

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy masz siedemnaście lat i wybrałeś w liceum profil matematyczno-fizyczny, musisz posiadać też choć ociupinkę sprytu, by uniknąć swoich nielubianych zajęć. W moim przypadku była to fizyka, której nienawidziłem całym sercem. No, może nie samej fizyki, a nauczycielki, na którą byłem zdany cztery godziny tygodniowo. Miała wysoki, piskliwy głos, jej wymalowana twarz wyglądała jak karykatura jakiegoś clowna, a wysokie szpilki, w których wręcz biegała po sali lekcyjnej, wydawały dźwięk tak denerwujący, że gdybym był narkoleptykiem, na jej lekcjach z całą pewnością nie dostałbym żadnego ataku.

Starałem się więc omijać lekcje fizyki jak tylko się dało. Moją najczęstszą wymówką była oczywiście pielęgniarka, do której i tak nigdy nie zapukałem. W czasie fizyki zaszywałem się w bibliotece i, oparty o jedną z półek stojących na tyle, grałem w coś na telefonie lub czytałem książkę, która akurat wpadła mi w oko.

Na moje szczęście – lub też nie – pani Grójec prowadziła właśnie swoją ostatnią lekcję. Odchodziła na urlop macierzyński, a później na wychowawczy, co znaczyło, że nie wróci do uczenia przez kolejne trzy lata. Z siedmiomiesięcznym brzuszkiem nie była już w stanie chodzić w swoich ukochanych dziesięciocentymetrowych szpilach, więc pomykała cichutko w płaskich bucikach.

— Na dzisiaj to tyle — powiedziała, uśmiechając się. — Mam nadzieję, że mimo zmiany nauczyciela, dacie radę przyzwyczaić się do nowych technik nauczania i uda wam się zdać maturę perfekcyjnie. Będę za wami tęsknić.

Myślałem, że się tam popłacze. Rozumiałem, że jej emocje zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale w jednej chwili z surowego belfra zmieniała się w dziewczynkę z wianuszkiem na głowie i opowiadała o wzlotach i upadkach macierzyństwa, którego tak bardzo nie mogła się doczekać.

— Patryk, nawet nie jesteś świadomy, jak bardzo cieszę się z tego jej dziecka — powiedziałem, gdy powoli zmierzaliśmy w stronę szatni po lekcjach. — Jest dopiero październik, a ja już mam jej po dziurki w nosie. Mam w tym momencie czterdzieści procent obecności na fizyce. Gdyby nie zmiana nauczyciela, to nie wiem, czy klasyfikowaliby mnie na półrocze.

Patryk był na lingwistyce, a że lubił wszystkie swoje zajęcia, nie było mowy o wagarach. Chciał wyjechać w przyszłości do Stanów Zjednoczonych, tam znaleźć sobie jakąś ładną Amerykankę i założyć z nią rodzinę. Musiałem przyznać, że władał angielskim jak mało kto. Może była to zasługa wakacyjnych wyjazdów do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkała jego ciotka.

— Nick, ty zawsze masz jakiś problem. Pamiętasz, jak w gimnazjum unikałeś wuefu, bo nie lubiłeś biegać po śliskim parkiecie? No właśnie. — Westchnął i przeczesał dłonią swoje rude włosy. — Ale taki twój urok. I to dlatego tyle dziewczyn się za tobą ogląda.

— Najprawdopodobniej, gdybyś nie wyglądał jak Ron, też nie mógłbyś się odpędzić od adoratorek.

— Dobrze jest jak jest. Laski uwielbiają niegrzecznych chłopców, a ja jestem po prostu zwyczajny.

Skrzywiłem się na słowo „laski". Bardzo nie lubiłem określania kobiet jako przedmiotów. Może to dlatego, że byłem sam z mamą i szanowałem ją jak nikogo innego, a może dlatego, że to było po prostu niegrzeczne. Niestety, Patryk był częścią drużyny siatkarskiej i przejął to słownictwo od napakowanych testosteronem sportowców.

— Ale ja jestem grzeczny — mruknąłem.

Starałem się nie sprawiać problemów wychowawczych, aby mama nie musiała przyjeżdżać do szkoły. Ciężko pracowała i nie miała czasu na urywanie się z pracy.

— Wagary, niskie oceny, mówienie na głos nauczycielom, co się myśli...

— Ej, ale robię to z szacunkiem. Nigdy nie użyłem niestosownych słów.

— Kobiety lubią buntowników, bo są dobrzy w łóżku.

Ale ja nie lubię kobiet, pomyślałem.

Im byłem starszy, tym bardziej zauważałem brak zainteresowania płcią przeciwną. Rzeczywiście, byłem lubiany wśród dziewczyn, ale ta sława nie odpowiadała mi tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Czułem się osaczony. A gdy któraś postanowiła mi wyznać swoje uczucia, musiałem je odrzucić, bo na samą myśl o całowaniu dziewczyny, przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze.

Nie potrafiłem jednoznacznie stwierdzić, czy jestem gejem, czy może w ogóle nie pociągają mnie żadni ludzie. Nie spotkałem na swojej drodze jeszcze nikogo, kto spodobałby mi się na tyle, bym nazwał go obiektem westchnień.

— Ej, Nick, patrz, to twój nowy belfer.

Zatrzymaliśmy się przy schodach na piętro i patrzyliśmy na ubranego w koszulę oraz dżinsowe spodnie mężczyznę. Był wysoki, szczupły i lekko opalony. Ciemne, ciut długie włosy opadały mu na czoło. Nie byłem w stanie dostrzec koloru oczu z takiej odległości, jednak całą twarz miał ładną. Smukły nos, wydatne kości policzkowe.

Cóż, nasz nowy nauczyciel fizyki był naprawdę przystojnym facetem. Już widziałem, jak wszystkie dziewczyny z klasy ślinią się na jego widok.

— Mam nadzieję, że będzie mówił z większym sensem niż Grójec. — Wzruszyłem ramionami.

W drodze do domu wstąpiliśmy na pizzę z budki.

Przeprowadziliśmy się do miasta po śmierci Bartka. Mama bała się, że wszystko, co znajdowało się w domu, będzie jej przypominać o stracie dwóch najważniejszych mężczyzn jej życia – męża oraz syna. Zostałem jej tylko ja, który przypominał o błędach z przeszłości. Wiedziałem, że mama wcale nie myślała o mnie jako o nieszczęśliwym przypadku, mimo to czasem nachodziły mnie takie myśli. Co byłoby, gdybym się nie urodził? Najprawdopodobniej ojciec zostałby z mamą i żyliby długo i szczęśliwie. Z drugiej strony mógł okazać się gnojkiem, który podnosi rękę na kobietę. Mógłby znęcać się nad Bartkiem.

Jednak urodziłem się ja, a mój ojczulek zniknął z powierzchni ziemi, jakby w ogóle go nie było. Płacił tylko alimenty, chociaż nigdy nie zobaczył mnie na oczy. Mama pytała, czy chciałbym się z nim spotkać, jednak odmówiłem. Dla mnie jedynym ojcem był Bartek, który podarował mi mnóstwo uwagi i miłości, rezygnując z życia nastolatka.

Mój brat miał piętnaście lat, gdy przyszedłem na świat. To on zmieniał mi pieluchy, gdy mama pracowała popołudniami. Nauczył mnie czytać, gdy miałem sześć lat. Chciał to zrobić, zanim wyjechał na studia. Później już go nie widziałem.

Mieszkanie w mieście było łatwiejsze, łatwiejszy dostęp do szkoły, sklepów, pracy.

Tak właśnie poznałem Patryka, który mieszkał po drugiej stronie ulicy. Można powiedział, że załatał dziurę po stracie Bartka. To dzięki niemu mogłem dziś normalnie o tym mówić i myśleć. Gdy dorastałem, powoli docierało do mnie, co się stało. On pomógł mi przez to przejść. Byłem mu wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobił.

Patryk uwielbiał pizze w każdym wydaniu i jadł ją praktycznie codziennie. Zamawiał jedną wieczorem i przy niej odrabiał lekcję. Mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że jego jedyną miłością była Margarita na grubym cieście z podwójnym serem.

— Ej, idziemy gdzieś dziś wieczorem? — zapytałem, wyciągając telefon z kieszeni.

— Stary, jest czwartek, jutro szkoła!

— No weź — zajęczałem. — Wypiłbym piwo.

— Tak ci tylko przypominam, że wciąż jesteś niepełnoletni i że to właśnie ciebie musimy przemycać do klubów.

— Jeszcze miesiąc i sam będę mógł się tam dostać — mruknąłem. Nic nie mogłem przecież poradzić na to, że urodziłem się w listopadzie.

— Zróbmy tak, zadzwonimy do Olki, żeby kupiła piwo po drodze i wypijemy je u mnie, dobra? Bez żadnych barów.

— Niech będzie.

Tak więc gdy wybiła godzina dwudziesta, siedzieliśmy we trójkę w pokoju Patryka ze szklankami piwa w rękach.

Dla ciekawskich – tak, moja mama była świadoma spożywania przeze mnie alkoholu. Nie przeszkadzało jej to, dopóki nie wracałem pijany po nocach do domu. Przechodziła już jeden okres buntu, więc stwierdziła, że jak będzie mi czegoś zabraniała, to skończy się to moją ucieczką albo nocą spędzoną w rowie.

W tle leciała muzyka, a Olka kiwała się na prawo i lewo.

Jedyną dziewczyną w naszej paczce była właśnie Olka – jedyna, która nie patrzyła na mnie jak na seks maszynę. Była na profilu humanistycznym w tym samym liceum. Prowadziła również bloga z recenzjami książek, więc gdy tylko mogła, czytała. Nie oznaczało to jednak, że potrafiła odmówić wieczoru w naszym towarzystwie. Była naprawdę ładną dziewczyną – długie blond włosy, niebieskie oczy, czego chcieć więcej?. Oglądało się za nią wielu chłopców, w tym Patryk, choć nie chciał tego przyznać.

Koneserzy tanich alkoholi, tak nas nazywała, gdy za każdym razem kazaliśmy jej po drodze kupować piwo. Wolała pić wino, ale nie chciała się wyłamywać. Jako że szczęśliwie urodziła się pierwszego stycznia, miała dowód już prawie rok. Wykorzystywaliśmy ją troszeczkę, ale nigdy nie narzekała. Wydawało mi się nawet, że cieszą je te nasze przytyki o alkoholizowaniu młodzieży.

Nie byłem idealnym dzieckiem, ale przynajmniej kochałem moją mamę jak nikogo innego. Była dla mnie wzorem do naśladowania. Lubiłem zapijać smutki, nie lubiłem szkoły, uwielbiałem dyskutować. Nie potrafiłem trzymać języka za zębami.

Patrzyłem na swoich przyjaciół i zastanawiałem się, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie przeprowadził się do miasta. Gdyby mój brat żył. Gdybym wciąż mógł ukryć się w polu pełnym słoneczników. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro