Rozdział ósmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pakował ostatnie ubrania potrzebne na wyjazd i z ulgą zauważył, że miał już wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Opadł na łóżko z westchnięciem, obliczając w myślach ile wolnego czasu pozostało mu do chwili, gdy Paul przyjedzie pod jego dom. Z rozmyślań wyrwał go dźwięk telefonu. Nie patrząc na wyświetlacz odebrał szybko, nie zastanawiając się nawet kto może do niego wydzwaniać.

- Słucham? – zapytał znudzonym głosem, czekając aż usłyszy Paula lub Gemme, ewentualnie Liama.

- Harry? – cichy męski ton rozległ się po drugiej stronie, a Styles usiadł gwałtownie na łóżku nie dowierzając w to kogo  usłyszał przed chwilą.

- Tata? – słowo wymsknęło mu się  z ust i gdyby mógł ,cofnąłby szybko czas byleby tylko nie nazwać tak Desa Stylesa.

- Tak się cieszę, że odebrałeś, bałem się, że nie będziesz chciał ze mną rozmawiać synku.

- Nie nazywaj mnie tak – powiedział zimnym głosem z całą złością jaką nosił w sercu – nie jesteś moim ojcem – dodał po chwili.

- Przestań Harry, nie mówi takich rzeczy.

- Nie to ty przestań, nie dzwoń do mnie więcej, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego rozumiesz? Nie mam ojca - nigdy nie używał słów, by zranić drugiego człowieka, ale teraz chciał, by jego tata poczuł chociaż ułamek tego co on czuł przez te wszystkie lata. 

- Musimy się spotkać i porozmawiać, proszę cię Harry – mówił gorączkowo mężczyzna, ale jedyne czego chciał zielonooki to rozłączenie się i staranie zapomnieć, że ta rozmowa miała w ogóle miejsce.

- Nie, nie zbliżaj się do mnie, jeżeli to zrobisz, to załatwię zakaz zbliżania się. Odczep się ode mnie, nie jesteśmy już rodziną – z tymi słowami rozłączył się i odrzucił telefon na bok. Przymykając powieki starał się uspokoić, ale wiedział, że pomoże mu tylko jedna rzecz, ta najgorsza z wszystkim możliwych. Zerknął na zegarek po czym zdjął go szybko i skierował się do łazienki.

***

Przechadzał się po arenie na której miał dziś wystąpić, myśląc o ostatnich dniach i tygodniach. Wydawało mu się, że nie poradzi sobie bez Paula, że wszystko upadnie i on będzie jedynym winnym tej katastrofy, ale mylił się, Louis dał radę. Mężczyzna okazał się jeszcze lepszym kompanem chociaż Harry nie myślał, że kiedykolwiek spotka lepszego ochroniarza niż stary, poczciwy Paul, którego czasami traktował jak ojca, którego przecież nie miał.

 Nie wiedział dlaczego, ale ostatnio jego tata dzwonił częściej i zawsze świadkiem tego był Louis, który przyglądał mu się i na pewno oceniał. Harry był pewny, że Tomlinson zastanawia się, dlaczego nie odbiera telefonu od swojej najbliższej rodziny, ale na razie nie czuł się na siłach, by podać mu choć jeden powód.

Bał się zaufać szatynowi mimo, że mężczyzna traktował go dobrze. Był cały czas tuż obok, a przecież nie musiał tego robić, Harry naprawdę nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, co chodzi mu tak naprawdę po głowie. Był pewny, że Lou nie spędza z nim czasu od tak dla przyjemności. Harry był ostatnią osobą z którą można spędzać czas z własnej woli, dobrze o tym wiedział.

- Przestań tak krążyć– usłyszał zniecierpliwiony głos Josha – możemy zaczynać próbę?

- Jasne już idę – odkrzyknął i wbiegł na scenę, biorąc do ręki mikrofon. Czasami tylko koncerty i muzyka pozwalały mu zapomnieć i oderwać się od tej parszywej rzeczywistości w której przyszło mu egzystować. 

- Gramy to co zawsze? – zapytał gitarzysta, uderzając w struny znudzonym ruchem dłoni. 

- Nie, spróbujemy coś nowego, to o czym rozmawialiśmy ostatnio dobrze? – zerknął na swój zespół, który przytaknął entuzjastycznie, ciesząc się z nowego utworu. Po tylu koncertach wszystkich dopadała już męcząca rutyna.

- Nowy kawałek? – zapytał Louis, siedzący wygodnie na jednym z krzesełek ustawionych na płycie. 

- Idź stąd Louis, nie chcę żebyś się przysłuchiwał – marudził, niezadowolony z faktu śpiewania przed szatynem, który ani myślał zniknąć, wprost przeciwnie rozsiadł się jeszcze bardziej. Był upierdliwy i irytujący, ale z drugiej strony wydawał się jedyną osobą, która naprawdę jest nim zainteresowana. To chyba było miłe, Harry sam tego do końca nie wiedział. 

- Z chęcią posłucham, zaczynajcie – ponaglił ich i mrugnął do Stylesa.

- Nie powinieneś teraz pracować? – Liam który zjawił się nagle, usiadł obok i patrzył na szatyna wyczekująco. W jego głosie pobrzmiewało coś nieprzyjemnego, jakby ukryta agresja i jakaś złość. 

- Jestem w pracy, a ty? – Louis odpowiedział pytaniem na pytanie, nawet nie udając sympatii. Miał dość tego kolesia i jego faceta. Zaczynali działać mu na nerwy swoją pewnością siebie i poczuciem, że mogą się tu panoszyć i wszystkim rozkazywać. 

- Ja też – warknął Payne, ale nie zmienił swojego miejsca. Nadal zajmował miejsce po lewej stronie niższego mężczyzny. 

- Świetnie Liam, cieszę się, że oddajesz się w pełni swoim obowiązkom, oby tak dalej – zadrwił z niego złośliwie napawając się każdym słowem – a teraz siedź cicho, posłuchamy nowej piosenki.

- Od kiedy jesteś fanem? – prychnął niezadowolony Payne i zmierzył go pogardliwym wzrokiem.

- Kto powiedział, że jestem? – chciał dodać coś jeszcze, ale usłyszał pierwsze dźwięki muzyki, więc postanowił się zamknąć i posłuchać.

Powiedz z ręką na sercu, że nigdy się nie poddałeś

Że ciągle próbowałeś, mimo że wszystkie drzwi były zamknięte

Że żyjesz, że żyjesz nie żałując niczego

Uśmiechamy się, by ukryć, że zostaliśmy kiedyś zranieni

Wszystkie niepowodzenia zostawiliśmy w torbie za drzwiami

Bo wiesz, jesteśmy tylko ludźmi

Wsłuchiwał się z zainteresowaniem w każde słowo wypływające z ust loczka i po raz kolejny musiał stwierdzić, że tekst jest niesamowity. Był w stanie zrozumieć te wszystkie fanki, które piszczały i wzdychały do Harry'ego. Chłopak swoimi utworami wdzierał się do serc ludzi, poruszał te fragmenty duszy, które wydawały się być od dawna martwe. Nie rozumiał tylko, dlaczego Styles był taki zagubiony w prawdziwym życiu, tym które zaczynało się po koncercie, gdy schodził ze sceny i nie widziały go już tłumy fanów.

Podaj rękę tym, którzy zostali w tyle

Wszyscy wiemy, jak to jest na chwilę być zapomnianym

W zatłoczonym miejscu próbować nie czuć się samotnie

Po prostu pamiętaj, że wszyscy byliśmy skrzywdzeni choć raz

Kochajmy skrzywdzonych, po prostu ich kochajmy

Czy to o czym śpiewał Harry, było tym samym co czuł każdego dnia? Czy czuł się tak samotny, że postanowił zamknąć się jeszcze bardziej na cały świat? Czy każde niepochlebne, pełne pogardy słowo z ust jego matki, było powodem kolejnej blizny na jego kruchym ciele? Czy Harry tak naprawdę potrzebował tylko kogoś kto go zrozumie, pocieszy i będzie obok, sprawiając, że przestanie się czuć samotnym, nic nie wartym człowiekiem? Nie mógł zrozumieć, jak loczek mógł sądzić, że nie jest ładny, nie miał lustra? Nie widział swojej twarzy, którą kochały miliony? Dlaczego czuł nienawiść na widok czegoś, co zachwycało innych?

Wznieś toast za słowa, których nigdy nie powiemy

Robimy co możemy, ale wciąż odwracamy głowę

Bo czasami łatwiej jest uciec

Tak czy inaczej, jesteśmy tylko ludźmi

Przed czym uciekał Harry, o czym wolał zapomnieć i skąd czerpał siłę, by każdego dnia udawać przed całym światem szczęśliwego, gdy tak naprawdę łamał się i upadał codziennie, pozbawiony jakiegokolwiek wparcia? Louis nie wiedział, czy był odpowiednią osobą, nie wiedział, czy Harry będzie chciał, przyjąć jego dłoń, ale jeżeli okaże się, że jest jedynym, który może coś zrobić, to nie zamierzał się poddać. Nie obchodziło go to, że Harry odpychał go i udawał obojętnego, ponieważ były dni, gdy tylko Lou potrafił wywołać choć cień uśmiechu na twarzy zielonookiego.

Czasami ktoś błaga o pomoc, starając się nas odtrącić i tylko od nas zależy czy będziemy walczyć, czy może poddamy się, spuścimy wzrok i odejdziemy. Louis nie zamierzał nigdzie odchodzić.

Czasami zostajemy opuszczeni

Czujemy się samotni

Ale urodziliśmy się, by próbować

Tak, jesteśmy tylko ludźmi*

***

- Czego? – warknął do telefonu, śmiejąc się z zaskoczonej twarzy loczka, który leżał na łóżku tuż obok i pisał coś z zaangażowaniem w swoim dzienniku.

-Witaj Nick, jak miło słyszeć twój słodki głos, stęskniłem się za moim najlepszym przyjacielem, który jest najcudowniejszym człowiekiem w Londynie, a może i na całym świecie. Tak, ciebie też miło słyszeć Lou, jesteś jak zwykle uroczy – zadrwił Nick obrażonym głosem – dzień dobry Louis.

- Cześć Nick, przestań się dąsać, nie masz pięciu lat – powiedział miłym głosem i widząc pytający wzrok Stylesa, który udawał, że wcale nie przysłuchuje się rozmowie, patrząc na niego tymi dużymi, zielonymi oczami – to Nick, mój kumpel, pamiętasz opowiadałem ci o nim. Postrzelił mnie i zrujnował moją karierę super agenta – wyjaśnił z uśmiechem, a loczek przytaknął chyba usatysfakcjonowany odpowiedzią.

- Co ty stary? Już mu się spowiadasz? Ale z ciebie pantoflarz – Nick śmiał się jak szalony, a Lou odsunął telefon od ucha, nie chcąc słuchać tych dziwacznych dźwięków. 

- Już skończyłeś rechotać? – zapytał po chwili i nie wiedział, czy się przesłyszał, ale wydawało mu się, że z ust Harry'ego uciekł cichy chichot. To było całkiem interesujące. 

- Coś ty taki niemiły? – zapytał mężczyzna – już zacząłeś gwiazdorzyć? Przypomnę ci, że to Harry jest sławny, a ty jesteś tylko ochroniarzem i muszę przyznać, że kiepsko wychodzisz na zdjęciach i nie Louis, to wcale nie jest wina słabego ujęcia. Stary czas zrozumieć to, że nie jest się fotogenicznym, nie każdy urodził się z twarzą modela – trajkotał Nick, a Tomlinson śmiał się głośno z głupoty swojego przyjaciela za którym się stęsknił.

- Chyba niedługo będę miał do ciebie sprawę – zaczął tajemniczo wiedząc, że teraz Nick nie będzie mógł spać w nocy zastanawiając się o co chodzi. 

- Sprawę? Jaką? Mam się kogoś pozbyć? Zlikwidować jakąś super fankę? A może ukryć Harry'ego w swoim mieszkaniu albo zastąpić ciebie? Cokolwiek zechcesz z chęcią pomogę – zaoferował szybko swoją pomoc, a Lou przewrócił tylko oczami, słysząc paplaninę przyjaciela. Ktoś tutaj był podekscytowany. 

- Dziękuję Nick, ale nic z tych rzeczy, oszczędzę Harry'emu tej nieprzyjemności poznania ciebie, ale to słodkie, że jesteś tak chętny do pomocy, uwierz mi wykorzystam to w przyszłości – obiecał przesłodzonym głosem, trzepocząc rzęsami. 

- Masz tam gdzieś tą uroczą gwiazdeczkę? – zapytał Grimshaw z czymś dziwnym w głosie. 

- Tak, a co? – ton Tomlinsona od razu stał się podejrzliwy.

- Nic głupku, pozdrów go ode mnie.

- Nick mówi, że cię pozdrawia – powiedział patrząc na loczka, który oderwał się od pisania i spojrzał na niego zaskoczony.

- Mnie? – szok był tak słyszalny w jego głosie, że Louis chciał rozłączyć się i wytłumaczyć Harry'emu, że to nic dziwnego, że wiele osób chciałoby go pozdrowić i z nim porozmawiać, bo jest ważny, znaczący i uroczy, ale postanowił na razie zatrzymać to dla siebie.

- Tak Hazz, właśnie ciebie.

- Och to... ja też go pozdrawiam – przygryzł wargę i uważnie obserwował ochroniarza, który uśmiechał się ciepło. 

- Nie posikaj się Grimshaw, ale Harry też cię pozdrawia – wyznał znudzony i nie spodziewał się tego, ale zielonooki szturchnął go żartobliwie w ramię, cofając szybko dłoń - a teraz wybacz, ale muszę kończyć. Nie, nie idę ratować świata Nick i nie nazywaj mnie agentem 007. Spadaj, idę na spacer. Co? Boże Nick, lecz się, nigdy nie trzymałem cię za rękę podczas naszych wspólnych wyjść, chyba miałeś omamy. Wtedy podałem ci rękę, ponieważ potknąłeś się i prawie wpadłeś na tę grupę motocyklistów, a oni definitywnie by cię zabili, więc uratowałem twoje nędzne życie, a teraz się rozłączam. Do usłyszenia Grimshaw.

Rozłączył się i odrzucił telefon na łóżko, myśląc o tym jak popieprzony był jego przyjaciel, ale przynajmniej Harry się uśmiechał, więc warto było przeprowadzić tą żenującą rozmowę. 

- Wychodzimy Harry – powiedział i wstał energicznie wyciągając dłoń w stronę loczka.

- Gdzie? – zapytał wystraszonym głosem, ale podniósł się posłusznie, powoli zaczynając ufać Tomlinsonowi.

- Na spacer, obiecałeś mi przecież wczoraj prawda?

- Nic takiego nie... - chciał dokończyć, ale przerwał mu szatyn, który chwycił go za rękę i pociągnął za sobą.

- Nie marudź loczku, przyda nam się świeże powietrze, a nuż spotka nas coś ekscytującego i napiszesz o tym nową piosenkę. Może okażę się twoją inspiracją. Kto wie, kto wie. 

- Jasne, napiszę o spacerze z ochroniarzem – mruknął obrażony, ale szedł za nim posłusznie nie sprzeciwiając się. 

- Nie, ale możesz napisać o spacerze z przyjacielem.

Tej nocy idę pod górkę, a ty zamknąłeś oczy.

Chciałbym nigdy nie popełnić tych błędów i być mądry...

Proszę, spróbuj być cierpliwy i wiedz, że ciągle się uczę.

Przepraszam, że musisz patrzeć, jak moja siła wypala się we mnie...

Gdzie jesteś teraz, mój aniele? Nie widzisz, że płaczę...?

Wiem, że nie umiesz zrobić tego wszystkiego, ale nie możesz powiedzieć, że nie próbowałem.

Klęczę przed nim, ale on wydaje się mnie nie widzieć.

Ale wszystkie jego problemy w głowie... on patrzy wprost na mnie.

I chciałbym, byś widział, że połowa problemów jest też moja.

Wciąż tu jestem, łkając, kiedy godziny mijają tak wolno...

I wiem, że rano będę musiał pozwolić Ci odejść,

i będziesz tylko mężczyzną, którego kiedyś znałem.**

Kolejna zapisana strona pojawiła się w dłoni Louisa. Tym razem było na niej więcej słów, więcej emocji i nareszcie Louis poczuł, że Harry zaczął się przed nim odkrywać.

***

Lou zastanawiał się do jakiego miejsca mogliby pójść. Nie chciał chodzić po centrum i spotykać fanów Stylesa na każdym kroku, kręcenie się po sklepach również mu nie odpowiadało, więc wybrał najprostsze rozwiązanie, które zawsze się sprawdza, czyli park.

Harry wydawał się zadowolony, od czasu do czasu wymieniali ze sobą kilka zdań, ale raczej spacerowali w ciszy, rozkoszując się przyjemnym, słonecznym dniem podczas którego mogli odpocząć i nie martwić się o koncerty, psychofanów i otaczający świat. Może czasami podchodziły do nich fanki, ale zazwyczaj uprzejmie prosiły o zdjęcie i krótki uścisk po czym odchodziły szczęśliwe i Lou nie mógł nie zauważyć, jak bardzo loczek kochał swoich fanów. Nie wiedział, jak ma powiedzieć mu o tym psychicznym gościu, który zaczynał być coraz bardziej napastliwi w swoich listach.

- I jak tam Harry, jest całkiem miło prawda? Miałem dobry pomysł, jak na ochroniarza czyż nie? – zapytał lekko, idącego obok chłopaka. Ich dłonie ocierały się o siebie i przez głowę szatyna przeszła jedna myśl, by chwycić rękę młodszego. 

- Może – odparł cicho brunet, ale zadowolenie było widoczne na jego twarzy.

- Mhm - mruknął -  tak właśnie sobie myślałem – powiedział dumny z siebie, gdy zauważył idącą naprzeciwko dziewczynę ubraną w długi, ciemny płaszcz tak bardzo niepasujący do tej pogody.

Domyślał się kim może być owa nieznajoma. Nie pytajcie skąd miał taką wiedzę, po prostu przyjaźniąc się z Nickiem człowiek zaczynał uodparniać się na niektóre wydarzenia takie, jak na przykład to, które miało się za chwile wydarzyć. Chciał zatrzymać Stylesa, ale ten zmierzał tak żwawym i radosnym krokiem przed siebie, że najnormalniej w świecie nie zdążył i gdy kobieta stanęła przed nim i płaszcz nagle opadł w dół odsłaniając jej nagie, niczym nie okryte ciało, miał wrażenie, że czas stanął w miejscu.  Zwijał się ze śmiechu, nie potrafiąc powstrzymać głośnych chichotów uciekających z jego ust. Kobieta uśmiechała się promiennie, a Harry... Harry stał jak słup i nie potrafił się ruszyć, a po chwili cofnął się o krok i obrócił szybko w stronę Louisa. Na jego twarzy malowało się czyste przerażenie.

- Lou – wyszeptał tylko zielonooki, a szatyn wyciągnął w jego stronę rękę, nadal śmiejąc się głośno, poczuł dużą dłoń Harry'ego, gdy loczek złączył ich palce.

- Chodź – parsknął rozbawiony mężczyzna i pociągnął za sobą wystraszonego i sparaliżowanego chłopaka.

Szli w milczeniu przerywanym wybuchami niekontrolowanego śmiechu Louisa, który momentami nie mógł złapać powietrza i zatrzymywał się starając pohamować swój rechot. Za to Harry milczał przez cały czas. Kiedy szatyn zdołał się uspokoić i powoli zapominał o całej niefortunnej sytuacji zwrócił uwagę na cały czas milczącego i zamyślonego loczka.

- Co się stało? – zapytał, gdy wchodzili do hotelu przed którym dziś wyjątkowo nie pojawili się fani. Styles postanowił nie odpowiadać na pytania i milczał nawet, gdy wjechali windą na swoje piętro i weszli do pokoju wokalisty. – Harry, porozmawiaj ze mną – poprosił cicho – co się dzieje? – Nie rozumiał co mogło pójść nie tak, przez cały czas loczek uśmiechał się i wydawał zadowolony i zrelaksowany. Niespodziewanie chłopak westchnął i spojrzał na starszego. 

- Jeszcze się pytasz? – Zamilkł na moment i rzucił się na łóżko, wlepiając wzrok w sufit – to było przerażające Lou – wyjęczał i ukrył twarz w dłoniach, a starszy położył się tuż obok niego i starał się nie śmiać, ponieważ Harry nie byłby chyba z tego zadowolony. – Ona... ona Boże, widziałeś ją Lou? – Obrócił się lekko i zerknął na Tomlinsona, który kiwnął głową, uśmiechając się do niego – nie wiedziałem, że ona zrobi coś takiego... no bo kto normalny rozbiera się od tak na ulicy? Chyba nikt prawda? Idziesz sobie spokojnie, a tu nagle... ciach naga kobieta centralnie przed tobą. Myślałem, że umrę tam na miejscu, wiesz o tym? – Mówił przejętym głosem i to był pierwszy raz, gdy chłopak wykazywał jakieś prawdziwe emocje, niczym nie skryte, nie sfałszowane. – To było straszne, będę miał uraz do końca życia, jak dobrze, że jestem gejem. W innym wypadku nie wiem, co mogłoby się stać, chyba uciekłbym z krzykiem.

- W zasadzie to wyglądałeś jakbyś właśnie, to chciał zrobić - wtrącił rozbawiony szatyn. Nie mógł oderwać oczu od Harry'ego, który był taki radosny, jego policzki rumieniły się, a oczy błyszczały. 

- I chciałem, nie wiedziałem co się dzieje, a ty stałeś tam i śmiałeś się tylko jak... jak jakiś głupek – wymsknęło mu się, więc zasłonił szybko usta patrząc ze strachem na Louisa.

- Ej mały – chwycił jego dłonie i odsunął od twarzy – możesz mnie tak nazywać, nie mam nic przeciwko. Wybacz, ale twoja mina była tak zabawna, nie mogłam przestać się śmiać.

- To śmiałeś się ze mnie? – zapytał zaskoczony zielonooki, a jego mina przedstawiała urocze oburzenie – myślałem, że z tej pani.

- Jezu Hazz, jesteś taki... taki uroczo nieogarnięty, że to aż niemożliwe – skwitował Lou, bo Harry nie miał pojęcia, że on śmiał się właśnie z niego i jego wyrazu twarzy. Gdzie uchował się ten słodki chłopak? 

- Głupek – mruknął loczek, ale uśmiechał się szeroko – ta pani była straszna, przyznaj – szturchnął go palcem w ramię.

- Ej – łapska precz – i nie, nie była przerażająca, ani straszna. Ja tam się wcale nie bałem, nic a nic. 

- Była, ja czułem się na przykład bardzo wystraszony – odparł rozbawiony i przekręcił się leżąc teraz na brzuchu, wymachując nogami w powietrzu. 

- Ty wystraszyłbyś się nawet widząc pająka.

- Nieprawda Tomlinson, nie boję się owadów – powiedział szybko – co innego gryzoni – dodał prawie szeptem, ale oczywiście Lou to usłyszał.

- Oj czyżby mały Harry bał się myszek? – zadrwił z niego, a brunet spojrzał na niego uważnie, po czym zrobił coś, czego Louis nie oczekiwał w żadnym wypadku, wybuchnął głośnym śmiechem i śmiał się przez długi czas, aż z jego oczu nie zaczęły wypływać łzy wywołane tym chichotem. Szatyn wyciągnął dłoń, by otrzeć jego policzki i przejechał opuszkami palców po jego gładkiej skórze.

Louis stwierdził, że mógłby spotykać codziennie takie kobiety, byleby tylko po wszystkim Harry śmiał się tak jak teraz.

Więc stoisz na parkingu życia

Tej nocy próbujesz pojąć swój los

Słyszysz dźwięk dochodzący z samochodowego radia

Mówiący "synu, jeśli się nie uczysz, nigdy nie będziesz wiedział"

Próbujesz odwlec dojście do momentu

W którym po prostu zapomnisz kim jesteś

A oni powiedzą ci, że wszystko zostało zapisane w gwiazdach

Ale nie miałeś nigdy szansy spojrzeć tak daleko

Tak, to jest droga, którą to zmierza

Może umrzesz młodo, zanim się zestarzejesz

Tak, to jest ta droga

Nikt nie powie ci jak żyć

W świecie, który zmienia się co dzień

Łatwo jest się zgubić

W świecie, który nie jest takim, na jaki wygląda

Gdzie ludzie próbują kupić i sprzedać swoje sny

Nikt nie powie Ci jak żyć

Bo nikt nie rozumie jak to jest***

Tym razem, gdy loczek podsunął mu kartkę, wyszeptał ciche proszę Louis.



* Jacquie Lee - Broken Ones

** Glen Hansard feat. Marketa Irglova - The Hill

*** Kodaline - What It Is

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro