Rozdział II - Przeciwieństwa się przyciągają

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piątek, piąteczek, piątunio. Nie mogłem się doczekać, aż w RMFie zaczną rzucać jakieś żarty o Donaldzie Trumpie i jego „Yes, we can". W końcu rozpoczynał się mój ulubiony dzień tygodnia. Jesienne słońce nie grzało tak, jak powinno, dodatkowo wiał chłodny wiatr. Dżinsowa kurtka, którą założyłem, nie dawała tyle ciepła, ile przypuszczałem. Byłem jednak zbyt leniwy, by wrócić się do domu.

Patryk już na mnie czekał. Miał lekko podkrążone oczy i rozwiane włosy, bo pewnie zapomniał je rano przeczesać. Wyglądał, jakby miał kaca.

— Stary, co się stało? Wyglądasz jak kupka nieszczęścia — zagaiłem, przykładając mu rękę do czoła. Nie miał gorączki.

— Przypomniało mi się, że mam sprawdzian z francuskiego, więc kułem do piątej. I spałem jakieś półtorej godziny. Czuję się gorzej niż kupka nieszczęścia. Ale dzisiaj mam tylko cztery godziny. Byle przeżyć francuski.

Tak więc poszliśmy do szkoły. Olka promieniowała szczęściem, skakała wokół nas i opowiadała, jak to znalazła na dzisiaj genialne zajęcie. Mieliśmy z nią pójść na jakąś otwartą imprezę, na którą miałem bez problemu wejść, bo wpuszczali od szesnastego roku życia po okazaniu zgody od rodzica. Znalazła więc doskonałą okoliczność do wypicia kolorowego drinka z palemką.

— Będziemy się dziś bawić, chłopcy! — krzyknęła, biegnąć na lekcje.

Pomyślałem sobie, że to Olka ma większy problem z alkoholem niż ja.

Szkoła jak to szkoła – Patryk poszedł na sprawdzian z francuskiego, a ja na polski, by przesiedzieć tę godzinę, słuchając o literaturze obozowej. Potem wuef, całe dwie godziny, tak abyśmy mogli wyjść na siłownię. Na czwartej godzinie miałem historię, obowiązkową godzinę w tygodniu. Chciałem się zmyć z fizyki, która była na piątej lekcji, aby odprowadzić Patryka do domu, ale ten stanowczo odmówił.

— Idź na lekcję. Musisz zobaczyć, kogo wam dali. Jakoś sobie poradzę. Pójdę do domu i się wyśpię, żeby być gotowym na imprezę z Olką.

No więc poszedłem na znienawidzoną przeze mnie fizykę. Nie czułem się zmotywowany przez Patryka.

Stanąłem wśród mojej klasy z duszą na ramieniu. Większą część stanowiły dziewczyny. Chłopcy nie przepadali za matematyką, więc nie wybierali tak skomplikowanego kierunku. Łącznie ze mną było nas siedmiu. Dlatego też zdziwiłem się, że fizyki będzie uczył nas facet.

Kiedy otwierał salę, nie wydawał się zagubiony. Nie byliśmy jego pierwszą klasą, choć wyglądał na młodego. Opanowany, zdystansowany. Znowu miał na sobie koszulę, tym razem białą w pionowe, czarne paski, do tego ubrał ciemne dżinsy z lekko zwężanymi nogawkami. Zastanawiałem się, czy to żona wybiera mu ubrania, bo wyglądał naprawdę dobrze. Próbowałem dostrzec obrączkę na jego palcu, jednak jej tam nie było. Może mieszka z narzeczoną lub dziewczyną.

Usiedliśmy w ławkach. Miejsce obok mnie zajęła Julka, jedna z prymusek. Lubiła koło mnie siedzieć, bo nie rozmawiałem. Zajmowałem się sobą, rysowałem coś po marginesach i starałem się słuchać nauczycieli. Julka, mimo bycia lekką kujonką, zdawała się mieć podobny styl ubioru do mnie. Siedem kolczyków w lewym uchu, na które miałem dobry widok, oraz ten w prawej brwi mówiły same za siebie – fanka piercingu. Cóż, mało kto wiedział, że na wakacjach przekłułem sobie język. Kiedy moja mama to zobaczyła, myślałem, że zemdleje. Jednak opanowała się, po czym stwierdziła, że lepszy kolczyk, niż gdybym miał próbować ją okłamywać.

— Dzień dobry — odezwał się nowy belfer, patrząc na naszą liczną, dwudziestotrzyosobową klasę. — Nazywam się Artur Dwojny i w tym roku będę uczył was fizyki.

Przyjrzałem mu się bardziej uważnie. Ciemne, dłuższe włosy w promieniach jesiennego słońca wydawały się być kasztanowe. Opadały mu na czoło, więc co chwilę zaczesywał je dłonią. Z drugiej ławki widziałem jego jasnozielone oczy. Miał pieprzyk nad lewą brwią. Widziałem już gdzieś tę twarz. Słyszałem to imię. Znałem skądś ten głos. Jednak nie potrafiłem sobie przypomnieć skąd. Patrzyłem na niego jak zaczarowany.

Przełknąłem ślinę.

Gdzie mogłem już go spotkać?

— Mam nadzieję, że się dogadamy i damy sobie radę z przygotowaniem do matury. Do stycznia powinniśmy skończyć podręcznikowy materiał, według pani Grójec. Później skupimy się na zagadnieniach maturalnych, dobrze? Chcę tylko dodać, że obecność na zajęciach powinna być dla was najważniejsza, by nie musieć spędzać całych godzin na uczeniu się w domu. — Jeszcze raz rozejrzał się po naszych twarzach. — Dobrze, a teraz sprawdzę obecność. Prosiłbym o wstanie, powiedzeniu kilku słów o sobie i poinformowaniu mnie o swojej ocenie końcoworocznej z drugiej klasy, dobrze?

No i się zaczęło. Facet był niepoważny. Przepytanie dwudziestu trzech osób zajęło mu pół godziny. Byłem dwunasty. Przyglądałem się jego twarzy, gdy wyczytywał moje nazwisko. Drgnęła mu brew.

— Nikodem Olinkiewicz.

— Wolę, gdy zwraca się do mnie Nick — zacząłem, patrząc na jego twarz. Jeżeli mnie znał, to tego nie pokazywał. — Mam problemy z migreną. W drugiej klasie miałem czwórkę za piękne oczy.

Zająłem z powrotem swoje miejsce, a lista poszła dalej.

Musiałem przyznać, że potrafił szybko i zrozumiale przeprowadzić lekcję. Temat omówił w dziesięć minut i to słowami dla idiotów, potem wytłumaczył, jak robić zadania i na koniec zadał ćwiczenia, które obiecał sprawdzić na kolejnych zajęciach.

Gdy wychodziłem, czułem na sobie jego wzrok. Artur. Znałem jednego Artura jako dziecko, ale ten w ogóle go nie przypominał. Tamten się uśmiechał, miał oczy skrzące w słońcu i promiennie jasne włosy, jeszcze jaśniejsze od moich. No i tamten chciał zostać matematykiem. To on nauczył mnie dodawania, gdy Bartek uczył czytać. Jako sześciolatek umiałem rozwiązywać zadania na poziomie pierwszej klasy podstawówki. Ten Artur w niczym nie przypominał mojego Artura z dzieciństwa.

Wracałem do domu sam. Znałem to miasto praktycznie jak własną kieszeń. Uliczki, po których biegałem z Patrykiem. Kawiarnie, do których prowadzała nas Olka. Place, zaułki, miejsca spotkań motocyklistów, bibliofilów. Wiedziałem, gdzie iść, aby kupić alkohol bez dowodu. Wszystkie miejsca, które widziałem przez jedenaście lat stały się moim domem. Chociaż tęskniłem czasem za polami usianymi kukurydzą, piaszczystą drogą i słonecznikami rosnącymi wyżej, niż mógłbym sobie wyobrazić.

Mamy nie było w domu. Odgrzałem sobie wczorajszy obiad w mikrofalówce i usiadłem przed komputerem. Dookoła było cicho. Słońce akurat wpadało do mojego pokoju przez duże okno. Podszedłem do niego i wyjrzałem. Dokładnie naprzeciwko znajdował się pokój Patryka. W dzieciństwie to właśnie tak rozmawialiśmy całe wieczory. Udało mi się dostrzec go rozłożonego na łóżku. Spał.

Zasunąłem zasłonę, aby słońce mi nie przeszkadzało. Chciałem też uniknąć wzroku obcych ludzi.

Usiadłem na łóżku z monitorem ustawionym w moją stronę.

Zacząłem podejrzewać swój homoseksualizm, gdy odkryłem, że potrafię się masturbować tylko przy gejowskim porno. Nie podniecały mnie ani lesbijki, ani udawane sado-maso w rolach damsko-męskich. Jednak gdy obserwowałem mężczyzn, ogarniało mnie przyjemne ciepło. Potem już nie potrzebowałem obrazów do stymulacji, wystarczała moja wyobraźnia i obraz przystojnych facetów w mojej głowie, którzy traktują mnie na przemian jak dziwkę i anioła. Czasem jednak miałem potrzebę włączenia filmu. Tak było też i tym razem.

Bałem się, że gdy puszczę wodze wyobraźni przed moimi oczami ukaże się pan Dwojny, a brakowało mi już tylko tego, bym uciekał z fizyki, bo rumienię się na widok nauczyciela. Było w nim coś takiego, że nie chciał wyjść z mojej głowy. Zawsze śmiałem się z dziewczyn, które uganiały się za belframi, a tymczasem wystarczyło, że raz zobaczyłem tego Artura i cały czas miałem przed oczami jego zielone oczy.

Musiałem pozbyć się tego narastającego we mnie napięcia. Nie chciałem rzucić się na pierwszego lepszego człowieka na imprezie, na którą zabierała nas Olka.

***

Dochodziła dwudziesta, gdy stanąłem przed dużym lustrem w łazience. Czarne spodnie, czarna koszulka, czarna, skórzana kurtka. Czarne skarpetki, a przed wyjściem czekały na mnie czarne buty. Wyglądałem jak jakiś fan gotyckich klimatów, o ile nie patrzyło się na moją buźkę. Odziedziczyłem po mamie blond włosy, które dobrze zgrywały się z brązowymi oczami. Olka mówiła, że zawsze wolała tych z niebieskimi tęczówkami, ale gdy pierwszy raz patrzyła na moją twarz, wydałem jej się niezwykle interesujący z tym psotliwym spojrzeniem i figlarnym uśmiechem.

Zmieniłem też kolczyk w języku. Do szkoły nosiłem małą kuleczkę, aby nikt nie mógł jej zobaczyć. Gdy nadchodził weekend i mogłem w pełni być sobą, zakładałem kolczyk z biało-czarnym ticklerem. Lubiłem się nim bawić. To było bardzo ciekawe zajęcie, zwłaszcza gdy siedziało się w kącie klubu i patrzyło na tańczących przyjaciół.

Równo o ósmej do drzwi zadzwonił dzwonek. Pożegnałem się z mamą i poszedłem na spotkanie z Patrykiem.

Chłopak ułożył swoje płomienne włosy z pomocą żelu. Wyglądał naprawdę dobrze w ciemnych spodniach i białej koszulce. Był szczupły i wysportowany, a że ładnemu we wszystkim ładnie, nie potrzebował całych godzin, by wyglądać jak milion dolarów. Rudych, ale milion. Założył też marynarkę.

— Nie jest ci zimno? — zapytałem, wychodząc na zewnątrz. Schowałem zgodę na wejście w kieszeni kurtki.

— Nie. No, może trochę. Jak wypiję, to się rozgrzeję.

Wsiedliśmy do autobusu, który miał nas przewieźć na drugi koniec miasta, czyli pod umówione miejsce spotkania. Życie nastolatków w tym mieście w czasie weekendów wyglądało bardzo podobnie – imprezy, imprezy, imprezy. Dużo alkoholu, wypadki, seks w brudnych łazienkach. Dzieciaki z przedmieścia miały klasę, ale cała reszta, w tym ja i moja paczka, mieliśmy w dni wolne jeden cel: dobrze się bawić. Nie wiedziałem, czy wciąż potrafię się rozerwać bez alkoholu. Bez porządnej dawki procentów nie potrafiłem wejść na parkiet. Ale gdy już podane środki uderzały mi do głowy, zostawałem królem muzyki.

Olka wyglądała zjawiskowo. Nałożyła krótką, plisowaną spódniczkę i golf. Do tego dobrała dżinsową kurtkę i buty na obcasie. Jej to na pewno musiało być zimno, jednak w odpowiedzi na to pytanie tylko pokręciła głową.

Impreza odbywała się w jednym z klubów w sąsiedztwie jej domu. Dlatego nie zdziwiło mnie, gdy przytuliła się do ochroniarzy, którzy pilnowali wejścia. Dałem im pozwolenie, jednak po jednym spojrzeniu Olki dostałem pieczątkę dla tych pełnoletnich. Aby nie pokazywać za każdym razem dowodu były dwa rodzaje znaków – ci, którzy mogli pić alkohol, dostawali czarne gwiazdki, a ci, którzy nie ukończyli osiemnastu lat – niebieskie kółeczka.

Na szczęście ja miałem Olkę, więc traktowano mnie jak dorosłego, odkąd przyszedłem tu pierwszy raz.

Zajęliśmy stolik przy fotelach, a Ola poszła zamówić drinki, nawet nie pytając nas, czy mamy ochotę na coś konkretnego.

Ludzi było mnóstwo. W sumie, czego innego mogłem się spodziewać po imprezie szesnaście plus. Zdecydowana większość tańczyła w rytm klubowej muzyki puszczanej przez DJ-a. Przy barze siedziało kilku facetów i chłopców, którzy najwyraźniej przyszli sami albo czekali na swoje partnerki.

Trzy kieliszki pojawiły się na naszym stoliku. Patryk dostał Tequila Sunrise ze względu na jego miłość do wczesnego wstawania, Olka wybrała sobie Peach Morning Coctail, bo ponoć jest słodziutka jak brzoskwinka, a ja zaś dostałem Orange Pina Coladę, bo jestem jak pomarańcza dojrzewająca w blasku słońca.

Po wyjaśnieniach, dlaczego wybrała takie, a nie inne alkohole, doszedłem do wniosku, że musiała wypić coś jeszcze przed przyjściem tutaj albo że znów naoglądała się jakichś filmów o wakacyjnych romansach.

Musiałem jednak przyznać, że drink smakował naprawdę dobrze. Barman nie skąpił również Malibu. Popijałem tego drinka bardzo powoli, przyglądając się ludziom. Olka od razu pobiegła na parkiet, a zaraz dołączył do niej Patryk.

Nie minęło dużo czasu, aż przysiadła się do mnie jakaś parka z butelką wódki. Bez zbędnych pytań chłopak wlał mi kieliszek, a ja wypiłem go na raz, popijając drinkiem. Potem on, a potem ona. Przybiliśmy piątki. Druga kolejka, trzecia kolejka, potem czwarta. Nawet nie zauważyłem, gdy byłem z obcym gościem na ty i zwracałem się do niego Erneściku. Śmialiśmy się do łez, wspominając głupie odpały z dzieciństwa.

Gdy alkohol się skończył, trzeba było pójść po kolejną butelkę. Zaoferowałem się, że tym razem to ja stawiam. Wstałem. Lekko zakręciło mi się w głowie, ale wziąłem się w garść i tanecznym krokiem przeszedłem na drugi koniec sali.

— Butelkę wódki poproszę — powiedziałem, pokazując znaczek odbity na moim nadgarstku.

— Dobry wieczór — usłyszałem po mojej prawej stronie.

Zobaczyłem wówczas nikogo innego jak nowego belfra.


Trochę śmiechu i żartu, ale mam nadzieję, że już wiadomo, dlaczego akcja rozgrywa się w Polsce, a główny bohater to Nick. ^^" 

Rozdział wstawiam dzień po dniu, ponieważ mam jeszcze dwa w zapasie. Kolejny ukaże się w czwartek lub w piątek, w zależności od tego, jak dużo czasu znajdę na pisanie, aby skończyć rozdział piąty i szósty. C: 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro